niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział dziewiąty

                Zima... Ma swoich zwolenników, jak i ludzi, którzy jej wprost nie znoszą. Moim częstym problem, jest to, że nie potrafię się zdecydować. Dotyczy to też tego przypadku...
                Z jednej strony, to piękna pora roku, kiedy ziemię pokrywa gruba warstwa białego puchu, a przyroda nareszcie może odpocząć i nabrać sił, by w pełnej okazałości powrócić po trzech miesiącach snu. Z innego punktu widzenia, ulice są oblodzone i zazwyczaj opustoszałe, ponieważ zimny, bezlitosny wiatr dmie w twarze każdego, kto odważy się choć na chwile opuścić bezpieczne mieszkanie.
                Nie mniej jednak, gdy siedziałam w ciepłej bibliotece, na czwartym piętrze Hogwartu i popijając rozgrzewające kakao podziwiałam widok malujący się za oknem, musiałam przyznać, że jest on zniewalający. Zza pokrytej mroźnymi arcydziełami szyby, miałam okazję podziwiać rozłożyste korony drzew w Zakazanym Lesie, otulone delikatnym, śnieżnym płaszczem. Ziemię pokrywała gruba warstwa białego puchu, a całości uroku dodawały wirujące w powietrzu płatki śniegu. Na dworze panowała już niemalże całkowita ciemność, choć pora była dosyć wczesna. Przynajmniej tak mi się wydawało dopóki nie spojrzałam na zegarek.
                Wskazywał on dziewiątą wieczorem, co uświadomiło mi, że nad tym głupim esejem na historię magii, siedzę już ponad cztery godziny, a wciąż mam raptem dwie rolki pergaminu. Ponownie zagłębiłam się w lekturze opasłej publikacji na temat pierwszego powstania goblinów. Nawet nie zauważyłam, kiedy miejsce na przeciwko mnie zajął jakiś chłopak.
                – Cześć  –  przywitał się.
                Wystarczyło jedno jego słowo, bym od razu wiedziała kim jest. James Potter. Nie musiałam nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że tuż po tym jak się odezwał, zmierzwił swoje kruczoczarne włosy.
                – Cześć, Potter. Od razu cię uświadamiam, że jeżeli przyszedłeś tu, żeby sobie ze mnie żartować, albo denerwować tymi swoimi głupimi pytaniami, to grzecznie proszę, lepiej nie zaczynaj  –  odparłam nie odrywając ani na chwilę wzroku od książki.
                – Naprawdę uważasz, że jeżeli normalny czarodziej, chce sobie zwyczajne przyjść do biblioteki, to robi tylko po to, żeby zapytać cię, czy się z nim umówisz? Nie za bardzo sobie schlebiasz?  –  rzucił chłopak.
                – Normalny czarodziej może nie, ale ty, Potter, nie bywasz tu zbyt często...  –  odparłam sucho, nadal śledząc tekst. ,,Czy mi się wydaje, czy on jeszcze ani razu nie powiedział do mnie Malfoy?" - przeszło mi przez myśl. 
                – No dobra, wygrałaś. Przyszedłem cię o coś prosić.
                Oczy o mało nie wyszły mi z orbit. Czy on właśnie przyznał się do porażki, a zaraz potem powiedział, że chce mnie o coś prosić? To nie może być Potter... Odłożyłam książkę, nad którą i tak nie potrafiłam się skupić i spojrzałam na chłopaka.
                – Kim jesteś i co zrobiłeś z Jamesem Potterem? Albo nie, chyba lepszym pytaniem będzie, gdzie ukrywają się twoi kolesie lub sprzęt do nagrywania? Wkręcasz mnie, prawda?    
                Brunet zaśmiał się.
                – Czy to zawsze musi tak wyglądać? Czy każde nasze spotkanie musi się kończyć skakaniem sobie do gardeł?  –  zapytał po chwili, całkiem poważnie, choć wciąż się uśmiechał.
                – Posłuchaj, Potter. To był twój, świadomy lub nie do końca, wybór. Zaskoczę cię i powiem, że gdy tu przyszłam, nie miałam wbitego do głowy, że Potter ma być moim wrogiem. To ty, swoim zachowaniem, nie tylko w stosunku do mnie, ale i do innych dziewczyn, ukształtowałeś moją opinię o twojej osobie. Skoro ty nie szanujesz innych, to dlaczego ja mam szanować ciebie?  –  odparłam szczerze, wciąż zdziwiona jego pytaniami  –  No i na pewno naszych relacji nie poprawiło to, co robiłeś po tym, jak Al trafił do Slytherinu. Przepraszam, ale tych słów nie potrafię wymazać z pamięci.
                – Oj daj spokój... Byłem wtedy małym, niedojrzałym szczylem... Musisz mi to wypominać przy każdej okazji?
                – Mówię co myślę...
                – Po prostu ostatnio zdałem sobie sprawę, że za rok mnie tu nie będzie i chciałbym opuścić tę szkołę nie mając wrogów.
                – W twoim wypadku to dosyć trudne, bo na pewno wszystkie dziewczyny które skrzywdziłeś tak szybko ci nie wybaczą. No i nienawidzisz, z resztą z wzajemnością, całego Slytherinu, więc... No, może być ciężko.
                Oboje się zaśmialiśmy. To chyba moja pierwsza rozmowa z Potterem, która nie jest kłótnią...
                – No więc o co chciałeś prosić?
                – Właśnie o to. Żebyśmy nie byli wrogami.
                – Chyba nie myślisz, że jedna rozmowa naprawi pięć lat nieustannych kłótni? Poza tym, co ja będę z tego mieć?
                – No tak, a ja już się zastanawiałem dlaczego tak bardzo nie lubię Ślizgonów...
                – Osoby którą jesteś teraz nigdy nie polubię, Potter, ale...
                – Co wy tu robicie o tej porze?!  –  nakrzyczała na nas pani Pince, bibliotekarka  –  Już mi do dormitoriów, zanim zechcę odjąć punkty waszym domom. No już, Malfoy, Potter! Biblioteka zamknięta!
                – Przepraszamy, już wychodzimy  –  powiedział chłopak.
                Pospiesznie chowałam ,,Dzieje magii'', gdy przypadkowo potrąciłam łokciem kubek, z którego prosto na mój esej, wylało się całe, zimne już kakao. Zaklęłam pod nosem i spanikowana odruchowo rzuciłam się by ratować pracę, lecz James (to znaczy Potter, tak, głupi Potter, a nie jakiś James),dał mi znak bym nic tam nie ruszała, wyciągnął różdżkę, machnął nią i cały brązowy płyn wypełniający stół znalazł się z powrotem w filiżance. Esej nawet nie był mokry. Odetchnęłam z ulgą.
                – Panno Malfoy! Co to za słownictwo! Wynoście się stąd, zanim doprowadzicie tę bibliotekę do ruiny! Nie wiecie, że obowiązuje tu bezwzględny zakaz jedzenia, picia i czarowania?! Złamaliście trzy punkty regulaminu w ciągu zaledwie chwili! Już mi stąd!  –  piekliła się kobieta w sędziwym wieku, na której ciemnych włosach wyraźne były siwe odrosty i pasemka.
               
*

                Gdy nareszcie znaleźliśmy się przed drzwiami, a bibliotekarka z hukiem zatrzasnęła za nami drzwi, oboje wybuchliśmy nieopanowanym śmiechem.
                – Odprowadzić cię?  –  zapytał chłopak, gdy trochę się uspokoiliśmy.
                – Ta, może jeszcze mi poczytaj przed snem jak małej dziewczynce...  –  odparłam sarkastycznie, lecz uśmiech nie schodził z mojej twarzy.  
                – A chciałabyś? No wiesz, mogę cię odprowadzić trochę dalej, niż do pokoju wspólnego...
                – Fuj... Potter, zostaw mnie zboczeńcu!
                – Spokojnie, żartowałem. Ja tu się staram być miły, a ty mi się nie dajesz wykazać!  –  oburzył się żartobliwie.
                – Trafię sama. Dobranoc  –  odparłam, po czym odwróciłam się i z uśmiechem zaczęłam kroczyć w stronę lochów.
                Czułam jak brązowooki Gryfon odprowadza mnie wzrokiem. 

*

                Dobry humor nie opuszczał mnie, aż do momentu gdy późnym wieczorem leżałam na łóżku. Nie mogłam zasnąć, więc pogrążyłam się w rozmyślaniach na temat dzisiejszego spotkania z Potterem. Zastanawiałam się, czy nie byłam z nim zbyt szczera. W końcu, cokolwiek mówi, to póki co jesteśmy wrogami, więc może tego użyć przeciwko mnie... No i bardzo trudno zapomnieć to, co było kiedyś...
                Kiedy Albus Potter, syn znanego na całym świecie Harrego Pottera, trafił do domu węża wybuchło niemałe poruszenie. Atmosfera pomiędzy Slytherinem, a innymi domami jeszcze nigdy nie była tak napięta. A działo się to za sprawą Jamesa Pottera, we własnej osobie. Ten napuszony, egoistyczny trzynastolatek, nie mógł pogodzić się z zaistniałą sytuacją, więc całą swoją frustrację wyładowywał na swoim bogu ducha winnym młodszym bracie i przy okazji na nas, przyjaciołach Ala. Natomiast zgraja jego nieustraszonych, gryfońskich rycerzy od siedmiu boleści nie omieszkała mu pomagać, a więc konflikt coraz bardziej się zaogniał. Dlatego właśnie, wszystkie problemy rozwiązywaliśmy wspólnie, trzymaliśmy się razem, broniąc jeden drugiego. Często pomagali nam także starsi uczniowie, a Slytherin chyba nigdy nie był bardziej zżyty niż wtedy. Wkrótce jednak, po kłótni oraz bójce Score'a z Jamesem,  o której mówił cały Hogwart, Potter zaczął odpuszczać i wszystko powoli wracało do normy. Inni uczniowie domu węża z powrotem się od siebie oddalili, jednak my, a dokładniej ja, Al, Julie, Jake, a potem jeszcze Ellie, Steph i Alice, byliśmy na tyle do siebie nawzajem przywiązani, że nasza przyjaźń się ostała, chyba jako jedyna w całym Slytherinie. 
                Gdy wróciły złe wspomnienia, stwierdziłam, że stanowczo za szybko powiedziałam mu to wszystko i w dodatku pozwoliłam, by było całkiem miło... Ale ja jestem głupia i naiwna...

*

                Siedziałam na wygodnej kanapie w kawiarni pani Puddifoot i popijałam rozgrzewające latte. Przez szybę obserwowałam uczniów i dorosłych idących wzdłuż ośnieżonej, głównej ulicy w Hogsmeade. Wszyscy krzątali się w tę i we w tę, szukając idealnych prezentów dla swoich bliskich, ponieważ było to ostatnie wyjście z zamku przed świętami. Zresztą i ja, przez ostatnie dwie godziny zajmowałam się tym samym. Zajrzałam do torby, by jeszcze raz przejrzeć, czy aby na pewno kupiłam już wszystko.
                Znalazłam tam dwa zestawy miotlarskie, które postanowiłam ofiarować Steph i Jake'owi. Były tam też dwie powieści przygodowe, po jednym egzemplarzu dla Alice i Teddy'ego. Tak, pierwszy raz w życiu postanowiłam dać prezent komuś z poza rodziny lub naszej paczki, ponieważ stwierdziłam, że jakby nie patrzeć, Teddy jest teraz jednym z moich najbliższych przyjaciół. Dla Ala kupiłam kieszonkowy fałszoskop. Miałam nadzieję, że Ellie ucieszy się z zestawu do magicznej pielęgnacji, a Julie z nowego preparatu przeciw trądzikowego, ponieważ ma z nim ostatnio drobne problemy. Stwierdziłam, że Score'owi i tacie przydałyby się nowe szaliki, więc wyposażyłam się w dwie czarne sztuki, które razem z kolczykami dla mamy wysłałam sowią pocztą. Nie zamierzałam pierwsza odzywać się do mojego brata...
                Po upewnieniu się, że niczego nie brakuje, dopiłam napój, zapłaciłam z napiwkiem i wyszłam z lokalu. Ledwo znalazłam się na zewnątrz, na twarzy poczułam zimny wiatr. Poprawiłam szalik i czapkę, a następnie ruszyłam wzdłuż oblodzonej uliczki.
                Muszę przyznać, że Hogsmeade w okresie świąt wygląda dużo piękniej niż zwykle. Dzięki wszechobecnemu białemu puchowi, pięknie przystrojonym choinkom oraz wielkim laskom cukrowym panuje tu jeszcze bardziej magiczna atmosfera.
                Szybkim krokiem pokonywałam drogę, z rękami głęboko w kieszeniach i twarzą ukrytą w szaliku. Było strasznie zimno, a lodowaty wiatr dmący w przeciwną stronę, dodatkowo sypał śniegiem w oczy. Po dłuższej chwili stałam już przed Pubem pod Trzema Miotłami, gdzie mieliśmy się spotkać z przyjaciółmi. Niedługo potem zgromadzili się już wszyscy i całą siódemką weszliśmy do zatłoczonego lokalu.
                Ledwie przekroczyłam próg, oblała mnie fala gorącego powietrza. Nie dość, że było tu pełno ludzi, to jeszcze po lewej stronie znajdował się ogromny kominek, bardzo silnie ogrzewający całe pomieszczenie. Nie mogłam wytrzymać i od razu zdjęłam kurtkę, szalik i czapkę, zostając jedynie w szmaragdowej koszulce, czarnych rurkach i szarym, długawym swetrze.
                Al i Jake poszli zamówić siedem kremowych piw, a ja zaczęłam rozglądać się za wolnymi miejscami. Po prawo siedziała grupka śmiejących się Gryfonów, zaraz obok dwie szepczące do siebie i chichocące pod nosem brązowowłose Puchonki, trochę dalej jakieś rude rodzeństwo rozmawiające ze sobą, w kącie Krukon o turkusowych włosach namiętnie całujący się z jasnowłosą Gryfonką, dwoje dorosłych mężczyzn w czarnych szatach i zaciekle o czymś dyskutujących...  Zaraz, zaraz... Krukon o turkusowych włosach namiętnie całujący się z jasnowłosą Gryfonką?! Przyjrzałam się im lepiej, lecz to wcale nie było konieczne... To był Teddy.

*

                Poczułam jakby ktoś wbił nóż w moje serce i z każdą chwilą rozcinał je coraz mocniej. Ból był niemiłosierny. Zdezorientowana zrobiłam kilka kroków w tył, po chwili uderzając w ścianę, która teraz wydała mi się dziwnie zimna. Nie mogłam uwierzyć. Nie, to nie możliwe... On nie mógłby mi tego zrobić...
                – Kate, wszystko w porządku?  –  usłyszałam ciepły głos z boku.
                Skierowałam wzrok w tamtą stronę, lecz po chwili tego żałowałam. Rzuciłam jedno, krótkie spojrzenie w stronę Julie, lecz gdy nasze oczy się spotkały, wydawało mi się, że ona już wszystko wie, że pozwoliłam by odczytała ze mnie jak z kartki, wszystko co się ze mną teraz działo. Zdradziłam się.
                Rozchyliłam ręce, pozwalając by wszystko co w nich trzymałam upadło na brudną od roztopionego śniegu podłogę i rzuciłam się do szaleńczej ucieczki. W klatce piersiowej czułam przerażający ból, a natłok myśli spowodował, że nie potrafiłam dłużej powstrzymać łez, które same napływały mi do oczu. Biegłam nie wiedząc dokąd i dlaczego. W głowie miałam tylko myśl by uciec... Uciec najdalej jak to możliwe... Uciec od tych wszystkich myśli... Uciec od samej siebie.

*

                Nogi wydawały się mnie same nieść, ponieważ ja byłam zbyt zajęta rozmyślaniem nad tym wszystkim. Jak mogłam być tak głupia... Jak mogłam... Nadal nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli... Jak mogłam... się w nim zakochać... Przecież cały czas się przed tym broniłam... Przecież cały czas zapierałam się przed tym uczuciem rękami i nogami... A może to nie wystarczyło... A może... podświadomie wcale tego nie chciałam, więc tego nie robiłam...
                Łzy goryczy i rozpaczy całymi strumieniami lały się po policzkach, a ja nic nie mogłam na to poradzić. No i jeszcze ten ból... Wiedziałam, że rana na moim sercu, która z każdą chwilą stawała się coraz głębsza, nieprędko się zabliźni. O ile w ogóle...
                Zresztą i tak nie potrafiłam myśleć o przyszłości. Cierpiałam... Tak strasznie cierpiałam przez własną głupotę. Cierpiałam przez tą emocję, uważaną przez wszystkich za najwspanialszą na świecie.
                Płakałam. Dlaczego płakałam? Trzeba przestać! Nie przestawałam. Wręcz przeciwnie, płacz jakby się nasilał. Woda pojawiała się w jeszcze większych ilościach, krople padały coraz gęściej, a szloch był coraz uporczywszy. Zupełnie, jakby serce miało zaraz pęknąć...             

*

                Nawet nie wiedziałam gdzie jestem, dopóki nie poczułam czegoś zimnego i mokrego pod sobą. Z niemałą trudnością przetarłam oczy by cokolwiek widzieć i rozejrzałam się. Figlarne nogi, postanowiły przyprowadzić mnie, pod wielkie, rozłożyste drzewo, rosnące nad jeziorem niedaleko Hogwartu. Próbowałam się zastanowić, czy może przybiegłam tu, czy raczej nieświadomie wsiadłam do jednego z powozów, jednak nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, co teraz tak bardzo bolało i piekło.
                Czułam, że coś wydarło się z mojego serca... Coś, co miało już nigdy nie powrócić... Poczucie tej okropnej pustki było potworne...
                No i teraz pewnie wszyscy się dowiedzą... Miałam pewność, że Julie zobaczyła w moich oczach coś, czego nikt nie powinien był dojrzeć. Ona musiała wiedzieć... Tylko pytaniem pozostawało, czy podzieli się tym z innymi... Ale teraz, to co inni pomyślą wydawało się błahostką...

*

                Siedziałam tam bardzo, bardzo długo. Dla mnie była to wieczność... Wieczność, podczas której z każdą chwilą coraz bardziej narastało zimno i ból.
                Wpatrywałam się tępo w zamarzniętą taflę jeziora i oddałam się całkowicie swoim myślom. Nie płakałam, bo już dawno zabrakło mi łez. W środku czułam pustkę i stratę. Pustkę i po raz pierwszy przerażenie, że z tą pustką w sercu, nie dam rady dłużej wytrzymać. Moje ręce, barwą przypominały leżący wokoło lodowaty śnieg.
                Podobno to wszystko ma cztery etapy. Najpierw był szok, potem niedowierzanie, teraz trwała rozpacz, ale kiedy miało przyjść pogodzenie się?  Zastanawiałam się, nad często używanymi stwierdzeniami "pęknięte lub złamane serce". Czy powinnam to teraz czuć? Bo w miejscu, gdzie powinnam czuć serce, wydawało mi się, że znajduje się tylko pustka. Wielka dziura, zasysająca wszystko dookoła, mająca w sobie jakieś żelazne cholerstwo. Masa żyletek haratała na strzępy całe moje wnętrze. Ból wciąż był nie do zniesienia.  

*

                Jak mogłam... Jak mogłam być na tyle głupia.. Przecież on nie dawał mi żadnych sygnałów... To ja sobie wszystko wmówiłam i naiwnie w to wierzyłam... Kiedy myślałam, że chce mi wyznać miłość, on szykował się by powiedzieć, że ma inną... Jak mogłam się nie domyślić...
                Najgorszym pozostawało to, że sama zgotowałam sobie taki los. Mogłam się nie zakochiwać...
                No i... Jak to się stało, że z silnej, niezależnej młodej kobiety, stałam się małą, rozbeczaną dzidzią, która na wszystko reaguje płaczem? To takie bez sensu...
                Mówi się, że potrzeba jednej minuty, żeby kogoś zauważyć, jednej godziny, by go ocenić, jednego dnia, żeby polubić i całego życia, by go później zapomnieć. Teraz i wieczność wydawała mi się za krótka, by zapomnieć, by się pogodzić. Próbowałam, tak usilnie się starałam, by wymazać to z pamięci, jednak smutek był gościem, którego niełatwo się pozbyć.
                Zamknęłam oczy, które bardzo szczypały i piekły, najwyraźniej zmęczone płaczem i mrozem. Miałam wrażenie, że przebiegło obok mnie coś ciepłego, jednak miałam niemalże pewność, że to tylko zdawania. Jednak, gdy ponownie rozchyliłam powieki, przy jeziorze zobaczyłam dziwne stworzenie.
                Nie było ono materialne, jednak nie wyglądało także na ducha. Zwierze miało duże rozmiary, lecz stało tyłem do mnie, więc nie potrafiłam rozszyfrować do jakiego gatunku należało. Otaczała je biało-niebieska poświata, z której z resztą się składało i schylało się tak, jakby piło wodę z jeziora. Nie było to jednak możliwe, bo taflę skuł lód.
                W końcu interesujące stworzenie spojrzało na mnie i mimo rozpaczy, poczułam lekki podmuch ciepła. Stało się jasne, że wpatrywał się we mnie, ogromny patronus przypominający lwa, którego dostojny, jednocześnie łagodny, ale i budzący grozę pysk, okalała bujna, majestatyczna grzywa. Po chwili jednak, zwierze mnie zignorowało i ponownie przystąpiło do picia niewidzialnej wody.
                Skąd się tu do cholery wziął patronus?! Rozejrzałam się w poszukiwaniu jego właściciela i już po chwili go dojrzałam.
               
*

                O drzewo arystokratycznie opierał się James Potter z jego charakterystycznymi, rozwichrzonymi, kruczoczarnymi włosami. Wpatrywał się we mnie dużymi, czekoladowymi oczami, kształtem przypominającymi ślepia Albusa. Jego wzrok był jednak zupełnie inny niż zawsze... Taki zamyślony, wręcz nieobecny. Brakowało w nim tych wesołych iskierek, zawsze skorych do wszelkiego rodzaju psot. Jego chwilową zadumę i dostojność dodatkowo podkreślały wyraźne rysy twarzy.
                – Kto cię nauczył tego zaklęcia? Podobno jest bardzo trudne...  –  stwierdziłam, że muszę czymś przerwać tę niezręczną ciszę, a wciąż towarzyszący nam błękitno-biały lew wydawał się do tego odpowiednim pretekstem.
                – Tata, w ubiegłe wakacje  –  odparł chłopak podchodząc do mnie i zajmując miejsce obok. Teraz i on wpatrywał się w jezioro. Mimo, że Potter był jedną z ostatnich osób, które chciałabym w tej chwili zobaczyć, to jego obecność podniosła mnie trochę na duchu i poczułam się raźniej.
                – Ludzie uważają, że jest to trudne, ponieważ w życiu najczęściej przytrafia się nam więcej zła niż dobra. I właśnie przez te smutne chwile, często zapominamy, że w końcu i tak nastanie kolejny dzień i wyjdziemy na prostą. A żeby wyczarować Patronusa trzeba sobie przypomnieć najszczęśliwsze wspomnienie, a potem wypowiedzieć ,,Expecto Patronum'' i tyle  –  dodał chłopak nie odrywając wzroku od tafli zamarzniętej wody.
                – Wow Potter, nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem ale... wydoroślałeś  –  stwierdziłam, a jeden z kącików moich ust delikatnie drgnął w górę.
                – Kate, błagam cię, skończmy z tym ,,Potter'' i ,,Malfoy''. Ja jestem James, ty jesteś Kate i tak się do siebie zwracajmy  –  poprosił chłopak i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
                Przyjęłam ją, i lekko potrząsnęłam na znak zgody.
                – Na gacie Merlina! Ty zaraz zamarzniesz!  Co ci odbiło, żeby na minus 10 wychodzić w swetrze i t-shirtcie!  –  wykrzyknął gdy dotknął mojej niemalże śnieżnobiałej ręki i pospiesznie ściągnął z siebie kurtkę i otulił mnie nią.
                – Naprawdę nie trzeba  –  sprzeciwiłam się, lecz wiedziałam, że nie przyniesie to rezultatu. Gryfoni i ta ich irytująca upartość...
                – Ty mi nie będziesz mówić co trzeba, a co nie!  –  oburzył sie wesoło chłopak  –  Po prostu podziękuj.
                – Dziękuję  –  powiedziałam, po czym oparłam się o jego bark.
                Uśmiechnęłam się lekko kiedy mnie nie odtrącił. Potrzebowałam teraz czyjejś bliskości, a nie moja wina, że on napatoczył się jako pierwszy.
                Posiedzieliśmy tak chwilę w ciszy obserwując jak patronus Jamesa radośnie skacze dookoła. Wpadłam na pewien pomysł i wyjęłam różdżkę.
                Pomyślałam o zeszłorocznych wynikach egzaminów końcowych, które wyglądały nad wyraz świetnie i wypowiedziałam cicho formułkę: 
                – Expecto Patronum.
                Z różdżki wyleciała niebieskawa mgiełka, lecz po chwili się rozpłynęła. Kątem oka zauważyłam, że James przygląda się moim próbom, więc postanowiłam spróbować ponownie.
                Tym razem na myśl przyszedł mi wygrany mecz podczas egzaminu z latania pod koniec pierwszej klasy. Skupiłam się na tym najbardziej jak umiałam i znowu wyszeptałam:
                – Expecto Patronum.
                Na ułamek sekundy pojawił się zarys dużego błękitno-białego zwierzęcia, lecz nim zdążyłam zauważyć czym dokładnie jest, zniknął.
                Do ostatniej próby, postanowiłam wykorzystać pozornie zwyczajne wspomnienie. Była to kolejna myśl o pierwszym roku nauki. Leżeliśmy wtedy na jaskrawozielonej trawie, razem z Julie, Jake'iem i Alem i rozmawialiśmy wesoło, wpatrując się w niebo pokryte obłokami i wodząc nogami w ciepłym jeziorze. Najśmieszniejsze jest to, że znajdowaliśmy się wtedy, dokładnie tu, gdzie teraz siedzieliśmy z Jamesem. To były takie błogie czasy, bez żadnych zmartwień...
                – Expecto Patronum.
                Tym razem z różdżki wyskoczyła pokaźna sylwetka majestatycznego wilka, który obiegł nas dookoła, po czym zniknął. Pod wrażeniem tego, że tak szybko mi się udało, wzięłam głęboki wdech i w tym momencie z mojego gardła wydobył się okropny atak kaszlu.
                – Dobra, na dzisiaj wystarczy. Wracajmy do zamku zanim nabawisz się jakiegoś zapalenia płuc. Mi też nie jest za gorąco, odkąd musiałem oddać kurtkę jakieś niemądrej dziewczynie, która ubzdurała sobie, że będzie się opalać dziesięć dni przed wigilią  –  zażartował chłopak pomagając mi wstać.
                Zaczął mnie prowadzić za rękę w stronę Hogwartu, lecz po chwili zatrzymałam się. Musiałam go o to zapytać.
                – Teddy ma dziewczynę, prawda?  –  zapytałam, ponownie starając się powstrzymać łzy.
                – Tak  –  odparł chłopak, lecz widziałam, że nie sprawia mu przyjemności rozmowa na ten temat.
                – Kim... Kim ona jest?  –  spytałam lekko szlochając.
                – To Victorie Weasley, moja kuzynka  –  oznajmił chłopak, chcąc zakończyć temat, ponieważ najwyraźniej zorientował się, że ta rozmowa sprawia mi ból. W jego głosie słychać było zawód, smutek, a nawet żal.
                 James delikatnie otarł łzę spływającą po moim policzku i podniósł mój podbródek tak, bym spojrzała mu w oczy. Lekko się cofnęłam, lecz nie odrywałam wzroku od tych dwóch, czekoladowych ślepi.
                – Kate, mogę teraz ja zadać ci jedno pytanie?  –  zapytał.
                – Jedno przed chwilą zadałeś, ale czekam na drugie  –  odparłam i oboje się uśmiechnęliśmy.
                – Pójdziesz ze mną na te świąteczno-studniówkowe przyjęcie do Slughorna?
                Z odpowiedzią  chwilę się wahałam, ale pomyślałam, że skoro Teddy mnie nie zaprosi (a nawet jakby to zrobił, to i tak bym się nie zgodziła), to będę musiała pójść sama, a nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji, więc po chwili odpowiedziałam:
                – Tak.

*

                James odprowadził mnie do Sali Wejściowej, gdzie przypomniało się mu, że ma jakąś ważną sprawę do załatwienia. Całą drogę do pokoju wspólnego męczył mnie okropny kaszel. Chyba faktycznie się rozchorowałam...
                Zawsze uważałam, że Slazar był najbardziej pomysłowy ze wszystkich założycieli Hogwartu i położenie salonu Ślizgonów zawsze niezwykle mi się podobało, jednak tym razem uważałam, że dla zmęczonego, zziębniętego człowieka ilość stopni powinna być skrócona co najmniej o połowę. Tego dnia pod adresem Slytherina posłałam bogatą wiązankę przekleństw.
                W końcu jednak, mogłam rozsiąść się przy kominku, który i tak nie dawał zbyt wiele ciepła i spróbować się trochę rozgrzać i odpocząć.
                – Cześć Kate. Chciałam oddać ci twoje rzeczy, ale widzę, że kurtkę już masz nową... I to z całkiem stylowym napisem na plecach...  –  dołączyła do mnie Julie.
                Merlin jeden wie, co ona plecie. Zdjęłam odzienie które zapomniałam oddać James'owi i dokładnie przyjrzałam się jej tyłowi. Na czarnym materiale, czerwoną nitką, naszyty był gruby, duży napis ,,Potter''. W innych okolicznościach bym się na niego wściekła, ale dzisiaj nie miałam już na to siły. Ścisnęłam kurtkę w dłoniach i przytuliłam się do przyjaciółki.
               
*

                Gdy byłyśmy same w dormitorium, zwierzyłam jej się. Okazało się, że nie domyśliła się ona wszystkiego, jednak i tak wiedziała dużo.  Zaufałam jej, ponieważ nie mogłam tego dłużej w sobie dusić. Ledwie skończyłam opowiadać, drzwi do pokoju otworzyły się i weszły przez nie Ellie i Steph. Ta pierwsza była cała zapłakana. Wyglądało na to, że nie tylko ja miałam dzisiaj ciężki dzień...
                Przewróciłam się na bok i przycisnęłam do piersi kurtkę Jamesa. Z tego co udało mi się usłyszeć, to ktoś dzisiaj zerwał z Ellie, a tym kimś był właśnie starszy Potter. Mogłabym to potraktować, jako kolejny powód, by go nienawidzić, jednak wolałam po prostu pójść spać. Udało mi się to nadzwyczaj szybko i miałam wręcz dziwną pewność, że tej nocy, nie nawiedzi mnie żaden koszmar.


*

12 komentarzy:

  1. Czytam,czytam i czytam......i niemogę uwierzyć że, ktoś mógłby napisać takiego fajnego bloga. Jest on jednym z najlepszych jakie przeczytałam w moim życiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, nareszcie jest mój James!
    Dobrze, że Teddy ma dziewczynę, bo Kate ma być z Jamesem! I cieszę się, że Kate go wreszcie zauważyła, wiesz o co mi chodzi.
    Czekam na następny, Hedwigo :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie piszesz. Oby tak dalej,.. Pozdrawiam Kate

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam tak dużo do powiedzenia, że zaczynam:
    1. Świetny blog
    2. Piękna historia
    3. Nienawidzę Teddy'ego
    4. James taki słodki <3
    5. Proszę cię, napisz książkę, a jak wydasz, daj znać ;)
    6. Weny życzę
    Pozdrawiam z okolic Warszawy :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja też postaram się odpowiedzieć w punktach:
      1. Dziękuję! :D
      2. Cieszę się, że Ci się podoba c:
      3. Teddy to moja druga ulubiona postać z nowego pokolenia ;) Nie moja wina, że w tym fanfiku przypadła mu rola takiego potwora :P
      4. Zgodzę się z Tobą :D
      5. chciałabym mieć kiedyś taką możliwość, bo pisanie sprawia mi mega frajdę ;)
      6. Dziękuje, przyda się :D
      Pozdrawiam z samej stolicy :D

      Usuń
    2. Też lubię Teddy'ego, ale w Twoim opowiadaniu go nienawidzę (ale inne postacie uwielbiam <3). Myślałam, że wtedy chciał jej wyznać miłość, ale się pomyliłam. :( Akurat z nowego pokolenia mam taką punktację:
      1. Albus
      2. James
      3. Scorpius
      4. Teddy
      5. Lily
      Nie wiem czemu Teddy na czwartym miejscu, ale pewnie Twoje opowiadanie na to wpłynęło :D Jeszcze raz weny życzę :)

      Usuń