niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział dwudziesty szósty cz.II

                Gdy wilki były już tuż nade mną, stało się coś niezwykłego. Jeden z nich, ten o futrze w kolorze czystego śniegu zamiast zaatakować mnie, zwrócił się przeciwko drugiemu. Odepchnął czarnego, a następnie stanął pomiędzy mną, a nim i zawarczał wyzywająco. Drugie zwierzę w odpowiedzi również obnażyło kły, a chwilę później skoczyło na rywala. Wilki zwarły się w walce tak szybkiej i zawziętej, że trudno mi było nadążyć wzrokiem. Przez większość czasu gdy je obserwowałam, ich rozmazane czarne i białe sylwetki przypominały mi chiński symbol yin yang.
                Taki obrót akcji zszokował mnie do tego stopnia, że przez kilka sekund nie mogłam się ruszyć. Siedziałam oszołomiona na ziemi i przyglądałam się walce dwóch potężnych leśnych bestii. Wreszcie zdołałam się otrząsnąć i natychmiast zebrałam się z ziemi, nie opuszczając trzymanej w prawej dłoni różdżki. Postanowiłam na razie nie ingerować w konflikt zwierząt, gdyż wiedziałam, iż w tej chwili byłoby to samobójstwo. Wciąż też nie miałam pojęcia, dlaczego jeden z drapieżników zdecydował się póki co nie rozszarpywać mnie na strzępy. One kierują się instynktem, nie mają uczuć, czy dobrze rozbudowanego umysłu. Ale skoro tak... Dlaczego wciąż żyłam?!
                Nagle rozległ się skowyt tak przeraźliwie głośny, że aż wstrząsnęły mną dreszcze. To powróciło mnie do rzeczywistości. Ujrzałam, jak parę jardów dalej śnieżny wilk powala na ziemię czarnego i chwyta w zęby jego kark, przytrzymując go przednimi łapami. Triumfował. Tamten usiłował się wyrwać, ale był na przegranej pozycji. Biała bestia nie puściła swojego rywala dopóki mowa ciała tamtego nie okazała całkowitej uległości. Lecz gdy tylko zwolnił uścisk szczęk, czarny wilk z nadprzyrodzoną zwinnością umknął spod białego i zaatakował go ponownie. Walka rozgorzała na nowo.
                Teraz już byłam pewna, że to nie są zwykłe wilki. Takie postępowanie po prostu nie leżało w ich naturze.
                Tymczasem czarny basior ugryzł drugiego w okolicy podbrzusza. Tamten zaskomlał z bólu, lecz nie pozostawał przeciwnikowi dłużny i w kontrataku tak długo uderzał łapą najeżoną pazurami w pysk rywala, dopóki czarny nie puścił. Wtedy śnieżny wilk rzucił się na bestię o futrze w kolorze smoły i potoczyli się parę jardów, lecz wtem czarny potężnym ruchem kończyn go odepchnął, a biały przeleciał spory dystans i uderzył o drzewo. Podniósł się z trudem z ziemi, ale znienacka napadł na niego czarny i chwycił w pysk jego kark. Ten pierwszy szarpał się usiłując się wyrwać, ale bezskutecznie. Podniósł wzrok i spojrzał prosto w moje oczy. Jego żółtozłote ślepia wyrażały ból, strach i... prośbę o pomoc.
                On się bał. Wiedział, że zaraz czarny wilk złamie mu kark, nie będzie nawet czekał, aż tamten się podda. A ja zdawałam sobie sprawę z tego, że to będzie koniec i jego, i mój, i Carly. W tamtej chwili wszystkie moje racjonalne wyjaśnienia jego zachowania wydawały się głupie i mało prawdopodobne. On nie walczył z czarnym, żeby nie musieć dzielić się ofiarą, albo żeby wyeliminować potencjalnego konkurenta. On chciał nam pomóc. Widząc przerażenie w jego wzroku poczułam z owym wilkiem niezrozumiałą więź, w końcu ja też się potwornie bałam.
                Decyzję podjęłam niemal natychmiast. Podbiegłam w stronę zwierząt i wymierzyłam czarnej bestii solidnego kopniaka w okolice kryzy. Nawet nie drgnął, a jedynie warknął z irytacją. Próbowałam rzucić na niego drętwotę, ale też nie zadziałało. Wreszcie schowałam różdżkę, gdyż stwierdziłam, że i tak nie na wiele mi się teraz zda.
                Spanikowana rozejrzałam się wokoło, wiedząc, że nie zostało mi już wiele czasu. W akcie desperacji sięgnęłam po sporą gałąź, którą znalazłam na ziemi. Złapałam ją obiema rękami, przez co mój lewy nadgarstek eksplodował bólem i wycelowałam ostrą stronę konaru w brzuch bestii. Nie zauważając u wilka żadnej reakcji spróbowałam raz jeszcze, niestety znów bezskutecznie. Wznowiłam starania, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie przyniosą one żadnych rezultatów, ponieważ koniec gałęzi jest zbyt tępy, by przebić się przez grube futro i skórę dorosłego basiora.
                W pewnej chwili zauważyłam, że mój biały wilk już prawie się nie rusza. Spojrzałam raz jeszcze w jego żółtozłote tęczówki. Wzrok zwierzęcia wyrażał już tylko smutek. To sprawiło, że poczułam nagłą chęć, by spróbować czegoś szalonego i nieodpowiedzialnego, byleby tylko go uratować.
                Sięgnęłam więc po różdżkę i przystawiłam ją do oka czarnego wilka. W drugiej ręce wciąż trzymałam gałąź wycelowaną w kryzę bestii. Odetchnęłam głęboko i szepnęłam:
                – Lumos.
                Koniec różdżki zabłysnął oślepiająco białym światłem, a zaraz potem wepchnęłam go wilkowi do oka, jednocześnie dźgając go w pierś tak mocno, jak tylko pozwalał mi na to złamany nadgarstek.
Podziałało. Czarny wilk kłapnął paszczą, wypuszczając przy tym pysk białego zwierzęcia z uścisku. Ciało tamtego upadło bezwładnie na ziemię, a mnie zalała fala strachu, że się spóźniłam. Chciałam to sprawdzić, ale bestia o futrze w kolorze smoły miotała się warcząc i obnażając kły, zapewne szukając nimi mojej ręki. Na szczęście pozostawał zbyt oszołomiony... przez jakieś pięć sekund.
                Gdy tylko szkarłatnooki wilk zdołał się otrząsnąć, napiął mięśnie, gotowy do skoku i spojrzał na mnie z niewyobrażalną nienawiścią.  Gdy się na mnie rzucił, nawet nie myślałam nad tym co robię. Zadziałałam tak, jak nakazywał mi pierwotny instynkt przetrwania. Upadłam na ziemię, a kiedy wilk próbował dobrać mi się do twarzy, wsunęłam mu do pyska gałąź. Zaciskał na niej zęby usiłując ją rozgryźć, ale nim mu się to udało, wymierzyłam wilkowi solidne kopnięcie w brzuch i jakimś cudem udało mi się wykorzystać jego siłę w taki sposób, że przeleciał nad moją głową i wylądował paręnaście jardów dalej.
                Szybko zebrałam się z ziemi i biegiem wycofałam jak najdalej, cały czas obserwując czarną bestię, która również już zdążyła się podnieść. Wrogi wilk rzucił się do biegu w moją stronę, a wtedy do głowy znowu wpadł mi do głowy głupi i zupełnie nieodpowiedzialny pomysł. Popędziłam wprost na niego.
                Gdy wilk już rozdziawił paszczę, by mnie w nią pochwycić, wbiłam nogę w ziemię i odskoczyłam w lewo. Wilk niestety był zwrotniejszy i szybszy niż przypuszczałam, bo może dwa jardy dalej już udało mu się zawrócić. Usiłowałam skoczyć w prawo i zrobić przewrót, ale w ostatniej chwili bestia dosięgła mojej kostki. Z wrzaskiem przepełnionym bólem zaczęłam okładać wilka po pysku drugą nogą, dopóki nie poluźnił uścisku szczęk do tego stopnia, że udało mi się wyrwać. Wtedy leżąc zaczęłam się cofać, a gdy wilk ruszył w moją stronę w obie ręce nabrałam mieszaniny ziemi, liści i piasku z podłoża i sypnęłam tym w jego szkarłatne ślepia. Niestety, to na długo go nie zatrzymało, a w dodatku jeszcze bardziej rozjuszyło. Bestia zaczęła się zbliżać. Nie robiła tego za szybko, rozkoszując się zwycięstwem. Zupełnie jakby wyczuwała, że skończyły mi się pomysły.
                Wtem dostrzegłam jasną smugę, która powaliła mojego przeciwnika na ziemię. To smugą okazał się śnieżny wilk. Poczułam, jakby ciężar o wartości kilkuset ton spadł mi z serca. On żył. I najwyraźniej był zdolny do nadzwyczaj szybkiej regeneracji organizmu, bo poruszał się z prawie taką samą szybkością i zawzięciem, jak na początku. Gryzł, warczał, rzucał się i odparowywał ataki, a ja odzyskiwałam nadzieję na to, że dożyję jeszcze choć jednego wschodu słońca.
                Zaczęłam się cofać, jak najdalej od walki owych zwierząt i wtedy poczułam, że chcę uciec. To był jedyny właściwy moment, czarny wilk był zajęty białym. Nie musiałam już walczyć. Odwdzięczyłam się złotookiemu za uratowanie życia i próbowałam pomóc Carly. Nawet nie wiedziałam, czy ona wciąż tu jest. Może była na tyle bystra, by wykorzystać sytuację i zwiać? Oby. Odwróciłam się i zaczęłam biec. Czułam się okropnie, chciało mi się wymiotować i płakać. Brzydziłam się siebie i tego co robię, a mimo to nie przestawałam pędzić przed siebie. Uciekałam, by ratować życie, aż rozległ się krzyk.
                – Nie! Pomocy!
                Głos Carly sprawił, że musiałam się zatrzymać. Odwróciłam się i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak daleko udało mi się dobiec. Zauważyłam też, że powoli zaczyna wschodzić słońce, a w lesie zrobiło się nieco jaśniej.
                Kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset jardów dalej stała Carly. Miała w ręku różdżkę, której koniec świecił się pod wpływem zaklęcia. Wyciągała ją w stronę czarnego wilka, który skradał się do niej. Białe zwierzę leżało na ziemi, nieruchome.
                Nie potrafiłam tego zrobić. Nie umiałam uciec, zostawić jej, a potem żyć z myślą, że pozwoliłam jej umrzeć. Dlatego, choć instynkt i umysł krzyczały, żebym postąpiła zupełnie inaczej, krzyknęłam na cały głos:
                – Hej! Tutaj, ty głupi kundlu!
                Po chwili zauważyłam parę krwistoczerwonych oczu utkwionych we mnie.
                – No dalej! Pokaż jaki jesteś groźny! Chodź tutaj! Nie boję się jakiegoś zawszonego, brudnego mieszańca!
                Tak, wiem. To było zwierzę i nie rozumiało moich słów, więc obrażanie go nie miało sensu. Ale ja naprawdę nie miałam pojęcia co robić. Musiałam jakoś zwrócić jego uwagę.
                – Carly, jak tylko ruszy w moją stronę, schowaj się w tym dole albo uciekaj!
                No i ruszył. Czarny wilk zostawił Carly i biegiem rzucił się w moją stronę. Jego duże, żarzące się czerwieniom niczym żarówki ślepia były coraz bliżej. Dzieliło nas jakieś sto jardów, gdy poczułam przypływ odwagi, albo wyjątkowej głupoty (co bardziej prawdopodobne) i z krzykiem zaczęłam biec w kierunku bestii. Ta na chwilę zwolniła, najwyraźniej zdziwiona moją odwagą, ale później przyspieszyła, zainteresowana okazją zdobycia łatwego pożywienia. Zostało osiemdziesiąt jardów.
                W każdej sekundzie tego szaleńczego biegu musiałam walczyć ze sobą, żeby przerażenie mnie nie sparaliżowało. Byłam pewna, że powinnam czuć zmęczenie, ale w tamtej chwili wszystkie cząsteczki mojego ciała wypełniała adrenalina. Trzydzieści jardów.
                Miałam wrażenie, że swoim powarkiwaniem wilk chce roześmiać mi się w twarz. Bawił go mój heroizm. Dwadzieścia jardów. Dziesięć.
                Sekundę przed zderzeniem zaryłam lewą nogę w grunt, a prawą odbiłam się najbliższego drzewa i wykorzystując siłę ciągu zrobiłam prowizoryczne salto, zaledwie kilka stóp nad paszczą wilka. Gdy upadłam na nogach nie zatrzymywałam się, tylko od razu biegłam dalej, w stronę zapadliska.
                – Carly! Uciekaj stąd!  –  krzyknęłam rozpaczliwie, gdy zauważyłam, że dziewczyna kuca nad ciałem białego wilka i wyciąga dłoń w jego stronę  –  Uciekaj mówię!
                Widząc przerażenie malujące się w oczach siostry Julie w porę zrozumiałam, o co jej chodzi. Natychmiast odskoczyłam w lewo i potoczyłam się po ziemi. Czarna bestia znowu wylądowała na ziemi. Sięgnęłam do kieszeni po różdżkę, zakreśliłam nią krąg wokół wilka i nie myśląc za wiele krzyknęłam:
                – Incendio!
                Pojawiły się płomienie. Miałam nadzieję, że powstrzymają wilka choć na kilka minut. Biegiem dotarłam do Carly, złapałam ją za przedramię i pociągnęłam za sobą.
                – Choć stąd, nie mamy czasu! Musimy uciekać, rozumiesz, Carly?!
                – Nie dam rady  –  oznajmiła dziewczynka łamiącym się głosem  –  Moja noga...
                Spojrzałam w dół i dopiero wtedy zauważałam, że lewa noga Carly jest w strzępach. Na wierzchu widać było kość, krew sączyła się strumieniami, wystawały z niej pozrywane ścięgna i mięśnie. Odwróciłam wzrok, czując że zbiera mi się na wymioty. Zastanawiałam się, jakim cudem ta dziewczyna jeszcze utrzymuje się na nogach, a nie wyje z bólu.
                Myślałam nad tym, żeby wziąć ją na ręce, kiedy z płomieni wyskoczył czarny wilk. Pognał wprost na nas. Stanęłam pomiędzy nim, a Carly i wyciągnęłam różdżkę. Byłam zdesperowana i przerażona.
                – Odejdź!  –  wrzasnęłam  –  Zostaw nas! Czego ty chcesz?!
                Wilk, o dziwo, się zatrzymał.
                – No już! Uciekaj!  –  krzyczałam dalej, choć już nie wierzyłam, że cokolwiek jest w stanie nam pomóc.
                Bestia, zawyła potężnie, a potem ruszyła w naszym kierunku, groźnie warcząc. Wypowiadałam wszystkie zaklęcia jakie przychodziły mi na myśl, ale  –  tak jak się spodziewałam  –  żadne nie zadziałało na te magiczne stworzenie.
                – Jeśli zajmie się mną, uciekaj  –  szepnęła spokojnie Carly  –  Ja i tak nie dam rady z tą nogą.
                – Nawet tak nie mów.
                Czarny wilk był już na tyle blisko, że mógłby nas powalić jednym susem, gdy poczułam ruch obok nogi. Szkarłatnooka bestia wzbiła się w powietrze i to samo uczynił jej śnieżny odpowiednik. Wilk o złotych oczach odepchnął rywala i rzucił na niego z taką siłą, że oboje potoczyli się do zapadliska.
                Wtedy już wiedziałam, że ucieczka nie ma sensu. Jedyną szansą była pomoc białemu zwierzęciu i to też postanowiłam zrobić.
                Podbiegłam w stronę dołu, a kontem oka zauważyłam, że Carly utyka za mną. W zapadlisku rozgrywała się zawzięta bitwa, ale wyraźnie dominował w niej czarny wilk. Biały był już zbyt wyczerpany. To były jego ostatnie chwile i chyba wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Zaczęłam ześlizgiwać się ze zbocza, a gdy już dotarłam na dno zapadliny, z rozpędu kopnęłam basiora o kruczoczarnej sierści w pysk. Rzucił się w moją stronę, ale wtedy zrobiłam unik, a mój biały sojusznik dodatkowo odepchnął rywala. Niestety tamten natychmiast skontrował atak i powalił śnieżnego wilka na ziemię i wgryzł się w jego bok. Białe futro złotookiego oblało się szkarłatem.  Usiłowałam kopnięciami zrzucić czarnego z jego grzbietu, ale okazało się to bezowocne.
                W końcu czarny wilk sam porzucił ciało białego i skupił się na mnie. Schowałam różdżkę. Zwierzę, które tej nocy niezliczoną ilość razy uratowało mi życie, zawyło przeciągle. Wycie tego wilka było tak piękne, że w oczach zakręciły mi się łzy. Bestia o krwistoczerwonych oczach usiłowała pozostać obojętna, ale nawet jej się to nie udało. Przyłączyła się do wycia.
                Przysłuchiwałam się im jak urzeczona. To było jak muzyka opowiadająca o smutku, bólu i stracie. W końcu ruszyłam w stronę białego wilka, ponieważ zauważyłam, że jego głos staje się cichszy i coraz częściej się załamuje. Czarny basior nadal zajęty był wyciem.
                Sierść wilka teraz była połączeniem brudnej bieli i krwistej czerwieni, choć wcześniej była czysta niczym pierwszy śnieg. Jego ciało znaczyły liczne, świeże rany. Miał niesamowicie bujną kryzę. Był wielki i silny, a mimo to się go nie bałam. W jego pięknych, złotych oczach nie było widać tej dzikości, o której świadczyło ciało. Cudowne złotożółte ślepia wewnątrz jaśniejsze, a na zewnątrz ciemniejsze, pełne brązowawych cętek przeszywały mnie na wylot, a ja nie potrafiłam oderwać od nich wzroku. Wyciągnęłam przed siebie powoli dłoń i odwróciłam głowę. Wreszcie położyłam rękę na gęstej kryzie, a gdy się nie odsunął, zanurzyłam obie dłonie w jego futrze. Pierwsza warstwa nie była miękka, choć sprawiała takie wrażenie, ale pod ochronną sierścią natrafiłam na meszek. Wilk z cichym jękiem przycisnął łeb do mojego ciała, oczy miał przymknięte. W końcu zbliżyłam się na tyle, że mogłam poczuć jego piżmowy zapach. Przywodził na myśl woń zmokłego psa i palonych liści, był ł jednocześnie przerażający i przyjemny. Mieszał się jednak z okropnym odorem krwi. Ponownie spojrzałam w jego złote oczy i pogładziłam go po futrze. Zbliżyłam do wilka głowę i wsłuchałam się w miarowe bicie jego serca, choć powoli stawało się coraz wolniejsze.
                – Przepraszam  –  wyszeptałam, a na moich policzkach wreszcie pojawiły się łzy.
                Zamknęłam oczy. Nie wiem jak to możliwe, ale czułam jakby coś bezpowrotnie wyrywano mi z serca.
                Gdy rozchyliłam powieki i odsunęłam się nieco od białego wilka dostrzegłam, że jego czarny odpowiednik już nie wyje. Po prostu na nas patrzył, nawet nie warcząc. To było w jakiś sposób jeszcze gorsze - wilk powinien warczeć. Mimo to z każdego ruchu czarnej bestii wręcz wylewała się nienawiść, ale i smutek. Lustrował nas swoimi szkarłatnymi oczami, jak gdyby się zastanawiając.
                Nagle po prawej stronie rozległ się dźwięk łamanej gałązki. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że dołączyła do nas Carly. Niestety, jej pojawienie się dostrzegł także czarny wilk i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, rzucił się w jej stronę.
                – Nie...  –  powiedziałam zachrypniętym głosem  – Nie... Nie! NIE!
                Puściłam białego wilka i sięgnęłam po różdżkę, a tymczasem czarna bestia przewróciła Carly na plecy i naparła na nią całym ciałem.
                – Incarcerous! Densaugeo! Rictusempra!  –  krzyczałam celując w czarnego wilka, ale żadne z zaklęć nic mu nie zrobiło.
                Basior spojrzał na mnie swoim szkarłatnymi ślepiami, na powrót obnażając kły i warcząc, ale za jakiegoś powodu nie poczułam ulgi. Jego pysk i kły splamione były krwią. Czarny wilk zrobił parę kroków w moją stronę, ale wtedy biały zaczął warczeć ostrzegawczo i tamten się zatrzymał. Wydało mi się to strasznie dziwne, w końcu śnieżny basior nie był już dla niego żadnym zagrożeniem. A mimo to tamten stanął w miejscu, rzucił ostatnie spojrzenie mi i białemu wilkowi, a potem skoczył ku Carly i gdy ugryzł jej ramię, oboje zniknęli z cichym pyknięciem. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stali upadły na ziemię dwie duże, srebrne monety.
                Przez następne kilka minut siedziałam nieruchomo na ziemi i wpatrywałam się w ciemność, usiłując dojść do tego, co się właściwie przed chwilą stało. Gdzie oni się podziali? Co się z nimi stało? Od kiedy wilki umieją się teleportować?
                Z rozmyśleń wyrwało mnie skomlenie tuż za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak biały wilk dogorywa. Jego oddech był nierówny, naprzemian powarkiwał i skomlał, a wyglądał przy tym okropnie żałośnie. Spojrzałam na niego z czułością i wysunęłam rękę, by zatopić ją w jego miękkim futrze w okolicy serca. Wtem wilk przestał wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki, a zaraz potem jego serce przestało bić. Zostałam sama.

*

                – Słuchajcie uważnie. Jestem w Zakazanym Lesie, przyszłam tu, bo miałam sen o wilkach atakujących siostrę Julie. Okazał się prawdą. Jedno zwierze nie żyje, ale drugie zniknęło razem z Carly. W ich miejsce pojawiły się dwie monety, przypuszczam że to świstokliki. Zawiadomcie aurorów i nauczycieli. Ja idę za Carly nim będzie za późno. Drugą monetę zostawiam i wystrzelam w powietrze czerwone fajerwerki, one wskażą drogę. Do zobaczenia.
                Gdy mój srebrzysty patronus w kształcie wilczycy zniknął za drzewami wróciłam do ciała białego wilka i po raz ostatni dotknęłam jego sierści, gładząc go po kryzie. Potem otarłam z policzka samotną łzę i odeszłam w kierunku monet.
                Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i wyszeptałam:
                – Periculum duratus.
                Z końca różdżki wystrzeliły czerwone fajerwerki i wzleciały na wysokość jakichś trzydziestu stóp, nim się zatrzymały. Dawały sporo światła. Miałam nadzieję, że będzie można je dostrzec z Hogwartu.
                Klęknęłam obok monet i raz jeszcze się im przyjrzałam. Były w całości wykonane ze srebra, a także pokryte wklęsłymi płaskorzeźbami przypominającymi miniaturowe liście.
                Nim zdecydowałam się dotknąć jednej z nich, pomyślałam o Jamesie, Alu, Scorpiusie, Jake'u i dziewczynach. Nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam wysyłając im tę wiadomość. Nie wiedziałam też, czy dobrze robię idąc tam sama. Ale nie miałam wyjścia. Nie mogłam pozwolić, by Carly zniknęła tak samo, jak reszta tych dziewczynek o których pisali w Proroku. Ktoś to musiał wreszcie wyjaśnić.

                Drżącą dłonią sięgnęłam po jedną z monet i natychmiast poczułam szarpnięcie w okolicy żołądka. Wszystko wokoło zawirowało, barwy zaczęły się mieszać, a ja dostałam mdłości. Uznałam, że to może nie był jednak najlepszy pomysł, ale nie było już odwrotu. Ruszyłam w nieznaną ciemnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz