Do
Jake'a nie odzywałam się z tydzień. Wiedziałam, że nie powiedział tego
specjalnie i nie chciał sprawić mi przykrości, a mimo to jakoś nie mogłam normalnie
z nim rozmawiać. Cały czas mnie przepraszał, więc w końcu mu wybaczyłam, żeby
dał mi spokój.
Kolejne
miesiące mijały na nauce i rozmowach. Coraz lepsza stawałam się także w Quidditchu.
Robiło się cieplej. Śnieg już dawno zniknął. Al ku wielkiej radości nas
wszystkich już prawie normalnie chodził. Oczywiście nie mógł jeszcze biegać,
skakać i robić innych wymagających intensywnego ruchu rzeczy, ale to i tak był
naprawdę olbrzymi postęp. Często, w ciepłe popołudnia siedzieliśmy pod wielkim,
rozłożystym drzewem nad jeziorem odrabiając lekcje i żartując. Czas spędzony w
Hogwarcie był cudowny. Po śmierciożercach nie było ani śladu. Prawdę mówiąc, przez ten błogi, spokojny stan zaczynałam zapominać co się stało kilka miesięcy
temu.
Był
16 kwietnia. Dzień mijał jak każdy. Akurat szliśmy z Jake'iem, Alem i Julie'ą
na lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Byłam w wyśmienitym nastroju, ponieważ dzisiaj na
zajęciach z latania moja drużyna znowu wygrała w Quidditchu. Nowa miotła
sprawdzała się doskonale.
Co do Puszka Pigmejskiego którego
dostałam również na święta, to na szczęście żyje i ma się dobrze. Zoya go nie
zjadła, a nawet się zaprzyjaźnili. Opiekuje się nim jak swoim kociątkiem, co
wygląda naprawdę przesłodko. Nazwałam go Coffie z uwagi na jego kolor.
Na
początku lekcji która właśnie się zaczęła Hagrid pokazał nam Niuchacze. Są to
małe, czarne, puchate stworzenia z długim ryjkiem. Przypominają nieco krety.
Nauczyciel wytłumaczył nam, że ich specjalna zdolność polega na zamiłowaniu do
wszystkiego co się świeci. Dlatego bez trudu odnajdują złoto i inne drogocenne
przedmioty. Na pierwszej lekcji mieliśmy się z nimi oswoić i zajmować, a na
drugiej Hagrid przewidział turniej, polegający na zgromadzeniu dzięki
przedzielonym nam Niuchaczom jak największej ilości monet rozsianych pod ziemią
w ogrodzie. Gdy tylko otrzymałam stworzenie którym miałam się zająć, od razu
zauważyłam, że akurat mój osobnik jest wyjątkowo krnąbrny. Cały czas mi się
wyrywał i próbował nawiać. Nie zwracał najmniejszej uwagi ani na mnie, ani na
złoto. W końcu rozpoczęły się zawody i zwierzaki innych zaczęły ryć, kopać i
szukać, a mój, korzystając z chwili nie uwagi od razu rzucił się do ucieczki.
Gonienie tej małej, włochatej kulki wcale nie było proste, zwłaszcza, że dookoła
roiło się od identycznych stworzeń. Byłam tak skupiona na tym
uciekającym punkcie, że nawet nie zauważyłam kiedy oddaliłam się od grupy. W
końcu schwytałam Niuchacza i rozejrzałam się. Byłam w Zakazanym Lesie. Zwierzak
którego trzymałam w rękach nie przestawał się wyrywać. Nie wiedziałam gdzie
iść. W końcu zdecydowałam, że pójdę w stronę która wydawała mi się
najwidniejsza. Zobaczyłam pomiędzy drzewami w oddali innych uczniów. Ulżyło mi.
Ostatni raz gdy tu się zgubiłam omal nie skończył się tragicznie.
Szłam
tak szybkim krokiem i byłam już całkiem niedaleko celu, kiedy zza pleców
usłyszałam niski, spokojny głos mężczyzny:
-Witaj Kate...
Odwróciłam
się i ujrzałam tą samą twarz, którą widziałam już kiedyś. Tak, to był jeden z
napastników, przez których zostałam zaatakowana podczas przerwy świątecznej.
Krzyknęłam najgłośniej jak umiałam "POMOCY!' i po chwili poczułam
uderzenie pięścią w twarz. Straciłam przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz