Kiedy
jechałam pociągiem byłam bardzo podekscytowana. Wiedziałam, że trafię do
Slytherinu jak cała moja rodzina od wielu pokoleń, jednak stuprocentową pewność
ma się dopiero, gdy wypowie to tiara. Score i rodzice opowiadali mi dużo o
Hogwarcie, lecz dzisiaj miałam sama rozpocząć
tam naukę. W expresie, na korytarzu poznałam
Rose Weasley pogadałyśmy chwilę,
wydaję się całkiem miła, ona też teraz jedzie pierwszy raz. W przedziale
siedziałam z Jake'm Zabinim. Jesteśmy rówieśnikami, a znamy się prawie od
zawsze dzięki naszym rodzicom. W końcu droga musiała się jednak skończyć.
Wysiedliśmy z pociągu na stacji w
Hogsmeade. Była ona dosyć mała i skromna, na pewno nie taka jak Kings Cross i
szczerze mówiąc wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej. Na szczęście niebo było bezchmurne i świetnie
widzieliśmy przepiękne gwiazdy. Przez chwilę udało mi się nawet zauważyć Score'a kiedy wsiadał do powozu , ale on nie
zwracał na mnie uwagi, zajęty rozmową z przyjaciółmi. Chociaż nie byłam tym
jakoś specjalnie zdziwiona, to jednak wolałabym gdyby mój starszy brat dodał mi
trochę otuchy. Hagrid, pół-olbrzym,
gajowy Hogwartu zaprowadził nas do łodzi.
-No tak! Zapomniałem kompletnie, że jako pierwszorocznych
czeka nas przeprawa przez jezioro- powiedział do mnie Zabini.
-Daj spokój, siedzimy w łódkach, w których nawet nie trzeba
używać wioseł i ty to nazywasz przeprawą?! - odpowiedziałam pół żartem, pół
serio, ale Jake wydał się trochę obrażony.
Rejs
minął spokojnie, a widok pięknie oświetlonego, kamiennego zamku z wieloma
wieżami i basztami zapierał dech w piersiach. Hogwart wyglądał naprawdę
pięknie. Kiedy wysiedliśmy na brzegu obok zamku, rozległy się donośne rozmowy.
Zauważyłam Rose idącą z jakimś czarnowłosym chłopakiem o zielonych oczach. To
musiał być ten najmłodszy syn Pottera. Ojciec
opowiadał mi, że przez wszystkie lata nauki Harry Potter był jego
największym wrogiem, ale teraz wie, że jest on dobrym człowiekiem i taka
relacja wcale nie musi dzielić mnie i jego syna. Chociaż, dziadek Lucjusz wciąż
powtarza, że i tak ich nie lubi i żebym lepiej trzymała się od Potterów z
daleka.
Wreszcie
znaleźliśmy się w Sali Wejściowej. Hagrid zostawiając nas powiedział, że zaraz
ktoś tu po nas przyjdzie. W końcu nadszedł profesor Longbottom i zaczął mówić:
-Witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Za
chwilę rozpocznie się Ceremonia Przydziału, podczas której każdy z was zostanie
przydzielony do jednego z czterech domów. A są to: Ravenclaw, Hufflepuff,
Gryffindor i Slytherin. Więcej dowiecie się później, a teraz - proszę za mną.
Drzwi
do Wielkiej Sali otworzyły się i weszliśmy. Było to naprawdę ogromne
pomieszczenie! Nieporównywalnie większe od Sali Wejściowej w której
znajdowaliśmy się przed chwilą, a już ta wydawała się naprawdę spora. Sufit
Wielkiej Sali był zaczarowany tak, aby przypominał niebo, a pod nim latały
świecę. Efekt był przepiękny! Na przeciwko wejścia, znajdowało się podwyższenie
na którym stał stół, za którym siedzieli wszyscy nauczyciele, a na samym
środku, na większym od innych fotelu siedziała dyrektorka Hogwartu - Pani
Profesor McGonagall, w długiej, purpurowej szacie.
W całej długości sali ustawione były cztery długie
stoły. Przy ścianie, po prawej stronie
stał stół Puchonów, bliżej wejścia, ale też po prawej znajdował się stół
Gryfonów. Na lewo od drzwi był stół Krukonów, a przy lewej ścianie mieścił się
stół Ślizgonów. To niezwykle ciepłe pomieszczenie oświetlały także pochodnie
zawieszone na ścianach.
Od razu
zauważyłam wśród Ślizgonów Scorpiusa, ale tym razem on również na mnie patrzył.
Wbrew moim oczekiwaniom nie poczułam się przez to raźniej, wręcz przeciwnie. A
co jeśli wszystko pójdzie nie tak? Jak przydzieli mnie do Gryffindoru? Jak
tiara się pomyli? Nie mogę zawieść ojca, dziadka i brata! Mama też nie byłaby
zadowolona! Nie, muszę myśleć pozytywnie! Wszystko będzie dobrze i razem z
Zabinim trafimy do Slytherinu gdzie powita nas uradowany tłum, tak musi być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz