Otworzyłam
oczy. Rozejrzałam się, jednak nie było nic widać bo panowała tu zupełna
ciemność. Siedziałam na jakimś drewnianym krześle. Ręce przywiązane miałam do
oparcia sznurem, podobnie jak nogi. Pod stopami czułam zimną, kamienną
posadzkę. Myślałam tylko o jednym - jak mam się stąd do cholery wydostać?
Próbowałam poluźnić trochę więzy, lecz były one bardzo mocne,
najprawdopodobniej zaczarowane, a nie zwyczajne zawiązane. Potem próbowałam
jakoś sięgnąć do kieszeni po różdżkę, jednak i to nie dawało efektów. Poza tym
i tak mnie pewnie rozbroili...
Miałam
wrażenie, że siedzę tak w nieskończoność. Czas wydawał się nie płynąć. Dookoła
panowała niczym nie zmącona cisza i ciemność. W końcu drzwi naprzeciwko mnie
się otworzyły i oślepiło mnie dobiegające z nich światło. Dopiero teraz
ujrzałam pomieszczenie. Było one szerokie, lecz sufit był dosyć nisko. Nie było
tu niczego, oprócz krzesła na którym siedziałam. Sufit, ściany i podłoga były z
kamienia. Do pomieszczenia wtargnęło dwóch mężczyzn trzymających w dłoniach
różdżki z których dobiegało światło.
-Nasza śpiąca królewna nareszcie się obudziła!
- zadrwił jeden ze śmierciożerców.
-Jak się spało? Wygodnie tu u nas? -
śmiał się drugi.
Nic nie powiedziałam.
-Co nic nam nie powiesz Malfoy? -
spytał pierwszy z chorym spojrzeniem.
-Czego chcecie? - burknęłam nie
patrząc na nich.
-Ona nas chyba nie poznaje
Trav.... -mruknął barczysty mężczyzna o
blond włosach.
-Może jej się przedstawimy, co Rowle?
- zaśmiała się druga z postaci o siwych włosach.
-Nie musicie, wiem, że jesteście
śmierciożercami... - warknęłam patrząc tej dwójce prosto w oczy.
-O, proszę jakie bystre dziecko... Coś
jeszcze o nas wiesz? - zapytał z udawaną uprzejmością mężczyzna nazwany Travem.
Domyśliłam się, że to skrót od Traversa o którym mówił pan Potter.
-Czego ode mnie chcecie?! - ponowiłam
pytanie dużo głośniej.
-Nie tym tonem kochana. Nikt się tu
ciebie nie boi - powiedział spokojnie Rowle i nachylił się nade mną
przystawiając różdżkę do mojego gardła. Jego wielkie, zimne, brązowe oczy
znalazły się na wysokości moich. To było przerażające.
-Cóż... Pytasz czego my od ciebie
chcemy... - udawał zamyślenie Travers -
otóż odpowiedź brzmi: sprawiedliwości i
zemsty.
-Tak, rodzinie Malfoyów należy się
kara... A co będzie gorsze od śmierci małej, niewinnej, najmłodszej w rodzie
dziewczynki? - powiedział Rowle z powrotem przechadzając się po pokoju.
-Skoro mam umrzeć, to dlaczego nie
zabiłeś mnie od razu? Wtedy, niedaleko mojego domu, albo w lesie? - zwróciłam
się do Traversa.
-Uprowadzenie i morderstwo jest
bardziej efektowne niż zwykłe zabójstwo, nie sądzisz? - odrzekł z zuchwałym
uśmiechem.
Przerażenie we mnie narastało. Oni o
tym wiedzieli i cieszyli się z tego powodu.
-Cóż, chcielibyśmy żebyś wiedziała
dlaczego umrzesz. Otóż dziewiętnaście lat temu w trakcie bitwy o Hogwart twoi
dziadkowie i ojciec uciekli. Zwyczajnie nawiali jak plugawi tchórze. Po wojnie,
dzięki temu uniknęli Azkabanu bez procesu - tłumaczył Rowle.
-Żadnego innego śmierciożerce nie
spotkał taki los... A żebyś ty wiedziała, ile osób zabił twój kochany dziadziuś
Lucjusz - rzucił prześmiewczo Travers.
-My powołaliśmy się na zaklęcie
Imperius, sprawdzony sposób. Jednak wszyscy inni zginęli lub skończyli w
Azkabanie - kontynuował wywód Rowle - Ale nie, nie twoja cholerna rodzina, bo
oni uciekli z podkulonym ogonem do Potterka i błagali o wybaczenie, jak śmiecie
bez honoru. Słyszeliśmy nawet, że twój ojciec był na jego ślubie... Czego to się nie zrobi ze strachu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz