-Kate! -poczułam gwałtowne szarpnięcie
-Jeszcze pięć minut... - powiedziałam
markotnie i przewróciłam się na drugi bok.
-Kate! Budź się! - ktoś cały czas mną
potrząsał.
-Co jest paaa-aali się? - ziewnęłam
ledwo uchylając powieki. Zauważyłam zegarek... 8:52... Zaraz, zaraz... 8:52?!
Za niecałe 8 minut zaczyna się egzamin!
Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do toalety. Wzięłam najszybszy
prysznic w życiu, przeczesałam szczotką włosy i ubrałam się w szkolne
szaty. W pokoju wciąż siedziała Alice która wyrwała mnie ze snu.
-Dlaczego nikt mnie wcześniej nie
obudził?! - wrzasnęłam na bogu ducha winną dziewczynę pakując w tym czasie
kałamarz do torby.
-Wszyscy myśleli, że wstałaś przed
nami! Nie zastałyśmy Cię na śniadaniu, więc myślałyśmy, że już zjadłaś i
czekasz pod szklarnią. Jednak, gdy tam też Cię nie było, zaczynałyśmy się już
martwić. Ja, zauważyłam, że z tego wszystkiego zapomniałam zabrać ze sobą mojej
różdżki i wróciłam się do dormitorium. Jak się okazuje, ty cały czas byłaś w
łóżku! Jak my cię nie zauważyłyśmy?
-Nie wiem, ale nie gadaj tyle, tylko
chodź już.
Przebiegłyśmy całą szkołę, wybiegłyśmy
na zewnątrz i wpadłyśmy do szklarni, w momencie, gdy akurat reszta klasy
wchodziła do środka.
Egzamin
został podzielony: najpierw pisaliśmy test, a później musieliśmy odpowiednio
zająć się roślinami poznanymi podczas całego roku. Zgodnie z moim oczekiwaniami
profesor Longbottom dał proste zadania, jednak głód z każdą chwilą się nasilał
utrudniając myślenie. No do czego się
używa tego Asfodelusa... Próbowałam wytężyć umysł, ale bardzo bolał mnie już
brzuch. Pierwsza część testu nie poszła mi tak jakbym chciała, ale mam
nadzieję, że drugą to nadrobiłam. W końcu jak można się pomylić w zajmowaniu
się Walerianą?
Po
egzaminie pobiegłam od razu do Wielkiej Sali. Byłam głodna jak wilk. Niestety,
śniadanie się skończyło i stoły były puste. Pozostało mi czekać do lunchu.
Poszłam więc smutna i wkurzona do sali, gdzie zawsze mieliśmy obronę przed
czarną magią. Trudno było cieszyć się dniem jednocześnie skręcając się z bólu
żołądka, który domagał się jedzenia. Spotkałam tam Jake'a, Julie i Ala
rozmawiających ze sobą. Gdy zapytali się co ze mną nie tak, wytłumaczyłam im
swój problem, a Zabini stwierdził, że ma pewien pomysł i pędem zbiegliśmy do
piwnicy po schodach, na których roiło się od Puchonów. Pewnie gdzieś niedaleko
jest ich dormitorium... Zatrzymaliśmy
się przy obrazie przedstawiającym misę z owocami. Po co on nas tu
przyprowadził...
-Moja matka była w Hufflepuffie.
Opowiadała, że gdzieś tu znajduje się wejście do kuchni - wytłumaczył Jake.
-Mi ojciec chyba też coś mówił... - zamyślił się Al.
Podszedł do malowidła przed nami i połaskotał
gruszkę, aż ta zachichotała. Co on do cholery robi... Ja tu zaraz z głodu umrę,
a on się z jakąś głupią gruszką bawi?!
Nagle, obraz odsunął się, a
naszym oczom ukazała się ogromna kuchnia pełna domowych skrzatów. Pomieszczenie
to znajdowało się dokładnie pod Wielką Salą. Zauważyłam, że stojących tam pięć
stołów jest identycznie rozmieszczonych, jak te wyżej. Czyli to tak jedzenie
pojawia się na stołach... Kładą je tu, a ono ląduje na górze... Genialne! Od
razu poprosiłam jednego ze skrzatów o coś do jedzenia, a zaraz zostałam wręcz
obsypania tostami, drożdżówkami i ciastkami dyniowymi. Al spostrzegł na swoim
zegarku, że za pięć minut zaczyna się egzamin i pognaliśmy z powrotem pod klasę,
w której mieliśmy zawsze transmutację. W drodze wciąż objadaliśmy się
przysmakami z kuchni. Cudem zdążyliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz