wtorek, 8 listopada 2016

Rozdział dwudziesty szósty cz.I

                Leżałam w bibliotece, głowę opierając na kolanach Jamesa. Zawzięcie studiowałam podręcznik od eliksirów, kiedy mój chłopak po raz kolejny łaskotał w mnie w moim czułym punkcie na karku. Starałam się nie roześmiać, ale w końcu i tak znowu uległam i wybuchłam nieopanowanym śmiechem.
                Lubiłam te chwile, kiedy mogliśmy się razem uczyć. I choć zdawałam sobie sprawę, że James wcale nie czyta, a marnuje czas na ciągłym odrywaniu mnie od nauki, to wciąż było mi przyjemnie, że poświęca mi swoje wolne chwile.
                W pewnym momencie James w końcu zdołał mnie trwale zdekoncentrować. Oderwałam wzrok od książki i spojrzałam na jego twarz, którą nade mną pochylał. Wtedy na dobre zatraciłam się w jego czekoladowych tęczówkach. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Hipnotyzowały mnie i nęciły, jak kwiat przyciągający pszczoły, jak kanapa, na którą nie wolno wchodzić psu, a ten i tak ciągle próbuje.
                Wpatrywaliśmy się w siebie całą wieczność. Choć może dla świata, było to zaledwie kilka minut. Nie wiem, nie obchodziło mnie to. W błogim milczeniu patrzyłam na niego, a on na mnie i nic innego się nie liczyło.
                W końcu nie wytrzymałam. Te oczy były zbyt kuszące. Zbliżyłam sie do nich, a co za tym idzie do jego ust. Były słodkie niczym opakowanie lipcowych malin. Całowaliśmy się z pasją, czując magię tej chwili. W tamtym momencie zaczęłam rozumieć co mają na myśli mugole, gdy mówią o ,,cudach zwykłych''. To się właśnie między nami działo.
                Wreszcie zabrakło nam tchu. Oparłam się obok niego o ścianę i pozwoliłam, by James bawił się ciemniejszym kosmykiem moich włosów. Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam w jego stronę.
                – Strasznie cię kocham, James  –  powiedziałam znów patrząc w jego oczy. Ale to był inny rodzaj spojrzenia, niż to przed chwilą.
                James spojrzał na mnie z czułym uśmiechem.
                – Jesteś najjaśniejszą gwiazdą na moim nocnym niebie zwanym życiem, Kate. Gdybyś zgasła, byłbym zgubiony, nie wiedziałbym co robić, w którą iść stronę. Błąkałbym się po świecie bez celu, nie potrafiąc odnaleźć szczęścia. Bo moje szczęście, to ty, Kate. Gdybyś była kwiatem, a ja wszedłbym do kwiaciarni, to choćbyś stała w dziesiątym rzędzie w kącie, a większość twoich pąków byłaby nierozwinięta, nie wahałbym się ani chwili i wybrał ciebie. Nie dlatego, że jesteś najpiękniejsza, a dlatego, że mnie przyciągasz. Że jesteś silna, dzielna i odważna. Że dajesz mi siłę, by żyć i stawiać czoła rzeczywistości. Jesteś powodem każdego mojego uśmiechu. Jesteś osobą, dla której żyję. Ale można to też ująć prościej: Ja ciebie też.
                Spłonęłam rumieńcem. James zostawił moje włosy i przesunął dłoń na mój policzek, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Wtuliłam się w jego ciepłe ramię, rozkoszując się przyjemnym, aczkolwiek odrobinę gryzącym aromatem wody kolońskiej o zapachu jałowca.
                Po raz kolejny mój chłopak mnie zawstydził. Był tak cudownym mówcą, że to przechodziło moje wszelkie pojęcie o wyznawaniu miłości. Czułam się niezwykle wyjątkowa z myślą, że mam takiego chłopaka. To, jak niesamowicie go kochałam jest nie do opisania.
                Odurzyłam się jego obecnością i tymi cudownymi myślami na dłuższy czas. Gdy zrobiło mi się tak ciepło i przyjemnie, dopiero zdałam sobie sprawę która godzina. I choć bardzo tego nie chciałam, wiedziałam, że powinnam już iść.
                – Chyba powinniśmy się już zbierać  –  powiedziałam przeciągle ziewając.
                – Tak... Chyba tak  –  zgodził się James i zabrał ramię którym mnie obejmował. Mimowolnie poczułam ukłucie żalu.
                Wstałam, pozbierałam książki i spakowałam je do torby. James również się zebrał i po chwili wyszliśmy z biblioteki trzymając się za ręce. James odprowadził mnie aż pod wejście do pokoju wspólnego Slytherinu. Tam pocałowałam go na pożegnanie, a potem ruszyłam prosto do dormitorium.
                – Kate! Wreszcie jesteś!  –  przywitała mnie Julie zrywając się z łóżka Steph, na którym siedziały wszystkie moje przyjaciółki.
                – Cześć. Co robicie?  –  zaciekawiłam się zsuwając torbę z ramienia i delikatnie odkładając ją obok łóżka. Potem przytuliłam na powitanie Julie i usiadłam wraz z resztą dziewczyn.
                – Aaa, taką małą imprezę w piżamach  –  wyjaśniła Ellie  –  Dołączysz?
                – Jasne, lecę się przebrać  –  uśmiechnęłam się do nich promiennie.
                Złapałam piżamę i skoczyłam do łazienki. Już chwilę później byłam z powrotem w cieplutkiej, błękitnej koszulce z cienkiego atłasu i szarych dresach. Usiadłam wraz z resztą na łóżku Steph, tuż obok właścicielki.
                Gdy tylko zajęłam miejsce dostałam kubek z piwem kremowym. Zdziwiłam się, skąd dziewczyny wytrzasnęły je w szkole, ale wtedy Alice wyjaśniła, że Al i Jake po poprzednim wypadzie do Hogsmeade zrobili zapasy i teraz rozprowadzają je na czarnym rynku, rzecz jasna po zawyżonych cenach.
                Czas mijał mi świetnie. Wesoło rozmawiałyśmy, żartowałyśmy i plotkowałyśmy z dziewczynami, zaczynając na chłopakach, a kończąc na bardzo dziwnych rzeczach, które raczej nie nadają się do zamieszczenia tutaj. W każdym razie, jakoś pod koniec postanowiłyśmy zrobić trzy rundki próbowania fasolek wszystkich smaków oraz specjalnego wydania bombonierek lesera, które czasowo zmieniały mowę ludzką na odgłosy zwierząt. Wreszcie, wyczerpane, ale w świetnych nastrojach wróciłyśmy do łóżek i już kilka chwil później wszystkie spałyśmy.

*

                Byłam w Zakazanym Lesie.
                 Już w pierwszej chwili zorientowałam się, że coś jest nie w porządku. No bo co ja, do cholery, tam robiłam?! W dodatku byłam stanowczo za niska. Sięgałam ledwie wierzchołkom krzewów. No i gdy się poruszałam... czułam się dziwnie. Jakby w ciele jakiegoś innego gatunku. Moje zmysły się wyostrzyły. Czułam to. Słyszałam szum wody, potrafiłam dokładnie określić skąd dobiegał i jak daleko się ona znajdowała. Gdy truchtałam słyszałam dźwięk każdego liścia na który nastąpiłam. Czułam zapach królika oddalonego milę na północ. Wyczuwałam drżenie ziemi, kiedy łania delikatnie stąpała kilkaset jardów dalej.
                I wtedy spojrzałam w dół i ujrzałam łapy.
                Długie, smukłe łapy zwieńczone ostrymi jak żyletki pazurami. Były całkowicie czarne. Wtedy wszystko pojęłam.
                Byłam wilkiem.
                Chciałam zaprzeczać, ale było to równie głupie, co bezsensowne. Czułam to i widziałam.
                Zastanawiałam się jak to możliwe, ale wkrótce ta myśl po prostu uciekła z mojej głowy. Albo inaczej: coś ją stamtąd wyparło. Zupełnie jakby moja świadomość i umysł tak naprawdę nie należały do mnie.
                I ta inna osobowość zdecydowała zająć się istotniejszymi sprawami, bo właśnie wyczułam, że ktoś się zbliża. I nie było to zwykłe zwierzę. Usłyszałam ludzki śmiech.
                Zerwałam się do biegu w kierunku z którego dobiegał owy głos. Otaczała mnie całkowita ciemność, a i tak wszystko widziałam bardzo wyraźnie. Byłam w tym ciele od zaledwie chwili, a czułam się, gdybym spędziła w nim całą wieczność. Z gracją przedzierałam się przez gęstwinę lasu. Pędziłam przez krzaki jeżyn i między drzewami. Zwalone drzewa i podszycie wydawały się moim łapom obce; unikałam potknięć, wzbijając się w powietrze długimi, niekończącymi się susami, ledwie dotykając ziemi.
                W pewnym momencie nowy zapach uderzył mnie w nozdrza: woń zgnilizny i stojącej wody. Jezioro. Po ułamku sekundy miałam w głowie gotowy obraz: wolno falująca, pokryta zmarszczkami tafla wody, jezioro w nieskończoność rozciągające się we wszystkich kierunkach, źródło picia.
                Wkrótce otaczające mnie sosny i dęby zaczęły się przerzedzać i dotarłam na skraj lasu. Znalazłam się na polanie, tuż nad brzegiem jeziora. Głosy ludzi stawały się coraz wyraźniejsze. Zbliżali się. Postanowiłam (no, może nie do końca to była moja decyzja... chyba jednak podjęła ją ta druga świadomość)pozostać w gęstwinie i obserwować.
                Już po chwili zjawili się w moim polu widzenia. Od pewnego czasu czułam ich zapach, ale teraz stał się on dużo wyraźniejszy. Bił od nich zapach świeżej pościeli, starych pergaminów i paleniska. Zachowywali się głośno. Za głośno. Zakłócali spokój i harmonię tego lasu. Mojego terytorium.
                Pierwszy szedł chłopak, który wyglądał jak ucieleśnienie lata, ze swoją opaloną skórą, szmaragdowymi oczami i włosami w kolorze piasku. Jego zęby układały się w idealny półksiężyc uśmiechu, miał dołeczki i w ogóle. Pachniał dziwnie... Miał intensywną woń morskiej wody.
                Tuż za nim szły dwie dziewczyny. Jak już jesteśmy przy dopasowywaniu do pór roku, to pierwsza z nich w stu procentach należała do jesieni. Jej zarumienione policzki pokrywały setki piegów, a ciemne włosy miała splecione w idealny francuski warkocz.
                I wreszcie, gdzieś z tyłu szła ona. Mała Ja.
                Tak pomyślałam w pierwszej chwili. Ale później gdy się przyjrzałam, dostrzegłam pewne różnice. Otóż tamta dziewczynka miała minimalnie dłuższe i jaśniejsze włosy, niż ja na pierwszym roku. Była też nieco niższa, choć i tak znacznie górowała nad swoją przyjaciółką.
                Ale na tym kończyły się różnice. Miała tą samą sylwetkę, te same oczy i bardzo podobne włosy. Po prostu Mała Ja.
                Zobaczenie mnie z czasów pierwszego roku było dla mnie nie lada szokiem. Ale z jakiegoś powodu zdecydowałam się nad tym nie zastanawiać. Tak jakby dla tej drugiej osobowości była to sprawa zbyt przyziemna, oczywista i nieistotna.
                Wsłuchałam się więc w rozmowę tej trójki.
                – Jeffery, może jednak wracajmy?  –  zaproponowała Mała Ja.
                – Ej, nie pękaj!  –  odkrzyknął jej blondyn nazwany Jefferym  –  To tylko krótki, nocny spacer. Przejdziemy się i wracamy. Będzie fajnie!
                – Saro, ale po co my tam w ogóle idziemy?   –  zapytała ściszonym tonem Mała Ja przyjaciółkę.
                – Żeby się zabawić, Carly!  –  odparła tamta, takim tonem, jakby to było najbanalniejsze pytanie jakie ostatnio usłyszała  –  Łamiemy regulamin! To zawsze jest fajne!
                Mała Ja nadał wyglądała na nieprzekonaną co do tego pomysłu, ale już się nie odezwała.
                – To co robimy, Jeff?  –  zagadnęła z zaciekawieniem Sara chłopaka.
                – Możemy pójść do lasu poszukać centaurów! Albo wilkołaków!  –  entuzjazmował się Jeffery.
                – Wilkołaków?  –  zdziwiła się Sara  –  To chyba niebezpieczne....
                – Zależy dla kogo  –  odparł nonszalancko blondyn  –  Kiedyś byłem z rodziną w górach i zaatakował nas jeden wilkołak! Rozumiecie? Ten mieszaniec odważył się napaść na nas obóz w biały dzień!
                – Szczególnie, że wilkołaki zmieniają postać tylko podczas pełni księżyca  –  szepnęła pod nosem Mała Ja.
                Zrobiła to tak cicho, że jej towarzysze nie mieli szans jej usłyszeć, ale ja poradziłam sobie z tym z łatwością, z uwagi na mój wyczulony słuch. Powoli zaczynałam ją lubić.
                – Wszyscy powchodzili na drzewa, żeby się ukryć!  –  ciągnął opowieść chłopak  –  A wtedy sam jeden go pokonałem! Bestia zwiała z podkulonym ogonem!
                – Wow!  –  Sara wydawała się być pod szczerym wrażeniem  –  Chciałabym to zobaczyć! Szkoda, że nie ma w okolicy żadnych wilkołaków!
                Wtedy właśnie coś białego mignęło mi w krzakach po drugiej stronie polany. Rozległ się dźwięk łamanych gałęzi, który przykuł uwagę również tych dzieciaków i po chwili z zarośli wyszedł śnieżnobiały wilk. Warcząc i kłapiąc zębami powoli zbliżał się w stronę Jeffery'ego, Sary i Małej Mnie.
                Obie dziewczynki pisnęły ze strachu. Twarz blondyna przybrała wyraz zupełnego oszołomienia i przerażenia. Tymczasem wilk był coraz bliżej.
                – Jeff?! Jeff, zrób coś!  –  krzyknęła Sara.
                Chłopak spojrzał na nią, jakby nie rozumiejąc jej słów. Następnie rzucił obu dziewczynom przepraszające spojrzenie i zwiał. Pobiegł najszybciej jak mógł w stronę zamku.
                Oczywiście biały wilk, gdyby tylko chciał, bez trudu mógłby go dogonić. Ale najwyraźniej nie był tym zainteresowany, bo wciąż przybliżał się do dziewczyn łypiąc na nie groźnie.
                I wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Wbrew swojej woli wyszłam z krzaków i również zaczęłam warczeć na spanikowane nastolatki.
                Nie chciałam tego. Przecież nie mogłam ich skrzywdzić! Próbowałam powstrzymać przed tym to ciało. Jednak nie panowałam na tym co ono robiło. Ta postać... W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że ja tam jestem tylko widzem, obserwatorką. Nigdy nie miałam kontroli nad tym, co robił ten wilk. Mogłam tylko patrzeć.
                Tymczasem czarny wilk, którym myślałam, że jestem, skradał się kłapiąc zębami, a zbliżał się do dziewczyn w taki sposób, by zagrodzić im drogę ucieczki. Wciąż starałam się walczyć, choć wiedziałam, że to bezcelowe.
                Wreszcie Sara i Mała Ja dotarły do brzegu. Nie miały już gdzie się cofać. Były w pułapce.
                Gdy od wilków dzieliło je już może pięć jardów, Sara nie wytrzymała. Uciekła wzdłuż brzegu, krzycząc: ,,Uciekaj, Carly! Przepraszam!''
                Wilki jej nie goniły. Wyczuwałam, że tak będzie. Od początku miałam wrażenie, że celem tej drugiej świadomości będzie Mała Ja. To ona miała być ich ofiarą.
                Zwierzęta były już tak blisko tej małej... Nie chciałam na to patrzeć, ale nie byłam w stanie zamknąć oczu, albo tym bardziej tego przerwać. Byłam skazana na oglądanie jak potworne wilki rozszarpują małą, bystrą, uroczą dziewczynkę na kawałki i powoli się nią pożywiają. Gdyby nie to, że było to niemożliwe w obecnej postaci, dostałabym mdłości.
                Oba wilki zatrzymały  się jak na komendę. Wygięły grzbiety i wyprężyły się do skoku. Napięły mięśnie i skoczyły na bezbronną Małą Mnie.

*

                Obudziłam się z krzykiem. Piżama od potu przykleiła mi się do ciała. Nie byłam w stanie uspokoić oddechu. Po moich policzkach ciekły łzy. Drżałam. W uszach wciąż dudnił mi krzyk Małej Mnie i warczenie wilków.
                Co to, na rany Krwawego Barona, było?!
                Usiłowałam wmówić sobie, że to zwykły koszmar, choć wiedziałam, że to bezcelowe. To na pewno nie był zwykły koszmar. Więc może jakieś wspomnienie? W końcu była tam ta dziewczynka wyglądająca jak ja... Ale przecież pamiętałabym coś takiego! W dodatku oni wszyscy mieli te Gryfońskie krawaty... No i ta cała Sara nazwała tę dziewczynę jakoś inaczej... Clary? Carly? Nie, to też nie było wspomnienie. To coś raczej jak... wizja.
                Wciąż siedziałam na łóżku szlochając i rozpamiętywałam to, co przed chwilą zobaczyłam. Bałam się, że zaraz to zapomnę, jak większość snów, ale nic takiego się nie działo, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu,  że to nie był zwykły koszmar.
                Wreszcie wstałam i poszłam do toalety, by przemyć twarz wodą. Miałam nadzieję, że chociaż to pomoże mi się trochę uspokoić. Faktycznie, poczułam się po tym trochę lepiej. Osunęłam się na zimne kafelki i postanowiłam póki co nie wracać do dormitorium, żeby swoim szlochem nie obudzić dziewczyn. W głowie zaczęłam skrupulatnie analizować wszystko, co zobaczyłam.
                Pierwszą, chyba najdziwniejszą w tym wszystkim rzeczą, była ta perspektywa. Dlaczego widziałam to wszystko oczami wilka? Przecież to nie miało sensu... No i kim były te dzieciaki? Byłam pewna, że nie znałam żadnego Jeffery'ego, Sary ani Carly, bo chyba tak Sara nazwała Małą Mnie.
                Mała Ja.
                Kim ona, do cholery, była?! I dlaczego była tak podobna do mnie?! Nazywała się Carly... Czy ja kiedyś poznałam jakąś Carly?
                Zaczęłam przeszukiwać swój umysł szukając jakiejkolwiek dziewczyny o tym imieniu. Liczyłam chociaż na jakąś wskazówkę. I w końcu sobie przypomniałam. Przecież ja poznałam już kiedyś kogoś, kogo podejrzewałam o bycie moim sobowtórem! Zdarzyło się to jeszcze w tym roku, gdy jechałam do Hogwartu. To była siostra Julie.
                Uświadomienie sobie tego sprawiło, że zabrakło mi powietrza. Wstrzymałam oddech i zakryłam usta dłońmi. Wspomnienie Carly opuszczonej przez przyjaciół, pozostawionej na pastwę ogromnych, krwiożerczych wilków wycisnęło z moich oczu nową falę łez.
                Teraz pozostawała mi do podjęcia jedna decyzja: Co robić? Musiałam zdecydować, czy to co widziałam działo się naprawdę, czy było jedynie wymysłem mojej fantazji. Z jednej strony miałam już wiele koszmarów i nigdy nie pokrywały się one z rzeczywistością. Z drugiej zaś, nigdy nie byłam w nich wilkiem. I nigdy nie wydawały się tak realne. No i wiedziałam, że te wilki istnieją. Za często obserwowały mnie ze skraju lasu, żebym teraz nie uwierzyła.
                Decyzję podjęłam błyskawicznie.
                Pędem wyszłam z łazienki i po omacku dotarłam do swojego łóżka. Chwyciłam pierwsze ubranie jakie nawinęło mi się pod rękę. Wciągnęłam je na piżamę. Nawet nie wiedziałam, czy zakładam je w dobrą stronę, ale taka drobnostka wydawała mi się wtedy trywialna. Wyczułam leżącą na etażerce różdżkę, chwyciłam ją w dłoń i ruszyłam w stronę drzwi. Nim opuściłam dormitorium głowiłam się jeszcze przez moment, czy nie powiedzieć o wszystkim dziewczynom, albo chociaż nie zawiadomić Julie. W końcu uznałam, że gdyby ta scena jednak okazała się tylko snem, to ja wyszłabym na szaloną idiotkę, a moja najlepsza przyjaciółka tylko objadła by się niepotrzebnie strachu. Najciszej jak potrafiłam zamknęłam za sobą drzwi.
                Potem ruszyłam po schodach. Przebiegłam przez opustoszały, z uwagi na porę, pokój wspólny i po kilka susów pokonałam dziesiątki stopni prowadzących na parter. Pośpieszyłam korytarzem w stronę Sali Wejściowej. Gdy już tam dotarłam, nie zwalniając opuściłam szkolne mury.
                Kiedy znalazłam się na zewnątrz, poczułam na twarz lodowaty podmuch wiatru. Teraz jednak było to nie ważne. Ruszyłam przed siebie.
                Był środek nocy. Czarną kopułę nad moją głową nie przysłaniała nawet jedna chmura. Ponure, słabe światło księżyca leniwie sączyło się na spowite ciemnością błonia. Wszędzie panowała niczym nie zmącona cisza, co było dziwną odmianą, po tym jak będąc wilkiem słyszałam tu całą kakofonię dźwięków, od rechotu żab, przez szelest skrzydeł świetlików, aż po wycie wilków, na którego wspomnienie moim ciałem wstrząsały dreszcze. Mocniej zacisnęłam palce na różdżce, choć zdawałam sobie sprawę, że gdyby doszło do starcia z tym potworami, nie miałabym żadnych szans. Magiczny patyk przeciwko dwóm kompletom ostrych kłów i pazurów. To brzmiałoby śmiesznie, gdyby tylko nie chodziło o moje życie.
                Im bliżej byłam Zakazanego Lasu, tym bardziej wydawał mi się on przerażający. Czułam się, jakbym celowo wchodziła w czyjąś pułapkę. Nie mniej, przecież nie mogłam tak po prostu pozostać nieczułą na losy tej dziewczynki. Gdyby coś jej się stało, nigdy bym sobie nie wybaczyła, wiedząc, że to moja wina.
                Wkrótce od tej polany niedaleko jeziora dzieliło mnie może dwadzieścia jardów. Zwolniłam kroku i wzięłam głęboki oddech. Zaczęłam się powoli skradać. Ręce mi się trzęsły, a ja powstrzymywałam łzy przerażenia. Ale szłam dalej.
                Wreszcie ukryłam się za pniem potężnego dębu. Gdybym się wychyliła, miałabym widok na całą polanę. Przycisnęłam różdżkę do piersi i oddychając ciężko wyszłam zza drzewa.
                Pierwsze spostrzeżenie: Nie było tam martwego ciała Carly.
                Drugie spostrzeżenie: Była tam żywa Carly.
                Leżała na skraju lasu w pozycji embrionalnej. Widziałam ją tylko od pasa w górę, bo resztę skrywały krzaki i cień drzew. Wydawała z siebie nieokreślone jęki, a na jej policzkach widniały strumienie łez. Zaciskała powieki.
                – Carly?
                Usłyszawszy mój szept, dziewczynka uniosła głowę z gruntu i otworzyła oczy. Dostrzegłam w nich jedynie przerażenie. Spanikowana przyglądała mi się, zapewne zastanawiając się, czy jestem prawdziwa. Twarz miała całą umorusaną błotem, a z jej ust płynęła strużka krwi.
                Opuściłam różdżkę i ruszyłam w jej stronę, czując ogarniającą mnie ulgą i rozluźniające się odrobinę mięśnie.
                Ale oczywiście, to byłoby za łatwe. W momencie, gdy od Carly dzieliły mnie może ze trzy jardy, coś jakby szarpnęło dziewczynką, a ta aż pisnęła. Skoczyłam do niej, lecz wtedy to coś znowu nią potrząsnęło i tym razem pociągnęło w głąb lasu. Runęłam na ziemię próbując ją złapać, ale nasze dłonie minęły się o kilka centymetrów. Rozległ się mrożący krew w żyłach dziecięcy krzyk. Zerwałam się z ziemi i rzuciłam się biegiem za siostrą mojej najlepszej przyjaciółki.
                Gdy zanurzyłam się w gęstwinę lasu ujrzałam widok, który przestraszył mnie tak mocno, jak mogłam zostać przestraszona już i tak będąc z przerażenia doprowadzoną niemal do szaleństwa.  Olbrzymi, czarny wilk trzymał w zębach kostkę Carly i ciągnął dziewczynkę za sobą po ziemi. Poruszał się niemożliwie szybko. Goniłam go, ale nawet gdy biegłam najszybciej jak potrafiłam, nie byłam w stanie się do niego zbliżyć.
                Gnałam tak przez dobre kilkanaście minut. Kolce jeżyn zaczepiały się o leginsy i rozcinały za długie rękawy fioletowej bluzy. Gałęzie raniły moją twarz. Rzepy wczepiały się we włosy boleśnie je kołtuniąc. Wokoło panowały całkowite ciemności, co skutkowało tym, że cały czas potykałam się o korzenie drzew. Na szczęście zawsze jakoś odzyskiwałam równowagę i mogłam biec dalej.
                Ale z każdą chwilą, plamka w postaci wilka i Carly stawała się coraz odleglejsza. Byli za szybcy. Starałam się nie zwalniać i cały czas ich gonić, ale nie miałam już siły. W końcu potknęłam się i poczułam, jak staczam się po jakimś zboczu. Rośliny raz po raz okładały mnie po twarzy, a twardy grunt obijał ciało. Próbowałam się zatrzymać, ale w efekcie poczułam przeraźliwy ból w lewej ręce i chyba wtedy złamałam nadgarstek. Wreszcie dotkliwie przywaliłam w jakąś brzozę i zatrzymałam się. Bolał mnie każdy element mojego ciała. Z tyłu głowy poczułam chłód i sączący się płyn. Nie musiałam sięgać tam ręką, by wiedzieć, że to krew.
                Wtedy chciałam się poddać. Pomyślałam, że rozsądniej będzie pójść do zamku i powiedzieć o wszystkim nauczycielom. Nie wyjdę już na idiotkę, tylko na bohaterkę, w końcu chciałam tej dziewczynce pomóc. Ale czy oni cokolwiek będą mogli zrobić? Wilk ucieknie z Carly do lasu, a nauczyciele znajdą co najwyżej zwłoki, o ile w ogóle...
                Wtedy przez głowę przeszła mi niedorzeczna myśl. Pomyślałam o tych ogłoszeniach w Proroku Codziennym na temat zaginięć. Znikały tylko dziewczyny w wieku około szkolnym. Czyżby Carly miała być kolejną z nich? Wszystkie te nastolatki były ofiarami wilków?
                I wiedziałam już, że nie mogę odpuścić. Musiałam ją znaleźć. Może nawet byłam o krok od rozwiązania tajemnicy, z którą sztab aurorów nie był w stanie poradzić sobie od miesięcy. Jeśli uratowanie Carly oraz reszty uprowadzonych oznaczałoby moją śmierć, byłam w stanie na to przystać. W imię większego dobra.
                Poruszyłam palcami rąk, by upewnić się, że mam tam czucie. Zauważyłam wtedy, że w prawej dłoni wciąż trzymam różdżkę. Nie miałam pojęcia jakim cudem udało mi się jej nie zgubić biegnąc lub staczając się. Potem zmusiłam się do oparcia o drzewo. Gdy usiadłam zakręciło mi się w głowie. Wreszcie zataczając się wstałam i musiałam przytrzymać się pnia sosny, żeby nie upaść.
                Rozejrzałam się wokoło. Otaczały mnie tylko drzewa i krzaki. Korony drzew wysoko ponad moją głową całkowicie odcinały dopływ światła. Panowała ciemność, byłam w stanie dostrzec jedynie zarysy otaczających mnie roślin. Spoglądając za siebie przyjrzałam się wzgórzu z którego się stoczyłam. Miało dobrze dziesięć jardów wysokości i jakieś sześćdziesiąt długości. Po namyśle byłam wdzięczna losowi, że skończyło się na skręconym nadgarstku, a nie karku.
                Podeszłam parę kroków, a w głowie kręciło mi się tak bardzo, że omal się nie przewróciłam. Wszystko potęgował jeszcze ten ból w czaszce.
                – Carly?!
                Gdy ustało moje wołanie znowu nastąpiła cisza, od której aż brzęczało w uszach. Spokojnym tempem, raz po raz wykrzykując imię dziewczynki, ruszyłam przed siebie.
                – Carly, jesteś tu? Carly, proszę, odezwij się!
                Gdy odzyskałam już jako tako równowagę i nie chwiałam się przy każdym kroku, z marszu przeszłam do szybkiego truchtu. Nie przestawałam nawoływać siostry Julie.
                Wreszcie coś usłyszałam. Co prawda nie byłam pewna, czy to jej głos, równie dobrze to mogło być pohukiwanie sowy, czy jeż drepczący w liściach. Ale jednak wydawało mi się, że to był czyjś krzyk. Rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. W trakcie drogi przez moment poczułam żal, że nie mam tak wyczulonego słuchu, jak ten wilk w moim śnie.
                Biegłam tak i biegłam, a jeżyny i krzewy znowu haratały mi twarz i ramiona. Z bluzy zostały już strzępki, w coraz większej ilości miejsc wystawała spod niej piżama. Chłodne powietrze szczypało mnie w policzki i czubki uszu. Z chrzęstem deptałam wyschnięte liście, niewielkie gałązki i inne elementy leśnej ściółki. Parę razy przez nieuwagę wpadłam na konar ściętego lub złamanego już dawno drzewa.
                Słyszałam krzyki jeszcze parokrotnie i z każdym kolejnym byłam coraz mocniej przekonana, że to wrzaski Carly. Jej głos raz po raz rozdzierał martwą ciszę lasu, a ja błagałam ją w duchu, żeby wytrzymała jeszcze chwilę. Słyszałam ją przecież coraz wyraźniej. Musiałam być już naprawdę blisko.
                Pędziłam przed siebie. Nagle zauważyłam ruch pośród cieni po mojej prawej stronie. Nie zwalniając rozejrzałam się. Na ciemnym tle lasu od razu rzuciła mi się w oczy sylwetka białego jak śnieg wilka. Obserwował mnie swoimi złotymi oczami, a ja poczułam jak łzy przerażenia ponownie pojawiają się w moich oczach. Nie chciałam odwracać głowy, bo wiedziałam, co tam zobaczę. To wszystko działo się identycznie jak w moich koszmarach.
                Błagam, niech go tam nie będzie... Proszę! Jeśli ktokolwiek nade mną czuwa, niech go tam nie będzie...  
                Ze spojrzeniem w lewo wstrzymywałam się co najmniej kilkadziesiąt sekund. Za bardzo się bałam. Zamiast tego popatrzyłam przed siebie, bardziej uważając żeby się teraz nie potknąć. Wtedy zobaczyłam dół. Łatwo było go dostrzec, bo teren obecnie opadał. Dzieliło mnie od niego około pięćdziesięciu jardów. Było to strome wyżłobienie w ziemi, głębokie na jakieś dwa jardy. A w środku dojrzałam platynowe włosy Carly.
                Przyspieszyłam.
                Czterdzieści jardów.
                Trzydzieści.
                Wtedy podkusiła mnie ciekawość i spojrzałam w lewo. To mnie zgubiło.
                Choć trudno było go dostrzec w takim mroku, zauważyłam  czarne jak smoła ciało drugiego wilka. Nie spuszczał ze mnie swych szkarłatnych ślepi.
                Gdy od zapadliska i Carly dzieliło mnie około dwudziestu jardów, spełnił się najgorszy ze scenariuszy. Stało się dokładnie to, co w moich snach. Stopą zahaczyłam o wystający z ziemi korzeń i potknęłam się.
                Czas zwolnił. Wsparłam się na łokciach i sięgnęłam po różdżkę, która wypadła mi z ręki. Jeden, krótki rzut oka upewnił mnie w przekonaniu, że wilki już na mnie szarżują. Biegły wprost na mnie.
                Zaczęłam się czołgać w stronę dołu, tak jak to widziałam na tych wszystkich filmach wojennych. Wiedziałam jednak, że na niewiele się to zda. Wilki były coraz bliżej. Zatrzymałam się i leżąc wyciągnęłam przed siebie różdżkę.
                Zaraz mnie dopadną.
                W biegu zwierzęta napięły mięśnie szykując się do skoku.
                Pobawią się mną, a potem żywcem rozedrą na strzępy i pożrą.
                Wzbiły się w powietrze skacząc w moją stronę.              
                Już po mnie. Umrę.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Im więcej komentarzy tym szybciej pojawi się następny rozdział! ^^

5 komentarzy:

  1. Mój komentarz będzie dziś trochę inny.

    Przejrzałam właśnie twoje wszystkie rozdziały od początku, to znaczy od piątego roku. Jednocześnie przejrzałam też swoje komentarze. I taka melancholijna myśl mnie naszła — starzejemy się. Tak, mimo że jesteśmy takie młode (jak myślę XD), to jednak widzę to i po dojrzałości twoich rozdziałów, jak i moich komentarzy. Na przykład dziś nie napisałabym takiego komentarza, jak w styczniu 2k16. Ty piszesz o wiele lepsze rozdziały. I to jest wspaniałe — obserwować, jak autor zmienia się w trakcie pisania. Wiem to też po sobie, niedawno uświadomiła mi to jedna z moich czytelniczek. Też tak uważam.
    Do czego zmierzam — widząc swoje stare komentarze i rozdziały, śmiałam się serdecznych śmiechem, jak mogłam pisać tak... źle? Nie, nie źle. Ale infantylnie, już owszem. Może to nie jest tak gwałtowna zmiana, jak zmiana ałtorki w autorkę, ale jednak jest.
    Uważam, że to jest całkiem naturalne. Z biegiem czasu zmienia się nasz światopogląd, który się kształtuje, a więc i sposób pisania. Myślę, że każdy będzie to robił coraz lepiej. Wiem to po sobie, po tobie, po innej autorce, której fika kocham już od paru lat — o, to też dobry przykład. Znalazłam swoje stare komentarze z 2k14 i o bogowie! śmiech na sali.

    Reasumując, życzę ci, żebyś pisała jeszcze lepiej, a jak już będziemy miały po trzydzieści lat, żebyśmy mogły serdecznie pośmiać się z naszych dzisiejszych wypocin (których wcale nie uważam za wypociny. Toż to dzieło sztuki XDD).

    Pozdrawiam serdecznie i życzę hektolitrów weny^^
    lady Delphie:3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, tym razem komentarz strasznie filozoficzny :D Ale coś w tym jest - ja na przykład płaczę ze śmiechu, gdy czytam tę moją miernotę literacką, znaną również jako prolog tego opowiadania xd Po prostu nie ma porównania między tym, jak pisałam kiedyś, a moimi obecnymi tekstami. Ale, tak jak zauważyłaś, jest to w stu procentach naturalne. I cieszę się, że mogę teraz oglądać swój rozwój.
      Co do czytania innych fików i ich komentowania, to mam z tym problem, gdyż najczęściej brak mi zapału. Zazwyczaj zagłębiam się w lekturę opowiadań już skończonych, gdyż wyczekiwanie na nowy wpis mnie dobija, a kiedy to robię, to fanfik czytam rozdział za rozdziałem z zapartym tchem, więc nie myślę w ogóle o komentowaniu. (To zdanie jest jakieś chaotyczne, ale mam nadzieję, że da się zrozumieć przesłanie xd). Dlatego, tym bardziej dziwię się Tobie - jakim cudem czytasz to opowiadanie już tak długo? Delphie, jesteś ze mną od roku! Nie znudziło Ci się jeszcze? :P ^^
      Mam nadzieję, że nie <3 Ja Tobie też życzę, żebyś się rozwijała i spełniała w tym co robisz :D
      Również pozdrawiam i życzę weny koleżance po fachu ;)
      Hedwiga

      Usuń
    2. Ja tak już po prostu mam — jak zainteresuję się jakimś fikiem, to nie rady, muszę skończyć czytać, nawet, jeśli miałabym czytać. Śledzę jedno opowiadanie od 2013 (moje komentarze z wtedy — TO NIE BYŁAM JA. NIE. NO. NON) i nadal czekam na kolejne rozdziały.
      Ja też preferuję fiki zakończone, bo oczywiście łatwiej je się czyta, jak się wie, że jest koniec (trochę rakowe zdanie xD).

      Zmieniając temat, zmieniłaś szablon. Jest wesoły, zachęca do czytania i ogólnie zgodny z tematyką. Czy pochodzi z tej szabloniarni, która jest po prawej stronie na dole (#mądraidomyślnaja)?

      Tak miło się poczułam. Ojej^^
      lady Delphie:3

      Usuń
    3. Tak, zrobiła go dla mnie Trve Sezam z Unfaithful Heaven :D Cieszę się, że Ci się podoba ^^

      Usuń
  2. Ech, czuję, że będzie bardzo rakowo, ale trudno XDDDD
    lady Delphie:3

    OdpowiedzUsuń