Następnego
dnia obudziłam się w fatalnym humorze. No ale jaki inny humor może mieć ktoś,
kto poprzedniego wieczora omal nie zginął z ręki własnego brata, a przez całą
noc nie zmrużył oka?
W każdym razie, flegmatycznie zwlokłam się z łóżka i po
zerknięciu na zegarek stwierdziłam, że jest już prawie czwarta po południu. No
tak, jak się w nocy nie spało, to w dzień musiałam odespać, ale spać do
szesnastej, to już chyba lekka przesada...
W wyżej
wspomnianym tragicznym nastroju, ociężale skierowałam się do łazienki. Od razu
weszłam pod prysznic. Liczyłam, że chłodna woda wypłucze z mojego umysłu
wszystkie okropne myśli i wspomnienia oraz pomoże mi ostudzić skołatane nerwy,
jednak moje nadzieje okazały się płonne, bo ściekające krople nie pomagały mi
nawet w najmniejszym stopniu. Zmniejszyłam ciśnienie i temperaturę, lecz nawet
woda tak lodowata, że czułam gęsią skórkę i co chwila przechodziły mnie
dreszcze, nie przynosiła ukojenia. Przynajmniej krople mieszały się ze łzami,
które samoistnie wypływały z moich oczu.
Wkrótce
wyszłam z kabiny i spojrzałam w lustro. Dawno nie widziałam siebie w tak
opłakanym stanie. Obie ręce miałam wręcz wypełnione siniakami. Najwyraźniej
uściski Ala i Mike'a, były trochę zbyt silne... Na brzuchu, miałam wyraźne
ślady po wczorajszym kopnięciu przez Browna. Nie jego wina, że zrobił to tak
mocno, ale czułam teraz wyraźny ból w tamtej okolicy i byłam się, czy może
przypadkowo nie złamał mi żebra. Oczy miałam zaczerwienione, opuchnięte,
podkrążone i pełne popękanych naczynek . Całe ciało wydawało mi się dużo
bledsze, a kończyny przybrały sino-czerwony kolor. Siedzenie w śniegu, na
mrozie, w sukni bez ramiączek i szpilkach wyraźnie mi nie służyło...
Zaczynałam
się nieco obawiać jakichś poważniejszych odmrożeń... No i ten uporczywy kaszel
też nie zapowiadał niczego dobrego. Bolało mnie gardło, plecy, płuca, brzuch,
głowa i cała reszta... Dodatkowo czułam, że mam gorączkę. Świetnie... Teraz do
pełni szczęścia brakowało mi już tylko zapalenia płuc... Chyba jednak będę musiała się wybrać się do
skrzydła szpitalnego i to nie tylko z uwagi na Score'a...
Posmarowałam
specjalną maścią wszystkie siniaki, a było ich tyle, że zużyłam na nie całe
opakowanie. Następnie owinęłam się ręcznikiem i wróciłam do pokoju, bo
zapomniałam zabrać ze sobą ubrań. Z ulgą stwierdziłam, że dormitorium nadal
jest puste. Wyjęłam z szafki luźny t-shirt, za dużą, burgundową bluzę i czarne
rurki. Wróciłam do łazienki, ubrałam się i przystąpiłam do suszenia włosów,
które następnie związałam w niedbały kok. Makijaż postanowiłam sobie odpuścić.
Przyglądając
się samej sobie w lustrze, stwierdziłam, że jeżeli osoba, z którą się dawno nie
widziałam, zobaczyłaby mnie teraz, to z pewnością by mnie nie poznała. Mało
tego, ja samej siebie nie poznawałam! Gdzie jest ta dziewczyna, w idealnie
ułożonych, rozpuszczonych włosach lub perfekcyjnym koku? Gdzie jest ta zimna,
uparta zołza, której nic nie rusza i która nie wie co to łzy? Gdzie ona się, do
cholery, podziała?! Dlaczego teraz, gdy patrzę w lustro widzę jakąś niedbałą
dziewczynkę w za dużych ciuchach, gotową w każdej chwili wybuchnąć płaczem?
Miałam
wrażenie, że się zgubiłam. Że utraciłam na zawsze dawną siebie.
Ponownie
wróciłam do dormitorium, pościeliłam łóżko i na chwilę się na nim położyłam. Po
chwili poczułam, że po policzku spływa mi jedna, mała kropla. Zaraz potem,
dołączyła do niej kolejna. ,,Nie! Masz już przestać! Nie możesz wiecznie
płakać, jak małe dziecko! Uspokój się!''
– nakrzyczałam w myślach na samą
siebie i sięgnęłam po chusteczkę. Na szafce nocnej, moja ręka napotkała jednak
jakiś dziwny przedmiot. Spojrzałam w tamtą stronę i dojrzałam ten sam kamień
który wypadł z ubrań Score'a. Najwyraźniej wczoraj nieświadomie zabrałam go ze
sobą...
Poobracałam
uważnie w rękach ową skałkę, dokładnie oglądając ją z każdej strony, aż w końcu
postanowiłam ukryć ją na dnie kufra. Następnie wytarłam chustką oczy, schowałam
różdżkę za pasem i opuściłam dormitorium.
*
Gdy
weszłam do pokoju wspólnego, zapanowała zupełna cisza. Czułam na sobie
spojrzenia wszystkich Ślizgonów. Co jest, zapomniałam się ubrać? Nie, to raczej
nie to... Chyba nie wyglądam aż tak tragicznie? Nie, musi być inny powód... Na
brodę Merlina, o co im do diabła chodzi?!
Nie
dość, że i tak czułam się koszmarnie, to te dodatkowe dziwne zainteresowanie
innych uczniów zdecydowanie nie polepszało mojego humoru. Zapewne w normalnych
okolicznościach stałabym tak skonsternowana, a po chwili spłoniła się
rumieńcem. Z drugiej strony, mogłabym zareagować wręcz przeciwnie - nakrzyczeć
na wszystkich, dlaczego się tak dziwnie gapią. Teraz jednak, oba wyjścia
wydawały mi się równie bezsensowne. Miałam głęboko gdzieś, o co im chodzi. Odwróciłam wzrok i bez słowa
ruszyłam w stronę wyjścia. Chciałam się tylko w spokoju, najlepiej jak
najszybciej dostać do skrzydła szpitalnego. Nic więcej.
–
Nareszcie jesteś! Już się zaczynałyśmy martwić. Jak się czujesz, śpiąca
królewno? – zagadnęła wesoło Julie. No jasne, tak łatwo
być nie mogło. Niechętnie się odwróciłam i spojrzałam na rozpromienioną
przyjaciółkę.
–
Całkiem... nieźle – skłamałam. Dobrze wiedziałam, że mój stan
jest daleki od ,,nieźle'', ale szczerze
liczyłam, że uda mi sie wymigać.
Mimowiednie
ponownie rozejrzałam się po salonie. Oprócz mnóstwa znajomych lub mniej gęb,
tępo wpatrzonych w moją osobę dostrzegłam resztę przyjaciół. Steph stała ramię
w ramię z Julie i uśmiechała się pokrzepiająco, w kącie opierali się o ścianę
Jake, Al i Alice ze wzrokiem wyrażającym współczucie, a Ellie tkwiła w objęciu
jakiegoś chłopaka i również mnie obserwowała.
Poczułam
się jeszcze okropniej, więc skierowałam się do drzwi krokiem na tyle szybkim,
by już nikt nie zdołał mnie zatrzymać, a jednocześnie na tyle wolnym, żeby nie
wzbudzać podejrzeń. Z jednej strony nadal miałam w głębokim poważaniu o czym
myślą inni i po jaką cholerę się na mnie bez przerwy gapią, a z drugiej, z
każdą chwilą narastała we mnie ciekawość.
Na
szczęście, już po chwili wspinałam się po schodach prowadzących do lochów.
–
Kate! –
w momencie gdy usłyszałam kolejny krzyk za moimi plecami cicho zaklęłam
pod nosem. Miałam już na prawdę dość. Dajcie mi wy wszyscy święty spokój! Czy
proszę o zbyt wiele? Mimo wszystko
niechętnie się odwróciłam i ujrzałam wbiegającego po schodach Ala.
– Co
znowu? –
wymamrotałam apatycznie.
–
Chciałem się tylko dowiedzieć, czy wszystko u ciebie okey –
oznajmił i jednocześnie zapytał.
– Przecież
słyszałeś w salonie... Jest nieźle
– ponownie minęłam się z prawdą.
–
Wyglądasz jakbyś szła na ścięcie, zachowujesz się jakbyś miała zaraz popaść w
depresję i to właśnie nazywasz ,,nieźle''?
– zapytał ironicznie, ale
jednocześnie troskliwie.
– Daj
mi spokój... Muszę iść do skrzydła szpitalnego... –
wywinęłam się burkliwie.
– Do
niego? –
zainteresował się nieco mocniejszym tonem.
– Do
Pomfrey! Jestem chora! Zresztą, nie muszę ci się z niczego tłumaczyć! –
podniosłam głos, a oczy ponownie mi się zaszkliły. Nie teraz... Błagam,
nie teraz...
Chłopak
w odpowiedzi przytulił mnie, a ja wygodnie ukryłam twarz w jego ramieniu. Nie
mogłam dłużej powstrzymać łez, które usilnie próbowały wyrwać się z moich oczu,
więc kilka z nich znalazło się na bluzie chłopaka.
–
Katie, wszystko dobrze? – usłyszałam głos Jake'a za plecami Ala.
Natychmiast
oderwałam się od przyjaciela i przetarłam twarz rękawem. Głupio zrobiłam
pozwalając sobie na tę chwilę słabości. Z drugiej strony ta chwila w objęciach
Ala tak bardzo przypominała braterskie uściski Score'a. Zawsze w ramionach
brata czułam się taka bezpieczna...
Pokiwałam
twierdząco głową i natychmiast stamtąd uciekłam. Słyszałam za sobą podniesione
głosy, lecz nie do końca mnie interesowało czego dotyczyły. Poprawka. Miałam na
nie kompletnie wylane. Chciałam na reszcie dojść do tego durnego skrzydła
szpitalnego i wziąć to cholerne lekarstwo. Szczerze współczuję następnej osobie
która mnie zaczepi, bo nie ręczę za siebie.
*
– Dzień dobry, kochanieńka! Co
cię dzisiaj do mnie sprowadza? – zapytała ciepło i troskliwie pani Pomfrey,
gdy tylko przekroczyłam próg skrzydła szpitalnego. Co oni się dzisiaj zmówili?
Czy to ja zapomniałam zapisać w kalendarzu datę dnia dobroci dla Kate Malfoy?
– Wie pani, chyba się trochę
zaziębiłam albo coś takiego – odparłam siląc się na przyjazny ton.
Kobieta coś mi odpowiedziała,
ale już jej nie słuchałam. W tej chwili, moje myśli krążyły wokoło jednego,
pustego łóżka, na którym jeszcze wczoraj leżał mój brat. Stałam i tępo
wpatrzyłam się w owe posłanie. Gdzie on, na rany Salazara, jest?! Umarł? Nie!
To niemożliwe! Ale w takim razie, dlaczego go tu niema?! Jeżeli coś mu się
stało, to nigdy sobie tego nie wybaczę! Chociaż w sumie, to by wyjaśniało
dlaczego wszyscy się tak dziwnie na mnie patrzyli... Zaraz oszaleję! Nie
wytrzymam, jeśli się czegoś nie dowiem!
– Spokojnie, kochanieńka. Byli
tu dziś rano wasi rodzice i zdecydowali się przenieść tego biedaka do prywatnej
kliniki. Gdy dojdzie do siebie zostanie umieszczony w specjalnej placówce na
oddziale psychiatrycznym – poinformowała zauważywszy moje zamyślenie.
– Chcecie... zamknąć...
Score'a... w... psychiatryku...? – ledwo wydukałam. Cu tu się wyprawia?!
– Spokojnie kochanieńka! To
tylko przymusowa procedura, której w takich okolicznościach wymaga prawo.
Zresztą terapia będzie trwała tylko miesiąc, więc nie ma czym się martwić –
wytłumaczyła Pomfrey, jednak ani trochę mnie nie pocieszyła.
Nie mogłam uwierzyć w to co
usłyszałam. Mój brat... Mój Score... w psychiatryku?! Przecież to się kupy nie
trzyma! Modliłam się, żeby to tylko był zły sen... Zaraz się obudzę i wszystko
będzie jak dawniej! Próbowałam się szczypać, oblać się zimną wodą, ale nic nie
przynosiło rezultatów. Musiałam się pogodzić z myślą, że to wszystko dzieje się
na jawie.
– A wracając do tematu mówiłaś,
coś cię boli? Źle się czujesz? – zagadnęła pogodnie Pomfrey.
Spojrzałam na nią jak na
wariatkę. O czym ona gada?! Po chwili jednak przypomniałam sobie właściwy powód
mojej wizyty i starając się skupić na moich objawach opowiedziałam o nich
pielęgniarce.
*
– No, leć już, kochaniutka, bo
spóźnisz się na obiad. Tylko pamiętaj, że masz tu przychodzić raz dziennie,
brać medykamenty i dobrze się odżywiać! Z zapaleniem płuc nie ma żartów! –
przypomniała na odchodne pani Pomfrey i po kilkunastu minutach badań
opuściłam nareszcie skrzydło szpitalne.
Czułam nasilający się głód, więc
postanowiłam posłuchać jej rady i zjeść obiad. Skierowałam się w stronę
Wielkiej Sali, a gdy tam nareszcie dotarłam, ponownie spotkało mnie niemałe
zaskoczenie. Stałam jak wryta, ponieważ gapili się na mnie dosłownie wszyscy
uczniowie obecni na uczcie. Dokładnie tak jak w pokoju wspólnym Slytherinu,
tylko że na ,,trochę'' większą skalę. W końcu odzyskałam zdolność ruchu, na
tyle że mogłam swobodnie chodzić, więc ruszyłam w stronę stołu domu węża.
*
– No zjedz coś –
poprosiła po raz kolejny Alice
– Nie możesz się przecież
głodzić...
– Mówię ci, że mam ściśnięty
żołądek i nie przełknę już ani kęsa!
– odpowiedziałam szczerze.
Brunetka rozłożyła bezradnie
ręce i rzuciła mi spojrzenie pełne politowania. Ponownie skierowałam wzrok na
stojący naprzeciwko mnie talerz. Leżało na nim spaghetti, które nagle wydało mi
się dziwnie nieapetyczne.
– Chyba będzie lepiej jak wrócę
do dormitorium... – stwierdziłam wstając od stołu.
Szłam w stronę drzwi, gdy moją
uwagę przykuła kruczoczarna, rozczochrana czupryna, należąca do osoby siedzącej
przy stole Gryffidoru. James w najlepsze żartował z kolegami i nieustannie się
śmiał. Cieszyłam się, że przynajmniej on tak tego nie przeżywa, a jednocześnie
trochę mu zazdrościłam. Wiedziałam, że nie ominie nas pewna, bardzo ważna
rozmowa, więc zdecydowałam, że wolę to załatwić od razu.
– James, chyba musimy
pogadać – zaczęłam niepewnie, gdy nareszcie dotarłam do
miejsca w którym siedział starszy Potter.
Gdy chłopak się obrócił i mnie
zobaczył nie ukrywał zdziwienia, co skończyło się na tym, że cała zawartość
jego buzi, czyli duża ilość soku dyniowego znalazła się na jego spodniach.
Muszę przyznać, że widok oblewającego się na mój widok Pottera był bardzo
zabawny. Cudem powstrzymałam parsknięcie śmiechem.
– Co tam, piękna? –
wyszczerzył się na powitanie.
– Może nie tutaj? –
nieco się speszyłam zachowaniem jego kolegów, które było porównywalne do
okresu godowego pawianów w zoo.
Nawet gdy odchodziliśmy,
towarzyszyły nam takie inteligentne zwroty jak ,,uuuuuu'', albo ,,Romansik się
kroi''', ewentualnie ,,Myślicie, że nasza Królowa Lodu ma jednak serce? Jeśli
tak, to nasz Jamesik na pewno jej je skradnie ''.
*
Gdy nareszcie dotarliśmy do
pierwszej lepszej klasy, James kurtuazyjnie otworzył przede mną drzwi. Do jego
twarzy cały czas przylepiony był szeroki uśmiech.
– Ale towarzystwo to ty sobie
dobrałeś wyborne. Ty i twoja banda orangutanów imitujących czarodziei pasujecie
do siebie jak eliksir do kociołka – zaśmiałam się, usadawiając się wygodnie na
jednej z ławek.
– ,,Jak eliksir do kociołka''?
Naprawdę, Kate? – wyśmiał mnie Potter mierzwiąc swoje włosy.
Miałam dziwne przeczucie, że zdążył się już zorientować, jak bardzo mnie to
denerwuje i teraz robi to specjalnie.
– Jak ci nie pasuje to
porównanie, to możemy znaleźć inne. O! Na przykład ,,jak papier do tyłka''
brzmi dużo lepiej, no nie? – odgryzłam się. Na mojej twarzy także powoli
pojawiał się uśmiech.
– Od kiedy ci się tak humor
wyostrzył, Malfoy? Ale w sumie nawet lepiej... Dużo ładniej ci z uśmiechem –
kokietował chłopak.
– Muszę cię zmartwić, ale chyba
nie uda mi się zachować takiej miny przez całą naszą dzisiejszą konwersację –
momentalnie mina mi zrzedła. Rozmowa na temat, jaki zamierzałam teraz
poruszyć nie sprawiała mi najmniejszej przyjemności, ale nie mogłam od tego
uciec.
– Skoro ta wymiana słów ma cię
unieszczęśliwić, to dlaczego chcesz w ogóle rozmawiać na ten temat? –
zapytał brunet.
– No przecież muszę cię
przeprosić, podzięko... – wymieniałam wpatrując się w podłogę, jakby to
ona była moim partnerem do tego dialogu.
– Hej! Popatrz na mnie –
przerwał mi podnosząc delikatnie mój podbródek – Nie
musisz mnie za nic przepraszać. To nie była twoja wina –
dodał, badając dogłębnie moje oczy i zmuszając mnie jednocześnie do tego
samego.
– Ale... To był mój brat... To
jest mój brat – głos mi się załamał.
– Posłuchaj, ja też nie
przepadam za twoim tlenionym braciszkiem, ale nie wierzę, by mógł kogokolwiek
zabić. Do tego, bądź co bądź, potrzeba odwagi, a on jej z pewnością nie
posiada – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
– No, to skoro ci wytłumaczyłem,
dlaczego masz mnie nie przepraszać, to teraz możemy omówić szczegóły twoich
podziękowań – znowu wyszczerzył się brunet.
– Że co proszę?! Coś ty znowu
wymyślił?! – nie wierzyłam w to co słyszę.
– Na pewno nie to o czym
myślisz. Podziękowania przyjmuję tylko w korepetycjach lub galeonach –
uspokoił mnie nieco.
– Ile tych galeonów? –
zapytałam znudzonym głosem, udając że sięgam po portfel.
– No co ty! Pieniędzy od kobiet
nie przyjmuję! – jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
– Czyli zostają
korepetycje... – mruknęłam pod nosem. Dodatkowe godziny w
towarzystwie Jamesa i to jeszcze spędzone na próbowaniu nauczenia go czegokolwiek?!
Po moim trupie!
– Dokładnie! –
wykrzyknął entuzjastycznie.
– Niby z jakiego
przedmiotu? – ten pomysł mi się serio nie podobał...
– Hmmm... Pomyślmy... Obrona przed
czarną magią! – ekscytował się.
Merlinie! Musisz mieć dzisiaj naprawdę świetny humor!
Merlinie! Musisz mieć dzisiaj naprawdę świetny humor!
– Naprawdę uważasz, że nie wiem,
że wasz ojciec daje tobie i Alowi lekcje z OPCMu przez całe wakacje? Zresztą
osoba, która potrafi wyczarować patronusa chyba nie potrzebuje korków z tego
przedmiotu – momentalnie zripostowałam.
– A kto powiedział, że to ty
będziesz mnie uczyć? Po prostu stwierdziłem, że z takim braciszkiem na karku
przyda ci się kilka dodatkowych lekcji... Ała! A to za co?! – krzyknął
i zaczął masować obolały kark w który go walnęłam.
– Potter, przysięgam, że zaraz znowu oberwiesz! Tym razem mocniej! – zagroziłam, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu.
– Potter, przysięgam, że zaraz znowu oberwiesz! Tym razem mocniej! – zagroziłam, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu.
– Nie mam pojęcia o czym
mówisz... Jak ci nie pasują korepetycje, to mogą to być zwykłe spotkania. Raz w
trzech miotłach, kiedy indziej na błoniach, a czasami w moim dormitorium –
droczył się.
– Jeszcze jeden twój żarcik z
podtekstem, a przysięgam, że sięgnę po różdżkę!
– ostrzegłam go w coraz bardziej
rozbawionym humorze.
– No to co, zgoda? –
zapytał i wszystko wskazywało na to, że mówi całkiem serio.
– Miałam nadzieję, że jak raz
się z tobą umówię to dasz mi już spokój
– odparłam niechętnie.
– Żartujesz? Zresztą, twój
fretkowaty braciszek wszystko popsuł, więc tamto... się nie liczy –
wymigał się Potter.
– Dobra, ale nie licz, że będą
to jakieś regularne spotkania. Zgodzę się na... góra jedno –
postawiłam warunek.
– Dla ciebie wszystko,
najdroższa! – entuzjastycznie zeskoczył z ławki na której
siedział, podbiegł do mnie i cmoknął mnie w policzek. Następnie zaczął tańczyć,
skakać i śpiewać, na co nie sposób było nie zareagować wybuchem śmiech.
– Organizujemy sylwestra w tej
sali Slughorna. Datę znasz, godzina osiemnasta, bądź równie piękna co zawsze.
Do zobaczonka, Kejtisiu-Pięknisiu! – rzucił gdy dotarł do drzwi, a po chwili jedna
z opasłych publikacji leżąca do tej pory na pobliskim regale pognała w jego
stronę. Uderzyła jednak we framugę drzwi, dokładnie w tym miejscu, gdzie
znajdowała się przed chwilą roześmiana twarz bruneta, który teraz zniknął.
– Jak ja go nienawidzę –
powiedziałam sama do siebie, chowając różdżkę, którą przed chwilą
zmusiłam książkę do lotu. Wiedziałam jednak, że prawda jest zupełnie inna.
*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDzięki! :D Szczerze mówiąc, to pomysł zrodził się na samym początku i wtedy też wymyśliłam 80% całego opowiadania. Jednak, podczas pisania niektórych rozdziałów wpadają mi do głowy pojedyncze myśli, co by się mogło w tej chwili zdarzyć i to zapisuję. W skrócie - zanim zaczęłam pisać to wymyśliłam historię od pierwszego rozdziału po epilog, a teraz ją jedynie odrobinę modyfikuję.
UsuńTo ja Wam dziękuje za te 3k, bo to przecież tylko i wyłącznie Wasza zasługa!:D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńHaha te teksty naprawdę duże brawa
OdpowiedzUsuńCzekam na następny wspaniały rozdział
Mama nadzieję że będzie szybko bo siedzę chora w domu i mi się nudzi
Hah, dzięki! :D
UsuńNa początku tak strasznie mi było Kate żal...
OdpowiedzUsuńNajlepsza i tak rozmowa z moim Jamesem. A co do Score'a to moją teorię szlag bierze!:D
❤
Usuń