czwartek, 24 grudnia 2015

#32 | Pierwszy egzamin, pierwsze spóźnienie

-Kate! -poczułam gwałtowne szarpnięcie
-Jeszcze pięć minut... - powiedziałam markotnie i przewróciłam się na drugi bok.
-Kate! Budź się! - ktoś cały czas mną potrząsał.
-Co jest paaa-aali się? - ziewnęłam ledwo uchylając powieki. Zauważyłam zegarek... 8:52... Zaraz, zaraz... 8:52?! Za niecałe 8 minut zaczyna się egzamin!
Wyskoczyłam z łóżka  i pobiegłam do toalety. Wzięłam najszybszy prysznic w życiu, przeczesałam szczotką włosy i ubrałam się w szkolne szaty. W pokoju wciąż siedziała Alice która wyrwała mnie ze snu.
-Dlaczego nikt mnie wcześniej nie obudził?! - wrzasnęłam na bogu ducha winną dziewczynę pakując w tym czasie kałamarz do torby.
-Wszyscy myśleli, że wstałaś przed nami! Nie zastałyśmy Cię na śniadaniu, więc myślałyśmy, że już zjadłaś i czekasz pod szklarnią. Jednak, gdy tam też Cię nie było, zaczynałyśmy się już martwić. Ja, zauważyłam, że z tego wszystkiego zapomniałam zabrać ze sobą mojej różdżki i wróciłam się do dormitorium. Jak się okazuje, ty cały czas byłaś w łóżku! Jak my cię nie zauważyłyśmy?
-Nie wiem, ale nie gadaj tyle, tylko chodź już.
Przebiegłyśmy całą szkołę, wybiegłyśmy na zewnątrz i wpadłyśmy do szklarni, w momencie, gdy akurat reszta klasy wchodziła do środka.
                Egzamin został podzielony: najpierw pisaliśmy test, a później musieliśmy odpowiednio zająć się roślinami poznanymi podczas całego roku. Zgodnie z moim oczekiwaniami profesor Longbottom dał proste zadania, jednak głód z każdą chwilą się nasilał utrudniając myślenie.  No do czego się używa tego Asfodelusa... Próbowałam wytężyć umysł, ale bardzo bolał mnie już brzuch. Pierwsza część testu nie poszła mi tak jakbym chciała, ale mam nadzieję, że drugą to nadrobiłam. W końcu jak można się pomylić w zajmowaniu się Walerianą?
                Po egzaminie pobiegłam od razu do Wielkiej Sali. Byłam głodna jak wilk. Niestety, śniadanie się skończyło i stoły były puste. Pozostało mi czekać do lunchu. Poszłam więc smutna i wkurzona do sali, gdzie zawsze mieliśmy obronę przed czarną magią. Trudno było cieszyć się dniem jednocześnie skręcając się z bólu żołądka, który domagał się jedzenia. Spotkałam tam Jake'a, Julie i Ala rozmawiających ze sobą. Gdy zapytali się co ze mną nie tak, wytłumaczyłam im swój problem, a Zabini stwierdził, że ma pewien pomysł i pędem zbiegliśmy do piwnicy po schodach, na których roiło się od Puchonów. Pewnie gdzieś niedaleko jest ich dormitorium...  Zatrzymaliśmy się przy obrazie przedstawiającym misę z owocami. Po co on nas tu przyprowadził...
-Moja matka była w Hufflepuffie. Opowiadała, że gdzieś tu znajduje się wejście do kuchni - wytłumaczył Jake.
-Mi ojciec chyba też coś mówił...  - zamyślił się Al.
Podszedł do malowidła przed nami i połaskotał gruszkę, aż ta zachichotała. Co on do cholery robi... Ja tu zaraz z głodu umrę, a on się z jakąś głupią gruszką bawi?!
                Nagle, obraz odsunął się, a naszym oczom ukazała się ogromna kuchnia pełna domowych skrzatów. Pomieszczenie to znajdowało się dokładnie pod Wielką Salą. Zauważyłam, że stojących tam pięć stołów jest identycznie rozmieszczonych, jak te wyżej. Czyli to tak jedzenie pojawia się na stołach... Kładą je tu, a ono ląduje na górze... Genialne! Od razu poprosiłam jednego ze skrzatów o coś do jedzenia, a zaraz zostałam wręcz obsypania tostami, drożdżówkami i ciastkami dyniowymi. Al spostrzegł na swoim zegarku, że za pięć minut zaczyna się egzamin i pognaliśmy z powrotem pod klasę, w której mieliśmy zawsze transmutację. W drodze wciąż objadaliśmy się przysmakami z kuchni. Cudem zdążyliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz