Otworzyłam ospale oczy. Przed sobą zobaczyłam szafkę nocną.
Zmrużyłam powieki i wysilając zaspany wzrok udało mi się odczytać na budziku
godzinę. Było parę minut po szóstej, więc do zajęć pozostawało mi jeszcze
mnóstwo czasu. Zadowolona pozwoliłam opaść powiekom i przewróciłam się na drugi
bok. Objęłam obiema rękami poduszkę i mocno się w nią wtuliłam. Nie pamiętałam
swojego poprzedniego snu, ale mój nastrój sygnalizował, że był on niezwykle
przyjemny, dlatego usilnie próbowałam z powrotem się w nim zatracić. Jak to
zwykle bywa ze snami, nie chciał on jednak powrócić, dlatego starałam sobie
przypomnieć czego dotyczył. Czułam szczęście myśląc o nim, a jednak nie
potrafiłam powiedzieć, co się w nim działo. Normalnie by mnie to zdenerwowało,
ale wtedy jakoś... Może to dziwnie zabrzmi, ale nie potrafiłam poczuć żadnej
negatywnej emocji. Tak jakby wszystko co złe, nagle zniknęło dla mnie z tego
świata, a ja nie potrafiłam powiedzieć dlaczego.
Leżałam tak jakiś czas, co chwila zmieniając pozycję, aż w końcu uznałam, że
rozbudziłam się na dobre i jakiekolwiek dalsze próby zaśnięcia są z góry
skazane na niepowodzenie. Tak więc znowu rozchyliłam powieki, a moim oczom
ukazał się tym razem szmaragdowozielony baldachim. Przeciągnęłam się i
przeciągle ziewając usiadłam na krawędzi łóżka. Przetarłam dłońmi zamglone
oczy, a następnie wstałam i powlokłam się do łazienki, po drodze zbierając z
szafki szatę i bieliznę.
Zrzuciłam z siebie ubrania i wskoczyłam pod prysznic, który, na szczęście,
zdołał mnie nieco orzeźwić. Gdy wyszłam nieco żywsza z kabiny, ze zdumieniem
uznałam, że nigdzie nie mogę znaleźć swojej szaty, a przecież dokładnie
pamiętałam, że położyłam ją w to samo miejsce, co zawsze. W końcu jednak
zwaliłam wszystko na moje zapominalstwo połączone z niewyspaniem i założywszy
bieliznę oraz szlafrok wróciłam do pokoju.
Ale gdy swoich szkolnych ciuchów nie znalazłam też ani szafce, ani w kufrze,
byłam już totalnie skołowana.
– Tego szukasz? – odchrząknął ktoś za moimi plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że na jednym z łóżek siedzą wszystkie moje
współlokatorki, a obok nich leży moja szata. Moją uwagę przykuło to, że
dochodziła siódma, a wszystkie dziewczyny były jeszcze w piżamach. Zwykle o tej
porze zaczynałyśmy się szykować do zajęć.
– Ta, zabawne... – spojrzałam na nie z politowaniem –
Wybaczcie, ale nie chcę spóźnić się na lekcje.
Podeszłam do nich, aby podnieść z podłogi moje ubranie.
– Więc mówisz, że zamierzasz iść na lekcje w sobotę? – zapytała retorycznie Alice, na co reszta
zachichotała.
Choć byłam już przy drzwiach do łazienki, spojrzałam na nią pytająco.
– Przecież dziś jest... – próbowałam szybko w myślach oszacować
dzisiejszą datę i dzień tygodnia. Byłam niemal pewna, że dzisiaj piątek
– Naprawdę mamy sobotę?
Zamknęłam drzwi do łazienki, które zdążyłam otworzyć i skonsternowana usiadłam
na własnym łóżku.
– Yhm – przytaknęła Steph.
Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że nie pamiętam co działo się poprzedniego
dnia. Ze wszystkich sił próbowałam sobie to przypomnieć, ale były to całkowicie
bezowocne próby. W końcu wzruszyłam ramionami stwierdzając, że nie ma sensu się
dłużej nad tym głowić i chwytając po drodze dżinsy i pierwszy lepszy t-shirt
ruszyłam z powrotem do łazienki. Niestety spotkało mnie kolejne zaskoczenie,
kiedy to Ellie nagle znalazła się tuż obok i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
– No, co znowu? – te nagłe zwroty akcji zaczynały mnie już drażnić.
– Chyba nie zamierzasz ubrać się w
to?! – naskoczyła na mnie blondynka, wyrywając mi z rąk moje
ubrania.
– A dlaczego nie? Zresztą, od kiedy to interesujesz się tym, w co się
ubieram? – zachowanie mojej przyjaciółki wydało mi się strasznie
nienaturalne.
– Po prostu uważam, że akurat dzisiaj powinnaś założyć coś ładnego, a nie
jakieś stare znoszone dżinsy. Nie teraz, kiedy wreszcie ci się udało...
– odparła nonszalancko Ellie.
Wtedy
właśnie przypomniał mi się mój sen. Mój piękny, acz nierealny sen. W
gigantycznym skrócie James zostawił w nim Emily i zostaliśmy parą. Tak, wiem,
scenariusz zbyt idealny by mógł być prawdziwy, ale przecież pomarzyć zawsze
można. Na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech na myśl o tej wspaniałej
wizji, lecz wtedy moim ciałem zawładnął dziwny impuls. Nie wiem nawet kiedy to
się stało, ale chwilę później stałam przypierając Ellie łokciem do ściany.
– Co mi się udało? – zapytałam, może niezbyt grzecznie.
– No... Odzyskałaś Pottera – poinformowała zwięźle Ellie, patrząc
na mnie jak na idiotkę i pytająco unosząc brew.
Oniemiałam. Poczułam się, jakby ktoś właśnie wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Przecież... To był sen. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
– Odzyskałam Pottera? – wyjąkałam oszołomiona.
Nie wiem czy to brzmiało jak pytanie. Nie wiem, kiedy moje nogi zrobiły się na
tyle miękkie, że osunęłam się na ziemię. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Z
jednej strony, to wszystko wydawało się dziwne i nieprawdopodobne, a z drugiej,
gdyby to okazało się prawdą, wszystko złożyłoby się w spójną całość. A
przynajmniej wyjaśniłoby się, dlaczego nie pamiętam poprzedniej doby, którą
uważałam za sen.
– No, a nie? I z tego co wiem, rzucił Emily i teraz jesteście parą
– odparła Ellie, choć wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć
śmiechem.
Myśli gnały przez moją głowę szybciej niż galopujące hipogryfy. Myślałam, że
nie wytrzymam dłużej tej huśtawki emocjonalnej, aż analiza danych, które starał
się przetworzyć mój mózg, dobiegła końca. Jej miejsce zajął wielki, świecący
komunikat: TO NIE BYŁ SEN.
Natychmiast zebrałam się z posadzki i mało brakowało, a zaczęłabym skakać ze
szczęścia. Bo w końcu nic tak nie poprawia humoru, jak wiadomość, że to świat
oszalał, a nie ty. Zamiast tego rzuciłam się na najbliższe łóżko i zaczęłam się
tarzać i śmiać jak oszalała. Domyślałam się, że dziewczyny pewnie patrzą się
teraz na mnie jak na wariatkę, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Po prostu
nie potrafiłam opanować tego nagłego przypływu radości. A gdy się tak śmiałam,
powoli wypełniało mnie prawdziwe szczęście, aż w końcu poczułam, że więcej
już mieć nie mogę i zdołałam się uspokoić.
– Mam dzwonić do Munga? Może znajdą dla niej jakieś miejsce na oddziale
psychiatrii – zaproponowała Alice, gdy tylko spojrzałam na moje
współlokatorki. Kurcze, musiałam mieć serio szalone spojrzenie.
– Do Munga się nie wybieram – oznajmiłam z uśmiechem –
Jak miałabym wtedy odwiedzić Jamesa?
Po chwili już stałam przy drzwiach wyjściowych i byłam gotowa złapać za klamkę
i je otworzyć.
– Wiesz... Nie wiem, czy szlafrok jest do tego najodpowiedniejszym
strojem – powiedziała ostrożnie Julie i cała reszta zachichotała.
Spojrzałam po sobie i sama się zaśmiałam, gdyż faktycznie byłam ubrana jedynie
w szary, bawełniany szlafrok. Jak mogłam o tym zapomnieć?
Zlustrowałam więc pokój wzrokiem i złapałam za pierwsze ubranie, które
dojrzałam. Nim jednak znikłam za drzwiami łazienki Ellie zdążyła mnie
powstrzymać.
– Hej, Kate, uspokój się. Wiem, że jesteś pobudzona i tak dalej, więc w tej
sytuacji może być to dla ciebie trudne, ale postaraj się nie szaleć. A co do
ciuchów, to coś już ustaliłyśmy – dopiero teraz zobaczyłam, że
trzymam te same dżinsy i bluzkę, którą już raz Ellie mi zabrała.
– To w co mam się ubrać? – zapytałam, starając się zachować spokój,
zgodnie z prośbą. Nie było to jednak łatwe, gdyż, z jakiegoś powodu, energia aż
rozsadzała mnie od środka.
Ellie odpowiedziała bez nawet chwili zwłoki.
– No i wreszcie zwracasz się z właściwym pytaniem do właściwej osoby.
Zaraz potem chciała zabrać się za przygotowywanie mojej stylizacji, jednak
Alice, Julie i Steph domagały się wcześniejszej relacji z wczorajszych
wydarzeń. Zaczęłam więc opowiadać. Ellie nie była tym faktem zbyt zadowolona,
lecz gdy doszłam do momentu, w którym skończył się jej udział w sprawie,
przyłapałam ją na tym, że sama słucha z zaciekawieniem. Co jakiś czas, któraś z
dziewczyn przerywała mi, aby zadać mniej lub bardziej krępujące pytanie, jednak
większość z nich postanowiłam po prosu przemilczeć. Jak one to nazywały
,,pikantne szczegóły'', takie jak to, czy James dobrze całuje, a raczej jak dobrze całuje, jednak wolałam
zostawić dla siebie. Gdy opowieść dobiegła końca, zapanowała na chwilę
niezręczna cisza.
– Wiesz... Po tym wszystkim, to ja chyba wolę mój spokojny, stabilny związek z
Mike'iem – podsumowała wreszcie Alice.
– Żartujesz sobie? – zdziwiła się rozentuzjazmowana Steph
– To wszystko jest takie dynamiczne, szczere, a co za tym idzie
niesamowicie romantyczne!
Alice już miała jej odpowiedzieć, ale przerwałam jej. Nie czułam się zbyt
komfortowo słuchając opinii moich współlokatorek, dlatego postanowiłam
zakończyć ten temat.
– Faktycznie, zrobił się z tego mały galimatias, ale skrycie liczę, że
nareszcie przyszedł czas małej stabilizacji.
– Jak chciałaś stabilizacji, to mogłaś sobie znaleźć innego faceta
– wtrąciła się Julie – Coś czuję, że James nie da ci się
nudzić...
,,Na to liczę'' – pomyślałam w głębi duszy, ale te słowa nie
ujrzały światła dziennego, gdyż patrząc na znudzoną twarz Ellie przypomniało mi
się, że dochodzi ósma, a ja nadal siedzę w szlafroku.
– To jak z tymi ciuchami? – rzuciłam z uśmiechem, zmieniając temat.
Na słowo ,,ciuchy'' Ellie od razu się pobudziła. Wstała, podeszła do wielkiej
jak stodoła szafy, która teoretycznie powinna służyć nam wszystkim, ale w
praktyce należała tylko do niej i zaczęła szperać w niej, co jakiś czas wyciągając
jakieś ubranie.
Wkrótce rozpoczęła się mini sesja, której celem było wybranie
najodpowiedniejszej stylizacji. Alice, Julie i Steph, zostały jurorkami, Ellie
- stylistką, a mi przypadła rola (o zgrozo!) modelki, co równało się z tym, że
co kilka sekund musiałam się przebierać. Notabene nigdy nie przepadałam za tego
typu atrakcjami, dlatego gdy po pewnym czasie (który dla mnie był jak
wieczność!), nie doszłyśmy do żadnego konsensusu padłam bez siły na poduszkę, a
uśmiech na moich ustach był już prawie niewidoczny. Prawie.
– Mówię wam, że ta bluzka z sową jest definitywnie najładniejsza! –
wykłócała się Steph.
– I co ona do tego założy?! Dżinsy?! Za to w tej kwiatowej spódniczce wyglądała
tak dziewczęco... – rozmarzyła się Alice.
– Nadal nie rozumiem co złego widzicie w tych butach... –
westchnęła głęboko Julie, spoglądając tęsknie na czarne platformy.
– To zupełnie nie jej styl... Niech założy coś luźnego, bo jej jeszcze James
nie pozna – oświadczyła Steph.
– Wszystko co nie jest sukienką odpada – mruknęła pod nosem Ellie,
przeszukując swoją szafę.
– A to niby dlaczego?! – oburzyła się Steph.
Przysłuchiwałam się ich kłótni, śmiejąc się w duchu, że nie potrafimy się
dogadać nawet w tak prostej kwestii, jak wybór ubrania. Ale co się dziwić...
Pięć zupełnie różnych charakterów wrzuconych do jednego pokoju? Z tego nie miało prawa wyjść nic dobrego,
a jednak, w gruncie rzeczy, zrodziła się przyjaźń.
Podniosłam się z łóżka i podeszłam do mebla, przy którym tak długo stała już
Ellie. Zerknęłam jej przez ramię, ale na pierwszy rzut oka nie dostrzegłam nic
wartego uwagi, dlatego skierowałam się do własnego kufra. Nie mogłam uwierzyć,
że żadna z nas nie wpadła dotąd na to, że żeby znaleźć jakiś pasujący do mnie
ciuch, najlepiej zajrzeć do mojego kufra. Wyjęłam z niego wszystkie rzeczy z
wierzchu i zaczęłam przeszukiwać dno. Gdy w końcu znalazłam coś, co chyba
mogłoby się nadać i pokazałam ową sukienkę dziewczynom, zgodnie nie miały
żadnych zastrzeżeń. Wraz z Ellie zabrałyśmy się do pracy.
*
Wreszcie byłam gotowa. A przynajmniej tak twierdziła Ellie. Siedząc na stołku w
toalecie, podczas gdy ona zajmowała się moimi paznokciami, włosami, czy czym
tam jeszcze, byłam zbyt zamyślona i rozkojarzona, by zarejestrować, co
dokładnie robi moja złotowłosa przyjaciółka. Tak czy inaczej, w końcu
zlustrowała mnie wzrokiem i zakomunikowała, że to powinno wystarczyć. Tak więc
obie opuściłyśmy łazienkę.
Gdy weszłyśmy do dormitorium, pozostałe dziewczyny rozmawiały beztrosko... A
przynajmniej do momentu, aż nas zobaczyły. Poprawka. Aż mnie zobaczyły, gdyż miałam wrażenie, że
wszystkie trzy pary oczu moich przyjaciółek, z niewiadomych przyczyn, skupiają
się właśnie na mnie. Alice, Steph i Julie wstrzymały oddech, a ja, zaskoczona
zachowaniem reszty, mimowolnie poszłam w ich ślady. Nie rozumiałam tego.
Wszystkie wytrzeszczały oczy jakbym właśnie eksplodowała.
– Co wam się stało? – zapytałam ze strachem.
Nie uzyskałam jednak odpowiedzi, dopóki Alice nie otrząsnęła się i nie
wyczarowała przede mną lustra.
Ledwo zdusiłam krzyk. Co ja, u licha, miałam na sobie?! To nie była ta
zwyczajna, łososiowa sukienka, którą dawałam Ellie, a jakieś cholerne dzieło
sztuki! Owszem, pamiętam że dziewczyna w trakcie pracy pytała mnie, czy może
dokonać kilku poprawek, ale nigdy nie pomyślałabym, że chodziło jej o coś
takiego! Ale do rzeczy. Stałam wystrojona w cudowną princeskę spływającą do
połowy uda, o sercowym dekolcie, tak głębokim, że poczułam się naprawdę
zakłopotana. Sytuację pogarszał także brak ramiączek. Górę stroju stanowiła
obcisła, śnieżnobiała koronka , zaś od zwężenia w talii i niżej, łososiowy
materiał układał się w zwiewne fale.
Choć własny wygląd osłupił mnie na tyle, że ledwo mogłam się ruszać, podeszłam
bliżej lustra, aby lepiej się przyjrzeć. Miałam idealne włosy. Takie określenie
można uznać za nieskromne, ale lepszego słowa nie potrafię znaleźć. Wydawały
się bujniejsze i dłuższe, splecione w taki sposób, że spływały w bok, poza
ramię. Miałam również makijaż, tak doskonały, że nawet bym nie wiedziała, jak
go sobie zrobić – subtelny makijaż, który sprawiał, że moje usta
nabrały jakby naturalnej barwy wiśni i podkreślał wszystkie odcienie błękitu
moich oczu.
Byłam... Byłam...
– Jesteś piękna! – oznajmiła z zachwytem Steph, kiedy emocje
zaczęły opadać – Wyglądasz... cudownie.
,,Ale na pewno się tak nie czuję'' – z trudem powstrzymałam te
słowa.
To znaczy... To nie tak, że mi się ten strój nie podobał... Bynajmniej, był
idealny! Po prostu... Wyglądałam w nim tak jakoś... władczo. To nie byłam ja.
Poza tym, czułam się naprawdę niekomfortowo, kiedy wszystkie współlokatorki
patrzyły się na mnie jak na dziwoląga. A przynajmniej ja tak to
odbierałam.
– Ellie, dokonałaś cudu – stwierdziła zwięźle Alice.
– To prawda. Właśnie bez użycia eliksiru wielosokowego zmieniłaś mnie w kogoś
innego – powiedziałam i choć w moich myślach wydawało się to
przeciętnym żartem, na głos zabrzmiało nieco zgryźliwie.
– Ładne mi podziękowanie, za zrobienie z ciebie bóstwa – syknęła
Ellie.
– Właśnie o to chodzi... Znaczy... Ehhh... – westchnęłam
– Dziękuję ci. Naprawdę odwaliłaś dla mnie kanał doskonałej roboty, ale... chodzi o
to, że... no, zbyt doskonałej.
Ellie wydawała się nieco zmieszana.
– Czy ty mi chcesz właśnie powiedzieć, że jesteś za ładna? –
zapytała przez zaciśnięte zęby.
– Chyba wiem, o co chodzi Kate – wtrąciła Julie wstając i marszcząc
brwi – Po prostu od ładnej buźki i głębokich dekoltów, to James
miał Emily i mnóstwo innych dziewczyn jej pokroju. Bez urazy, Ellie. Natomiast,
jeśli jest tak jak mówisz i on faktycznie widzi
w tobie coś więcej, to równie
dobrze, a może nawet lepiej, sprawdziłyby się wytarte dżinsy i t-shirt.
Ellie spojrzała na Julie, jakby chciała ją zasztyletować wzrokiem. Ja natomiast
swoim spojrzeniem chciałam wyrazić całą wdzięczność za to, że jako jedyna mnie
zrozumiała i jeszcze potrafiła to ubrać w słowa. Julie posłała mi pogodny
uśmiech. Alice i Steph wyglądały, jakby nie mogły się zdecydować. Ja jednak już
podjęłam decyzję.
Wzięłam z kufra parę rzeczy i nim ktokolwiek zdążył zaprotestować zniknęłam za
drzwiami łazienki. Tam omal nie wdepnęłam we własną kotkę, która postanowiła
rozłożyć się na środku łazienki, w dodatku idealnie wtapiając się w szary
dywan. Pogłaskałam Zoyę, a następnie, z niemałym trudem, oswobodziłam się z
obcisłej sukienki. Niełatwe okazało się również rozplątanie tego arcydzieła
stworzonego z moich włosów, ale w porównaniu ze zmyciem makijażu, była to bułka
z masłem. Po szorowaniu twarzy gąbką przez około piętnaście minut, w
końcu udało mi się pozbyć wszystkich śladów działań Ellie.
Od razu poczułam się lepiej i bardziej świeżo. Sięgnęłam po ubrania, które ze
sobą zabrałam. Włożyłam ciemne, lekko przetarte na kolanach dżinsy, a także
szary top. Na ramiona naciągnęłam dopasowaną, ciemnogranatową, rozpinaną bluzę
i zapięłam ją do połowy. Przez chwilę głowiłam się, czy nie narzucić na głowę
ściąganego kaptura, ale stwierdziłam, że wyglądałoby to co najmniej dziwnie. Na
koniec narzuciłam na ramiona grafitową kurtkę z bardzo lekkiego materiału.
Jak zwykle zrobiłam sobie delikatny makijaż, przecierając twarz kremem
nawilżającym. Po ustach przejechałam delikatnie perłoworóżową pomadką, a rzęsy
podkreśliłam niemal bezbarwnym tuszem.
Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone, więc tylko przeczesałam je mugolską
szczotką i zgarnęłam do przodu, tak żeby spływały po ramionach, jednocześnie po
obu stronach okalając moją głowę. Nim wyszłam z łazienki wsunęłam jeszcze na
nogi czarne, sportowe buty za kostkę i uśmiechnęłam się do siebie w lustrze.
Patrząc na własne odbicie w takiej formie miałam pewność, że gdybym pokazałam
się Jamesowi w takim stroju, jaki mi przygotowała Ellie, tylko bym się
ośmieszyła. Julie miała dużo racji - James nie chce spotykać się z kolejną
dziewczyną w sukience, która więcej odsłania niż zakrywa. On chce chodzić ze
mną. A ja, szczerze mówiąc, nie
mogłam się już doczekać aż go zobaczę, więc gdy tylko byłam gotowa, czym
prędzej wróciłam do dormitorium.
W sypialni nie zwracałam większej uwagi na współlokatorki, pomijając wymianę
radosnych spojrzeń z Julie. Pokazała mi wtedy zaciśnięte kciuki, czym jeszcze
bardziej dodała mi otuchy. Wsunęłam
różdżkę do kieszeni dżinsów i pożegnawszy się z przyjaciółkami zbiegłam na po
schodach do pokoju wspólnego. W salonie siedziało tylko kilka osób, ponieważ
większość uczniów była teraz na śniadaniu, ewentualnie spała. Chwilę później
wspinałam się już po schodach prowadzących na parter.
Szybkim tempem ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Idąc korytarzem zwróciłam uwagę
na widok za oknem. Na pierwszy rzut oka widać było, że pogoda tego dnia nie rozpieszczała.
Dął wiatr pod wpływem którego uginały się wierzchołki drzew, a ciemne, burzowe
chmury całkowicie przysłoniły niebo. Właściwie po niczym za oknem nie można
było stwierdzić, czy słońce dopiero wzeszło, czy niedługo zacznie chylić się ku
horyzontowi. Równie dobrze mógł być wieczór.
W trakcie drogi mijałam różnych uczniów, ale byłam zbyt zamyślona, żeby zwracać
na cokolwiek lub kogokolwiek uwagę.
Od Sali Wejściowej dzieliła mnie już ostatnia prosta, gdy nagle jakiś
chłopak idący z przeciwka jedną ręką objął mnie w talii. Wyrwało mnie to z
rozmyśleń i już miałam go odepchnąć, ale w porę zauważyłam, że to nie jest jakiś chłopak, a mój chłopak. James jednym ruchem
popchnął nas w kierunku ściany i znaleźliśmy się w ustronnej niszy przy
drzwiach do którejś z klas. Wyszczerzył się do mnie promiennie obejmując mnie
teraz w talii obiema rękami.
– Gdzie tak gnasz, Malfoy?
Uśmiechnęłam się do niego promiennie i zarzuciłam mu ręce na szyję.
– Jak najdalej od ciebie, Potter.
Ledwie skończyłam zdanie, a już się całowaliśmy. A kiedy nasze usta się
spotkały, poczułam się tak, jakby mózg mi się rozpuszczał.
– To chyba coś ci nie idzie, bo jak na moje oko, to jesteśmy całkiem
blisko – mruknął James, gdy się od siebie oddaliliśmy.
– Ale chyba nie narzekasz?
– Za żadne skarby.
Przez chwilę staliśmy tak w objęciach, wpatrując się nawzajem w siebie. Nareszcie
mogłam cieszyć się wesołymi ognikami tańczącymi w jego brązowych tęczówkach
oraz wiecznie zwichrzonymi włosami.
– To co, – poczochrałam mu pieszczotliwie włosy i odsunęłam się
trochę – Idziemy na śniadanie?
– Czemu nie – James poprawił fryzurę i złapał mnie za dłoń.
Trzymając się za ręce wyszliśmy z wnęki i ruszyliśmy korytarzem. Po chwili
rozmowy stanęliśmy już w gwarnej Wielkiej Sali. Dopiero teraz pomyślałam o tym,
że przecież musimy się teraz rozstać, żeby zjeść przy osobnych stołach.
Wyswabadzając dłoń z jego uścisku poczułam ukłucie żalu. James najwyraźniej też
je poczuł, ponieważ zaraz odezwał się pod nosem.
– Przecież tak nie musi być.
Spojrzałam na niego z czułością.
– Przecież wiesz dobrze, James, że zasada dotycząca stołów jest od stuleci
niezmienna i niepodważalna. Też teraz wolałabym, żeby nie istniała, ale są
reguły których po prostu nie można łamać.
– Brzmisz jak McSztywna – skarcił mnie Gryfon, a ja dałam mu
kuksańca – Ała! No co, przecież
prawdę mówię!
Oboje wybuchliśmy spontanicznym śmiechem. Tak bardzo nie chciałam się
rozdzielać. Nie teraz.
– No, ale czy naprawdę uważasz, że ktokolwiek zwróciłby na nas uwagę? Po co
nauczyciele mieliby sobie nami zawracać głowę? – zapytał chłopak.
Rozejrzałam się po sali. Zauważyłam, jak kilka osób nerwowo odwraca głowy. Nie
trudno było wywnioskować, że się nam przyglądali. Ale większość uczniów wciąż
pogrążona była w rozmowach, a nauczyciele spokojnie jedli śniadanie.
Pomyślałam, że w sumie to o czym mówi James wcale nie musi być taką abstrakcją,
jaką się wydaje. Niepewnie skinęłam głową. James wydawał się wniebowzięty. Ale
dla niego to musiało być dużo prostsze - w końcu łamał regulamin już setki, o
ile nie tysiące, razy.
James w końcu zdobył się na to, żeby ponownie złączyć nasze dłonie i od razu
pociągnął mnie w stronę stołu Gryfonów. Ja jednak stanęłam jak wryta.
– Co się stało? – zdziwił się chłopak.
– Prawdę mówiąc myślałam, że usiądziemy przy stole Ślizgonów – odparłam.
James na ułamek sekundy zbił się z tropu, ale zaraz wymyślił kontrargument.
– Coś mi się zdaję, że ty u nas jesteś bardziej tolerowana, niż ja u was.
– Nie byłabym tego taka pewna.
Zaczęłam rozglądać się za Emily, ale za nic nie mogłam odszukać jej przy stole
Gryfonów.
– Nie myśl o niej – James jakby czytał mi w myślach –
Zjedzmy już to śniadanie i chodźmy robić jakieś fajniejsze rzeczy.
Po jego słowach ruszyliśmy w końcu do stołu domu lwa.
– Niech zgadnę, masz na myśli łamanie regulaminu?
Nie musiał odpowiadać. Znałam go. Wystarczył mi jeden rzut oka na jego
zawadiacki uśmiech, żeby stwierdzić, że planuję coś nieodpowiedzialnego.
W końcu odnaleźliśmy chyba dwa ostatnie wolne miejsca. Postanowiłam najpierw
zjeść kilka owoców, jednak jak tylko James zaopatrzył się w parę tostów,
najwyraźniej za punkt honoru uznał sobie utrudnianie mi życia. A akurat w tej
dziedzinie potrafi być naprawdę pomysłowy. I takim właśnie sposobem musiałam
znosić zniesmaczone spojrzenia sąsiadujących z nami uczniów, kiedy kawałek
gruszki, który zamierzałam zjeść, dziwnym trafem zaczął uciekać po stole
krzycząc: UWAGA! GRUSZKOŻERCY NA WOLNOŚCI! Tak. Kawałek gruszki krzyczał.
Oczywiście James, jak sam twierdził, nie miał z tym nic wspólnego. Absolutnie
nie zaczarował żadnej gruszki, ale rozumiał jej zachowanie –w końcu on też nie
chciałby zostać zjedzony przez gruszkożercę. Inną sprawą jest, że oni chyba nie
jedzą ludzi.
Tak czy inaczej, miałam też wątpliwą przyjemność podziwiania bananów
zmieniających się w odrzutowce i latających po całej sali, jabłek które
atakowały uczniów niczym granaty, a nawet pomarańczy dyskutujących ze sobą o
florystyce. W końcu zrezygnowałam z pomysłu zjedzenia owoców i przerzuciłam się
na pyszne musli. Wtedy też najwyraźniej James postanowił odpuścić i sam również
zajął się jedzeniem. Po pewnym czasie swobodnej rozmowy dołączył do nas Ryan.
Przysiadł się obok mnie, więc widziałam go z profilu. Wyglądał świetnie, jak to
on, a jednak zaniepokoiło mnie, że mimo tego, że z nami rozmawiał, w ogóle się
do nas nie odwracał.
– Czemu cały czas patrzysz przed siebie? – w końcu nie wytrzymałam i zadałam to pytanie.
– O czym ty mówisz? – nadal patrzył przed siebie.
Poczułam, że James z mojego drugiego boku porusza się niespokojnie.
– Daj spokój, Kate. Dokończ i się zwijamy – zaproponował brunet
zachowując pogodny wyraz.
Coś wyraźnie było na rzeczy. Złapałam więc Ryana za żuchwę i gwałtownie przekręciłam
jego głowę w swoją stronę, tak żeby zobaczyć całą jego twarz. Widok zaskoczył
mnie do tego stopnia, że rozchyliłam usta i zasłoniłam je dłońmi. Policzek
Ryana przeszywały trzy szerokie i stosunkowo głębokie rany. Były dosyć świeże,
ale nie na tyle, żeby ciekła z nich krew, choć cały policzek był
zaczerwieniony. Wyglądało to naprawdę poważnie i nieciekawie. Zdziwienie
pomieszane z niepokojem powoli ustępowało miejscu złości.
– Kto to zrobił?! – spojrzałam pytająco na Jamesa. Znowu nie musiał
odpowiadać – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Emily poharatała
Ryanowi twarz?!
– Oj tam zaraz poharatała... – próbował ratować przyjaciela
Ryan – To nic takiego. Ledwie draśnięcie! – zapewniał
gorączkowo.
– Jeszcze mi powiedzcie, że nie byliście z tym u Pomfrey – chłopcy
nie odpowiedzieli – No jasne! Można się było tego po was
spodziewać. Ellie mnie zabije, jak się dowie...
– Ellie już wie – oznajmił James.
Twarz Ryana wykrzywiła się w triumfalnym uśmiechu.
– Była wtedy ze mną. Podpowiem ci też, że to, że nie ma tutaj Emily nie jest
kwestią przypadku.
– Czy wy... Co wy... Ehhh... Nie ważne. Nie chcę wiedzieć. Wszyscy jesteście
zupełnie nieodpowiedzialni – podsumowałam, jednak chłopcy
najwyraźniej się tym za nadto nie przejęli, ponieważ po chwili wybuchli
śmiechem. A był to śmiech tak zaraźliwy, że sama nie wytrzymałam i do nich
dołączyłam.
Usłyszawszy samą siebie, przeszło mi przez myśl, że faktycznie zabrzmiałam jak
McGonagall. Kończąc jedzenie musli rozejrzałam się po sali. Dostrzegłam, że
spora część uczniów odwracała głowy, kiedy na nich patrzyłam, lecz niektórzy
robili to zbyt wolno i nasze spojrzenia się krzyżowały. Tak, ten niezręczny
moment, kiedy dowiadujesz, że ktoś ci się przypatruję... Jeszcze bardziej
niezręcznie robi się wtedy, kiedy orientujesz się, że przypatruje ci się połowa
szkoły.
Ścisnęłam mocniej dłoń Jamesa, ale postanowiłam kontynuować rozmowę, jakby nic
się nie stało. W głębi duszy czułam jednak na sobie spojrzenia tych wszystkich
ludzi. No i nauczyciele wyglądali, jakby powoli kończyła się im cierpliwość.
Nie wyglądało to najlepiej, ale siliłam się na spokój. Jeszcze raz spojrzałam
na Ryana, nie mogąc uwierzyć, że ta... że Emily mogła mu to zrobić.
– Biedactwo – westchnęłam z udawanym współczuciem
– Wygląda na to, że chyba pierwszy raz w życiu nie wyglądasz ładnie, co?
– Na pewno – burknął blondyn – To zupełnie nowe
doznanie. Jak sobie z nim radziłaś przez tyle lat?
– Wystarczy trzymać się z dala od luster. Zapomnisz – odparłam.
– Nie zapomnę, jeśli będę patrzył na ciebie – odciął się z firmowym
uśmieszkiem.
Najpewniej wynalazłabym na to kolejną ripostę, ale wtedy poczułam, że James
trąca mnie łokciem. Odwróciłam się i zapytałam bezgłośnie ,,No co?'', ale on
nie patrzył na mnie. Skupiał się na jakimś punkcie jakby lekko ponad moją
głową, za moimi plecami. Zrozumiałam, że ktoś za mną stoi.
Nerwowo odwróciłam głowę, a gdy ujrzałam nad sobą sylwetkę profesora Cornera
natychmiast się podniosłam. Cała sala zamilkła. Twarze wszystkich zwróciły się
w naszą stronę.
– Dzień dobry, profesorze – odezwałam się, licząc że nie zabrzmi to
bezczelnie – Ja właśnie...
– Malfoy – urwał chłodno nauczyciel – O ile mnie pamięć
nie zawodzi, byłaś dotąd Ślizgonką.
– Oczywiście, i nadal jestem, profesorze. Ale... – przytaknęłam
posłusznie, ale potem znowu mi przerwano.
– W takim razie może zgubiłaś się w drodze do swojego stołu? –
dociekał nauczyciel.
No
jasne. Przecież tak łatwo pogubić się w tych stołach. Musicie popracować nad
oznaczeniami. – chciałam odpowiedzieć, ale w porę ugryzłam
się w język.
Gapiła się na nas cała szkoła, a on stroił sobie ze mnie żarty. Tak to w
pierwszej chwili odebrałam, ale po jego minie wyczytałam, że to pytanie było
całkowicie na serio. Ledwie udało mi się powstrzymać rumienieć konsternacji,
który próbował wypłynąć na moją twarz. Zamiast tego odpowiedziałam.
– Nie, profesorze. Ja tylko...
– A więc może wytłumaczysz mi, dlaczego nie siedzisz przy stole twojego domu?
– Ja wytłumaczę
– James wstał.
Poczułam się nieco pewniej, kiedy stanął ze mną ramię w ramię. Przynajmniej
cała szkoła nie gapiła się już tylko na mnie, a na nas.
– Zaprosiłem Kate, żeby usiadła przy naszym stole. Chciałem po prostu zjeść z
nią śniadanie. Nie wydaję mi się, żeby było to coś złego – oznajmił
Potter.
– ,,Coś złego''? Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, Potter, że jedna z
pierwszych zasad regulaminu jasno zakazuje siadania przy stołach innych domów.
Tak, teraz sobie przypominam, że za ostatni wasz wybryk kazałem ci
pięciokrotnie przepisać cały regulamin. Czyżby jedna reguła ci umknęła?
Zresztą, z tego co pamiętam, identyczne polecenie otrzymali Lewis i Weasley,
więc oni także powinni sprowadzić cię do porządku, Potter –
profesor Corner spojrzał z pogardą na Ryana.
– Regulamin da się zmienić – oznajmił niemal nonszalancko James.
– Owszem, nie jest to niemożliwe. Zamierzasz tego dokonać, chłopcze?
– nauczyciel spojrzał na Jamesa z powątpiewaniem.
Każdy kto znał Jamesa z pewnością wiedział, jakiej odpowiedzi udzieli. Corner
rzucił mu wyzwanie, a jego gryfońska natura połączona z dumą i porywczością nie
pozwalała mu go odrzucić. Dlatego zanim James zdążył się odezwać, postanowiłam
nieco załagodzić sytuację.
– Panie profesorze, ale po co to całe zamieszanie? – starałam się
uśmiechnąć, ale chyba byłam zbyt zdenerwowana – Może lepiej skończyć
śniadanie w spokoju i odpuścić?
Usiłowałam zabrzmieć pewnie i przekonująco, ale chyba nie zadziałało, bo Corner
wyglądał tak, jakbym poważnie uraziła jego dumę.
– Tego jeszcze brakowało, żeby uczennica mnie pouczała! Odejmuję po dziesięć
punktów obu domom i radzę ci, Malfoy, wróć na swoje miejsce, nim posypie się
więcej punktów. Dodatkowo proszę, żeby wasza dwójka zgłosiła się do mnie w
piątek po zajęciach. Na pewno znajdzie się dla was coś do roboty w ramach
szlabanu.
– Nie sądzę, aby to było konieczne – rozbrzmiał jak zwykle wyniosły
głos profesor McGonagall, która nagle pojawiła się tuż obok nas –
Myślę, że nie należy odbierać młodym czarodziejom wolnego czasu, zwłaszcza, że
pogoda za oknem... – na dworze rozległ się grom i za smukłymi
szybami nie trudno było dojrzeć ścianę deszczu. Zaczarowane niebo w Wielkiej
Sali też było pochmurne, ale na szczęście lecące z niego krople rozpływały się
w powietrzu na wysokości około czterech jardów. Salę rozświetlił
krwistoczerwony blask kolejnej błyskawicy, a po chwili można było usłyszeć
kolejny grom. Część uczniów zaśmiała się, zważywszy na to o czym właśnie mówiła
McGonagall. Dyrektorka jednak nie wydawała się zbita z tropu – W
każdym razie, wydaję mi się, że utrata punktów to wystarczająca kara za tego
typu przewinienie. Zajmij teraz miejsce przy odpowiednim stole, Malfoy i
zapomnijmy o całej sprawie. To samo tyczy się ciebie, Potter.
Corner chciał zaprotestować, ale dyrektorka zgromiła go wzrokiem, więc ugryzł
się w język.
– Nie chcę też, aby taka sytuacja się powtórzyła – zakomunikowała
dyrektorka na odchodne.
– Oczywiście, pani profesor – przytaknęliśmy chórem z Jamesem.
Ale nie rozsiadaliśmy się już, tylko od razu opuściliśmy Wielką Salę, bo, w
gruncie rzeczy, śniadanie i tak już skończyliśmy. Rzuciliśmy tylko Ryanowi
przez ramię zwykłe ,,cześć'' i wyszliśmy, cały czas mocno trzymając się za
ręce. Aż do drzwi czułam na sobie spojrzenia wszystkich, co nie było przyjemne,
szczególnie w połączeniu z tą krępującą ciszą. Rozmowy na nowo rozgorzały
dopiero, kiedy zamknęły się za nami wrota. Mogłabym też przysiąc, że słyszałam
jak McGonagall zwołuje zebranie opiekunów domów.
Spojrzałam na Jamesa, a ten, jakby czytając mi w myślach, pozwolił schronić mi
się w jego bezpiecznych ramionach. Dopiero tam mogłam odetchnąć i pozwolić
nerwom się rozluźnić. Od zawsze nienawidziłam być centrum w uwagi. Ręce mi
drżały ze stresu. Natomiast James wydawał się niewzruszony. Po prostu tulił
mnie do siebie i gładził po włosach, pomagając mi się uspokoić.
– Chyba musimy to robić częściej – stwierdził w końcu –
Udało nam się uniknąć pierwszego szlabanu, a to dobry znak!
Zaśmialiśmy się oboje. Już czułam się lepiej, więc odsunęłam się trochę.
Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy schodami prowadzącymi na pierwsze piętro.
Nie wiedzieliśmy jeszcze dokąd idziemy, więc chyba mieliśmy zamiar krzątać się
bez celu po szkole. No bo w końcu oprócz korytarzy pozostawały nam tylko błonia
i biblioteka. Błonia odpadały z uwagi na pogodę, a z biblioteki, biorąc pod
uwagę to, że byłabym tam z Jamesem, pani Pince i tak prędzej czy później by nas
wygoniła, bo nie potrafilibyśmy zachować ciszy.
– Nie lubię tego Cornera. Zawsze niepotrzebnie się wtrąca, wszystkiego się
czepia – burknął James – No bo w czym my mu tam
przeszkadzaliśmy?!
– A ja go rozumiem, choć też nie pałam do niego jakąś szczególną sympatią. Po
prostu chce, żeby przestrzegać regulaminu i nie podważać jego autorytetu
– spojrzałam wymownie na swojego chłopaka.
– Ej! Że ja niby podważam jego autorytet? – jego wzrok był uroczy,
ale nie dałam się złamać – No dobra, może trochę... Ale to wszystko
przez to, że się czepia!
Oboje mieliśmy tak komiczne miny, że wybuchliśmy śmiechem.
– Wszyscy się na nas gapili – stwierdziłam smętnie, od nowa
przeżywając niezręczne wydarzenie sprzed chwili.
– To chyba zrozumiałe. Nie co dzień się widuje takie rzeczy –
odparł banalnie James.
– Nie, nie o to chodzi. Pół szkoły gapiło się na nas, jeszcze zanim przyszedł
Corner – sprecyzowałam.
– A ja dokładnie o tym mówię – oznajmił pogodnie chłopak.
Uniosłam pytająco brew.
– Mam na myśli nasz związek. Para, w której jedna osoba jest z Gryffindoru, a
druga ze Slytherinu. Kiedy ostatnio coś takiego widziałaś? – zaczął
wyjaśnienia James.
Wytężyłam umysł, ale za nic nie mogłam sobie czegoś takiego przypomnieć.
– No właśnie – ciągnął brunet – Takich par nie ma, a nawet jeśli zdarzą
się wyjątki od reguły, to przeważnie nigdy nie pokazują się razem publicznie.
A my, łamiąc tę jedną zasadę regulaminu...
– Złamaliśmy też i tę niepisaną regułę panującą wśród uczniów –
dokończyłam za niego – Chwila... Ty zrobiłeś to specjalnie?
Przewidziałeś, że coś takiego się stanie i wykorzystałeś sytuację, żeby pokazać
nas razem?
– Nic nie przewidziałem, ale: tak, miałem nadzieję, że tak się stanie. W końcu
dałaś mi wczoraj na to przyzwolenie, pamiętasz? – odparł wesoło
James.
Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam w jego objęcia. Byłam taka szczęśliwa.
Przeszliśmy parę kroków, nim przyszło mi coś do głowy.
– Chwila... A Ellie i Ryan? Ona jest ze Slytherinu, a on z Gryffindoru.
James zamyślił się na chwilę, jakby wiedział co powiedzieć, ale nie potrafił
tego ubrać w słowa.
– To trochę inna sytuacja, Kate – stwierdził w końcu –
Po pierwsze, oni też się ukrywają... A przynajmniej nie dają tego do
zrozumienia tak otwarcie, jak my. A po drugie... Nie zrozum mnie źle, ja im
bardzo dobrze życzę, ale... No, jakby nie patrzeć, oboje zmieniają partnerów
jak rękawiczki. Dlatego nawet gdyby ktoś ich zobaczył, nie traktowałby tego
poważnie, bo wiedziałby, że ten związek i tak długo się nie ostanie.
Nagle posmutniałam.
– Ty też, jak to ładnie określiłeś, zmieniałeś partnerki jak rękawiczki.
Miałam wrażenie, że James spodziewał się takiej odpowiedzi, a mimo to
przystanął i spojrzał na mnie z powagą.
– Skończyłem z tym – uciekałam od jego wzroku, ale wtedy złapał
mnie delikatnie za podbródek, tak żebym i ja na niego spojrzała
– Obiecuję, że cię nie zostawię.
Nie wiem dlaczego, ale od razu mu uwierzyłam. Nie wiedziałam tylko, jak na to
zareagować, więc po prostu się do niego przytuliłam.
– Ufam ci – odparłam – I ja też nie zamierzam cię
zostawiać.
Nagle James przystanął, a na jego usta wypłynął firmowy, zawadiacki uśmiech.
Przechyliłam pytająco głowę, ale po chwili stwierdziłam, że chyba wolę nie
wiedzieć co mu przyszło do głowy.
– Kate, skoro tak dobrze idzie nam wspólne łamanie regulaminu... –
zagaił chłopak.
– Co ty znowu wymyśliłeś, James? – spojrzałam na niego z
politowaniem.
– Nie chciałabyś złamać jeszcze raz jakiejś zasady? Gwarantuję, że nie będziesz
żałować – zadeklarował się James.
Miałam mieszane odczucia co do tego pomysłu, ale uśmiech Jamesa był tak
rozczulający, że nie sposób było się nie zgodzić.
– Dobrze, ale co konkretnie mielibyśmy zro... – nie zdążyłam
dokończyć, bo James złapał mnie za rękę i pognaliśmy korytarzem w stronę
schodów.
Nie
miałam pojęcia dokąd mnie prowadzi, aż nie zatrzymaliśmy się gdzieś na
korytarzu na trzecim piętrze. Nie wiedziałam też co on właściwie planował, ale
szczerzył się jak głupek, więc wolałam nie pytać.
– Droga Kate Malfoy – rzekł James oficjalnym tonem –
Nastał czas, byś zaczęła poznawać sekrety trzeciej generacji huncwotów, choć
wolimy się nazywać P.W.L Company.
– Co? – z trudem powstrzymałam parsknięcie śmiechem. Coś mi jednak
mówiło, że James mógłby się na mnie gniewać, gdybym się nie opanowała.
– To co słyszysz, moja droga – nadal mówił tym dziwnym głosem, co
bardzo utrudniało nie-wybuchnięcie śmiechem – Ja, James Potter,
jestem wnukiem jednego z członków pierwszej generacji huncwotów. Fred Weasley
jest synem członka drugiej generacji. No i jest jeszcze Ryan Lewis, który
jest... no, po prostu naszym kumplem. Od tego też wzięła się nazwa P.W.L
Company.
– Kim są ci cali huncwoci? I o co chodzi z tymi generacjami? – to o
czym mówił James zupełnie nic mi nie mówiło, ale brzmiało całkiem fajnie.
James
zaśmiał się, ale nie byłam pewna czy rozśmieszyła go moja niewiedza, czy też
sama myśl o tych całych huncwotach.
– Długo
by opowiadać. Może kiedyś znajdziemy na to czas – oznajmił
brunet – Myślę jednak, że teraz są dużo ciekawsze rzeczy do roboty.
Na przykład krótki wypad poza szkołę. Co ty na to?
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Mam to traktować jako zaproszenie na randkę?
– Traktuj to sobie jak chcesz. Tylko się zgódź –
usłyszałam w odpowiedzi.
Nie wahałam się ani chwili. Nie miałam żadnych innych planów, a cała sobota
spędzona w towarzystwie Jamesa zapowiadała się świetnie.
– Więc gdzie idziemy? – uśmiechnęłam się do niego promiennie.
Chłopak odwzajemnił uśmiech i odszedł kilka kroków dalej. Podążyłam za nim. Po
chwili stanęliśmy przed osobliwym gargulcem.
Był to kamienny posąg starej kobiety o twarzy pokrytej mnóstwem zmarszczek.
Opierała się na oszczerbionej lasce, a z jej pleców wyrastał duży garb. Jedną z
żylastych, obrzydliwie chudych dłoni wyciągała w naszym kierunku. Wyraz jej
twarzy był srogi, niemal ziejący nienawiścią, a brak jednego oka dodawał tej
kobiecie grozy. Gdybym miała oszacować ile miała lat, bez wahania odparłabym,
że z dwieście. Krótko mówiąc: wyglądała potwornie.
Spojrzałam z niepokojem na Jamesa, zastanawiając się po co podszedł do tej
okropnej wiedźmy, ale on był zupełnie niewzruszony.
– Dissendium
– powiedział.
Nie wiedziałam o co mu chodzi, dopóki garb na pomniku nie otworzył się, a za
nim nie pojawiła się czarna dziura.
– James? – zagadnęłam oczekując od Gryfona wyjaśnień.
– Panie
przodem – odparł chłopak.
Westchnęłam i podeszłam do gargulca. Wspięłam się po ramieniu wiedźmy,
dziękując w duchu, że nie należy ona do najwyższych i zajrzałam przez dziurę w
jej garbie. Panowały za nią jednak takie ciemności, że niczego nie zdołałam
dostrzec. Rzuciłam wzrokiem przez ramię, jednak James był całkiem spokojny,
więc i ja postanowiłam nie panikować. Przecisnęłam się przez dziurę i nim
zdążyłam jakkolwiek zareagować zjeżdżałam po wielkiej zjeżdżalni głową w dół.
*
Zdołałam przewrócić się do normalnej pozycji i teraz mogłam już normalnie
usiąść. Sytuacja była o tyle beznadziejna, że cały czas było strasznie ciemno,
a wiedziałam, że w każdej chwili zjeżdżalnia może się skończyć, a wtedy z
pewnością wyląduję na tyłku. Coś mi też mówiło, że to nie będzie miłe
lądowanie.
Ten scenariusz jednak nie do końca się sprawdził, gdyż faktycznie po chwili
jazdy zjeżdżalnia się urwała, lecz wtedy nie wylądowałam na tyłku, jak
przewidywałam, a na brzuchu. Z głuchym jękiem podniosłam się z grząskiego
podłoża. W powietrzu unosiła się wilgoć. Na oślep sięgnęłam po różdżkę i w
końcu udało mi się wyjąć ją z kieszeni.
– Lumos – szepnęłam i na końcu różdżki pojawiła się mała kula
światła, która w mig oświetliła otoczenie.
Dopiero teraz udało mi się rozejrzeć. Dostrzegłam, że znajduję się w
niewielkiej jaskini o sklepieniu liczącym około siedmiu stóp. Pode mną było
błoto, z którego próbowałam się otrzepać. Niestety, z mizernym skutkiem. Z
jednej strony pieczary widziałam tunel którym tu przybyłam – gruntowa zjeżdżalnia tak wysoka, że nie
potrafiłam dostrzec końca. W przeciwnym kierunku rozciągał się długi korytarz,
niekiedy wsparty na staro wyglądających, zniszczonych, drewnianych kolumnach.
Gdy tylko zdążyłam się rozejrzeć, obok pojawił się James. Oczywiście on nie
wylądował na brzuchu i nie ubrudził sobie całego ubrania, tylko pewnie stanął
na nogach. Jak zwykle się do mnie wyszczerzył. Posłałam mu mordercze
spojrzenie.
– No co?! Ja tu ci zdradzam swoje sekrety, a ty wyglądasz
jakbym zabił ci matkę – zdziwił się brunet. On również wyjął
różdżkę, która po chwili rozjarzyła się białym światłem.
– Mogłeś mnie uprzedzić. Może wtedy nie byłabym cała w błocie –
prychnęłam.
– No dobra, przepraszam – powiedział James, szepnął coś
pod nosem i machnął różdżką, a moje ubrania stały się czyste.
–
Dzięki – mruknęłam – Ale gdzie my w ogóle jesteśmy?
– Ważniejsze,
gdzie będziemy –
odparł chłopak.
– A
gdzie będziemy?
– Zobaczysz
– odparł, rzecz jasna nie zaspokajając mojej ciekawości.
Ruszyliśmy
przed siebie tunelem przeciwnym do tego którym weszliśmy. Rozmawialiśmy
swobodnie przez pewien czas, aż nie wytrzymałam i znowu musiałam zapytać.
– No
gdzie my idziemy?
James
roześmiał się w głos.
– Pomyśl
chwilę, Kate. Na pewno nigdy nic nie słyszałaś o szkolnych, ukrytych
przejściach?
Wytężyłam
pamięć. Coś mi świtało, ale przecież to było prawie niemożliwe.
– James,
czy to aby nie jest jeden z tuneli, których używano w trakcie drugiej wojny?
Chłopak
uśmiechnął się z podziwem.
– Szybko
ci poszło. Tak, to jeden z nich.
– Ale
przecież... Większość z nich została zniszczona... Zawaliły się, zniszczono je,
albo zostały zasypane.
– Faktycznie,
większość się nie ostała. Można
powiedzieć, że ten tunel miał szczęście.
– Dokąd
on...
– Prowadzi?
To chyba jasne.
– Hogsmeade?
– zgadłam.
James
przytaknął. W chłodnym świetle zaklęcia, jego twarz wyglądała dostojnie, a
skóra wydawała się stworzona z alabastru.
– Ile osób wie o tym przejściu?
– chciałam wiedzieć.
– Tylko
my. To znaczy ja, Fred, Ryan, no i teraz jeszcze ty. Przynajmniej tak mi
się wydaję.
– Zgaduję,
że mam nikomu nie mówić.
– Wiesz,
zazwyczaj o to chodzi w sekretach – zaśmiał się.
Szliśmy jeszcze kawał drogi. Tunel czasami wznosił się i wtedy musieliśmy
wspinać się po miejscami prawie pionowej ścianie, a niekiedy opadał, co było
znacznie przyjemniejsze. Z grząskiego gruntu wystawało sporo korzeni i kamieni,
więc co jakiś czas się potykałam o któryś z nich. James natomiast spacerował
bardzo pewnie. Widać było, że zna tą drogę jak własną kieszeń. Zaciekawiło
mnie, jak często tędy chodzi i od ilu lat zna ten tunel, ale nie chciałam go o
to wypytywać. Wystarczyło mi, że po prostu szliśmy żartując, rozmawiając i
opowiadając sobie nawzajem historie. Ot zwykła, beztroska pogawędka. W końcu
teren zaczął się gwałtownie podnosić. Domyśliłam się, że niebawem powinniśmy
dostrzec wyjście.
– Kate,
pamiętasz co kiedyś mówiłaś o związkach zawieranych w skrajnych emocjach?
– zagadnął.
– Że są
nietrwałe? – przypomniałam sobie.
–
Yhm – potwierdził chłopak.
Po
chwili zrozumiałam aluzję i parsknęłam szczerym śmiechem.
–
Wiesz, James, możemy być wyjątkiem. Jak na razie dobrze nam to wychodzi
– zaproponowałam.
Brunet
uśmiechnął się szczerze i zmierzwił włosy. Zdałam sobie sprawę, że ostatnio
robi to dużo rzadziej. Czyżby uświadomił sobie, jak bardzo mnie to denerwuje?
Nie
miałam szansy zadać mu tego pytania, ponieważ dotarliśmy do końca tunelu. Przed
nami po prostu wyrosła ściana, do której przytwierdzona była stalowa drabinka.
Zardzewiałe szczeble nie wyglądały najlepiej, więc tym razem to ja ustąpiłam
Jamesowi pierwszeństwa. Chłopak bez protestu wspiął się na nią, a następnie
obluzował kamienną płytę w sklepieniu, którą dopiero teraz zauważyłam. Wypchnął
ją i wyszedł, a wtedy ja poszłam w jego ślady.
Znaleźliśmy
się w niewielkim pomieszczeniu o ścianach w kolorze wypłowiałej zieleni. Okna
przysłaniały błękitne, jedwabne zasłony. Pod ścianami stało mnóstwo wysokich
regałów. Większość z nich zajmowały kartony po najróżniejszych słodyczach.
Kojarzyłam
skądś to miejsce. Nie dokładnie to pomieszczenie, ale ogólny wystrój. W końcu
uświadomiłam sobie, że znajdujemy się na zapleczu Miodowego Królestwa.
*
Całe
popołudnie spędziliśmy na włóczeniu się po miasteczku. Czas upływał nam na
wesołych rozmowach, dowcipach i bezwiednym krążeniu od wystawy do wystawy.
Wspólnie zachwycaliśmy się pastami do polerowania mioteł w sklepie ze sprzętem
do quidditcha, a w pewnym momencie omal nie zdemolowaliśmy działu z
łajnobombami u Zonka. Co chwila zaglądaliśmy do Miodowego Królestwa, żeby
objadać się coraz to dziwniejszymi słodyczami. Ogólnie rzecz biorąc
marnowaliśmy czas, ale jak dla mnie, ten
czas nie był zmarnowany. W końcu wspólnie spędzonego czasu zmarnować się nie
da.
Hogsmeade
tego dnia wydawało się zupełnie innym miejscem. Gdy na ulicach nie roiło się od
uczniów, a sklepy nie były potwornie przeludnione, miasteczko nabierało
niepowtarzalnego klimatu. Wszystko działo się dużo wolniej, a delikatna mżawka
tylko podsycała poczucie spokoju. Oczywiście my, z głupimi pomysłami Jamesa,
zupełnie nie pasowaliśmy do tej harmonii, ale mimo wszystko przyjemnie było na
to wszystko patrzeć. Nabierało się poczucia, że nic już nie może być złe.
Na
pogodę nie zwracaliśmy uwagi, dopóki jej stan nie uległ gwałtownemu
pogorszeniu. Przez jakiś czas spacerowaliśmy smagani delikatnym deszczem, ale
kiedy zamienił się on w łamiącą drzewa burzę z piorunami, stwierdziliśmy, że
chyba pora się zmywać. Dosłownie zmywać.
Kiedy
biegliśmy z powrotem w stronę cukierni, błoto chlupało nam pod nogami, a deszcz
wisiał w powietrzu. Pokrywa chmur w kolorze brudnego śniegu poprzecinana była
pasami błękitnego nieba jak futro tygrysa. Raz po raz otoczenie rozjaśniał
blask błyskawic.
W końcu
po raz ostatni tego dnia przekroczyliśmy próg Miodowego Królestwa. Okazało się
jednak, że dostanie się na zaplecze będzie dużo trudniejsze, niż jego
opuszczenie. Kiedy się tu zjawiliśmy kilka godzin temu, ekspedientka akurat
rozkładała nowy towar na półkach, co wykorzystaliśmy i niespostrzeżenie
przemknęliśmy przez ladę. Teraz jednak, sklep był niemal pusty, a jedynymi
żywymi duszami było nas dwoje i sprzedawczyni, która z uwagą wpatrywała się w
nas, jako jej jedynych klientów. Aktualnie nie było sposobu, aby dostać się do
wejścia do tunelu, więc postanowiliśmy coś zamówić. Już po chwili rozsiedliśmy
się przy stoliku i rozmawialiśmy popijając aromatyczną, gorącą czekoladę z
tekturowych kubeczków z logiem firmy.
Na
ulicach nie było nikogo. W sumie nic w tym dziwnego, ponieważ na zewnątrz
szalała dzika zamieć. Mieszkańcy pochowali się w domach i pewnie podobnie jak
my popijali teraz rozgrzewające napoje. Krople deszczu rytmicznie uderzały w dach,
a ja w zamyśleniu przypatrywałam się Jamesowi. W jego włosach pełno było od
małych drobinek wody, ale wciąż były one niedbale rozczochrane, co było dosyć
dziwne z uwagi na to, że przed chwilą zostały porządnie zmoczone przez ulewę.
Ja musiałam wyglądać jak zmokła kura. Czoło bruneta było wilgotne od deszczu, a
usta jak zwykle miał wykrzywione w szelmowskim uśmiechu. Jego ubranie, podobnie
jak moje, nie przestawało ociekać wodą.
W końcu
do lokalu weszła jakaś wysoka kobieta z małą, na oko czteroletnią dziewczynką u
boku. Twarz owej pani po trzydziestce zdobił pogodny uśmiech, a swoje długie,
kasztanowe włosy splotła z tyłu w warkocz. Jej elegancki, granatowy płaszcz
spływał aż do kolan, gdzie swoje drobne rączki kurczowo zaciskała na nim jej
córka. A przynajmniej wywnioskowałam, że to jej córka, z tego, jak kobieta
zwracała się do małej. A było to dziecko doprawdy rozczulające. Miała pulchną,
okraszoną mnóstwem piegów buzię, nosiła beżowy, mohairowy płaszczyk, a po jej
ramionach spływały setki rudych loków.
Spojrzałam
wymownie na Jamesa. Dostrzegłam jednak, że pomyślał o tym samym. Nasza szansa. Kiedy sprzedawczyni będzie
obsługiwała tę dwójkę, możemy mieć szansę na wymknięcie się na zaplecze.
Dopiliśmy w pośpiechu czekolady, a w tym czasie kobieta z dzieckiem zdążyła już
podejść do kasy. Gdy wdała się ze sprzedawczynią w pogawędkę, udało nam się
schować za ladą. Na czworaka pokonaliśmy drogę dzielącą nas od drzwi zaplecza.
Udało się. Poluzowaliśmy płytę i weszliśmy z powrotem do tunelu.
Droga
do zamku minęła nam równie przyjemnie jak czas spędzony w Hogsmeade. Kiedy w
końcu wspięliśmy się po zjeżdżalni i stanęliśmy na korytarzu na trzecim piętrze
zbliżała się pora kolacji. Choć chyba żadne z nas nie miało na to ochoty po tak
przyjemnym dniu, rozstaliśmy się czule i ruszyliśmy w przeciwne strony.
Wieczorem,
kiedy jak zawsze rozpamiętywałam ubiegły dzień, poczułam na sercu przyjemne
ciepło, gdyż zdałam sobie sprawę, że był on po prostu idealny.
*
– Kate!
Pobudka!
Kimkolwiek
była osoba, która wyrwała mnie z tak głębokiego snu, w tamtym momencie poczułam
do niej szczerą nienawiść. Życie jej niemiłe, czy jak?
–
Yhhmmm –
mruknęłam na wpół przytomna i podciągnęłam kołdrę pod samą brodę.
– Ej!
Mówię serio!
Nadal
nie rozpoznawałam tego głosu.
–
Przecież jest niedziela... I w dodatku środek nocy –
jęknęłam przekręcając się na drugi bok.
–
Prawie zgadłaś... Dziewiąta. Niedługo kończy się śniadanie. Zbieraj się, albo
idziemy bez ciebie.
Ten
głos zaczynał mnie już serio wkurzać. Zmusiłam się do rozchylenia powiek i
zobaczyłam Julie. Z powrotem zamknęłam oczy.
–
Idźcie –
burknęłam.
Ledwie
zdążyłam wypowiedzieć to słowo, a poczułam jak ktoś jednym szarpnięciem
pozbawia mnie kołdry. Zaraz potem prosto w moją twarz uderzył strumień
lodowatej wody. Z wrzaskiem przeturlałam się w bok i spadłam z łóżka.
Z
zamiarem mordu przetarłam zaspane – i teraz już zalane – oczy
i zobaczyłam Ellie stojącą z wyciągniętą różdżką. Uśmiechała się.
– I po
problemie – westchnęła odwracając się.
Spojrzałam
na Julie, ale ona jedynie patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem.
–
Musiałaś to zrobić tak brutalnie? – zapytałam Ellie zbierając się z podłogi.
–
Brutalnie, czy nie - grunt, że skutecznie
– odparła nonszalancko blondynka.
–
Jasne...
–
Przynajmniej prysznic masz już z głowy
– podsumowała, po czym usiadła na
swoim łóżku i zatraciła się w lekturze najnowszego wydania miesięcznika
,,Czarownica''.
Pokonałam
jakoś przemożną chęć rzucenia na Ellie jakiejś małej klątwy i zamiast tego
ruszyłam do łazienki, żeby jak najszybciej zrzucić z siebie doszczętnie
przemoczoną piżamę. Po zrobieniu paru rutynowych, porannych czynności,
założyłam biały sweter, czarne rurki i wróciłam do pokoju.
–
Możemy iść – oznajmiłam.
Alice
oderwała się od jakiejś książki, Ellie przestała wertować strony gazety, a
Julie i Steph urwały rozmowę i wstały z łóżka. Całą piątką opuściłyśmy
dormitorium i ruszyłyśmy w dół schodów. W pokoju wspólnym dołączyli do nas
jeszcze Al i Jake i w pełnym składzie ruszyliśmy na śniadanie.
Byliśmy
już w, jak zwykle zatłoczonej w okolicach śniadania, Sali Wejściowej, kiedy
ponad szkolnym gwarem do moich uszu dotarł krzyk.
– Kate!
Rozejrzałam
się, zdumiona i zobaczyłam przeciskającego się przez tłum Jamesa. Automatycznie
na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
– Cześć,
James –
powiedziałam, przecisnąwszy się do niego przez chmarę innych uczniów.
Moi przyjaciele poszli w moje ślady.
–
Nareszcie jesteście – oznajmił, lustrując uważnie naszą grupę,
jakby liczył, czy na pewno nikogo nie brakuje.
– Kate,
o co chodzi? – zainteresowała się Alice, z trudem
przekrzykując tłum.
Nie
odpowiedziałam. W sumie wiedziałam niewiele więcej niż ona.
–
Czekałeś na nas? – zdziwiłam się.
Byłam
szczerze zaciekawiona, dlaczego miałby to robić. Szczególnie, że z pewnością
nie chodziło teraz tylko o mnie, w końcu powiedział ,, jesteście''.
– Tak. Organizujemy z chłopakami mały piknik i
zastanawialiśmy się, czy nie chcielibyście dołączyć –
wyjaśnił.
– No
jasne! –
odpowiedziałam natychmiast – To znaczy...
– Dopiero teraz przypomniało mi
się, że wypadałoby zapytać resztę o zdanie. Zwróciłam się w ich stronę –
Chcemy?
Dziewczyny
wymieniły spojrzenia i dało się od nich słyszeć twierdzące pomruki, za to Jake
nawet przez chwilę się nie zastanawiał. Po prostu odwrócił się i odszedł. Na
szczęście Albus go dogonił, szepnął mu coś na ucho, a tamten niechętnie zmienił
zdanie i wrócił do nas. W końcu zapadła jednogłośna decyzja.
–
Idziemy – powiedziałam, tym razem z pełną zgodą
przyjaciół.
James
uśmiechnął się, złapał mnie za rękę i pociągnął prosto do drzwi.
Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do oślepiającego słońca, tuż przy schodach zobaczyłam Ryana, Freda i jakąś Gryfonkę, którą obejmował, więc pewnie jego dziewczynę. Obok nich leżały dwa duże kosze piknikowe oraz kilka kolorowych koców złożonych w kostkę.
Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do oślepiającego słońca, tuż przy schodach zobaczyłam Ryana, Freda i jakąś Gryfonkę, którą obejmował, więc pewnie jego dziewczynę. Obok nich leżały dwa duże kosze piknikowe oraz kilka kolorowych koców złożonych w kostkę.
Po
przelotnym powitaniu obu grup, zabraliśmy owy piknikowy zestaw i ruszyliśmy po
skąpanych w słońcu błonia w kierunku jeziora.
*
Na
chwilę wyłączyłam się z rozmowy i sięgnęłam do kosza po kolejną kanapkę z masłem
orzechowym oraz wzięłam łyka soku dyniowego. Oparłam się o drzewo i wsłuchując
się w szum odżywających na wiosnę drzew oraz pluskanie wody, pozwoliłam sobie
na chwilę rozmyśleń.
Spojrzałam
na grupę siedzącą najbliżej, kiedy wszyscy wybuchli śmiechem. Z uśmiechem na
ustach obserwowałam, jak James, Julie, Ryan, Ellie i Fred pokładają się ze
śmiechu. Nie usłyszałam niestety co było powodem takiej reakcji, ale mogłam sie
założyć, że wywołał ją kolejny dowcip Freda. Przeniosłam wzrok na przeciwległą,
leśną stronę polanki, gdzie znajdowali się Albus i Jake swobodnie rozmawiając.
Nieco bliżej siedziała Alice, aktualnie śmiejąca się wraz z Mike'iem, który w
którymś momencie do nas dołączył. Nawet nie wiedziałam, kiedy to się stało. Z
kolei pomiędzy nami Steph rozmawiała z dziewczyną Freda. Kto by pomyślał, że
okażą się prawdziwymi bratnimi duszami... Odkąd się poznały, nie przestawały
toczyć wesołych dyskusji.
Patrząc
na to, jak beztrosko rozmawiali i żartowali Ślizgoni i Gryfoni aż trudno było
uwierzyć, że pomiędzy Slytherinem, a Gryffindorem od wieków trwa konflikt. No
bo właściwie dlaczego? Tak, pomiędzy Godrykiem, a Salazarem wywiązała się
kiedyś sprzeczka na tle odmiennych poglądów, ale, na gacie Merlina, to było
ponad tysiąc lat temu! Czy nigdy nikomu nie przyszło do głowy, że pora
zapomnieć i wreszcie to skończyć?
Nim się
spostrzegłam, byłam całkowicie pogrążona w zadumie. Wyrwało mnie z niej dopiero
uczucie wilgoci w okolicy łydki. Spojrzałam natychmiast w tamtą stronę i
zobaczyłam, że James w najlepsze ochlapuję moją nogę wodą z jeziora.
–
James! –
krzyknęłam na niego karcąco.
Przerwał
na chwilę by na mniej spojrzeć i wyszczerzyć się w jeszcze szerszym uśmiechu.
– No
wiesz ty co... To już dzisiaj drugi raz, kiedy jestem mokra bez wyraźnego
powodu –
powiedziałam.
Chłopak
już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, a wtedy, korzystając z chwili nieuwagi,
wychyliłam się nad wodę i tym razem to ja na niego chlapnęłam, co nieco
zmoczyło jego pomarańczowy podkoszulek. Zrobił kwaśną minę i posłał mi
spojrzenie w stylu ,,ooo tyyy!". W odpowiedzi jedynie parsknęłam śmiechem,
lecz wtedy on ponownie na mnie chlapnął.
Jak nie
trudno się domyślić, po pewnym czasie takiej wodnej wojny oboje byliśmy
całkowicie mokrzy. Na szczęście z pomocą przyszła nam Alice, rzucając na nas zaklęcie
osuszające.
– Wy to macie pomysły na dojrzałe
zabawy –
podsumował Albus dosiadając się obok.
Od razu
rzuciło mi się w oczy, że nie ma z nim Jake'a. Rozejrzałam się po okolicy,
jednak nigdzie go nie dostrzegłam.
– Gdzie
jest Jake? – zapytałam.
–
Mówił, że musi coś załatwić. Czemu pytasz?
– Nie
kłam, Al. Czemu sobie poszedł? – zapytałam ponownie, widząc że przyjaciel
ściemnia. Cóż, Albus nigdy nie umiał kłamać.
Chłopak
był wyraźnie zmieszany. Patrzył w ziemię zastanawiając się nad czymś, aż w
końcu się odezwał.
– Kate,
masz może ochotę się przejść? – powiedział, wydawałoby się ni z tego, ni z
owego.
Spojrzałam
na Jamesa z prośbą o przyzwolenie wypisaną na twarzy.
–
Jasne, idź – odparł krótko.
Pocałowałam
go na pożegnanie w policzek i wstałam, żeby odejść z Alem. Ruszyliśmy w
kierunku zamku.
– Jake naprawdę źle znosi tą waszą kłótnie,
Kate –
oznajmił Al, gdy tylko oddaliliśmy wystarczająco daleko, aby nie być
podsłuchiwanymi.
Po
usłyszeniu tego zdaniu zawładnęło mną kilka skrajnych emocji. Z jednej strony
byłam ciekawa, co mój przyjaciel miał na myśli mówiąc ,,naprawdę źle''. Z drugiej zaś, poczułam troskę o Jake'a i żal z
powodu tej głupiej kłótni. Kolejnym uczuciem była złość –
zarówno na niego, że sam sprowokował tę całą sytuację, jak i na siebie,
że w ogóle się tym przejmuję. A gdzieś w tym wszystkim czaiła się jeszcze zimna
obojętność – bo w końcu nikt nie kazał się Jake'owi we
mnie zakochiwać.
Nim
zdążyłam zdradzić tę burzę emocji swoją miną, wysiliłam się na spokój i
obojętność.
– Co masz na myśli?
Albus
westchnął.
– Dajmy
na to dzisiaj. Cały czas na was zerkał - jak szliście za rękę, jak chlapaliście
się wodą, jak się śmialiście i całowaliście...
Urwał,
wyraźnie oczekując mojego komentarza. Ja za to nie wiedziałam co na to
odpowiedzieć i cały czas miałam nadzieję, że jednak nie skończył i zaraz
przejdzie do tego ,,naprawdę źle''.
On jednak wciąż milczał.
– No i
co? To tyle? Mam się nim przejmować, bo się na mnie gapił?
Al
spojrzał na mnie smutno.
– Nie.
Masz się nim przejmować, bo to twój przyjaciel.
Nagle
poczułam, jak narasta we mnie złość.
– Nie
odzywa się do mnie, unika mnie, traktuje niemal jak wroga... Świetny z niego
przyjaciel! – prychnęłam z ironią.
– Kate,
dobrze wiesz, że to nie jest takie proste. On...
– Mnie
kocha. Wiem. I co? To ma go usprawiedliwiać?
Zatrzymałam
się i Albus zrobił to samo. Spojrzałam na niego, wściekła, jednak on nadal był
całkowicie spokojny. Wkurzało mnie to. Nie dość, że próbował mnie pouczać, to
jeszcze robił to z takim anielskim opanowaniem.
–
Uważasz, że jego zachowanie jest dziwne? Że powinien zareagować inaczej?
–
Tak –
odparłam stanowczo – Nic mu nie
zrobiłam. Nie kazałam się mu we mnie zakochiwać. Nie kazałam mu ukrywać tego
przez tyle lat... Jake nie ma powodu, żeby się na mnie obrażać!
–
Czyżby?! – Al wreszcie zrzucił siebie tę maskę
obojętności i to słowo, jak i następne, wypowiedział krzycząc – W
takim razie przypomnij sobie co ty
czułaś, kiedy zobaczyłaś Teddy'ego i Victorię! Czy naprawdę miałaś więcej żalu
do siebie, niż do niego?! Czy nie czułaś się zdradzona i oszukana?! To teraz
pomyśl, co musi czuć Jake. Ty znałaś Teddy'ego kilka miesięcy. Jake ciebie całe
życie. Naprawdę uważasz, że postępujesz słusznie po prostu go skreślając?!
Byłam
tak zaskoczona zmianą tonu Ala, że oniemiałam. Stałam i głupio się w niego
wpatrywałam z rozchylonymi ustami, a cała złość, którą czułam, stopniowo
przeradzała się w smutek, kiedy zaczęły powracać wspomnienia z tego zimowego
popołudnia w Hogsmeade.
– Skąd
ty... –
wyszeptałam – Skąd wiesz?
Poczułam
bolesne ukłucie w klatce piersiowej, na myśl o tym, że to James mógłby zdradzić
bratu mój sekret. Odepchnęłam od siebie to przeczucie.
–
Julie –
wyjaśnił krótko Al, gdy nieco ochłonął. Odetchnęłam w duchu z ulgą.
James nikomu nie powiedział – W końcu udało mi się to z niej wyciągnąć.
Ale, choć możesz myśleć co chcesz, nie jestem ani głupi, ani ślepy, więc i tak
się domyślałem. Swoją drogą, dzięki że mi o tym powiedziałaś. To naprawdę miłe,
że dowiedziałem się tego właśnie od ciebie. Sądziłem, że mówimy sobie o
wszystkim.
– Nie
twierdzę, że jesteś głupi – nawet nie wiem po co to powiedziałam. Wydaję
mi się, że po prostu zabolało mnie, że przyjaciel odniósł wrażenie, że uważam
go za jakiegoś idiotę.
–
Wróćmy do tematu – powiedział chłopak, zupełnie ignorując moje
poprzednie zdanie – Jake.
Spuściłam
wzrok. Ruszyłam w stronę zamku i Al zrobił to samo.
– Nigdy
nie chciałam nikogo skrzywdzić. A już na pewno nie jego. Tego, co przeżyłam po stracie
Teddy'ego, nie życzyłabym nawet najgorszemu wrogowi. Tymczasem sama zgotowałam
to swojemu najlepszemu przyjacielowi
– Al przystanął, więc i ja się
zatrzymałam, po czym spojrzałam prosto w jego szmaragdowe oczy –
Nienawidzę siebie za to, rozumiesz, Al? Byłam tak strasznie zła, a Jake
wydał się najlepszą osobą do wyładowania tej złości. Wmówiłam sobie, że to jego
wina, bo tak było łatwiej...
Mówiłam
szczerze, a słowa wylewały się ze mnie, niczym z wanny smutku, z której ktoś
wreszcie wyciągnął korek.
W końcu
mina Albusa złagodniała i rozłożył ramiona. Z wdzięcznością przytuliłam się do
niego. Biło od niego takie... ciepło. A w dodatku jego zapach kojarzył mi się z
domem. Nie, nie tym białym budynkiem w Londynie. Z tym prawdziwym domem.
– Nie
wiem co mam robić – powiedziałam, gdy puściłam Ala i ruszyliśmy
dalej –
Jestem już z Jamesem dwa tygodnie. Liczyłam, że Jake'owi w końcu
przejdzie. Nie chce go krzywdzić, ale przecież nie mogę się zmusić, żeby go
pokochać. Kocham Jamesa.
– Po
prostu z nim pogadaj. A przynajmniej spróbuj...
– odezwał się wreszcie Al .
–
Zrobię to. Obiecuję.
Przystanęliśmy
i wymieniliśmy dłuższe spojrzenia. Na twarzy Albusa błąkał się delikatny
uśmiech na widok którego mi samej drgnęły nieznacznie kąciki ust. Ruszyliśmy
dalej, przez pewien czas w milczeniu.
–
Pamiętasz, jak była tylko nasza czwórka?
– zagadnął w zadumie Al.
– Ty,
Ja, Jake i Julie... Nigdy tego nie zapomnę
– odparłam, wspominając
przysłowiowe stare dobre czasy.
– No
właśnie. Ja też. Wspólnie nienawidziliśmy wtedy Jamesa...
– Ej!
To akurat nie jest najprzyjemniejsze wspomnienie! Psujesz moją utopijną wersję
przeszłości! – żachnęłam się wesoło.
Al się
zaśmiał.
Stanęliśmy
wreszcie przed drzwiami wejściowymi.
– Co
robimy? – zapytałam.
– Ty mi
powiedz – odparł Al.
–
Jesteś pewien? – dopytałam z uśmieszkiem, na co on tylko
posłał mi pytające spojrzenie – No bo
wiesz... Tak się składa, że jest pewien dwudziestocalowy esej z transmutacji,
który trzeba dostarczyć do wtorku.
– No
nieeee... Kate, musiałaś mi o tym przypominać?
– Al wyglądał jakby miał się
rozpłakać.
Parsknęłam
śmiechem.
– Też
cię kocham, braciszku. To co, kto ostatni w bibliotece ten zadek hipogryfa?
Nie
czekając na odpowiedź pobiegłam po schodach, przeskakując po kilka stopni i
wbiegłam do Sali Wejściowej. Nie zatrzymując się ruszyłam w stronę kolejnych
schodów. Gdy dotarłam na ich szczyt obejrzałam się, by sprawdzić czy Al za mną
biegnie. Biegł i był, szczerze powiedziawszy, niebezpiecznie blisko, dlatego
pędem ruszyłam przed siebie.
Ścigaliśmy
się tak przez całą szkołę, aż wreszcie zdyszana dotarłam na czwarte piętro. Pobiegłam
korytarzem w kierunku biblioteki. Słyszałam tuż za sobą kroki Ala, a na plecach
czułam jego oddech. Był tuż za mną.
Skręciłam
w prawo i tam zauważyłam, że drzwi do biblioteki są otwarte. Przyśpieszyłam.
Udało mi się trochę oddalić od Albusa, ale nadal dzieliły nas nie więcej niż
dwa, czy trzy kroki.
Wreszcie
dotarłam do celu i zaczęłam zwalniać, gdy nagle z biblioteki ktoś wyszedł.
Będzie bolało –
zdążyłam pomyśleć, nim poczułam jak się z kimś zderzam, a zaraz potem
rozpędzony Al wpadł na mnie i wszyscy z hukiem wylądowaliśmy na zimnej
posadzce.
Uderzyłam
się w głowę. Bolało, ale nie jakoś strasznie. Podpierając się rękami zdołałam
usiąść, choć trochę kręciło mi się w głowie. Gdy to ustało mogłam się rozejrzeć
i zobaczyć, na kogo właściwie wpadłam.
Obok
mnie na podłodze leżała dziewczyna drobnej postury. Miała na sobie zwyczajne
ciuchy, dlatego ciężko było określić z jakiego jest domu, ale na oko wyglądały
na jakiś trzeci lub czwarty rok nauki. Leżała na plecach, więc nie widziałam
jej twarzy. Obok niej zauważyłam jakieś małe turkusowe kabelki. Przypomniało mi
się, jak przez mgłę, że Jake opowiadał mi o tym. Mugole nazywają to chyba
słuchawkami i dwa z trzech końców tych kabelków wkładają sobie do uszu. Nie
potrafiłam sobie jednak za nic przypomnieć, dlaczego właściwie to robią.
Masując
obolałe miejsce na głowie przeniosłam wzrok na Ala. Wciąż leżał plackiem na
podłodze.
– Al! –
odezwałam się, żeby sprawdzić co z nim.
– Kate! –
odpowiedział mi, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Odetchnęłam
z ulgą. Wstałam, żeby w razie czego pomóc mu się podnieść.
– Al? –
usłyszałam cichy, dziewczęcy, melodyjny głos.
Mimo
zaskoczenia rozejrzałam się w poszukiwaniu jego właścicielki. Nie musiałam
szukać daleko, ponieważ tuż obok podniosła się z ziemi dziewczyna na którą wpadłam.
Teraz nareszcie miałam chwilę, by się jej przyjrzeć.
Tak jak
wcześniej mi się wydawało, była niska i drobna. Na oko niższa ode mnie o jakieś
6 cali. Miała krótkie blond włosy, sięgające, mniej więcej do obojczyka.
Niezwykłe było w nich to, że ich końcówki były intensywnie turkusowe, a w
dodatku posypane jakimś srebrnym brokatem, tak że nie przestawały się mienić.
Jej drobną, jak reszta ciała, twarz zdobiły malinowe usta oraz fiołkowe oczy
przysłonięte przez duże okulary o białych oprawkach, ale jakby przybrudzonych
farbą. Na filigranowym nosku oraz górnej części policzków dało się u niej
dostrzec kilka niemal niewidocznych, szarawych piegów, zlewających się z jej
bladą cerą.
Podwinięte
rękawy za dużego, brzoskwiniowego swetra odsłaniały dziesiątki rzemykowych oraz
ręcznie plecionych bransoletek na jej rękach. Jeansy oraz trampki pomazane były
mugolskimi flamastrami. W ręku trzymała turkusowe słuchawki, które zapewne
wypadły jej z uszu, kiedy się zderzyłyśmy.
Patrząc
na całokształt, do głowy przychodziło mi tylko jedno słowo: Urocza.
–
Maddie! – Al wypowiedział to takim tonem, jakby sam nie
wierzył w to co mówi. W pośpiechu zebrał się z podłogi.
W
głowie kołatała mi się jedna myśl i miałam co do niej złe przeczucia.
Kim, do cholery, jest Maddie?
– Al?
Wy się znacie?
Mój
przyjaciel na chwilę przestał wpatrywać się w tą dziwną dziewczynę i spojrzał
na mnie. Potem znowu przeniósł wzrok na nią i po raz kolejny na mnie. W końcu
jakby się zdecydował i stanął pomiędzy nami.
–
Maddie, poznaj Kate. Kate, to jest Madison Groats. Moja dziewczyna.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ta dam! Fanfiction o Kate powraca o po przerwie wakacyjnej! Cieszycie się? Ja bardzo, brakowało mi tego bloga ;D Mam napisane parę rozdziałów do przodu, więc postaram się je wrzucać w miarę regularnie. Dajcie znać, co sądzicie i czy jeszcze tu jesteście!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ta dam! Fanfiction o Kate powraca o po przerwie wakacyjnej! Cieszycie się? Ja bardzo, brakowało mi tego bloga ;D Mam napisane parę rozdziałów do przodu, więc postaram się je wrzucać w miarę regularnie. Dajcie znać, co sądzicie i czy jeszcze tu jesteście!
Jestem, jestem. Lecę czytać.:D
OdpowiedzUsuńTakie pytanie na wstęp, piszesz pauzy czy półpauzy? Mnie to wygląda na to drugie, a powinno być pierwsze.
OdpowiedzUsuńCo do treści – jestem zachwycona. Zachwycona. Kate i James. Nareszcie. Wiesz, jak brakowało mi tej historii?
Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybko. Najszybciej, jak możesz.
Kate i James <3
Jak miło czytać takie komentarze <3 Rozdział będzie w niedzielę rano, więc niedługo :D Tak, piszę pauzy bo według mnie lepiej to wygląda. Ale dlaczego powinny być półpauzy? Wybacz tę niewiedzę, ale jestem niejako nowa w blogosferze i pisaniu :)
Usuń