czwartek, 10 marca 2016

Rozdział piętnasty

                Wraz z upływem kolejnych dni, większość wstrząsających wydarzeń powoli odchodziła w niepamięć uczniów i nauczycieli, a co za tym idzie, wszystko wracało do normy. W okresie pomiędzy świętami, a sylwestrem, dostałam list od rodziców, w którym poinformowali mnie oni o tym, że Score'a już wypisano ze św. Munga i obecnie regeneruje siły i zmysły w specjalnym ośrodku. Ta wiadomość bardzo mnie ucieszyła, mimo, że pod koniec listu wyraźnie widniała wzmianka o tym, że sądząc po ostatniej wizycie rodziców u ich syna, jego stan psychiczny jest daleki od zadawalającego. Postanowiłam to zmienić i poprzysięgłam sobie w duchu, że bez względu na wszystko, do momentu aż mój brat z powrotem nie znajdzie się w szkole, codziennie będę wysyłać do niego co najmniej jeden list, nie zważając na to, czy na którykolwiek z nich otrzymam odpowiedź.
                Wkrótce jednak nadszedł 31 grudnia, a co za tym idzie - dzień imprezy sylwestrowej organizowanej przez Gryfonów z Jamesem na czele. Choć wciąż nie uśmiechało mi się bawić do białego rana na przyjęciu, kiedy mój brat siedzi zamknięty w psychiatryku, to musiałam się na to zgodzić z uwagi na dług, który nie wątpliwie miałam do spłacenia u tego najbardziej denerwującego Gryfona w historii Hogwartu.
                Gdy nadszedł ten wieczór, wiedziałam, że nie mogę się pokazać w zwykłym, codziennym ubraniu, które swoją drogą, ostatnio i tak się bardzo zmieniło. Na szczęście, miałam za sobą przyjaciółki, które z nie małym wysiłkiem udało mi się przekonać do uczestnictwa w owej imprezie. No, może poza Ellie, z którą nie musiałam się zbyt długo trudzić... Właściwie, to wystarczyło jedno słowo, by zafascynowała się całym wydarzeniem do tego stopnia, że postanowiła załatwić odpowiednie ubrania dla całej piątki, plus dwóch chłopaków, których również udało się nam namówić.
                Tak czy inaczej, w owy sobotni wieczór, wszyscy razem podążaliśmy w kierunku sali Slughorna, w której miało odbyć się przyjęcie. Miałam na sobie czarny kombinezon bez rękawów, który odkrywał oraz doskonale podkreślał moje długie nogi i wyszczuplał sylwetkę. W podobny strój była ubrana Julie, jednak jej był w przepięknym kolorze szlachetnego szafiru, co doskonale komponowało się z jej cudownie pofalowanymi włosami. Pozostała trójka dziewcząt, postawiła na coś klasycznego – krótkie, zwiewne sukienki w prześlicznych krojach. Ellie posiadała fiołkową, Alice jasnobeżową, a Steph brzoskwiniową. Z chłopcami nie było najmniejszego kłopotu – oboje ubrani byli w doskonale dopasowane marynarki, białe t-shirty z kolorowymi nadrukami i nieco bardziej oficjalne spodnie niż dżinsy, no bo jak to nazwać. 
                Gdy nareszcie dotarliśmy na miejsce, spotkało nas miłe zaskoczenie. Tak przytulnie urządzonego pomieszczenia jeszcze nigdy nie widziałam! I jak, na rany Salazara, oni zdołali tu przetransportować kominek?! Wracając do wystroju pomieszczenia, to było ono zaaranżowane w iście Gryfońskich barwach. W części wypoczynkowej, gdzie stało wiele szkarłatnych sof i mahoniowych stolików do kawy, na podłogach leżały przepiękne, puszyste dywany, idealnie spajające nastrój tego pomieszczenia. Pod ścianą znajdowało się kilka barków szybkiej obsługi, a obok, zamiast dostojnego stołu bankietowego, ustawiono zwykły, drewniany stolik przykryty obrusem w czerwono-białą kratkę, który aż uginał się od ciężaru ustawionego na nim jedzenia. Okna zdobiły wiśniowe kotary, przypominające nieco kurtyny w teatrze. Ogromnie mi się spodobały, a chyba każdy wie, jak trudno sprostać moim wymaganiom co do odpowiednio dobranych zasłon.
                Całość mnie naprawdę zachwyciła i zdałam sobie sprawę, że będę musiała zapytać Jamesa, czy to on tak idealnie zaaranżował owe miejsce, bo było dla mnie pewne, że w innym wypadku po prostu nie zasnę.  
                – Co wy tu robicie? Ślizgonom wstęp wzbroniony  –  warknęła jakaś nieznana nam dziewczyna, choć jej wzrost pozwalał stwierdzić, że najprawdopodobniej jest ona uczennicą siódmego roku. Po przelotnym zlustrowaniu jej od stóp do głów, spokojnie mogłam stwierdzić, że swoją niebotyczność zawdzięcza jedynie szpilkom, które dodawały jej co najmniej kilka cali. Miała na sobie krwistoczerwoną sukienkę z dużą, czarną kokardą na plecach oraz ozdobną tasiemką w okolicy talii. Jej czarne niczym węgiel, puszyste włosy opadały na drobne ramiona, doskonale kontrastując z jej niemalże alabastrową cerą. Nie jedna modelka mogłaby pozazdrościć tej dziewczynie urody.       
                – Szczególnie takim, przy których należy bać się o własne życie  –  dodała butnie, rzucając mi nienawistne spojrzenie.
                Stojąca obok Julie musiała mnie mocniej przytrzymać za ramię, żebym nie rzuciła się na tę płytką laleczkę z pazurami w nagłym przypływie złości, który z nieznanych przyczyn właśnie mnie ogarnął. A tak właściwie, to przyczyna była jedna i stała w tej chwili przede mną, trzepocąc wrednie doczepianymi rzęsami. Nawet nie znałam jej imienia, a już zdążyłam ją znienawidzić.
                – Słyszysz? To chyba brzmi jak... słowa! A nie, to tylko wiatr wieje w pustym dekolcie porcelanowej laleczki  –  powiedziałam na ucho do stojącej obok Julie udając szept, choć w rzeczywistości celowo mówiłam na tyle głośno, by owa panna z niewyparzoną gębą się zamknęła. Usłyszałam, jak Julie i Jake mimowolnie parsknęli śmiechem. Po przeszło pięciu latach należenia do domu węża, wynajdowanie najsłabszych punktów i szybkie ich wykorzystywanie po prostu wchodzi w krew.
                – Byłabyś tak miła i mogłabyś grzecznie wrócić do swoich śmierdzących lochów i nie psuć innym zabawy? A, nie zapomnij zabrać ze sobą tej szóstki, którą mienisz swoimi przyjaciółmi, bo ktoś najwyraźniej zapomniał wyrzucić śmieci...  –  odpysknęła pewna siebie dziewczyna.
                Poczułam, jak gotuje się we mnie złość i z trudem powstrzymywałam się przed wyciągnięciem różdżki i rzuceniem czegoś ohydnego na tę podłą małpę z kilogramem tapety na twarzy. Nie sądziłam, że ktoś może przewyższyć w tej kwestii Ellie, ale owa nieznajoma z całą pewnością biła ją na głowę. Z każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie narastało we mnie przekonanie, że podobnie mogło być z używalnością mózgu stojącej na przeciw nas uczennicy.
                Po jej ostatnich słowach, byłam gotowa rzucić się na nią z pięściami i nieco uszkodzić jej piękną twarzyczkę. A jeżeli nie z pięściami, to chociaż sprzedać jej solidnego liścia. Mnie może sobie obrażać do woli, ale od moich przyjaciół niech się odpieprzy! Poczułam, że Alice i Julie z trudem utrzymują Jake'a, który najwyraźniej aż się rwał do niecenzuralnego odwarknięcia tej zołzie. Przynajmniej tak sądziłam, no bo co innego on mógł jej zrobić? Jakoś nie wyobrażałam sobie, że byłby zdolny uderzyć przedstawicielkę płci pięknej, jakkolwiek irytująca by ona nie była.
                Na szczęście, w porę zjawiła się osoba, która ostatnio ratowała mnie we wszystkich możliwych okolicznościach.                   
                – Cześć, Emily! Skoro już grzecznie powitałaś naszych przemiłych gości, to może wróciłabyś do zabawy. Na pewno twoi towarzysze nie mogą się wręcz doczekać twojego rychłego powrotu!  –  rzucił do dziewczyny James, a na jego twarzy jak zwykle widniał szeroki uśmiech. Ubrany był w idealnie dopasowaną błękitną koszulę, a na ramiona zarzucony miał czerwony sweter. Całość dopełniały czarne, eleganckie spodnie.
                Nastolatka nazwana Emily już otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak James ją uprzedził.
                – Chyba nie zapomniałaś jeszcze mojego ostatniego, jakże spektakularnego występu, podczas którego zaprosiłem całą szkołę?  –  zapytał retorycznie chłopak, dosadnie podkreślając przedostatnie słowo wypowiedzi.
                Rozzłoszczona dziewczyna bez słowa ruszyła w głąb sali, na odchodne pokazując nam przez ramię język.
                – Bardzo dojrzałe, Emily! Doprawdy, bardzo dojrzałe!  –  rzucił za nią starszy Potter odprowadzając dziewczynę wzrokiem, do momentu aż zniknęła w tłumie. 
                – Przepraszam was za nią...  –  zwrócił się w naszą stronę brunet  –  Takiego upośledzenia umysłowego można jej tylko współczuć...  –  dodał z udawanym smutkiem  –  Tak, czy inaczej, miło mi was wszystkich widzieć! Czujcie się jak u siebie, a nawet lepiej!  –  przywitał nas wesoło, ściskając każdego po kolei.
                Nie ukrywam, że bardzo mnie to zdziwiło, zważywszy na fakt, że z ponad połową ,,mojej paczki'', James nigdy nie zamienił więcej niż kilku zdań, a wita nas jak starych, dobrych przyjaciół.
                Zgodnie z jego radą, całą siódemką ruszyliśmy przed siebie, by wmieszać się w tłum obecnych na przyjęciu uczniów. Niestety, już po chwili poczułam silny męski uścisk na nadgarstku i zostałam siłą wyciągnięta z grona przyjaciół, którzy próbując zaaklimatyzować się w atmosferze, nie zauważyli mojego zniknięcia.
                – Po tych wszystkich moich trudach związanych z próbą nakłonienia cię do umówienia się ze mną, chyba nie spodziewasz się, że pozwolę, byś tego wieczora mogła spędzić chociaż chwilę beze mnie, nieodstępującego cię na krok?  –  Potter ponownie zadał retoryczne pytanie  –  Wspominałem już, że wyglądasz cudownie? No i nareszcie zrobiłaś sobie trochę mocniejszy makijaż... Muszę przyznać, że efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania...  –  kokietował.
                – Dobra, Potter, skończ już ten wywód, bo jeszcze pomyślę, że się choć trochę znasz na makijażach, a z uwagi na fakt, że jesteś facetem, byłoby to odrobinę... niepokojące  –  błyskawicznie mu przerwałam, nie mogąc sobie pożałować tej odrobiny zgryźliwości.
                – Ehhhh...  –  westchnął chłopak  –  W ogóle nie umiesz przyjmować komplementów, kotku...
                – Nazwij mnie tak jeszcze raz, a twój kociak osobiście wydrapie ci oczy  –  zagroziłam w szerokim uśmiechu.
                – Milusia ta twoja Emily... To ktoś ważny?  –  zagadnęłam, umyślnie zmieniając temat.
                – Oh, daj spokój bo jeszcze pomyślę że jesteś zazdrosna  –  jeszcze bardziej się wyszczerzył  –  Nie mniej jednak, chciałbym ci przedstawić tego wieczora parę dużo bardziej znaczących postaci. A mam tu na myśli moich przyjaciół  —  dokończył, ignorując moje uprzednie parsknięcie śmiechem pełnym kpiny i powątpiewania.
                – Jak mus to mus... Mam tylko nadzieję, że nie będą jeszcze bardziej popieprzeni niż ty...

*

                Tego wieczora, faktycznie miałam wątpliwą przyjemność poznania dwóch najlepszych przyjaciół Jamesa.
                Jednym z nich był Fred Weasley, którego, jak większość przedstawicieli jego rodziny, cechowała burza rudych włosów, których pojedyncze, zadziornie kosmyki niekiedy opadały na kasztanowe oczy. Na twarzy miał niewielką ilość piegów i choć był dosyć wątłej budowy, swoim wzrostem przewyższał nawet samego Pottera.
                Drugi przedstawił się jako Ryan Lewis i mówiąc wprost – był zabójczo przystojny. Myślę, że niewiele dziewczyn na świecie oparło by się jego świetnej, wysportowanej budowie i idealnie wyrzeźbionemu ciału. Doskonale dopasowana biała koszula podkreślała szerokie barki, a czarne spodnie i dłuższe buty dodawały mu jedynie męskości. Natomiast twarz miał zupełnie chłopięcą, lecz równie perfekcyjną jak reszta ciała. Jego żywe, wręcz jaskrawoniebieskie oczy potrafiły jednym spojrzeniem wprawić dziewczynę w stan onieśmielenia, a kolejne wystarczyło, by była jego. Uroku dodawała mu także blond czupryna z nieco ciemniejszymi pasemkami, której grzywkę non stop próbował postawić do pionu i która, mimo jego usilnych starań i tak po chwili lądowała na jego oczach, co dawało naprawdę zabawny efekt.
                Mimowolnie porównując owe trio, nie sposób było nie zauważyć, że uroda Jamesa w niczym nie ustępowała tej Ryana. Podobnie jak blondyn, miał idealnie umięśnioną, wysoką sylwetkę, szerokie barki i wąskie biodra. Jego duże, czekoladowe oczy spokojnie mogły konkurować z błękitnymi ślepiami Ryana, jednocześnie mając sporą szansę na wygraną. Jego wiecznie rozwichrzone, kruczoczarne włosy tylko dodawały mu uroku.
                Cóż... Choć trudno było mi to przyznać nawet w myślach, James był naprawdę przystojny i nie sposób było mieć do tego jakiekolwiek wątpliwości.
                Pokaz fajerwerków, jaki o północy dali wszyscy Weasleyowie obecni w szkole, był bezapelacyjnie najpiękniejszym i najdłuższym, jaki miałam okazję zobaczyć w ciągu swojego życia. Wszędzie można było zobaczyć kolorowe smoki, hipogryfy i inne stworzenia, a także gwiazdy, serca i pełno nieokreślonych rozbłysków. Fajerwerki latały nie tylko wysoko, ale także pomiędzy nami tworząc wspaniałe świetlne pokazy. Ta feeria barw przeszywała rozgwieżdżone niebo przez blisko godzinę i cała szkoła obserwowała owe widowisko gromadząc się na dziedzińcu. Chociaż owa noc nie była wyjątkowo mroźna, to zapewne i tam bym się rozchorowała, gdyby nie troska Jamesa, który rzucił na mnie zaklęcie rozgrzewające, jak tylko znaleźliśmy się poza budynkiem.
                Gdy tylko wróciliśmy do właściwego miejsca imprezy, rozkręcała się ona z zawrotną prędkością. Piwo kremowe, szampan i inne trunki lały się strumieniami, a każdy z tam obecnych z każdą chwilą coraz bardziej przekonywał się, że nikt nie urządza lepszych imprez niż Gryfoni. W miarę wzrastającej ilości wypitych drinków, chłopcy wpadali na coraz to dziwniejsze pomysły na gry i inne zajęcia.
                Następnego dnia obudziłam się około południa, nie do końca pamiętając, jak znalazłam się w swoim  łóżku. Na szczęście Alice wytłumaczyła mi, że około piątej wszyscy wrócili tu o własnych siłach.

*

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za to, że tak długo nic nie wrzucałam i przepraszam za ten rozdział, ponieważ nie jestem z niego ani trochę zadowolona (prawdę mówiąc uważam go za jeden z gorszych), ale nie chciałam was tak długo trzymać z niczym. Nie wiem kiedy coś się pojawi.

4 komentarze:

  1. Fajnie... Czemu nie było nwm czegoś takiego że James zapyta się jej czy będzie jego gf

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie się cieszę, że coś dodałaś. Długo to trwało, ale Twoje wejście zawsze wielkie!
    Coś mi się wydaje, że stereotypy idą w niepamięć.
    A moja teoria co do Score'a poszła się j...eee utopić i spalić.
    Zostaje mi życzyć Ci jak największych pokładów weny<3

    OdpowiedzUsuń