Obudziłam
się zlana potem. Znowu ten okropny koszmar... W skrzydle szpitalnym było pusto
i ciemno. Spojrzałam na zegarek stojący na szafce przy łóżku. Było wpół do
trzeciej. Na kalendarzu wiszącym obok łóżka zobaczyłam, że jest 15 listopada.
Od kiedy się przebudziłam minęły już 3 długie, żmudne tygodnie. Stan Albusa nie
poprawił się, a ja miałam już dzisiaj stąd wyjść. Bardzo tego chciałam. Nie
mogłam już tutaj wytrzymać. Ciągle siedziałam sama, więc dużo myślałam. Nie
były to pozytywne myśli... Ale za kilka godzin stąd wyjdę i będę mogła się
uczyć, bawić się z Zoyą i gadać z przyjaciółmi. Tak, będzie dobrze. Ale nie
będzie jego... Przez chwilę zdawało mi się, że gdy tak leżę na boku i usiłuję
zasnąć, słyszę jego głos. Wydawało mi się, że słyszę Ala, jak szeptem wypowiada
moje imię. Niestety były to tylko zdawania. Mój najlepszy przyjaciel leży teraz
bez ruchu, bez świadomości, a to wszystko moja wina.
-Kate...
Nie, ten głos na pewno mi się nie
zdawał. Był bardzo cichy i słaby, ale na pewno prawdziwy. Natychmiast
wyskoczyłam z łóżka. Podeszłam po cichu do łóżka Albusa. Nie... On nadal ma
zamknięte oczy. Wydawało mi się... Wpatrywałam się w niego jeszcze przez
chwilę. Tak bardzo chciałam, żeby się
obudził, albo chociaż dał jakikolwiek znak, że żyje. Usiadłam na krześle
stojącym obok jego łóżka.
-Jestem tu Al... - powiedziałam, choć
wiedziałam, że nie słyszy.
Po chwili stało się coś w co z
początku nie uwierzyłam. Al poruszył bezdźwięcznie ustami. Z ruchu jego warg
odczytałam, że powiedział moje imię. On się budzi!
-Tak, to ja, jestem przy tobie Al... -
z oczu płynęły mi łzy szczęścia.
Albus uchylił lekko oczy.
-Albus! Tak strasznie się cieszę!
-Co się dzieje? - zapytał powoli
chłopak. Jego głos był ledwie słyszalny. Widać było, że odzywa się z wielkim
trudem.
-Trzeba iść po panią Pomfrey -
pomyślałam na głos. Zobaczyłam po chwili, że jedyne co Al robi, to mruga i
rusza ustami. Złapałam jego dłoń.
-Ściśnij moją rękę najmocniej jak
potrafisz - powiedziałam do niego.
-Nie mogę... - odpowiedział, wciąż z
trudnością.
,,Jak mam ściągnąć pomoc, bez
odchodzenia od jego łóżka? Przecież nie mogę go teraz zostawić..." -
pomyślałam.
Podbiegłam do mojego łóżka, i
wyciągnęłam z szafki stojącej obok niego kawałek pergaminu i pióro. Całe
szczęście, że Julie ich zapomniała, kiedy poprzedniego dnia podawała mi lekcje.
Zabrałam się za pisanie.
Albus się obudził. Potrzebna
mi jest pilnie Pani pomoc.
Dobrze, że w porę sobie przypomniałam,
że istnieje połączenie między gabinetem pani Pomfrey, a skrzydłem szpitalnym!
Podeszłam do drzwi, a po ich lewej stronie znajdował się otwór w ścianie. Gdy
tylko położyłam tam kartkę została ona wessana pod ogromnym ciśnieniem. Jak ja
kocham magię!
Wróciłam
do Ala. Z oczu leciały mu łzy, a wzrok cały czas był zwrócony w stronę ręki
którą wcześniej prosiłam aby poruszył. Cały czas próbował.
-Dlaczego nie mogę się ruszać? To
jakieś zaklęcie?
-Nie Al... - jak miałam mu to
powiedzieć? Jak miałam mu uświadomić, że jest sparaliżowany?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz