poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział ósmy

                Zimny listopadowy wiatr rozwiewał moje mokre od deszczu włosy. Wznosiłam się na miotle wysoko ponad boiskiem czekając na podanie od Jake'a. Wkrótce kafel znalazł się w moich rękach i zanurkowałam. O mały włos minęłam posłany przez Michaela tłuczek i przerzuciłam kafla przez obręcz. Kilka chwil później rozległ się donośny gwizd kapitana, informujący o zakończeniu treningu.
                Opadłam na ziemię zmęczona i zmarznięta. Deszcz bezlitośnie lał od ponad dwóch dni, a dzisiaj dodatkowo dołączyła do niego wichura. W stroju sportowym który miałam na sobie, na próżno można by szukać choć jednej suchej nitki. Mam tylko nadzieję, że kaszel który męczy mnie od wczoraj nie jest objawem jakiejś poważniejszej choroby...
                Weszłyśmy z dziewczynami do szatni i od razu uwolniłyśmy się od ubrań.  Zaklęciami wysuszyłyśmy nasze włosy, ciała i bieliznę, a następnie założyłyśmy świeże, ciepłe ciuchy, w których dotarłyśmy na trening. Za pomocą tych samych czarów doprowadziłam do porządku ociekający wodą ciemnozielony płaszcz do gry w quidditcha, którego  plecy zdobił biały napis "Malfoy', a pod nim widoczny był mój numer, czyli 02.
                Gdy wszystkie potrzebne rzeczy miałam już suche i spakowane do torby, wzięłam moją miotłę opartą o ścianę i jako ostatnia opuściłam damską szatnię, zamykając ją na klucz. Nie zważając na wycierającego tablicę do ustalania taktyk Mike'a, skierowałam się do wyjścia.
                – Zaczekaj chwilę, Kate  –  usłyszałam jego niewyrażający żadnych uczuć głos.
                Odwróciłam się, lecz on nawet na chwilę nie przestał usuwać rysunku, na którym jeszcze trzy godziny temu pokazywał nam, jak wykonać formację ,,Głowa Jastrzębia''.
                – Coś źle zrobiłam podczas treningu? Nie zarejestrowałam żadnego poważniejszego błędu –  odrzekłam sucho.
                – To sprawa prywatna, Kate  –  oznajmił nie przerywając tej jakże fascynującej czynności, którą się zajmował.  
                Nie odezwałam się, próbując się domyślić, o co mu może chodzić. Jednak chłopak nie kazał mi zbyt długo czekać i po chwili pośpieszył z wyjaśnieniami:
                – Chodzi o Score'a...  Od pewnego czasu bardzo dziwnie się zachowuje. Znika na całe dnie, a gdy nareszcie się pokazuje jest naprawdę nie do zniesienia. Cały czas opowiada o...
                – Wybacz mi, ale mój brat jest już prawie dorosły i chyba potrafi o siebie zadbać  –  weszłam mu w słowo, a mój ton był lodowaty. W rzeczywistości jednak, aż się we mnie kotłowało na myśl o moim, przemądrzałym, wtrącającym się we wszystko braciszku. Prawdę mówiąc, to nie rozmawiałam z nim od incydentu w pokoju wspólnym i nie miałam na to najmniejszej ochoty.
                – Wiesz, to mój kumpel, a twój brat, więc to chyba normalne, że się trochę o niego martwię...    
                – To przestań, bo jestem przekonana, że on ma gdzieś ciebie, mnie i wszystkich poza nim samym  –  urwałam, choć w głębi duszy wiedziałam, że to co mówię nie jest prawdą  –  A teraz, jeśli pozwolisz, muszę odpocząć po męczącym treningu w deszczu  –  powiedziałam dobitnie, choć nie dla tego, że trening mi sie nie podobał, ale tylko po to, by mu dopiec.
                Nie czekając na odpowiedź wyszłam i z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi.    
               
*

                Weszliśmy z przyjaciółmi na lekcje Obrony przed czarną magią równo z jej rozpoczęciem. Jak zwykle zajęłam miejsce w ławce obok Julie i wyciągnęłam podręcznik. Profesor Katie Bell siedziała na swoim biurku i patrzyła na nas z uśmiechem. Mimo, że od OPCMu znacznie bardziej lubię zaklęcia, czy eliksiry, to jednak profesor Bell, to zdecydowanie moja ulubiona nauczycielka. Choć na karku ma już ze 40 lat, to duszę wciąż ma nastolatki. Zawsze się uśmiecha, jest wesoła, pomocna, szczera oraz bardzo naturalna i swobodna. No bo niby kto z rady pedagogicznej, zamiast siedzieć za biurkiem, to siedzi na nim i wymachuje przy tym nogami?
                – Książki nie będą nam potrzebne. Czeka nas dzisiaj sama praktyka  –  oznajmiła pogodnie, gdy już wszyscy się rozpakowali.
                Jednym ruchem zeskoczyła z mebla i machnęła różdżką, a wszystkie ławki, krzesła i nasze torby znalazły się pod ścianą.
                – Zaklęcie, które dzisiaj poznacie to Incarcerous. Myślę, że większość z was spotkało się już kiedyś z tą nazwą. Czy wiecie do czego służy? Zdaje się, że panna Lofthouse chce nam wyjaśnić. Prosimy Alice.
                – Incarcerous to urok, który powoduję pojawienie się więzów, które krępują naszego przeciwnika  –  wyrecytowała dziewczyna, jakby czytała z książki.
                – Dokładnie! Podręcznikowa definicja! Brawo Alice! 10 punktów dla Slytherinu  –  pochwaliła ją profesor Bell  –  Dobierzcie się w pary i zaczynamy ćwiczenia!
                Wszyscy ustawili się naprzeciwko siebie po dwóch stronach sali. Ja ćwiczyłam z Julie. Katie stanęła przed swoim biurkiem i wyjęła różdżkę.
                – Na początku muszę was prosić, żebyście zachowali szczególną ostrożność. Jeżeli nie będziecie uważać, możecie tym zaklęciem udusić swojego kolegę. Ale jeżeli już o tym wiecie, to możemy zaczynać. Wyjmijcie różdżki  –  poprosiła, a wszyscy bez wahania wykonali jej polecenie  –  Dobrze, a teraz energicznie nimi machnijcie w dół, wypowiadając formułkę "inkarserus" i równie dynamicznie wskażcie różdżką osobę stojącą naprzeciwko. Proszę, zaczyna prawy rząd!
                Po tych słowach spojrzałam na Julie, a jej twarz nie wyrażała jakiejś szczególnej aprobaty. Zapewniłam samą siebie, że nic jej nie zrobię i wykonałam to, co przykazała profesor Bell. Po chwili z mojej różdżki którą pewnie trzymałam w dłoni, wystrzelił sznur, który następnie skrępował Julie, a ta nie mogąc ustać upadła na podłogę. Machnęłam różdżką ponownie i ku mojej uldze zaklęcie zelżało tak, że blokowało mojej przyjaciółce tylko ruch rękoma.
                – Świetnie! Zobaczcie tylko, Kate się udało za pierwszym razem!  –  ucieszyła się pani profesor podchodząc do nas  –  Dobrze, po udanej próbie możecie się zamienić.
                Natychmiast cofnęłam zaklęcie i podeszłam do przyjaciółki. Na szczęście nie miała mi za złe, że na początku czar był odrobinę za mocny. Chwilę później, to ja leżałam na podłodze związana linami.

*

                – Koniec zajęć! Doprawdy wspaniale wam poszło! Jestem mile zaskoczona  –  oznajmiła profesor Bell pod koniec lekcji  –  Mam dla was jedną, myślę że ciekawą informację. Otrzymałam zgodę pani dyrektor, na zabranie was na małą wycieczkę w plener. Więcej informacji udzielę w przyszłym tygodniu. Miłego weekendu.                             
                 
*

                W pewną środę, mniej więcej w połowie listopada mieliśmy się wybrać na ową, jednodniową wycieczkę z Katie Bell i Hagridem. Fala słońca oblewała pozbawione liści wierzchołki drzew po drugiej stronie jeziora. Las pełen gołych pni, wyglądał jeszcze puściej i mroczniej, niż zazwyczaj. Otuchy dodawało jednak to, że grupa którą szliśmy była naprawdę duża, bo składali się na nią uczniowie piątych klas ze wszystkich domów. Mimo, że to wyjście zorganizowane zostało w środku tygodnia, zostaliśmy zwolnieni z lekcji i mogliśmy założyć zwyczajne, mugolskie ubrania.
                W końcu zrobiliśmy mały postój przy wodzie, za którą malował się obraz Hogwartu, który z tej perspektywy wydawał się naprawdę ogromny i potężny. Towarzysząca nam nauczycielka weszła na dosyć niski pieniek, dzięki czemu mogła nas wszystkich widzieć i zaczęła nam tłumaczyć przebieg wycieczki:
                – Jak już zapewne wiecie, nasza eskapada to jednocześnie misja społeczna. Jakiś czas temu, Hagrid poinformował mnie, że w okolicy jeziora zagnieździł się wodnik Kappa. Dla tych którzy nie wiedzą, są to bardzo groźne demony wodne, żyjące w niewielkich, leśnych jeziorach. Atakują próbując udusić swoją ofiarę płetwiastymi łapami. Przypuszczamy, że jeden osobnik zagnieździł się w którejś z pobliskich sadzawek. Wasz rocznik, wielokrotnie wykazał się na zajęciach godnymi podziwu umiejętnościami, więc wierzę, że póki macie różdżki, to jesteście bezpieczni. Dobrze, więc nie traćmy czasu, podzielcie się w trzyosobowe zespoły i przeszukajcie teren. Jeżeli któraś z grup natknie się na poszukiwanego Kappa, lub będzie potrzebować pomocy, proszę wystrzelcie w powietrze fajerwerki za pomocą zaklęcia. Dom grupy, która jako pierwsza odnajdzie demona, otrzyma 75 punktów. To chyba wszystko. Życzę wszystkim powodzenia. 
                Wśród uczniów z powrotem rozległy się rozmowy i raz po raz, od grupy oddzielały się trzyosobowe zespoły.
                – Jest nas siódemka, więc i tak musimy nagiąć przepisy... Jak się dzielimy?  –  zapytałam przyjaciół.
                – Ja mogę pójść z Ellie, Steph i Jake'iem  –  zaproponowała Alice.
                – Jestem za  –  powiedziała Ellie.
                – Nie mam nic przeciwko  –  dodał Al.
                – No to postanowione. Do zobaczenia jak już to wygramy  – zaśmiał się Jake i całą czwórką się od nas oddalili.
                Wkrótce i my ruszyliśmy w głąb puszczy.

*

                Gdy przemierzaliśmy mroczny las, naszym rozmowom towarzyszyło jedynie szeleszczenie liści pod stopami. Zatrzymywaliśmy się przy kilku sadzawkach, lecz na nic się nie natknęliśmy.
                – Nie uważacie, że to trochę bez sensu? No bo... Wysyłają nas w poszukiwaniu czegoś, co nie wiemy jak wygląda, ani czy w ogóle tu jest. To jak szukanie ducha we mgle...  –  zaczęła marudzić Julie, gdy którąś już godzinę przemierzaliśmy las, który wydawał się wyglądać cały czas tak samo.
                Nagle z pod liści z głośnym szelestem wyleciały dwie malutkie istoty, nie mierzące więcej niż 10 cali wysokości. Goniły się pomiędzy drzewami chichocząc przy tym uroczo, a my, aby za nimi nadążyć, musieliśmy biec.
                – Hej! Zaczekajcie! –  zawołał w końcu Al. Chyba i jemu wydało się bezsensowne gonienie ich bez wyraźniejszego powodu.
                – To są elfy, no nie?  –  zapytałam przyjaciół, a oni pomachali twierdząca głowami.
                Wróżki zatrzymały się, więc i my poszliśmy w ich ślady. Teraz mogłam obejrzeć je nieco wyraźniej. Były nieziemskiej urody.  Łączyły je liczne podobieństwa, jednak różniły się włosami i sukienkami. Jedna była szatynką z żółtą niczym słonecznik kreacją i skrzydłami, a druga zaś miała je w fiołkowym kolorze, podobnie jak suknię, a głowę wypełniała burza rudych loków.  
                Elfy obleciały nas dookoła bacznie obserwując, po czym zawisły przed nami w powietrzu.
                – Widziałyście ostatnio coś dziwnego w jednym z jeziorek?  –  przeszłam od razy do rzeczy, by przerwać niezręczną ciszę.
                W odpowiedzi wróżki jedynie zachichotały.
                – Daj spokój, przecież wiesz, że ich głupocie może dorównać tylko Eliie. Są przez czarodziejów używane do ozdoby i niczego więcej, a ty chcesz je pytać o drogę?!  –  usłyszałam szept Ala w lewym uchu. 
                – Raisa coś ostatnio mówiła...  –  odezwała się jedna z elfów  –  Wspominała o jakimś wielkim zielonym czymś, co chciało ją zjeść...
                Spojrzałam znacząco na przyjaciela, który jeszcze przed chwilą mnie wyśmiał.
                – Zaprowadzicie nas do niej?  –  zapytałam ze szczerą nadzieją.
                Wróżki ponownie się zaśmiały, a jedna z nich pociągnęła mnie za kosmyk włosów i obie zaczęły uciekać. Nie myśląc za wiele, razem z przyjaciółmi podążyliśmy za nimi.

*

                Prowadziły nas dosyć długo, a my nie zważając na uprzykrzające życie gałęzie mknęliśmy za nimi przez las. Wkrótce jednak, równie nagle jak się pojawiły, tak i zniknęły pod grubą warstwą liści.
                – Gratulację, Kate! Naprawdę, pomysł godny podziwu - bieganie po lesie i uganianie się za jakimiś wróżkami!  –  zakpiła Julie opierając się o drzewo i ciężko dysząc.
                Nie mogłam uwierzyć, że te głupie stworzonka tak prosto zrobiły nas w konia... Ukucnęłam w miejscu, gdzie te dwie zniknęły i zaczęłam badać rękami grunt. Po chwili natknęłam się na dziurę i odgarnęłam liście. Ujrzałam wejście do jakiejś nory, które miało około metra szerokości, więc spokojnie bym się tam zmieściła.
                – Chyba nie jesteś na tyle głupia, żeby chcieć tam zejść?!  –  mruknął Al.
                – Oh, daj spokój! Co mi takie tycie elfy mogą niby zrobić?  –  odparłam i zsunęłam nogi do owej dziury.
                – Ja też uważam, że to trochę głupie, Kate... Przecież mózgi tych stworzeń nie mogą być większe, niż ziarenko grochu! Daj spokój... Znajdźmy tego głupiego wodnika i wynośmy się stąd  –  odezwała się Julie.
                Wyjęłam nogi z nory, jednak nie zamierzałam tak szybko ustąpić. Już miałam zacząć ich przekonywać do swoich racji, kiedy usłyszałam dziwne brzęczenie. Spojrzałam w stronę dziury, z której teraz wylatywał wyjątkowo paskudny elf. Jego ciało pokrywało ciemnoszare futro, a jaskrawozielone skrzydła przypominały te, jakie mają żuki.
                – Hej! Ty jesteś Raisa?  –  zapytałam z uśmiechem licząc, że nie spłoszę tej istoty.
                Szkarada milczała i powoli się od nas oddalała.
                – Głucha jesteś?  –  krzyknęłam za nią.
                Ten ohydny elf, wydawał się mnie mieć głęboko... gdzieś. Nie zamierzałam zostać zignorowana przez jakąś brzydką imitację owada, więc podbiegłam do niego i mocno złapałam w dłoń. To był mój błąd.
                Zielone oczy stworzenia aż zapłonęły złością. To obrzydliwe coś otworzyło niewielką paszczę i odsłoniło dwa rzędy ostrych jak brzytwa zębów. Od razu spróbowałam puścić owe stworzenie, lecz nim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam jak ten kilkucalowy potwór wgryza się w moją rękę. Aż jęknęłam z bólu.
                – Petrificus totalus!  –  usłyszałam głos Julie i po chwili poczułam, jak uścisk szczęk na mojej dłoni się rozluźnia, aż w końcu ugodzone zaklęciem stworzenie opada z szelestem na liściasty dywan.
                Moja przyjaciółka porządnym kopniakiem odrzuciła szarą bestyjkę kilka metrów dalej, a Albus ujął moją dłoń i w miejscu, w którym znajdowały się ślady po ugryzieniu zaczął ją... ssać.
                – Możesz mi wyjaśnić, co ty do cholery wyprawiasz?!  –  warknęłam.
                – Podziękujesz później  –  odburknął przyjaciel wypluwając uprzednio ślinę zabarwioną na czerwono-zielony kolor.
                – Jak my mogliśmy nie odróżnić bahanki od elfa?! Przecież to było na egzaminach w zeszłym roku!  –  spytała retorycznie Julie.
                – No dobra, kumam, że ich jad jest silnie trujący, ale nadal nie rozumiem dlaczego Al ssał moją dłoń!  –  prawie krzyknęłam.
                – To jesteś coś mało błyskotliwa jak na Ślizgonkę  –  zakpił chłopak  –  W wakacje oglądałem taki mugolski program o wężach i takiego faceta jeden ugryzł, ale na szczęście udało im się od razu wyssać cały jad i dlatego przeżył  –  wyjaśnił.
                – No dobra, dzięki  –  prychnęłam.
                Ledwie z moich ust wydobyło się ostatnie słowo, a w krzakach niedaleko nas coś się poruszyło. Wyjęliśmy różdżki i skierowaliśmy je w tamtą stronę gotowi do obrony. Po chwili ukazały się tam szkarłatne oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że są to ślepia tego koszmarnego wilka, jednak oprócz koloru, różniły się od nich prawie wszystkim. Te były dużo mniejsze i takie jakby... ludzkie.
                Myślałam nad tym, jakiego zaklęcia mam użyć, gdy niedaleko za plecami usłyszałam wystrzał fajerwerków. Odwróciłam się i około pół mili dalej, nad wierzchołkami drzew ujrzałam czerwone iskry. Ktoś musiał potrzebować pomocy! Wróciłam wzrokiem na krzaki, lecz teraz wydawały się one całkiem normalne i miałam niemal pewność, że ktokolwiek się tam krył, zniknął. Spojrzałam zdezorientowana na Julie, jednak na jej twarzy również malowało się przerażenie.
                Bez chwili namysłu zaczęłam biec w stronę, gdzie przed chwilą widoczne były fajerwerki. Moi towarzysze ruszyli za mną.

*

                Po jakichś dwóch minutach biegu dotarliśmy na miejsce, gdzie na dobre rozgorzała walka. Sześciu Puchonów i trzy Gryfonki raz po raz atakowały zaklęciami zielonkawą bestie. Był to ogromny demon, przypominający pokrytą rybią łuską małpę z długimi, zakończonymi pazurami łapami. Gdy potwór ujrzał nas na polanie, przy której znajdowało się jezioro, machnął w naszą stronę olbrzymią płetwą. W ostatnim momencie udało mi się rzucić zaklęcie ,,protego", od którego łapa bestii odbiła się, a my zyskaliśmy czas, by schować  się za wielkim kamieniem.
                – Ascendio!
                – Rictusempra!
                – Impedimento!
                – Diminuendo!
                – Incendio!
                Rzucaliśmy zaklęcia my oraz coraz to nowi uczniowie dołączający na polanę. Niedługo potem, na miejscu pojawił się Hagrid z profesor Bell. Ta, bez cienia strachu wyszeptała pod nosem jakieś zaklęcie, które wyrwało bestię z jeziora, po czym zaczęło ją obracać wokół własnej osi. Z każdą chwilą, z dziwnego lejka na głowie potwora ubywało płynu, przypominającego wodę. W końcu, gdy ciecz się skończyła, wodnik przestał emanować zielenią i jakby trochę zmalał. Jego ryk również nie był już tak przerażający. Wyglądało na to, że stracił swoje magiczne zdolności.
                Profesor Bell, nie wypuszczając go z uścisku zaklęcia, machnęła energicznie różdżką i ryknęła ,,Reducio!", a bestia po prostu zamieniła się w proch i opadła na tafle jeziora, jak zwyczajna kupa kurzu. Zniknęła na zawsze.
                – Dobrze... Myślę, że to była dla was pouczająca lekcja... Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wiedza o wodnikach Kappa będzie wam potrzebna na SUMach. Ale teraz zbierzmy resztę uczniów i wracajmy do zamku. Może zdążymy przed zmierzchem...  –  oznajmiła nauczycielka i ruszyliśmy w stronę Hogwartu.

*


6 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy post. Już myślałam, że elfy za prowadzą Kate do wodnika. Czekam na kolejne posty !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za opinię! :D Następny rozdział będzie jednym z ważniejszych, więc (mówiąc nieskromnie) jest na co czekać ;)

      Usuń
    2. Będzie może James lub Teddy ?

      Usuń
  2. Czekam z niecierpliwością !

    OdpowiedzUsuń