Pogoda była po prostu wspaniała.
Całe błonia zalewała przyjemna fala grudniowego słońca. Okoliczne tereny
pokrywała delikatna pierzynka białego puchu. Tafla jeziora, w całości skuta
lodem, przepięknie iskrzyła się milionem kolorów. Ponad ośnieżonymi czubkami
ciemnozielonych drzew iglastych rozpościerał się, nie zmącony ani jedną
chmurką, błękit nieba.
Spacery po błoniach zawsze
szczytowały na liście moich ulubionych czynności w Hogwarcie. Okolice zamku w
czasie każdej pory roku, były jednakowo piękne i urokliwe. Ponadto, gdy tak w
ciszy przemierzałam bezkresne równiny, mogłam w całości zanurzyć się w swoich
myślach. Jednak, ilekroć wybierałam się na takie przechadzki, zawsze nogi
ciągnęły mnie w jedno, ulubione miejsce. Brzeg jeziora pod starym, rozłożystym
drzewem.
Właśnie tam teraz siedziałam. Na
jednym z gładkich kamieni, w ciszy rozmyślałam o wszystkim. O swoim bracie, o
rodzicach, o wilkach, o snach, o Jamesie, o Alu i reszcie przyjaciół, o...
swoim życiu. Tak... Działo się w nim dużo. Bardzo dużo. Mogłabym się nawet
pokusić o stwierdzenie, że za dużo, jak dla zwykłej, magicznej nastolatki.
Te pozornie zwyczajne miejsce,
dawało wspaniałą atmosferę do wszelkiego rodzaju kontemplacji. Chłodne podmuchy
wiatru co jakiś czas rozwiewały kosmyki moich włosów, jednak nie przeszkadzało
mi to nawet w najmniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie, pomagało to ,,resetować
umysł'' i przechodzić z jednego tematu rozważań do drugiego.
Wkrótce, gdy nogi zaczynały mi
już drętwieć i robiło się coraz chłodniej, zdecydowałam wrócić do zamku.
Kilkadziesiąt jardów od drzwi do Sali Wejściowej, zastała mnie jednak całkiem
ciekawa scenka.
Trwała właśnie bitwa na śnieżki.
Nie byle jaka bitwa na śnieżki, bo była to bitwa na śnieżki z prawdziwego
zdarzenia. Po dwóch stronach, na przeciwko siebie uczniowie za pomocą różdżek
stworzyli dwa potężne forty śnieżne, których broniły bałwany, zaczarowane tak,
by same atakowały przeciwną drużynę. Obie zimowe twierdze nosiły wyraźne oznaki
zażartej walki, w postaci gdzieniegdzie występujących dziur, czy innych
ubytków. Można było odnieść wrażenie, że w owej bitwie biorą udział niemalże
wszyscy uczniowie, którzy zdecydowali się zostać na święta w zamku. Zarówno za
barykadą, nad którą widoczna była zielona flaga, jak i tą z czerwonym sztandarem,
stało całe grono osób, które na przemian rzucało, lepiło oraz zręcznie unikało
ciosów śniegowych kul.
Wyglądało to naprawdę
imponująco, a co zatem idzie, zachęcająco. Zrobiłam krok w przód, lecz już po
chwili dopadły mnie wątpliwości. Przypomniałam sobie te chwile, w których
rozmowy wszystkich kończyły się, gdy tylko ja pojawiałam się w pomieszczeniu.
Co prawda, już zaczynało przechodzić innym uczniom te wgapianie się we mnie bez
słowa, jednak wciąż nie czułam się komfortowo w towarzystwie kogoś, kto nie był
moim bliskim przyjacielem.
Wycofałam się i odwróciłam.
Przecież nie chciałam psuć im wszystkim zabawy... Szybkim krokiem ruszyłam do
drzwi prowadzących do szkoły i już pokonywałam oblodzone schodki, gdy poczułam
na swoich czterech literach dosyć mocne uderzenie, a następnie zimno w tym
samym miejscu. Jakby tego było nie dość, przez owy solidny cios wymierzony
zapewne śnieżką, straciłam równowagę i już po chwili leżałam na zimnych
stopniach.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu
winowajcy tego zdarzenia, a w mojej głowie już układał się starannie
dopracowany plan morderstwa. Nie musiałam zbyt długo szukać, bo w moją stronę
szedł James ze swoim firmowym, szerokim uśmiechem przylepionym do twarzy.
– Rzut za sto punktów! Nie
sądzisz, śliczna? – zawołał na powitanie, a w zamian został
poczęstowany morderczym spojrzeniem bazyliszka.
Nie mogąc wymyślić żadnej
sensownej riposty, po prostu wstałam, otrzepałam się i już miałam gwałtownie
przekręcić się na pięcie i odejść, gdy nieoczekiwanie poślizgnęłam się. Zapewne
skończyło by się to na kolejnym siniaku na tyłku, gdyby nie niezawodny refleks
szukającego Gryfonów, który złapał mnie, jednocześnie chroniąc od upadku.
Czy ja
mam Dèjà vu, czy po raz kolejny ląduję w ramionach Jamesa i to w bardzo
podobnych okolicznościach? Tak czy inaczej, Potter trzymał mnie teraz i
wpatrywał się w moje oczy, jak na jakiejś marnej komedii romantycznej i nic nie
wskazywało na to, że zamierzał puścić. Do pełni kiczu brakowało już tylko
jakiejś tandetnej sceny pocałunku. Nie zamierzałam jednak na to pozwolić.
Wykonałam
ten sam, zwinny ruch, który już raz pozwolił mi wyrwać się z objęć Jamesa,
jednak tym razem nie przyniósł on oczekiwanego rezultatu. Co prawda, mogłam już
poczuć grunt pod nogami, jednak chłopak zagrodził mi jedyną drogę ucieczki.
– Nie
tym razem – szepnął, po czym objął mnie w pasie, podniósł
i przerzucił sobie przez ramię, jak jakąś starą szmatkę.
Nie
pomogło moje bicie, kopanie, drapanie, a nawet groźby, krzyki i próby wyrwania
się. James szedł wesoło pogwizdując pod nosem i jakby zupełnie nie zwracając na
mnie uwagi. W końcu zatrzymał się i po chwili poczułam jak ląduję w wielkiej,
zimnej, śniegowej zaspie. Co prawda biały puch złagodził trochę upadek, przez
co nie był on tak bolesny, jednak mimo wszystko, poprzysięgłam sobie, że ten
Potter mi za to zapłaci. Mocno się przeliczył, jeśli myślał, że może mną sobie
bezkarnie rzucać!
W
mgnieniu oka sięgnęłam po różdżkę i nim duszący się ze śmiechu brunet zdążył
zareagować, kilkanaście idealnych śnieżnych kulek pognało w jego stronę. Pod
wpływem uderzenia, sam stracił równowagę i po chwili rozpłaszczył się jak długi
na białym podłożu. Momentalnie mina mu zrzedła, natomiast ja nie mogłam
powstrzymać wybuchu triumfalnego śmiechu.
–
Pożałujesz tego, Malfoy! – zagroził figlarnie.
–
Jeszcze zobaczymy, kto tu czego pożałuje, Potter! –
odgryzłam się, po czym za pomocą różdżki stworzyłam dwie kolejne
śnieżki, które już po chwili rozbiły się o twarz Gryfona.
– Ale
jak na szukającego, to refleks masz słabiutki... – zakpiłam
z udawaną czułością.
– A ty,
jak na ścigającą, to słabo unikasz tłuczków!
– odpowiedział, po czym posłał w
moją stronę śnieżkę, którą trafił prosto w moją czapkę, jednocześnie ją
zrzucając.
– Poza
tym, tam – dodał wskazując na pole śnieżkowej bitwy –
gramy bez magii. Chcesz spróbować, czy strach obleciał?
–
Chcesz mi wmówić, że te forty ulepiliście sami?
– niedowierzałam zakładając
przemoczone nakrycie głowy.
– No, a
jak! Od świtu siedzimy nad nimi z chłopakami, więc nie daj się prosić tylko
choć, chodząca cykorio! – podjudzał chłopak.
–
Cykorio? – zdziwiłam się.
– Cykor
i cykoria. Rany, skarbie! Nie sądziłem, że ta śnieżka była na tyle mocna, żeby uszkodzić
ci mózg! A może to ja zawróciłem ci w głowie, hmmm?
–
Chciałbyś, kotku – rzuciłam w niego własnoręcznie ulepioną
śnieżką, po czym zaczęłam uciekać w stronę białych fortyfikacji.
Gdy
dotarłam do tej, której główny mur zdobiła ciemnozielona flaga, spotkało mnie
nie lada zaskoczenie.
– Co wy
tu robicie?! – ledwie wydukałam, zupełnie zaskoczona
widokiem przyjaciół w tej dziwnej scenerii.
– Nie
gadaj, tylko się schowaj! – przyciągnął mnie do siebie Jake, a tuż koło
ucha świsnęła mi rozpędzona śnieżka. Przez malutkie okienko dojrzałam, że
należała ona do Jamesa, który także dotarł już do swojej barykady, po
przeciwnej stronie.
Zebrałam
trochę śniegu z pod nóg, ulepiłam z niej śnieżkę i wycelowałam nią w tamtą
stronę. Na dobre przyłączyłam się do bitwy.
*
Świetna
zabawa trwała do momentu, kiedy na dworze nie zapanowała całkowita ciemność.
Wtedy, wszyscy całkowicie przemoczeni skierowaliśmy się do Wielkiej Sali, gdzie
zaraz miała rozpocząć się kolacja. Niektórzy rozsiedli się na schodach, a inni
stali w przejściu, ale cała szkoła, jak jeden mąż, pogrążona była w rozmowie.
Nasza
ślizgońska grupka stała przy ścianie i w najlepsze entuzjazmowała się niedawno
zakończoną bitwą na śnieżki. Nagle poczułam, że ktoś złapie mnie za rękę.
–
Musisz mi pomóc – usłyszałam znajomy szept Jamesa i już chwilę
później razem przeciskaliśmy się przez tłum.
Niepostrzeżenie
przeszliśmy przez drzwi do Wielkiej Sali, która, pomijając nauczycieli
siedzących przy ich stole, była zupełnie pusta.
–
Potter, Malfoy! Co wy tu robicie?! Kolacja dopiero za dziesięć minut! –
rozległ się donośny głos profesor McGonagall, która aż podniosła się z
miejsca.
– Ależ,
pani profesor! My tu do pani z serdeczną prośbą przybywamy! –
odpowiedział wesoło Potter, szybkim tempem zbliżając się do stołu
zaskoczonej rady pedagogicznej i wciąż ciągnąc mnie za rękę.
– Co
ty, do cholery, wyprawiasz?! – syknęłam cicho, gdy byliśmy jeszcze na tyle
daleko, by nauczyciele nas nie usłyszeli.
– Zaraz
się przekonasz – usłyszałam w odpowiedzi.
*
Po
opuszczeniu Wielkiej Sali z powrotem wmieszaliśmy się w tłum, jak gdyby nigdy
nic. Nie byłam zadowolona z sytuacji, w jakiej Potter mnie postawił, ale
szczerze liczyłam, że to co uknuliśmy się uda.
Gdy po
stosunkowo krótkim czasie oczekiwania, nareszcie weszliśmy do środka, wszystko
było tak, jak to sobie zaplanowaliśmy. Zamiast czterech stołów, rozłożonych po
pomieszczeniu daleko od siebie, tak jak to zawsze było, na środku stał jeden
duży, gotowy pomieścić tyle osób, ile w tej chwili znajdowało się w Wielkiej
Sali.
Zdumieni
uczniowie nie wiedzieli co mają ze sobą począć, więc James poczuł potrzebę,
żeby im to wytłumaczyć. Nie wiedzieć czemu, wychodząc na środek postanowił
zabrać mnie ze sobą.
– Witam
wszystkich na Wielkiej Kolacji Integracyjnej! Zgromadziliśmy się tu, aby się ze
sobą zintegrować w dniu Magicznej Integracji Międzydomowej! –
ogłosił Potter wchodząc na jedno z krzeseł i na domiar złego wciągając
mnie ze sobą.
– Nie
chcę cię martwić, Potter, ale taki dzień nie istnieje... –
przerwał mu ktoś z tłumu.
– A czy
to problem? Oficjalnie ogłaszam dzień... Jaką dzisiaj mamy datę? –
zaczął odpowiadać James, po czym zatrzymał się i udając ściszony ton
zapytał mnie, jaki mamy dzisiaj dzień, na co sporo osób parsknęło śmiechem.
–
Dwudziesty siódmy grudnia – oznajmiłam, udając ściszony ton, tak jak mój
poprzednik.
–
Wybornie! Tak więc, oficjalnie ogłaszam dwudziesty siódmy grudnia dniem Magicznej
Integracji Międzydomowej, w skrócie MIM!
– powiedział urzędowym tonem.
Rozległy
się gromkie brawa, śmiechy, gwizdy i wiwaty. Gdy w końcu owacje ucichły,
ponownie rozległ się głos Pottera.
– Skoro
już zażegnaliśmy ten malutki kryzys, pozostaje mi tylko oznajmić, że w dzień
MIM obowiązuje całkowity zakaz siedzenia obok kogokolwiek ze swojego domu,
przypomnieć, że wszyscy tu obecni są zaproszeni na zbliżającą się imprezę
sylwestrową, oraz życzyć wam - smacznego!
Po
słowach chłopaka, profesor McGonagall zaklaskała dwukrotnie w dłonie i stół aż
ugiął się pod ciężarem jedzenia, które się na nim pojawiło. Uczniowie
natychmiast zasiedli do kolacji i zgodnie z prośbą Jamesa, wszyscy zmieszali
się do tego stopnia, że nie było dwójki osób, która byłaby z jednego domu i siedziałaby
na sąsiadujących miejscach.
Mi
przypadło siedzenie obok jakiejś Puchonki oraz Jamesa, który gdy tylko
dotarliśmy do swoich krzeseł, kurtuazyjnie je przede mną odsunął.
Serce
rosło mi w piersi, kiedy widziałam swobodnie rozmawiających Ślizgonów z
Puchonami, Gryfonami, czy Krukonami. Nie sądziłam, że dożyję takiego widoku.
Czułam wdzięczność do Jamesa za to, że wyszedł z tak wspaniałą inicjatywą. W
życiu bym się nie spodziewała, że ktoś taki jak on, jest w stanie sprawić takie
cudowne rzeczy. Szkoda, że ten wieczór nie mógł trwać wiecznie. Szczerze tego
pragnęłam.
*
Z
Wielkiej Sali wychodziliśmy całą grupą, składającą się ze wszystkich osób,
które zostały na święta w Hogwarcie. Po jej opuszczeniu czekało mnie kolejne
zaskoczenie, bo oto na środku Sali Wejściowej stały dwie dorosłe postacie.
Kobieta
miała bladą cerę i bardzo ładną, wysportowaną sylwetkę. Jej oblicze pokrywała
spora ilość piegów, które tylko dodawały jej uroku. Miała duże, brązowe oczy,
zgrabny nosek oraz piękne, krwistoczerwone usta. Jej twarz okalały rude włosy,
które kaskadami opadały jej na ramiona.
Mężczyzna
z kolei, miał jednocześnie poważne ale i wesołe oblicze. Cechował się raczej
niskim wzrostem, a jego twarz pokrywała spora ilość zmarszczek i blizn, jednak
najważniejsza była ta jedna jedyna, pomiędzy kruczoczarnymi lokami, a
zakrzywionymi okularami, ta wyjątkowa, w kształcie błyskawicy.
Chyba w
całym magicznym wszechświecie nie było obeznanego czarodzieja, który nie
rozpoznałby tej pary. Na środku Sali Wejściowej stali państwo Potterowie we
własnej osobie. Rozglądali się po pomieszczeniu i każdy widząc tą scenę, dałby
sobie rękę uciąć, że wspominali przy tym swoje młodzieńcze lata, kiedy to sami
uczyli się w tych murach.
– Mama?
Tata? –
dały się słyszeć dwa zdziwione, męskie głosy i po chwili z tłumu
wyłonili się Albus i James. Obaj jakby oniemiali.
– Co wy
tu robicie? – zapytał się zszokowany James, gdy już
przywitał się z rodzicami.
–
Pisałeś w liście, że chciałbyś pogadać, no więc jestem –
odparł pan Potter.
– No
eeee... Dobra, powiedzmy że to jest eeee... Normalne? W każdym eeee razie... Co
ty tu robisz, mamo? – z trudem wydukał starszy z braci Potterów.
– Jak
to co?! Jak tylko się dowiedziałam co się stało, musiałam sprawdzić, czy nic nie
jest moim dzieciom. Lily, co prawda, była bezpieczna, bo spędza święta u
koleżanki, ale z tego co wiem w owym zajściu brało udział aż dwóch moich synków
–
wyjaśniła i poczochrała włosy swojego starszego syna, na co kilka obserwujących to osób
parsknęło śmiechem.
Warto
bowiem wspomnieć, że ową scenę obserwowali wszyscy uczniowie obecni w zamku.
Sama ledwo zdusiłam chichot, widząc, jak James poprawia fryzurę, a na jego
twarzy powoli zaczyna malować się wściekłość, pomieszana z przerażeniem i
bezsilnością. Ten widok był bezcenny.
– Mamo,
przestań! – powiedział, strącając dłoń kobiety ze swojej
głowy, a ja po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć, jak na policzki Jamesa
wypływają rumieńce zakłopotania.
– Oj,
przepraszam synku, zapomniałam, że jesteś już tak dorosły! –
uszczypnęła go w policzek.
– Ty
robisz to specjalnie! – syknął chłopak, groźnie mrużąc oczy i
zaciskając szczęki.
–
Owszem. Nawet nie wiesz, jakie to przyjemne!
– wykrzyknęła entuzjastycznie
pani Potter.
W tym
czasie, obserwująca zajście cała szkolna społeczność zaśmiewała się do łez.
Większość z trudem powstrzymywała się przed tarzaniem się po podłodze ze
śmiechu, cudem utrzymując ciało w pionie.
– Kogo
moje oczy widzą! Kate Malfoy! Pozwól do nas! Ile to już czasu minęło, od
naszego poprzedniego spotkania? – zagadnął pan Potter, dojrzawszy mnie w
tłumie.
Bez
chwili wahania ruszyłam w ich stronę. No bo kto by nie chciał dołączyć, do
jakże wspaniałej akcji, publicznego upokarzania Jamesa Pottera?
– Dobry wieczór! Faktycznie, trochę czasu minęło – przywitałam się grzecznie, podając państwu Potterom rękę oraz dygając delikatnie nogą.
– Dobry wieczór! Faktycznie, trochę czasu minęło – przywitałam się grzecznie, podając państwu Potterom rękę oraz dygając delikatnie nogą.
–
Bardzo się zmieniłaś. Powiem ci, moja droga, że wypiękniałaś i wydoroślałaś!
Jednak nie robi to na mnie takiego wrażenia, jak mogłoby, ponieważ mieliśmy
idealny wzgląd w twoje dorastanie!
– powitała mnie pani Potter.
–
Przepraszam, chyba nie do końca rozumiem...
– odparłam zainteresowana.
–
Mamo.. błagam... Tato... ratuj... – James był wyraźnie załamany.
Pan
Potter już miał się odezwać, jednak pani Potter go ubiegła.
–
Przecież przez ostatnie trzy lata nie było listu, w którym James nie
zamieściłby chociaż jednej wzmanki o tobie!
– zaczęła.
–
Kochanie... – upomniał ją delikatnie mąż, najwyraźniej
czując odpowiedzialność, by ratować syna przed całkowitą utratą reputacji.
– A ile
my się o tobie nasłuchaliśmy w wakacje! Gdyby nasz Jamesik interesował się
nauką, tak bardzo jak tobą, to na SUMach i OWUtemach z pewnością dostałby same
wybitne – kontynuowała kobieta.
– James, naprawdę opowiadałeś o mnie swoim rodzicom? – droczyłam się.
– James, naprawdę opowiadałeś o mnie swoim rodzicom? – droczyłam się.
– Nie
pisnąłem ani słowem! – zaprzeczył natychmiast, a jego twarz kolorem
przypominała soczystego buraka.
– Opisał wszystko ze szczegółami – poprawiła go pani Potter.
– Opisał wszystko ze szczegółami – poprawiła go pani Potter.
Otaczający
nas tłum dosłownie dusił się ze śmiechu. Wszyscy, bez wyjątku płakali z
radości.
– A
mogę wiedzieć, w jakim świetle, państwa syn, mnie przedstawił? –
dociekałam, nie bez satysfakcji. Sama cudem powstrzymywałam się przed
wybuchnięciem nieopanowanym śmiechem.
–
Naturalnie, że w najlepszym! Ostatnio nawet na... –
zaczęła kobieta, lecz po chwili jej najstarszy syn nie wytrzymał i
zatkał jej buzię swoją dłonią.
–
Przepraszam bardzo, ale czy ja nie przeoczyłem może jakiejś ważnej daty? Na
przykład dnia Publicznego Ośmieszania
Jamesa Pottera? – zapytał zażenowany.
– Jak
na razie, to w kalendarzu mam dzisiaj zapisany tylko jakiś dzień MIM, ale w
sumie to z ośmieszaniem też jest dobre
– stwierdziłam, wiedząc, że długo
już tak nie wytrzymam i eksploduję ze śmiechu.
– Co tu
się dzieje?! Czy wyście się wszyscy nawdychali eliksiru szaleństwa?!
Potter! – rozległ się donośny głos profesor McGonagall.
– Tak,
pani profesor? – odpowiedziała chórem, jak na komendę, trójka
Potterów.
– Nie ty,
Potter! Ty, Potter! Miło cię, widzieć! Co cię tu sprowadza? –
zapytała, a zgromadzeni wokoło
uczniowie mieli chwilę czasu by odetchnąć i nieco uspokoić oddech, co nie
przychodziło im łatwo.
– Dobry
wieczór, pani profesor! Tym razem to jedynie sprawy prywatne –
przywitał się najstarszy z tu obecnych Potterów.
– Nie
mniej jednak, chciałabym was zaprosić na herbatę, do mojego gabinetu –
oznajmiła dyrektorka i skierowała się w stronę schodów, a stojący tam
uczniowie w popłochu ustąpili jej miejsca.
Pani Potter
pożegnała się z Albusem, natomiast pan Potter z Jamesem.
–
Dzisiaj już nie damy rady, ale jutro pogadamy. Obiecuję ci, że pomogę temu
chłopakowi – szepnął pan Potter do ucha swojemu
najstarszemu synowi, jednak stałam na tyle blisko, by móc to usłyszeć.
Następnie razem z żoną poszli za dyrektorką.
Tego wieczora, wszyscy żegnali się ze sobą bardzo czule i długo. Wydawało się, że wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że gdy jutro się obudzą, wszystko wróci do normy i nie będą już tacy zżyci, więc kto mógł, odkładał tę chwilę jak najdłużej.
Tego wieczora, wszyscy żegnali się ze sobą bardzo czule i długo. Wydawało się, że wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że gdy jutro się obudzą, wszystko wróci do normy i nie będą już tacy zżyci, więc kto mógł, odkładał tę chwilę jak najdłużej.
– Nie
jestem pewien, czy to dobrze, że tak wspaniale dogadujesz się z moją
matką... – skwitował James, odprowadziwszy mnie pod same
schody do lochów.
– Nie
przejmuj się tak, James! Twoja reputacja i tak już była w opłakanym stanie, więc
wcale jej aż tak nie zepsułyśmy! – uśmiechnęłam się do niego szczerze, po czym
poczochrałam jego włosy, tak jak uprzednio zrobiła to jego matka.
Chłopak
westchnął ciężko. Nie mogłam patrzeć na jego zmarnowaną minę, więc zaczęłam
rozmyślać jak mu poprawić humor i po chwili do głowy przyszedł mi szalony
pomysł.
Wspięłam
się na palcach, ponieważ chłopak był wyższy i delikatnie pocałowałam go w
policzek, po czym nie patrząc na jego reakcję, uciekłam, zbiegając na dół po
schodach.
*
Wow
OdpowiedzUsuńNaprawdę super rozdział
Ej ja chce Jamesa i Kate jako parę
Dzięki ;D Myślę, że da się zrobić, ale nic nie obiecuję ;)
UsuńWow
OdpowiedzUsuńNaprawdę super rozdział
Ej ja chce Jamesa i Kate jako parę
Rozdział wspaniały (tak jak zawsze) ;) To było takie słodkie, kiedy Kate pocałowała w policzek Jamesa <3 Życzę Ci dużo weny :)
OdpowiedzUsuńDzięki! ❤
UsuńJakie to słodkie♡
OdpowiedzUsuńA przy:– Co tu się dzieje?! Czy wyście się wszyscy nawdychali eliksiru szaleństwa?! Potter! – rozległ się donośny głos profesor McGonagall.
– Tak, pani profesor? – odpowiedziała chórem, jak na komendę, trójka Potterów.
– Nie ty, Potter! Ty, Potter! Miło cię, widzieć! Co cię tu sprowadza? – zapytała.
Wubuchłam śmiechem, a rzaadko mi się to przy fikach zdarza.
Gratuluję, że Cię udało♡♡¿?
Hah, dzięki! ❤ Ogromnie się cieszę, że udało mi się tym rozdziałem kogokolwiek rozbawić, bo przyznam, że bardzo się starałam, by był on właśnie taki w stu procentach pozytywny ^^
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń