Gdy
wilki były już tuż nade mną, stało się coś niezwykłego. Jeden z nich, ten o
futrze w kolorze czystego śniegu zamiast zaatakować mnie, zwrócił się przeciwko
drugiemu. Odepchnął czarnego, a następnie stanął pomiędzy mną, a nim i
zawarczał wyzywająco. Drugie zwierzę w odpowiedzi również obnażyło kły, a
chwilę później skoczyło na rywala. Wilki zwarły się w walce tak szybkiej i
zawziętej, że trudno mi było nadążyć wzrokiem. Przez większość czasu gdy je
obserwowałam, ich rozmazane czarne i białe sylwetki przypominały mi chiński
symbol yin yang.
Taki
obrót akcji zszokował mnie do tego stopnia, że przez kilka sekund nie mogłam
się ruszyć. Siedziałam oszołomiona na ziemi i przyglądałam się walce dwóch
potężnych leśnych bestii. Wreszcie zdołałam się otrząsnąć i natychmiast
zebrałam się z ziemi, nie opuszczając trzymanej w prawej dłoni różdżki.
Postanowiłam na razie nie ingerować w konflikt zwierząt, gdyż wiedziałam, iż w
tej chwili byłoby to samobójstwo. Wciąż też nie miałam pojęcia, dlaczego jeden
z drapieżników zdecydował się póki co nie rozszarpywać mnie na strzępy. One
kierują się instynktem, nie mają uczuć, czy dobrze rozbudowanego umysłu. Ale
skoro tak... Dlaczego wciąż żyłam?!
Nagle
rozległ się skowyt tak przeraźliwie głośny, że aż wstrząsnęły mną dreszcze. To
powróciło mnie do rzeczywistości. Ujrzałam, jak parę jardów dalej śnieżny wilk
powala na ziemię czarnego i chwyta w zęby jego kark, przytrzymując go przednimi
łapami. Triumfował. Tamten usiłował się wyrwać, ale był na przegranej pozycji.
Biała bestia nie puściła swojego rywala dopóki mowa ciała tamtego nie okazała
całkowitej uległości. Lecz gdy tylko zwolnił uścisk szczęk, czarny wilk z
nadprzyrodzoną zwinnością umknął spod białego i zaatakował go ponownie. Walka
rozgorzała na nowo.
Teraz
już byłam pewna, że to nie są zwykłe wilki. Takie postępowanie po prostu nie
leżało w ich naturze.
Tymczasem
czarny basior ugryzł drugiego w okolicy podbrzusza. Tamten zaskomlał z bólu,
lecz nie pozostawał przeciwnikowi dłużny i w kontrataku tak długo uderzał łapą
najeżoną pazurami w pysk rywala, dopóki czarny nie puścił. Wtedy śnieżny wilk
rzucił się na bestię o futrze w kolorze smoły i potoczyli się parę jardów, lecz
wtem czarny potężnym ruchem kończyn go odepchnął, a biały przeleciał spory
dystans i uderzył o drzewo. Podniósł się z trudem z ziemi, ale znienacka napadł
na niego czarny i chwycił w pysk jego kark. Ten pierwszy szarpał się usiłując
się wyrwać, ale bezskutecznie. Podniósł wzrok i spojrzał prosto w moje oczy.
Jego żółtozłote ślepia wyrażały ból, strach i... prośbę o pomoc.
On się
bał. Wiedział, że zaraz czarny wilk złamie mu kark, nie będzie nawet czekał, aż
tamten się podda. A ja zdawałam sobie sprawę z tego, że to będzie koniec i
jego, i mój, i Carly. W tamtej chwili wszystkie moje racjonalne wyjaśnienia
jego zachowania wydawały się głupie i mało prawdopodobne. On nie walczył z
czarnym, żeby nie musieć dzielić się ofiarą, albo żeby wyeliminować
potencjalnego konkurenta. On chciał nam pomóc. Widząc przerażenie w jego wzroku
poczułam z owym wilkiem niezrozumiałą więź, w końcu ja też się potwornie bałam.
Decyzję
podjęłam niemal natychmiast. Podbiegłam w stronę zwierząt i wymierzyłam czarnej
bestii solidnego kopniaka w okolice kryzy. Nawet nie drgnął, a jedynie warknął
z irytacją. Próbowałam rzucić na niego drętwotę, ale też nie zadziałało.
Wreszcie schowałam różdżkę, gdyż stwierdziłam, że i tak nie na wiele mi się
teraz zda.
Spanikowana
rozejrzałam się wokoło, wiedząc, że nie zostało mi już wiele czasu. W akcie
desperacji sięgnęłam po sporą gałąź, którą znalazłam na ziemi. Złapałam ją obiema
rękami, przez co mój lewy nadgarstek eksplodował bólem i wycelowałam ostrą
stronę konaru w brzuch bestii. Nie zauważając u wilka żadnej reakcji
spróbowałam raz jeszcze, niestety znów bezskutecznie. Wznowiłam starania, ale
szybko zdałam sobie sprawę, że nie przyniosą one żadnych rezultatów, ponieważ
koniec gałęzi jest zbyt tępy, by przebić się przez grube futro i skórę
dorosłego basiora.
W
pewnej chwili zauważyłam, że mój biały wilk już prawie się nie rusza.
Spojrzałam raz jeszcze w jego żółtozłote tęczówki. Wzrok zwierzęcia wyrażał już
tylko smutek. To sprawiło, że poczułam nagłą chęć, by spróbować czegoś
szalonego i nieodpowiedzialnego, byleby tylko go uratować.
Sięgnęłam
więc po różdżkę i przystawiłam ją do oka czarnego wilka. W drugiej ręce wciąż trzymałam
gałąź wycelowaną w kryzę bestii. Odetchnęłam głęboko i szepnęłam:
–
Lumos.
Koniec
różdżki zabłysnął oślepiająco białym światłem, a zaraz potem wepchnęłam go
wilkowi do oka, jednocześnie dźgając go w pierś tak mocno, jak tylko pozwalał
mi na to złamany nadgarstek.
Podziałało. Czarny wilk kłapnął paszczą, wypuszczając przy
tym pysk białego zwierzęcia z uścisku. Ciało tamtego upadło bezwładnie na
ziemię, a mnie zalała fala strachu, że się spóźniłam. Chciałam to sprawdzić,
ale bestia o futrze w kolorze smoły miotała się warcząc i obnażając kły,
zapewne szukając nimi mojej ręki. Na szczęście pozostawał zbyt oszołomiony...
przez jakieś pięć sekund.
Gdy
tylko szkarłatnooki wilk zdołał się otrząsnąć, napiął mięśnie, gotowy do skoku
i spojrzał na mnie z niewyobrażalną nienawiścią. Gdy się na mnie rzucił, nawet nie myślałam
nad tym co robię. Zadziałałam tak, jak nakazywał mi pierwotny instynkt
przetrwania. Upadłam na ziemię, a kiedy wilk próbował dobrać mi się do twarzy,
wsunęłam mu do pyska gałąź. Zaciskał na niej zęby usiłując ją rozgryźć, ale nim
mu się to udało, wymierzyłam wilkowi solidne kopnięcie w brzuch i jakimś cudem
udało mi się wykorzystać jego siłę w taki sposób, że przeleciał nad moją głową
i wylądował paręnaście jardów dalej.
Szybko
zebrałam się z ziemi i biegiem wycofałam jak najdalej, cały czas obserwując
czarną bestię, która również już zdążyła się podnieść. Wrogi wilk rzucił się do
biegu w moją stronę, a wtedy do głowy znowu wpadł mi do głowy głupi i zupełnie
nieodpowiedzialny pomysł. Popędziłam wprost na niego.
Gdy
wilk już rozdziawił paszczę, by mnie w nią pochwycić, wbiłam nogę w ziemię i
odskoczyłam w lewo. Wilk niestety był zwrotniejszy i szybszy niż
przypuszczałam, bo może dwa jardy dalej już udało mu się zawrócić. Usiłowałam
skoczyć w prawo i zrobić przewrót, ale w ostatniej chwili bestia dosięgła mojej
kostki. Z wrzaskiem przepełnionym bólem zaczęłam okładać wilka po pysku drugą
nogą, dopóki nie poluźnił uścisku szczęk do tego stopnia, że udało mi się
wyrwać. Wtedy leżąc zaczęłam się cofać, a gdy wilk ruszył w moją stronę w obie
ręce nabrałam mieszaniny ziemi, liści i piasku z podłoża i sypnęłam tym w jego
szkarłatne ślepia. Niestety, to na długo go nie zatrzymało, a w dodatku jeszcze
bardziej rozjuszyło. Bestia zaczęła się zbliżać. Nie robiła tego za szybko,
rozkoszując się zwycięstwem. Zupełnie jakby wyczuwała, że skończyły mi się
pomysły.
Wtem dostrzegłam
jasną smugę, która powaliła mojego przeciwnika na ziemię. To smugą okazał się
śnieżny wilk. Poczułam, jakby ciężar o wartości kilkuset ton spadł mi z serca.
On żył. I najwyraźniej był zdolny do nadzwyczaj szybkiej regeneracji organizmu,
bo poruszał się z prawie taką samą szybkością i zawzięciem, jak na początku.
Gryzł, warczał, rzucał się i odparowywał ataki, a ja odzyskiwałam nadzieję na
to, że dożyję jeszcze choć jednego wschodu słońca.
Zaczęłam
się cofać, jak najdalej od walki owych zwierząt i wtedy poczułam, że chcę
uciec. To był jedyny właściwy moment, czarny wilk był zajęty białym. Nie
musiałam już walczyć. Odwdzięczyłam się złotookiemu za uratowanie życia i
próbowałam pomóc Carly. Nawet nie wiedziałam, czy ona wciąż tu jest. Może była
na tyle bystra, by wykorzystać sytuację i zwiać? Oby. Odwróciłam się i zaczęłam
biec. Czułam się okropnie, chciało mi się wymiotować i płakać. Brzydziłam się
siebie i tego co robię, a mimo to nie przestawałam pędzić przed siebie.
Uciekałam, by ratować życie, aż rozległ się krzyk.
– Nie!
Pomocy!
Głos
Carly sprawił, że musiałam się zatrzymać. Odwróciłam się i dopiero teraz zdałam
sobie sprawę, jak daleko udało mi się dobiec. Zauważyłam też, że powoli zaczyna
wschodzić słońce, a w lesie zrobiło się nieco jaśniej.
Kilkadziesiąt,
a może nawet kilkaset jardów dalej stała Carly. Miała w ręku różdżkę, której
koniec świecił się pod wpływem zaklęcia. Wyciągała ją w stronę czarnego wilka,
który skradał się do niej. Białe zwierzę leżało na ziemi, nieruchome.
Nie
potrafiłam tego zrobić. Nie umiałam uciec, zostawić jej, a potem żyć z myślą,
że pozwoliłam jej umrzeć. Dlatego, choć instynkt i umysł krzyczały, żebym postąpiła
zupełnie inaczej, krzyknęłam na cały głos:
– Hej!
Tutaj, ty głupi kundlu!
Po
chwili zauważyłam parę krwistoczerwonych oczu utkwionych we mnie.
– No
dalej! Pokaż jaki jesteś groźny! Chodź tutaj! Nie boję się jakiegoś zawszonego,
brudnego mieszańca!
Tak,
wiem. To było zwierzę i nie rozumiało moich słów, więc obrażanie go nie miało
sensu. Ale ja naprawdę nie miałam pojęcia co robić. Musiałam jakoś zwrócić jego
uwagę.
–
Carly, jak tylko ruszy w moją stronę, schowaj się w tym dole albo uciekaj!
No i
ruszył. Czarny wilk zostawił Carly i biegiem rzucił się w moją stronę. Jego
duże, żarzące się czerwieniom niczym żarówki ślepia były coraz bliżej. Dzieliło
nas jakieś sto jardów, gdy poczułam przypływ odwagi, albo wyjątkowej głupoty
(co bardziej prawdopodobne) i z krzykiem zaczęłam biec w kierunku bestii. Ta na
chwilę zwolniła, najwyraźniej zdziwiona moją odwagą, ale później przyspieszyła,
zainteresowana okazją zdobycia łatwego pożywienia. Zostało osiemdziesiąt
jardów.
W
każdej sekundzie tego szaleńczego biegu musiałam walczyć ze sobą, żeby
przerażenie mnie nie sparaliżowało. Byłam pewna, że powinnam czuć zmęczenie,
ale w tamtej chwili wszystkie cząsteczki mojego ciała wypełniała adrenalina. Trzydzieści
jardów.
Miałam
wrażenie, że swoim powarkiwaniem wilk chce roześmiać mi się w twarz. Bawił go
mój heroizm. Dwadzieścia jardów. Dziesięć.
Sekundę
przed zderzeniem zaryłam lewą nogę w grunt, a prawą odbiłam się najbliższego
drzewa i wykorzystując siłę ciągu zrobiłam prowizoryczne salto, zaledwie kilka
stóp nad paszczą wilka. Gdy upadłam na nogach nie zatrzymywałam się, tylko od
razu biegłam dalej, w stronę zapadliska.
–
Carly! Uciekaj stąd! – krzyknęłam rozpaczliwie, gdy zauważyłam, że
dziewczyna kuca nad ciałem białego wilka i wyciąga dłoń w jego stronę –
Uciekaj mówię!
Widząc
przerażenie malujące się w oczach siostry Julie w porę zrozumiałam, o co jej
chodzi. Natychmiast odskoczyłam w lewo i potoczyłam się po ziemi. Czarna bestia
znowu wylądowała na ziemi. Sięgnęłam do kieszeni po różdżkę, zakreśliłam nią
krąg wokół wilka i nie myśląc za wiele krzyknęłam:
–
Incendio!
Pojawiły
się płomienie. Miałam nadzieję, że powstrzymają wilka choć na kilka minut. Biegiem
dotarłam do Carly, złapałam ją za przedramię i pociągnęłam za sobą.
– Choć
stąd, nie mamy czasu! Musimy uciekać, rozumiesz, Carly?!
– Nie
dam rady – oznajmiła dziewczynka łamiącym się
głosem –
Moja noga...
Spojrzałam
w dół i dopiero wtedy zauważałam, że lewa noga Carly jest w strzępach. Na
wierzchu widać było kość, krew sączyła się strumieniami, wystawały z niej
pozrywane ścięgna i mięśnie. Odwróciłam wzrok, czując że zbiera mi się na
wymioty. Zastanawiałam się, jakim cudem ta dziewczyna jeszcze utrzymuje się na
nogach, a nie wyje z bólu.
Myślałam
nad tym, żeby wziąć ją na ręce, kiedy z płomieni wyskoczył czarny wilk. Pognał
wprost na nas. Stanęłam pomiędzy nim, a Carly i wyciągnęłam różdżkę. Byłam
zdesperowana i przerażona.
–
Odejdź! – wrzasnęłam
– Zostaw nas! Czego ty chcesz?!
Wilk, o
dziwo, się zatrzymał.
– No
już! Uciekaj! – krzyczałam dalej, choć już nie wierzyłam, że
cokolwiek jest w stanie nam pomóc.
Bestia,
zawyła potężnie, a potem ruszyła w naszym kierunku, groźnie warcząc.
Wypowiadałam wszystkie zaklęcia jakie przychodziły mi na myśl, ale – tak
jak się spodziewałam – żadne nie zadziałało na te magiczne
stworzenie.
– Jeśli
zajmie się mną, uciekaj – szepnęła spokojnie Carly – Ja i
tak nie dam rady z tą nogą.
– Nawet
tak nie mów.
Czarny
wilk był już na tyle blisko, że mógłby nas powalić jednym susem, gdy poczułam
ruch obok nogi. Szkarłatnooka bestia wzbiła się w powietrze i to samo uczynił
jej śnieżny odpowiednik. Wilk o złotych oczach odepchnął rywala i rzucił na
niego z taką siłą, że oboje potoczyli się do zapadliska.
Wtedy
już wiedziałam, że ucieczka nie ma sensu. Jedyną szansą była pomoc białemu
zwierzęciu i to też postanowiłam zrobić.
Podbiegłam
w stronę dołu, a kontem oka zauważyłam, że Carly utyka za mną. W zapadlisku
rozgrywała się zawzięta bitwa, ale wyraźnie dominował w niej czarny wilk. Biały
był już zbyt wyczerpany. To były jego ostatnie chwile i chyba wszyscy
zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Zaczęłam ześlizgiwać się ze zbocza, a gdy już
dotarłam na dno zapadliny, z rozpędu kopnęłam basiora o kruczoczarnej sierści w
pysk. Rzucił się w moją stronę, ale wtedy zrobiłam unik, a mój biały sojusznik
dodatkowo odepchnął rywala. Niestety tamten natychmiast skontrował atak i powalił
śnieżnego wilka na ziemię i wgryzł się w jego bok. Białe futro złotookiego
oblało się szkarłatem. Usiłowałam
kopnięciami zrzucić czarnego z jego grzbietu, ale okazało się to bezowocne.
W końcu
czarny wilk sam porzucił ciało białego i skupił się na mnie. Schowałam różdżkę.
Zwierzę, które tej nocy niezliczoną ilość razy uratowało mi życie, zawyło
przeciągle. Wycie tego wilka było tak piękne, że w oczach zakręciły mi się łzy.
Bestia o krwistoczerwonych oczach usiłowała pozostać obojętna, ale nawet jej się
to nie udało. Przyłączyła się do wycia.
Przysłuchiwałam
się im jak urzeczona. To było jak muzyka opowiadająca o smutku, bólu i stracie.
W końcu ruszyłam w stronę białego wilka, ponieważ zauważyłam, że jego głos
staje się cichszy i coraz częściej się załamuje. Czarny basior nadal zajęty był
wyciem.
Sierść
wilka teraz była połączeniem brudnej bieli i krwistej czerwieni, choć wcześniej
była czysta niczym pierwszy śnieg. Jego ciało znaczyły liczne, świeże rany.
Miał niesamowicie bujną kryzę. Był wielki i silny, a mimo to się go nie bałam.
W jego pięknych, złotych oczach nie było widać tej dzikości, o której
świadczyło ciało. Cudowne złotożółte ślepia wewnątrz jaśniejsze, a na zewnątrz
ciemniejsze, pełne brązowawych cętek przeszywały mnie na wylot, a ja nie
potrafiłam oderwać od nich wzroku. Wyciągnęłam przed siebie powoli dłoń i
odwróciłam głowę. Wreszcie położyłam rękę na gęstej kryzie, a gdy się nie
odsunął, zanurzyłam obie dłonie w jego futrze. Pierwsza warstwa nie była
miękka, choć sprawiała takie wrażenie, ale pod ochronną sierścią natrafiłam na
meszek. Wilk z cichym jękiem przycisnął łeb do mojego ciała, oczy miał
przymknięte. W końcu zbliżyłam się na tyle, że mogłam poczuć jego piżmowy
zapach. Przywodził na myśl woń zmokłego psa i palonych liści, był ł jednocześnie
przerażający i przyjemny. Mieszał się jednak z okropnym odorem krwi. Ponownie
spojrzałam w jego złote oczy i pogładziłam go po futrze. Zbliżyłam do wilka
głowę i wsłuchałam się w miarowe bicie jego serca, choć powoli stawało się
coraz wolniejsze.
–
Przepraszam – wyszeptałam, a na moich policzkach wreszcie
pojawiły się łzy.
Zamknęłam
oczy. Nie wiem jak to możliwe, ale czułam jakby coś bezpowrotnie wyrywano mi z
serca.
Gdy rozchyliłam powieki i
odsunęłam się nieco od białego wilka dostrzegłam, że jego czarny odpowiednik
już nie wyje. Po prostu na nas patrzył, nawet nie warcząc. To było w jakiś
sposób jeszcze gorsze - wilk powinien warczeć. Mimo to z każdego ruchu czarnej
bestii wręcz wylewała się nienawiść, ale i smutek. Lustrował nas swoimi
szkarłatnymi oczami, jak gdyby się zastanawiając.
Nagle
po prawej stronie rozległ się dźwięk łamanej gałązki. Spojrzałam w tamtą stronę
i zobaczyłam, że dołączyła do nas Carly. Niestety, jej pojawienie się dostrzegł
także czarny wilk i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, rzucił się w jej stronę.
–
Nie... –
powiedziałam zachrypniętym głosem
– Nie... Nie! NIE!
Puściłam
białego wilka i sięgnęłam po różdżkę, a tymczasem czarna bestia przewróciła
Carly na plecy i naparła na nią całym ciałem.
–
Incarcerous! Densaugeo! Rictusempra!
– krzyczałam celując w czarnego
wilka, ale żadne z zaklęć nic mu nie zrobiło.
Basior
spojrzał na mnie swoim szkarłatnymi ślepiami, na powrót obnażając kły i
warcząc, ale za jakiegoś powodu nie poczułam ulgi. Jego pysk i kły splamione
były krwią. Czarny wilk zrobił parę kroków w moją stronę, ale wtedy biały
zaczął warczeć ostrzegawczo i tamten się zatrzymał. Wydało mi się to strasznie
dziwne, w końcu śnieżny basior nie był już dla niego żadnym zagrożeniem. A mimo
to tamten stanął w miejscu, rzucił ostatnie spojrzenie mi i białemu wilkowi, a
potem skoczył ku Carly i gdy ugryzł jej ramię, oboje zniknęli z cichym
pyknięciem. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stali upadły na ziemię
dwie duże, srebrne monety.
Przez
następne kilka minut siedziałam nieruchomo na ziemi i wpatrywałam się w
ciemność, usiłując dojść do tego, co się właściwie przed chwilą stało. Gdzie
oni się podziali? Co się z nimi stało? Od kiedy wilki umieją się teleportować?
Z
rozmyśleń wyrwało mnie skomlenie tuż za moimi plecami. Odwróciłam się i
zobaczyłam, jak biały wilk dogorywa. Jego oddech był nierówny, naprzemian powarkiwał
i skomlał, a wyglądał przy tym okropnie żałośnie. Spojrzałam na niego z
czułością i wysunęłam rękę, by zatopić ją w jego miękkim futrze w okolicy
serca. Wtem wilk przestał wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki, a zaraz potem
jego serce przestało bić. Zostałam sama.
*
–
Słuchajcie uważnie. Jestem w Zakazanym Lesie, przyszłam tu, bo miałam sen o
wilkach atakujących siostrę Julie. Okazał się prawdą. Jedno zwierze nie żyje,
ale drugie zniknęło razem z Carly. W ich miejsce pojawiły się dwie monety,
przypuszczam że to świstokliki. Zawiadomcie aurorów i nauczycieli. Ja idę za
Carly nim będzie za późno. Drugą monetę zostawiam i wystrzelam w powietrze
czerwone fajerwerki, one wskażą drogę. Do zobaczenia.
Gdy mój
srebrzysty patronus w kształcie wilczycy zniknął za drzewami wróciłam do ciała
białego wilka i po raz ostatni dotknęłam jego sierści, gładząc go po kryzie.
Potem otarłam z policzka samotną łzę i odeszłam w kierunku monet.
Wyciągnęłam
z kieszeni różdżkę i wyszeptałam:
–
Periculum duratus.
Z końca
różdżki wystrzeliły czerwone fajerwerki i wzleciały na wysokość jakichś trzydziestu
stóp, nim się zatrzymały. Dawały sporo światła. Miałam nadzieję, że będzie
można je dostrzec z Hogwartu.
Klęknęłam
obok monet i raz jeszcze się im przyjrzałam. Były w całości wykonane ze srebra,
a także pokryte wklęsłymi płaskorzeźbami przypominającymi miniaturowe liście.
Nim
zdecydowałam się dotknąć jednej z nich, pomyślałam o Jamesie, Alu, Scorpiusie,
Jake'u i dziewczynach. Nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam wysyłając im tę
wiadomość. Nie wiedziałam też, czy dobrze robię idąc tam sama. Ale nie miałam
wyjścia. Nie mogłam pozwolić, by Carly zniknęła tak samo, jak reszta tych
dziewczynek o których pisali w Proroku. Ktoś to musiał wreszcie wyjaśnić.
Drżącą
dłonią sięgnęłam po jedną z monet i natychmiast poczułam szarpnięcie w okolicy
żołądka. Wszystko wokoło zawirowało, barwy zaczęły się mieszać, a ja dostałam
mdłości. Uznałam, że to może nie był jednak najlepszy pomysł, ale nie było już
odwrotu. Ruszyłam w nieznaną ciemnię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz