Do
sali wpadła pani Pomfrey. Była wyraźnie zaskoczona i zaaferowana. Chyba dopiero
co się obudziła, bo na głowie miała pełno kolorowych papilotów, a ubrana była w
szlafrok.
-Chłopcze! Jak się czujesz? -
krzyknęła z uradowaniem na widok Ala - Czemu płaczesz? Teraz już będzie dobrze!
Zaczekaj, zaraz Cię zbadam. A ty, drogie dziecko - tu zwróciła się w moją
stronę - idź i powiadom o szczęśliwej nowinie panią dyrektor, niech zawiadomi
uzdrowicieli ze świętego Munga i rodzinę chłopca.
Zrobiłam,
jak mi poleciła. Pobiegłam do wieży w której znajduje się mieszkanie profesor
McGonagall i opowiedziałam co się stało. Ona od razu wysłała dwie sowy. Jedną
zapewne do Potterów, a drugą do szpitala świętego Munga. Następnie razem z nią
poszłyśmy do wieży Gryffindoru Jamesa. Widać było, że był wniebowzięty kiedy
się dowiedział o nieoczekiwanym przebudzeniu jego młodszego brata. Gdy dotarliśmy
do skrzydła szpitalnego pani Pomfrey skończyła już badania i zapisywała coś w
karcie Albusa. Podeszła do niej McGonagall i zaczęły o czymś rozmawiać. James
od razu skoczył do łóżka jego brata, przytulił go i zaczął płakać ze szczęścia
szepcząc Alowi coś do ucha. Usiadłam na swoim łóżku. Nie minął kwadrans, a do
skrzydła szpitalnego wkroczyło troje uzdrowicieli. Po zamienieniu kilku zdań z
profesor McGonagall i panią Pomfrey, wyprosili mnie i Jamesa. Nie zamierzaliśmy
w takiej chwili dać się wyrzucić, ale w końcu odpuściliśmy i wyszliśmy na
korytarz. Siedzieliśmy tam z godzinę w całkowitym milczeniu starając się
podsłuchać o czym mówią w środku, jednak nic nie było słychać.
Po
długim czasie profesor McGonagall wyszła bez słowa i poszła korytarzem w stronę
schodów. Gdy znów pojawiła się w korytarzu, po jakichś 30 minutach, nie była
sama. Szli z nią państwo Potterowie. Harry Potter był dosyć niskim mężczyzną w
okularach. To po nim Al odziedziczył kruczoczarne włosy i zielone oczy. Obok
niego szła wyższa kobieta o rudych włosach i brązowych oczach. Była to Ginny
Potter, matka Albusa. James dołączył do nich i weszli do skrzydła. Pani Pomfrey
wyniosła moje rzeczy i powiedziała, że jestem już zdrowa i mam wracać do
dormitorium, po czym zamknęła mi przed nosem drzwi. Poczułam się wtedy
okropnie. Wiedziałam, że w tej chwili Al jest najważniejszy, ale nie sądziłam,
że po tym co przeszłam tak mnie potraktują. Nie spodziewałam się, że zostanę w
piżamie, na boso, odesłana do pokoju. W końcu to ja wszystkich zawiadomiła, że
Al się obudził... Ale skoro jemu ma to pomóc.
Byłam
w połowie drogi do lochów, kiedy usłyszałam za sobą krzyk:
-Zaczekaj!
Odwróciłam się i ujrzałam biegnącego
za mną Jamesa Pottera.
-Wróć. Chodź ze mną z powrotem do
skrzydła szpitalnego. Al cały czas o Tobie mówi. Rodzice chcą Cię poznać -
wysapał zdyszany;.
Jego rodzice chcą mnie poznać?! Byłam
przerażona. Na pewno chcą mi wygarnąć, że to moja wina... W sumie, to mają
kontakty z dyrektorką... Co jak mnie wyrzucą ze szkoły?
-Jj-ja muszę się przebrr-rać -
wyjąkałam.
-No to leć, ja poczekam - odparł James
pewnym tonem.
Obróciłam się i ruszyłam do
dormitorium. Chłopak szedł za mną. Nie było wyjścia... I tak musiałabym kiedyś
się z tym zmierzyć... Ta rozmowa musi kiedyś nastąpić i nie ma po co uciekać...
Ani jak uciekać... Gdy dotarłam do pokoju wspólnego, poprosiłam Jamesa żeby tu
zaczekał. Sama weszłam, wyjęłam szybko swoje szaty które dostałam od pani
Pomfrey i przebrałam się w nie. Położyłam piżamę szpitalną i torbę na jednej z
kanap, i wyszłam z salonu. Ruszyliśmy z powrotem do skrzydła szpitalnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz