Zima...
Ma swoich zwolenników, jak i ludzi, którzy jej wprost nie znoszą. Moim częstym
problem, jest to, że nie potrafię się zdecydować. Dotyczy to też tego
przypadku...
Z
jednej strony, to piękna pora roku, kiedy ziemię pokrywa gruba warstwa białego
puchu, a przyroda nareszcie może odpocząć i nabrać sił, by w pełnej okazałości
powrócić po trzech miesiącach snu. Z innego punktu widzenia, ulice są oblodzone
i zazwyczaj opustoszałe, ponieważ zimny, bezlitosny wiatr dmie w twarze
każdego, kto odważy się choć na chwile opuścić bezpieczne mieszkanie.
Nie
mniej jednak, gdy siedziałam w ciepłej bibliotece, na czwartym piętrze Hogwartu
i popijając rozgrzewające kakao podziwiałam widok malujący się za oknem,
musiałam przyznać, że jest on zniewalający. Zza pokrytej mroźnymi arcydziełami
szyby, miałam okazję podziwiać rozłożyste korony drzew w Zakazanym Lesie,
otulone delikatnym, śnieżnym płaszczem. Ziemię pokrywała gruba warstwa białego
puchu, a całości uroku dodawały wirujące w powietrzu płatki śniegu. Na dworze
panowała już niemalże całkowita ciemność, choć pora była dosyć wczesna.
Przynajmniej tak mi się wydawało dopóki nie spojrzałam na zegarek.
Wskazywał
on dziewiątą wieczorem, co uświadomiło mi, że nad tym głupim esejem na historię
magii, siedzę już ponad cztery godziny, a wciąż mam raptem dwie rolki
pergaminu. Ponownie zagłębiłam się w lekturze opasłej publikacji na temat
pierwszego powstania goblinów. Nawet nie zauważyłam, kiedy miejsce na przeciwko
mnie zajął jakiś chłopak.
–
Cześć –
przywitał się.
Wystarczyło
jedno jego słowo, bym od razu wiedziała kim jest. James Potter. Nie musiałam
nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że tuż po tym jak się odezwał, zmierzwił
swoje kruczoczarne włosy.
–
Cześć, Potter. Od razu cię uświadamiam, że jeżeli przyszedłeś tu, żeby sobie ze
mnie żartować, albo denerwować tymi swoimi głupimi pytaniami, to grzecznie
proszę, lepiej nie zaczynaj – odparłam nie odrywając ani na chwilę wzroku
od książki.
–
Naprawdę uważasz, że jeżeli normalny czarodziej, chce sobie zwyczajne przyjść
do biblioteki, to robi tylko po to, żeby zapytać cię, czy się z nim umówisz?
Nie za bardzo sobie schlebiasz? – rzucił chłopak.
–
Normalny czarodziej może nie, ale ty, Potter, nie bywasz tu zbyt często... –
odparłam sucho, nadal śledząc tekst. ,,Czy mi się wydaje, czy on jeszcze
ani razu nie powiedział do mnie Malfoy?" - przeszło mi przez myśl.
– No
dobra, wygrałaś. Przyszedłem cię o coś prosić.
Oczy o
mało nie wyszły mi z orbit. Czy on właśnie przyznał się do porażki, a zaraz
potem powiedział, że chce mnie o coś prosić? To nie może być Potter...
Odłożyłam książkę, nad którą i tak nie potrafiłam się skupić i spojrzałam na
chłopaka.
– Kim
jesteś i co zrobiłeś z Jamesem Potterem? Albo nie, chyba lepszym pytaniem
będzie, gdzie ukrywają się twoi kolesie lub sprzęt do nagrywania? Wkręcasz
mnie, prawda?
Brunet
zaśmiał się.
– Czy
to zawsze musi tak wyglądać? Czy każde nasze spotkanie musi się kończyć
skakaniem sobie do gardeł? – zapytał po chwili, całkiem poważnie, choć
wciąż się uśmiechał.
– Posłuchaj,
Potter. To był twój, świadomy lub nie do końca, wybór. Zaskoczę cię i powiem,
że gdy tu przyszłam, nie miałam wbitego do głowy, że Potter ma być moim
wrogiem. To ty, swoim zachowaniem, nie tylko w stosunku do mnie, ale i do
innych dziewczyn, ukształtowałeś moją opinię o twojej osobie. Skoro ty nie
szanujesz innych, to dlaczego ja mam szanować ciebie? –
odparłam szczerze, wciąż zdziwiona jego pytaniami – No i
na pewno naszych relacji nie poprawiło to, co robiłeś po tym, jak Al trafił do
Slytherinu. Przepraszam, ale tych słów nie potrafię wymazać z pamięci.
– Oj
daj spokój... Byłem wtedy małym, niedojrzałym szczylem... Musisz mi to
wypominać przy każdej okazji?
– Mówię
co myślę...
– Po prostu ostatnio zdałem sobie
sprawę, że za rok mnie tu nie będzie i chciałbym opuścić tę szkołę nie mając
wrogów.
– W
twoim wypadku to dosyć trudne, bo na pewno wszystkie dziewczyny które
skrzywdziłeś tak szybko ci nie wybaczą. No i nienawidzisz, z resztą z
wzajemnością, całego Slytherinu, więc... No, może być ciężko.
Oboje
się zaśmialiśmy. To chyba moja pierwsza rozmowa z Potterem, która nie jest
kłótnią...
– No
więc o co chciałeś prosić?
–
Właśnie o to. Żebyśmy nie byli wrogami.
– Chyba
nie myślisz, że jedna rozmowa naprawi pięć lat nieustannych kłótni? Poza tym,
co ja będę z tego mieć?
– No
tak, a ja już się zastanawiałem dlaczego tak bardzo nie lubię Ślizgonów...
– Osoby
którą jesteś teraz nigdy nie polubię, Potter, ale...
– Co wy
tu robicie o tej porze?! – nakrzyczała na nas pani Pince,
bibliotekarka – Już mi do dormitoriów, zanim zechcę odjąć
punkty waszym domom. No już, Malfoy, Potter! Biblioteka zamknięta!
–
Przepraszamy, już wychodzimy – powiedział chłopak.
Pospiesznie
chowałam ,,Dzieje magii'', gdy przypadkowo potrąciłam łokciem kubek, z którego
prosto na mój esej, wylało się całe, zimne już kakao. Zaklęłam pod nosem i
spanikowana odruchowo rzuciłam się by ratować pracę, lecz James (to znaczy
Potter, tak, głupi Potter, a nie jakiś James),dał mi znak bym nic tam nie
ruszała, wyciągnął różdżkę, machnął nią i cały brązowy płyn wypełniający stół znalazł
się z powrotem w filiżance. Esej nawet nie był mokry. Odetchnęłam z ulgą.
– Panno
Malfoy! Co to za słownictwo! Wynoście się stąd, zanim doprowadzicie tę
bibliotekę do ruiny! Nie wiecie, że obowiązuje tu bezwzględny zakaz jedzenia,
picia i czarowania?! Złamaliście trzy punkty regulaminu w ciągu zaledwie chwili!
Już mi stąd! – piekliła się kobieta w sędziwym wieku, na
której ciemnych włosach wyraźne były siwe odrosty i pasemka.
*
Gdy
nareszcie znaleźliśmy się przed drzwiami, a bibliotekarka z hukiem zatrzasnęła
za nami drzwi, oboje wybuchliśmy nieopanowanym śmiechem.
–
Odprowadzić cię? – zapytał chłopak, gdy trochę się uspokoiliśmy.
– Ta,
może jeszcze mi poczytaj przed snem jak małej dziewczynce... –
odparłam sarkastycznie, lecz uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
– A
chciałabyś? No wiesz, mogę cię odprowadzić trochę dalej, niż do pokoju
wspólnego...
–
Fuj... Potter, zostaw mnie zboczeńcu!
–
Spokojnie, żartowałem. Ja tu się staram być miły, a ty mi się nie dajesz
wykazać! – oburzył się żartobliwie.
–
Trafię sama. Dobranoc – odparłam, po czym odwróciłam się i z
uśmiechem zaczęłam kroczyć w stronę lochów.
Czułam
jak brązowooki Gryfon odprowadza mnie wzrokiem.
*
Dobry
humor nie opuszczał mnie, aż do momentu gdy późnym wieczorem leżałam na łóżku.
Nie mogłam zasnąć, więc pogrążyłam się w rozmyślaniach na temat dzisiejszego
spotkania z Potterem. Zastanawiałam się, czy nie byłam z nim zbyt szczera. W
końcu, cokolwiek mówi, to póki co jesteśmy wrogami, więc może tego użyć
przeciwko mnie... No i bardzo trudno zapomnieć to, co było kiedyś...
Kiedy
Albus Potter, syn znanego na całym świecie Harrego Pottera, trafił do domu węża
wybuchło niemałe poruszenie. Atmosfera pomiędzy Slytherinem, a innymi domami
jeszcze nigdy nie była tak napięta. A działo się to za sprawą Jamesa Pottera, we
własnej osobie. Ten napuszony, egoistyczny trzynastolatek, nie mógł pogodzić
się z zaistniałą sytuacją, więc całą swoją frustrację wyładowywał na swoim bogu
ducha winnym młodszym bracie i przy okazji na nas, przyjaciołach Ala. Natomiast
zgraja jego nieustraszonych, gryfońskich rycerzy od siedmiu boleści nie omieszkała
mu pomagać, a więc konflikt coraz bardziej się zaogniał. Dlatego właśnie,
wszystkie problemy rozwiązywaliśmy wspólnie, trzymaliśmy się razem, broniąc
jeden drugiego. Często pomagali nam także starsi uczniowie, a Slytherin chyba
nigdy nie był bardziej zżyty niż wtedy. Wkrótce jednak, po kłótni oraz bójce
Score'a z Jamesem, o której mówił cały
Hogwart, Potter zaczął odpuszczać i wszystko powoli wracało do normy. Inni uczniowie
domu węża z powrotem się od siebie oddalili, jednak my, a dokładniej ja, Al, Julie, Jake, a potem jeszcze Ellie, Steph i Alice, byliśmy na tyle do siebie
nawzajem przywiązani, że nasza przyjaźń się ostała, chyba jako jedyna w całym
Slytherinie.
Gdy
wróciły złe wspomnienia, stwierdziłam, że stanowczo za szybko powiedziałam mu
to wszystko i w dodatku pozwoliłam, by było całkiem miło... Ale ja jestem
głupia i naiwna...
*
Siedziałam
na wygodnej kanapie w kawiarni pani Puddifoot i popijałam rozgrzewające latte.
Przez szybę obserwowałam uczniów i dorosłych idących wzdłuż ośnieżonej, głównej
ulicy w Hogsmeade. Wszyscy krzątali się w tę i we w tę, szukając idealnych
prezentów dla swoich bliskich, ponieważ było to ostatnie wyjście z zamku przed
świętami. Zresztą i ja, przez ostatnie dwie godziny zajmowałam się tym samym.
Zajrzałam do torby, by jeszcze raz przejrzeć, czy aby na pewno kupiłam już
wszystko.
Znalazłam
tam dwa zestawy miotlarskie, które postanowiłam ofiarować Steph i Jake'owi.
Były tam też dwie powieści przygodowe, po jednym egzemplarzu dla Alice i
Teddy'ego. Tak, pierwszy raz w życiu postanowiłam dać prezent komuś z poza
rodziny lub naszej paczki, ponieważ stwierdziłam, że jakby nie patrzeć, Teddy
jest teraz jednym z moich najbliższych przyjaciół. Dla Ala kupiłam kieszonkowy
fałszoskop. Miałam nadzieję, że Ellie ucieszy się z zestawu do magicznej
pielęgnacji, a Julie z nowego preparatu przeciw trądzikowego, ponieważ ma z nim
ostatnio drobne problemy. Stwierdziłam, że Score'owi i tacie przydałyby się
nowe szaliki, więc wyposażyłam się w dwie czarne sztuki, które razem z
kolczykami dla mamy wysłałam sowią pocztą. Nie zamierzałam pierwsza odzywać się
do mojego brata...
Po
upewnieniu się, że niczego nie brakuje, dopiłam napój, zapłaciłam z napiwkiem i
wyszłam z lokalu. Ledwo znalazłam się na zewnątrz, na twarzy poczułam zimny
wiatr. Poprawiłam szalik i czapkę, a następnie ruszyłam wzdłuż oblodzonej
uliczki.
Muszę
przyznać, że Hogsmeade w okresie świąt wygląda dużo piękniej niż zwykle. Dzięki
wszechobecnemu białemu puchowi, pięknie przystrojonym choinkom oraz wielkim
laskom cukrowym panuje tu jeszcze bardziej magiczna atmosfera.
Szybkim
krokiem pokonywałam drogę, z rękami głęboko w kieszeniach i twarzą ukrytą w
szaliku. Było strasznie zimno, a lodowaty wiatr dmący w przeciwną stronę,
dodatkowo sypał śniegiem w oczy. Po dłuższej chwili stałam już przed Pubem pod
Trzema Miotłami, gdzie mieliśmy się spotkać z przyjaciółmi. Niedługo potem
zgromadzili się już wszyscy i całą siódemką weszliśmy do zatłoczonego lokalu.
Ledwie
przekroczyłam próg, oblała mnie fala gorącego powietrza. Nie dość, że było tu
pełno ludzi, to jeszcze po lewej stronie znajdował się ogromny kominek, bardzo
silnie ogrzewający całe pomieszczenie. Nie mogłam wytrzymać i od razu zdjęłam
kurtkę, szalik i czapkę, zostając jedynie w szmaragdowej koszulce, czarnych
rurkach i szarym, długawym swetrze.
Al i
Jake poszli zamówić siedem kremowych piw, a ja zaczęłam rozglądać się za
wolnymi miejscami. Po prawo siedziała grupka śmiejących się Gryfonów, zaraz obok
dwie szepczące do siebie i chichocące pod nosem brązowowłose Puchonki, trochę
dalej jakieś rude rodzeństwo rozmawiające ze sobą, w kącie Krukon o turkusowych
włosach namiętnie całujący się z jasnowłosą Gryfonką, dwoje dorosłych mężczyzn
w czarnych szatach i zaciekle o czymś dyskutujących... Zaraz, zaraz... Krukon o turkusowych włosach
namiętnie całujący się z jasnowłosą Gryfonką?! Przyjrzałam się im lepiej, lecz
to wcale nie było konieczne... To był Teddy.
*
Poczułam
jakby ktoś wbił nóż w moje serce i z każdą chwilą rozcinał je coraz mocniej.
Ból był niemiłosierny. Zdezorientowana zrobiłam kilka kroków w tył, po chwili
uderzając w ścianę, która teraz wydała mi się dziwnie zimna. Nie mogłam
uwierzyć. Nie, to nie możliwe... On nie mógłby mi tego zrobić...
– Kate,
wszystko w porządku? – usłyszałam ciepły głos z boku.
Skierowałam
wzrok w tamtą stronę, lecz po chwili tego żałowałam. Rzuciłam jedno, krótkie
spojrzenie w stronę Julie, lecz gdy nasze oczy się spotkały, wydawało mi się,
że ona już wszystko wie, że pozwoliłam by odczytała ze mnie jak z kartki,
wszystko co się ze mną teraz działo. Zdradziłam się.
Rozchyliłam
ręce, pozwalając by wszystko co w nich trzymałam upadło na brudną od
roztopionego śniegu podłogę i rzuciłam się do szaleńczej ucieczki. W klatce
piersiowej czułam przerażający ból, a natłok myśli spowodował, że nie
potrafiłam dłużej powstrzymać łez, które same napływały mi do oczu. Biegłam nie
wiedząc dokąd i dlaczego. W głowie miałam tylko myśl by uciec... Uciec najdalej
jak to możliwe... Uciec od tych wszystkich myśli... Uciec od samej siebie.
*
Nogi
wydawały się mnie same nieść, ponieważ ja byłam zbyt zajęta rozmyślaniem nad
tym wszystkim. Jak mogłam być tak głupia... Jak mogłam... Nadal nie chciałam
dopuścić do siebie tej myśli... Jak mogłam... się w nim zakochać... Przecież
cały czas się przed tym broniłam... Przecież cały czas zapierałam się przed tym
uczuciem rękami i nogami... A może to nie wystarczyło... A może... podświadomie
wcale tego nie chciałam, więc tego nie robiłam...
Łzy
goryczy i rozpaczy całymi strumieniami lały się po policzkach, a ja nic nie
mogłam na to poradzić. No i jeszcze ten ból... Wiedziałam, że rana na moim
sercu, która z każdą chwilą stawała się coraz głębsza, nieprędko się
zabliźni. O ile w ogóle...
Zresztą
i tak nie potrafiłam myśleć o przyszłości. Cierpiałam... Tak strasznie
cierpiałam przez własną głupotę. Cierpiałam przez tą emocję, uważaną przez
wszystkich za najwspanialszą na świecie.
Płakałam.
Dlaczego płakałam? Trzeba przestać! Nie przestawałam. Wręcz przeciwnie, płacz
jakby się nasilał. Woda pojawiała się w jeszcze większych ilościach, krople
padały coraz gęściej, a szloch był coraz uporczywszy. Zupełnie, jakby serce
miało zaraz pęknąć...
*
Nawet
nie wiedziałam gdzie jestem, dopóki nie poczułam czegoś zimnego i mokrego pod
sobą. Z niemałą trudnością przetarłam oczy by cokolwiek widzieć i rozejrzałam
się. Figlarne nogi, postanowiły przyprowadzić mnie, pod wielkie, rozłożyste
drzewo, rosnące nad jeziorem niedaleko Hogwartu. Próbowałam się zastanowić, czy
może przybiegłam tu, czy raczej nieświadomie wsiadłam do jednego z powozów, jednak
nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, co teraz tak bardzo bolało
i piekło.
Czułam,
że coś wydarło się z mojego serca... Coś, co miało już nigdy nie powrócić...
Poczucie tej okropnej pustki było potworne...
No i
teraz pewnie wszyscy się dowiedzą... Miałam pewność, że Julie zobaczyła w moich
oczach coś, czego nikt nie powinien był dojrzeć. Ona musiała wiedzieć... Tylko
pytaniem pozostawało, czy podzieli się tym z innymi... Ale teraz, to co inni
pomyślą wydawało się błahostką...
*
Siedziałam
tam bardzo, bardzo długo. Dla mnie była to wieczność... Wieczność, podczas
której z każdą chwilą coraz bardziej narastało zimno i ból.
Wpatrywałam
się tępo w zamarzniętą taflę jeziora i oddałam się całkowicie swoim myślom. Nie
płakałam, bo już dawno zabrakło mi łez. W środku czułam pustkę i stratę. Pustkę
i po raz pierwszy przerażenie, że z tą pustką w sercu, nie dam rady dłużej
wytrzymać. Moje ręce, barwą przypominały leżący wokoło lodowaty śnieg.
Podobno
to wszystko ma cztery etapy. Najpierw był szok, potem niedowierzanie, teraz trwała
rozpacz, ale kiedy miało przyjść pogodzenie się? Zastanawiałam się, nad często używanymi
stwierdzeniami "pęknięte lub złamane serce". Czy powinnam to teraz
czuć? Bo w miejscu, gdzie powinnam czuć serce, wydawało mi się, że znajduje się
tylko pustka. Wielka dziura, zasysająca wszystko dookoła, mająca w sobie jakieś
żelazne cholerstwo. Masa żyletek haratała na strzępy całe moje wnętrze. Ból
wciąż był nie do zniesienia.
*
Jak
mogłam... Jak mogłam być na tyle głupia.. Przecież on nie dawał mi żadnych
sygnałów... To ja sobie wszystko wmówiłam i naiwnie w to wierzyłam... Kiedy
myślałam, że chce mi wyznać miłość, on szykował się by powiedzieć, że ma
inną... Jak mogłam się nie domyślić...
Najgorszym
pozostawało to, że sama zgotowałam sobie taki los. Mogłam się nie zakochiwać...
No i...
Jak to się stało, że z silnej, niezależnej młodej kobiety, stałam się małą,
rozbeczaną dzidzią, która na wszystko reaguje płaczem? To takie bez sensu...
Mówi
się, że potrzeba jednej minuty, żeby kogoś zauważyć, jednej godziny, by go
ocenić, jednego dnia, żeby polubić i całego życia, by go później zapomnieć. Teraz
i wieczność wydawała mi się za krótka, by zapomnieć, by się pogodzić.
Próbowałam, tak usilnie się starałam, by wymazać to z pamięci, jednak smutek
był gościem, którego niełatwo się pozbyć.
Zamknęłam
oczy, które bardzo szczypały i piekły, najwyraźniej zmęczone płaczem i mrozem.
Miałam wrażenie, że przebiegło obok mnie coś ciepłego, jednak miałam niemalże
pewność, że to tylko zdawania. Jednak, gdy ponownie rozchyliłam powieki, przy
jeziorze zobaczyłam dziwne stworzenie.
Nie
było ono materialne, jednak nie wyglądało także na ducha. Zwierze miało duże
rozmiary, lecz stało tyłem do mnie, więc nie potrafiłam rozszyfrować do jakiego
gatunku należało. Otaczała je biało-niebieska poświata, z której z resztą się
składało i schylało się tak, jakby piło wodę z jeziora. Nie było to jednak
możliwe, bo taflę skuł lód.
W końcu
interesujące stworzenie spojrzało na mnie i mimo rozpaczy, poczułam lekki
podmuch ciepła. Stało się jasne, że wpatrywał się we mnie, ogromny patronus
przypominający lwa, którego dostojny, jednocześnie łagodny, ale i budzący grozę
pysk, okalała bujna, majestatyczna grzywa. Po chwili jednak, zwierze mnie
zignorowało i ponownie przystąpiło do picia niewidzialnej wody.
Skąd
się tu do cholery wziął patronus?! Rozejrzałam się w poszukiwaniu jego
właściciela i już po chwili go dojrzałam.
*
O
drzewo arystokratycznie opierał się James Potter z jego charakterystycznymi,
rozwichrzonymi, kruczoczarnymi włosami. Wpatrywał się we mnie dużymi,
czekoladowymi oczami, kształtem przypominającymi ślepia Albusa. Jego wzrok był
jednak zupełnie inny niż zawsze... Taki zamyślony, wręcz nieobecny. Brakowało w
nim tych wesołych iskierek, zawsze skorych do wszelkiego rodzaju psot. Jego
chwilową zadumę i dostojność dodatkowo podkreślały wyraźne rysy twarzy.
– Kto
cię nauczył tego zaklęcia? Podobno jest bardzo trudne... –
stwierdziłam, że muszę czymś przerwać tę niezręczną ciszę, a wciąż
towarzyszący nam błękitno-biały lew wydawał się do tego odpowiednim pretekstem.
– Tata,
w ubiegłe wakacje – odparł chłopak podchodząc do mnie i zajmując
miejsce obok. Teraz i on wpatrywał się w jezioro. Mimo, że Potter był jedną z
ostatnich osób, które chciałabym w tej chwili zobaczyć, to jego obecność
podniosła mnie trochę na duchu i poczułam się raźniej.
–
Ludzie uważają, że jest to trudne, ponieważ w życiu najczęściej przytrafia się
nam więcej zła niż dobra. I właśnie przez te smutne chwile, często zapominamy,
że w końcu i tak nastanie kolejny dzień i wyjdziemy na prostą. A żeby
wyczarować Patronusa trzeba sobie przypomnieć najszczęśliwsze wspomnienie, a
potem wypowiedzieć ,,Expecto Patronum'' i tyle
– dodał chłopak nie odrywając
wzroku od tafli zamarzniętej wody.
– Wow
Potter, nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem ale... wydoroślałeś – stwierdziłam,
a jeden z kącików moich ust delikatnie drgnął w górę.
– Kate,
błagam cię, skończmy z tym ,,Potter'' i ,,Malfoy''. Ja jestem James, ty jesteś
Kate i tak się do siebie zwracajmy
– poprosił chłopak i wyciągnął
dłoń w moim kierunku.
Przyjęłam
ją, i lekko potrząsnęłam na znak zgody.
– Na
gacie Merlina! Ty zaraz zamarzniesz! Co
ci odbiło, żeby na minus 10 wychodzić w swetrze i t-shirtcie! –
wykrzyknął gdy dotknął mojej niemalże śnieżnobiałej ręki i pospiesznie
ściągnął z siebie kurtkę i otulił mnie nią.
– Naprawdę nie trzeba – sprzeciwiłam się, lecz wiedziałam, że nie
przyniesie to rezultatu. Gryfoni i ta ich irytująca upartość...
– Ty mi
nie będziesz mówić co trzeba, a co nie!
– oburzył sie wesoło chłopak – Po
prostu podziękuj.
–
Dziękuję – powiedziałam, po czym oparłam się o jego bark.
Uśmiechnęłam
się lekko kiedy mnie nie odtrącił. Potrzebowałam teraz czyjejś bliskości, a nie
moja wina, że on napatoczył się jako pierwszy.
Posiedzieliśmy
tak chwilę w ciszy obserwując jak patronus Jamesa radośnie skacze dookoła.
Wpadłam na pewien pomysł i wyjęłam różdżkę.
Pomyślałam
o zeszłorocznych wynikach egzaminów końcowych, które wyglądały nad wyraz
świetnie i wypowiedziałam cicho formułkę:
–
Expecto Patronum.
Z
różdżki wyleciała niebieskawa mgiełka, lecz po chwili się rozpłynęła. Kątem oka
zauważyłam, że James przygląda się moim próbom, więc postanowiłam spróbować
ponownie.
Tym
razem na myśl przyszedł mi wygrany mecz podczas egzaminu z latania pod koniec
pierwszej klasy. Skupiłam się na tym najbardziej jak umiałam i znowu
wyszeptałam:
–
Expecto Patronum.
Na
ułamek sekundy pojawił się zarys dużego błękitno-białego zwierzęcia, lecz nim
zdążyłam zauważyć czym dokładnie jest, zniknął.
Do
ostatniej próby, postanowiłam wykorzystać pozornie zwyczajne wspomnienie. Była
to kolejna myśl o pierwszym roku nauki. Leżeliśmy wtedy na jaskrawozielonej trawie,
razem z Julie, Jake'iem i Alem i rozmawialiśmy wesoło, wpatrując się w niebo
pokryte obłokami i wodząc nogami w ciepłym jeziorze. Najśmieszniejsze jest to,
że znajdowaliśmy się wtedy, dokładnie tu, gdzie teraz siedzieliśmy z Jamesem. To
były takie błogie czasy, bez żadnych zmartwień...
–
Expecto Patronum.
Tym
razem z różdżki wyskoczyła pokaźna sylwetka majestatycznego wilka, który obiegł
nas dookoła, po czym zniknął. Pod wrażeniem tego, że tak szybko mi się udało,
wzięłam głęboki wdech i w tym momencie z mojego gardła wydobył się okropny atak
kaszlu.
–
Dobra, na dzisiaj wystarczy. Wracajmy do zamku zanim nabawisz się jakiegoś
zapalenia płuc. Mi też nie jest za gorąco, odkąd musiałem oddać kurtkę jakieś
niemądrej dziewczynie, która ubzdurała sobie, że będzie się opalać dziesięć dni
przed wigilią – zażartował chłopak pomagając mi wstać.
Zaczął
mnie prowadzić za rękę w stronę Hogwartu, lecz po chwili zatrzymałam się.
Musiałam go o to zapytać.
– Teddy
ma dziewczynę, prawda? – zapytałam, ponownie starając się powstrzymać
łzy.
–
Tak –
odparł chłopak, lecz widziałam, że nie sprawia mu przyjemności rozmowa
na ten temat.
–
Kim... Kim ona jest? – spytałam lekko szlochając.
– To
Victorie Weasley, moja kuzynka – oznajmił chłopak, chcąc zakończyć temat,
ponieważ najwyraźniej zorientował się, że ta rozmowa sprawia mi ból. W jego
głosie słychać było zawód, smutek, a nawet żal.
James delikatnie otarł łzę spływającą po moim
policzku i podniósł mój podbródek tak, bym spojrzała mu w oczy. Lekko się
cofnęłam, lecz nie odrywałam wzroku od tych dwóch, czekoladowych ślepi.
– Kate,
mogę teraz ja zadać ci jedno pytanie?
– zapytał.
– Jedno
przed chwilą zadałeś, ale czekam na drugie
– odparłam i oboje się
uśmiechnęliśmy.
–
Pójdziesz ze mną na te świąteczno-studniówkowe przyjęcie do Slughorna?
Z
odpowiedzią chwilę się wahałam, ale pomyślałam, że skoro Teddy mnie nie zaprosi
(a nawet jakby to zrobił, to i tak bym się nie zgodziła), to będę musiała pójść
sama, a nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji, więc po chwili odpowiedziałam:
– Tak.
*
James
odprowadził mnie do Sali Wejściowej, gdzie przypomniało się mu, że ma jakąś
ważną sprawę do załatwienia. Całą drogę do pokoju wspólnego męczył mnie okropny
kaszel. Chyba faktycznie się rozchorowałam...
Zawsze
uważałam, że Slazar był najbardziej pomysłowy ze wszystkich założycieli
Hogwartu i położenie salonu Ślizgonów zawsze niezwykle mi się podobało, jednak
tym razem uważałam, że dla zmęczonego, zziębniętego człowieka ilość stopni
powinna być skrócona co najmniej o połowę. Tego dnia pod adresem Slytherina
posłałam bogatą wiązankę przekleństw.
W końcu
jednak, mogłam rozsiąść się przy kominku, który i tak nie dawał zbyt wiele
ciepła i spróbować się trochę rozgrzać i odpocząć.
– Cześć
Kate. Chciałam oddać ci twoje rzeczy, ale widzę, że kurtkę już masz nową... I
to z całkiem stylowym napisem na plecach... –
dołączyła do mnie Julie.
Merlin
jeden wie, co ona plecie. Zdjęłam odzienie które zapomniałam oddać James'owi i
dokładnie przyjrzałam się jej tyłowi. Na czarnym materiale, czerwoną nitką,
naszyty był gruby, duży napis ,,Potter''. W innych okolicznościach bym się na
niego wściekła, ale dzisiaj nie miałam już na to siły. Ścisnęłam kurtkę w
dłoniach i przytuliłam się do przyjaciółki.
*
Gdy
byłyśmy same w dormitorium, zwierzyłam jej się. Okazało się, że nie domyśliła
się ona wszystkiego, jednak i tak wiedziała dużo. Zaufałam jej, ponieważ nie mogłam tego dłużej
w sobie dusić. Ledwie skończyłam opowiadać, drzwi do pokoju otworzyły się i
weszły przez nie Ellie i Steph. Ta pierwsza była cała zapłakana. Wyglądało na
to, że nie tylko ja miałam dzisiaj ciężki dzień...
Przewróciłam
się na bok i przycisnęłam do piersi kurtkę Jamesa. Z tego co udało mi się
usłyszeć, to ktoś dzisiaj zerwał z Ellie, a tym kimś był właśnie starszy
Potter. Mogłabym to potraktować, jako kolejny powód, by go nienawidzić, jednak
wolałam po prostu pójść spać. Udało mi się to nadzwyczaj szybko i miałam wręcz
dziwną pewność, że tej nocy, nie nawiedzi mnie żaden koszmar.
*
Czytam,czytam i czytam......i niemogę uwierzyć że, ktoś mógłby napisać takiego fajnego bloga. Jest on jednym z najlepszych jakie przeczytałam w moim życiu.
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńTak, nareszcie jest mój James!
OdpowiedzUsuńDobrze, że Teddy ma dziewczynę, bo Kate ma być z Jamesem! I cieszę się, że Kate go wreszcie zauważyła, wiesz o co mi chodzi.
Czekam na następny, Hedwigo :*
:D
UsuńŚwietnie piszesz. Oby tak dalej,.. Pozdrawiam Kate
OdpowiedzUsuńDziękuje :D Postaram się nic nie zepsuć ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńMam tak dużo do powiedzenia, że zaczynam:
OdpowiedzUsuń1. Świetny blog
2. Piękna historia
3. Nienawidzę Teddy'ego
4. James taki słodki <3
5. Proszę cię, napisz książkę, a jak wydasz, daj znać ;)
6. Weny życzę
Pozdrawiam z okolic Warszawy :3
To ja też postaram się odpowiedzieć w punktach:
Usuń1. Dziękuję! :D
2. Cieszę się, że Ci się podoba c:
3. Teddy to moja druga ulubiona postać z nowego pokolenia ;) Nie moja wina, że w tym fanfiku przypadła mu rola takiego potwora :P
4. Zgodzę się z Tobą :D
5. chciałabym mieć kiedyś taką możliwość, bo pisanie sprawia mi mega frajdę ;)
6. Dziękuje, przyda się :D
Pozdrawiam z samej stolicy :D
Też lubię Teddy'ego, ale w Twoim opowiadaniu go nienawidzę (ale inne postacie uwielbiam <3). Myślałam, że wtedy chciał jej wyznać miłość, ale się pomyliłam. :( Akurat z nowego pokolenia mam taką punktację:
Usuń1. Albus
2. James
3. Scorpius
4. Teddy
5. Lily
Nie wiem czemu Teddy na czwartym miejscu, ale pewnie Twoje opowiadanie na to wpłynęło :D Jeszcze raz weny życzę :)
Dzięki ;D
Usuń