Wraz z
upływem kolejnych dni, większość wstrząsających wydarzeń powoli odchodziła w niepamięć
uczniów i nauczycieli, a co za tym idzie, wszystko wracało do normy. W okresie
pomiędzy świętami, a sylwestrem, dostałam list od rodziców, w którym
poinformowali mnie oni o tym, że Score'a już wypisano ze św. Munga i obecnie
regeneruje siły i zmysły w specjalnym ośrodku. Ta wiadomość bardzo mnie
ucieszyła, mimo, że pod koniec listu wyraźnie widniała wzmianka o tym, że
sądząc po ostatniej wizycie rodziców u ich syna, jego stan psychiczny jest
daleki od zadawalającego. Postanowiłam to zmienić i poprzysięgłam sobie w
duchu, że bez względu na wszystko, do momentu aż mój brat z powrotem nie
znajdzie się w szkole, codziennie będę wysyłać do niego co najmniej jeden list,
nie zważając na to, czy na którykolwiek z nich otrzymam odpowiedź.
Wkrótce
jednak nadszedł 31 grudnia, a co za tym idzie - dzień imprezy sylwestrowej
organizowanej przez Gryfonów z Jamesem na czele. Choć wciąż nie uśmiechało mi
się bawić do białego rana na przyjęciu, kiedy mój brat siedzi zamknięty w
psychiatryku, to musiałam się na to zgodzić z uwagi na dług, który nie
wątpliwie miałam do spłacenia u tego najbardziej denerwującego Gryfona w
historii Hogwartu.
Gdy
nadszedł ten wieczór, wiedziałam, że nie mogę się pokazać w zwykłym, codziennym
ubraniu, które swoją drogą, ostatnio i tak się bardzo zmieniło. Na szczęście,
miałam za sobą przyjaciółki, które z nie małym wysiłkiem udało mi się przekonać
do uczestnictwa w owej imprezie. No, może poza Ellie, z którą nie musiałam się
zbyt długo trudzić... Właściwie, to wystarczyło jedno słowo, by zafascynowała
się całym wydarzeniem do tego stopnia, że postanowiła załatwić odpowiednie
ubrania dla całej piątki, plus dwóch chłopaków, których również udało się nam
namówić.
Tak czy
inaczej, w owy sobotni wieczór, wszyscy razem podążaliśmy w kierunku sali
Slughorna, w której miało odbyć się przyjęcie. Miałam na sobie czarny kombinezon
bez rękawów, który odkrywał oraz doskonale podkreślał moje długie nogi i
wyszczuplał sylwetkę. W podobny strój była ubrana Julie, jednak jej był w
przepięknym kolorze szlachetnego szafiru, co doskonale komponowało się z jej
cudownie pofalowanymi włosami. Pozostała trójka dziewcząt, postawiła na coś
klasycznego – krótkie, zwiewne sukienki w prześlicznych krojach. Ellie
posiadała fiołkową, Alice jasnobeżową, a Steph brzoskwiniową. Z chłopcami nie
było najmniejszego kłopotu – oboje ubrani byli w doskonale dopasowane
marynarki, białe t-shirty z kolorowymi nadrukami i nieco bardziej oficjalne
spodnie niż dżinsy, no bo jak to nazwać.
Gdy
nareszcie dotarliśmy na miejsce, spotkało nas miłe zaskoczenie. Tak przytulnie
urządzonego pomieszczenia jeszcze nigdy nie widziałam! I jak, na rany Salazara,
oni zdołali tu przetransportować kominek?! Wracając do wystroju pomieszczenia,
to było ono zaaranżowane w iście Gryfońskich barwach. W części wypoczynkowej,
gdzie stało wiele szkarłatnych sof i mahoniowych stolików do kawy, na podłogach
leżały przepiękne, puszyste dywany, idealnie spajające nastrój tego
pomieszczenia. Pod ścianą znajdowało się kilka barków szybkiej obsługi, a obok,
zamiast dostojnego stołu bankietowego, ustawiono zwykły, drewniany stolik
przykryty obrusem w czerwono-białą kratkę, który aż uginał się od ciężaru
ustawionego na nim jedzenia. Okna zdobiły wiśniowe kotary, przypominające nieco
kurtyny w teatrze. Ogromnie mi się spodobały, a chyba każdy wie, jak trudno
sprostać moim wymaganiom co do odpowiednio dobranych zasłon.
Całość
mnie naprawdę zachwyciła i zdałam sobie sprawę, że będę musiała zapytać Jamesa,
czy to on tak idealnie zaaranżował owe miejsce, bo było dla mnie pewne, że w
innym wypadku po prostu nie zasnę.
– Co wy
tu robicie? Ślizgonom wstęp wzbroniony
– warknęła jakaś nieznana nam
dziewczyna, choć jej wzrost pozwalał stwierdzić, że najprawdopodobniej jest ona
uczennicą siódmego roku. Po przelotnym zlustrowaniu jej od stóp do głów,
spokojnie mogłam stwierdzić, że swoją niebotyczność zawdzięcza jedynie
szpilkom, które dodawały jej co najmniej kilka cali. Miała na sobie
krwistoczerwoną sukienkę z dużą, czarną kokardą na plecach oraz ozdobną
tasiemką w okolicy talii. Jej czarne niczym węgiel, puszyste włosy opadały na
drobne ramiona, doskonale kontrastując z jej niemalże alabastrową cerą. Nie
jedna modelka mogłaby pozazdrościć tej dziewczynie urody.
–
Szczególnie takim, przy których należy bać się o własne życie –
dodała butnie, rzucając mi nienawistne spojrzenie.
Stojąca
obok Julie musiała mnie mocniej przytrzymać za ramię, żebym nie rzuciła się na
tę płytką laleczkę z pazurami w nagłym przypływie złości, który z nieznanych
przyczyn właśnie mnie ogarnął. A tak właściwie, to przyczyna była jedna i stała
w tej chwili przede mną, trzepocąc wrednie doczepianymi rzęsami. Nawet nie
znałam jej imienia, a już zdążyłam ją znienawidzić.
–
Słyszysz? To chyba brzmi jak... słowa! A nie, to tylko wiatr wieje w pustym
dekolcie porcelanowej laleczki – powiedziałam na ucho do stojącej obok Julie
udając szept, choć w rzeczywistości celowo mówiłam na tyle głośno, by owa panna
z niewyparzoną gębą się zamknęła. Usłyszałam, jak Julie i Jake mimowolnie
parsknęli śmiechem. Po przeszło pięciu latach należenia do domu węża,
wynajdowanie najsłabszych punktów i szybkie ich wykorzystywanie po prostu
wchodzi w krew.
–
Byłabyś tak miła i mogłabyś grzecznie wrócić do swoich śmierdzących lochów i
nie psuć innym zabawy? A, nie zapomnij zabrać ze sobą tej szóstki, którą
mienisz swoimi przyjaciółmi, bo ktoś najwyraźniej zapomniał wyrzucić
śmieci... – odpysknęła pewna siebie dziewczyna.
Poczułam,
jak gotuje się we mnie złość i z trudem powstrzymywałam się przed wyciągnięciem
różdżki i rzuceniem czegoś ohydnego na tę podłą małpę z kilogramem tapety na
twarzy. Nie sądziłam, że ktoś może przewyższyć w tej kwestii Ellie, ale owa
nieznajoma z całą pewnością biła ją na głowę. Z każdą chwilą spędzoną w jej
towarzystwie narastało we mnie przekonanie, że podobnie mogło być z
używalnością mózgu stojącej na przeciw nas uczennicy.
Po jej
ostatnich słowach, byłam gotowa rzucić się na nią z pięściami i nieco uszkodzić
jej piękną twarzyczkę. A jeżeli nie z pięściami, to chociaż sprzedać jej
solidnego liścia. Mnie może sobie obrażać do woli, ale od moich przyjaciół
niech się odpieprzy! Poczułam, że Alice i Julie z trudem utrzymują Jake'a,
który najwyraźniej aż się rwał do niecenzuralnego odwarknięcia tej zołzie.
Przynajmniej tak sądziłam, no bo co innego on mógł jej zrobić? Jakoś nie
wyobrażałam sobie, że byłby zdolny uderzyć przedstawicielkę płci pięknej,
jakkolwiek irytująca by ona nie była.
Na
szczęście, w porę zjawiła się osoba, która ostatnio ratowała mnie we wszystkich
możliwych okolicznościach.
–
Cześć, Emily! Skoro już grzecznie powitałaś naszych przemiłych gości, to może
wróciłabyś do zabawy. Na pewno twoi towarzysze nie mogą się wręcz doczekać
twojego rychłego powrotu! – rzucił do dziewczyny James, a na jego twarzy
jak zwykle widniał szeroki uśmiech. Ubrany był w idealnie dopasowaną błękitną
koszulę, a na ramiona zarzucony miał czerwony sweter. Całość dopełniały czarne,
eleganckie spodnie.
Nastolatka
nazwana Emily już otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak James ją uprzedził.
– Chyba
nie zapomniałaś jeszcze mojego ostatniego, jakże spektakularnego występu,
podczas którego zaprosiłem całą szkołę?
– zapytał retorycznie chłopak,
dosadnie podkreślając przedostatnie słowo wypowiedzi.
Rozzłoszczona
dziewczyna bez słowa ruszyła w głąb sali, na odchodne pokazując nam przez ramię
język.
–
Bardzo dojrzałe, Emily! Doprawdy, bardzo dojrzałe! –
rzucił za nią starszy Potter odprowadzając dziewczynę wzrokiem, do
momentu aż zniknęła w tłumie.
–
Przepraszam was za nią... – zwrócił się w naszą stronę brunet –
Takiego upośledzenia umysłowego można jej tylko współczuć... –
dodał z udawanym smutkiem – Tak, czy inaczej, miło mi was wszystkich
widzieć! Czujcie się jak u siebie, a nawet lepiej! –
przywitał nas wesoło, ściskając każdego po kolei.
Nie
ukrywam, że bardzo mnie to zdziwiło, zważywszy na fakt, że z ponad połową
,,mojej paczki'', James nigdy nie zamienił więcej niż kilku zdań, a wita nas
jak starych, dobrych przyjaciół.
Zgodnie z jego radą, całą
siódemką ruszyliśmy przed siebie, by wmieszać się w tłum obecnych na przyjęciu
uczniów. Niestety, już po chwili poczułam silny męski uścisk na nadgarstku i
zostałam siłą wyciągnięta z grona przyjaciół, którzy próbując zaaklimatyzować
się w atmosferze, nie zauważyli mojego zniknięcia.
– Po
tych wszystkich moich trudach związanych z próbą nakłonienia cię do umówienia
się ze mną, chyba nie spodziewasz się, że pozwolę, byś tego wieczora mogła
spędzić chociaż chwilę beze mnie, nieodstępującego cię na krok? – Potter
ponownie zadał retoryczne pytanie – Wspominałem już, że wyglądasz cudownie? No i
nareszcie zrobiłaś sobie trochę mocniejszy makijaż... Muszę przyznać, że efekt
przeszedł moje najśmielsze oczekiwania...
– kokietował.
–
Dobra, Potter, skończ już ten wywód, bo jeszcze pomyślę, że się choć trochę
znasz na makijażach, a z uwagi na fakt, że jesteś facetem, byłoby to
odrobinę... niepokojące – błyskawicznie mu przerwałam, nie mogąc sobie
pożałować tej odrobiny zgryźliwości.
–
Ehhhh... – westchnął chłopak – W
ogóle nie umiesz przyjmować komplementów, kotku...
–
Nazwij mnie tak jeszcze raz, a twój kociak osobiście wydrapie ci oczy –
zagroziłam w szerokim uśmiechu.
–
Milusia ta twoja Emily... To ktoś ważny?
– zagadnęłam, umyślnie zmieniając
temat.
– Oh,
daj spokój bo jeszcze pomyślę że jesteś zazdrosna –
jeszcze bardziej się wyszczerzył
– Nie mniej jednak, chciałbym ci
przedstawić tego wieczora parę dużo bardziej znaczących postaci. A mam tu na
myśli moich przyjaciół — dokończył, ignorując moje uprzednie
parsknięcie śmiechem pełnym kpiny i powątpiewania.
– Jak
mus to mus... Mam tylko nadzieję, że nie będą jeszcze bardziej popieprzeni niż
ty...
*
Tego
wieczora, faktycznie miałam wątpliwą przyjemność poznania dwóch najlepszych
przyjaciół Jamesa.
Jednym
z nich był Fred Weasley, którego, jak większość przedstawicieli jego rodziny,
cechowała burza rudych włosów, których pojedyncze, zadziornie kosmyki niekiedy
opadały na kasztanowe oczy. Na twarzy miał niewielką ilość piegów i choć był
dosyć wątłej budowy, swoim wzrostem przewyższał nawet samego Pottera.
Drugi
przedstawił się jako Ryan Lewis i mówiąc wprost – był zabójczo przystojny.
Myślę, że niewiele dziewczyn na świecie oparło by się jego świetnej,
wysportowanej budowie i idealnie wyrzeźbionemu ciału. Doskonale dopasowana
biała koszula podkreślała szerokie barki, a czarne spodnie i dłuższe buty
dodawały mu jedynie męskości. Natomiast twarz miał zupełnie chłopięcą, lecz
równie perfekcyjną jak reszta ciała. Jego żywe, wręcz jaskrawoniebieskie oczy
potrafiły jednym spojrzeniem wprawić dziewczynę w stan onieśmielenia, a kolejne
wystarczyło, by była jego. Uroku dodawała mu także blond czupryna z nieco
ciemniejszymi pasemkami, której grzywkę non stop próbował postawić do pionu i
która, mimo jego usilnych starań i tak po chwili lądowała na jego oczach, co
dawało naprawdę zabawny efekt.
Mimowolnie
porównując owe trio, nie sposób było nie zauważyć, że uroda Jamesa w niczym nie
ustępowała tej Ryana. Podobnie jak blondyn, miał idealnie umięśnioną, wysoką
sylwetkę, szerokie barki i wąskie biodra. Jego duże, czekoladowe oczy spokojnie
mogły konkurować z błękitnymi ślepiami Ryana, jednocześnie mając sporą szansę
na wygraną. Jego wiecznie rozwichrzone, kruczoczarne włosy tylko dodawały mu
uroku.
Cóż...
Choć trudno było mi to przyznać nawet w myślach, James był naprawdę przystojny
i nie sposób było mieć do tego jakiekolwiek wątpliwości.
Pokaz
fajerwerków, jaki o północy dali wszyscy Weasleyowie obecni w szkole, był
bezapelacyjnie najpiękniejszym i najdłuższym, jaki miałam okazję zobaczyć w
ciągu swojego życia. Wszędzie można było zobaczyć kolorowe smoki, hipogryfy i
inne stworzenia, a także gwiazdy, serca i pełno nieokreślonych rozbłysków.
Fajerwerki latały nie tylko wysoko, ale także pomiędzy nami tworząc wspaniałe
świetlne pokazy. Ta feeria barw przeszywała rozgwieżdżone niebo przez blisko
godzinę i cała szkoła obserwowała owe widowisko gromadząc się na dziedzińcu.
Chociaż owa noc nie była wyjątkowo mroźna, to zapewne i tam bym się
rozchorowała, gdyby nie troska Jamesa, który rzucił na mnie zaklęcie
rozgrzewające, jak tylko znaleźliśmy się poza budynkiem.
Gdy
tylko wróciliśmy do właściwego miejsca imprezy, rozkręcała się ona z zawrotną
prędkością. Piwo kremowe, szampan i inne trunki lały się strumieniami, a każdy
z tam obecnych z każdą chwilą coraz bardziej przekonywał się, że nikt nie
urządza lepszych imprez niż Gryfoni. W miarę wzrastającej ilości wypitych
drinków, chłopcy wpadali na coraz to dziwniejsze pomysły na gry i inne zajęcia.
Następnego
dnia obudziłam się około południa, nie do końca pamiętając, jak znalazłam się w
swoim łóżku. Na szczęście Alice
wytłumaczyła mi, że około piątej wszyscy wrócili tu o własnych siłach.
*
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za to, że tak długo nic nie wrzucałam i przepraszam za ten rozdział, ponieważ nie jestem z niego ani trochę zadowolona (prawdę mówiąc uważam go za jeden z gorszych), ale nie chciałam was tak długo trzymać z niczym. Nie wiem kiedy coś się pojawi.
Fajnie... Czemu nie było nwm czegoś takiego że James zapyta się jej czy będzie jego gf
OdpowiedzUsuńWszystko w swoim czasie c:
UsuńStrasznie się cieszę, że coś dodałaś. Długo to trwało, ale Twoje wejście zawsze wielkie!
OdpowiedzUsuńCoś mi się wydaje, że stereotypy idą w niepamięć.
A moja teoria co do Score'a poszła się j...eee utopić i spalić.
Zostaje mi życzyć Ci jak największych pokładów weny<3
Hahah:D Rozdział jutro <3
Usuń