Od
rozpoczęcia spotkania minęły jakieś 2 godziny, a ja przed chwilą zdobyłam pętlę,
która dała wynik 110:260 dla nas. Zabini właśnie dostał piłkę od Amy i pędził
w stronę obręczy. Spostrzegłam, że Steph coś goni. Tak, to znicz. Jeżeli Jake teraz trafi, a ona złapie tę złotą kulkę
ze skrzydełkami to wygrają. Nie mogę do tego dopuścić. Najszybciej jak umiałam
przeleciałam całe boisko i złapałam kafla, którego Zabini prawie przerzucił
przez pętle. O mały włos nie wpadłam na Grettę i już pędziłam w stronę
przeciwnej bramki. Tłuczek leciał w moją stronę, jednak wtedy czułam, że nic mnie nie powstrzyma. Ominęłam
przeszkadzającą piłkę wykonując jeden zwód i zostałam sam na sam z obrońcą.
Cały czas patrzyłam na lewą pętle i tam też zamierzałam rzucić, jednak widząc
podlatującego w tamtą stronę Kevina wybrałam środkową obręcz i tam oddałam
strzał. Odprowadziłam kafla wzrokiem i usłyszałam gwizdek pani Hooch kończący
grę. Steph złapała znicz.
Zlecieliśmy
się w stronę nauczycielki spierając się co zdarzyło się najpierwszy: czy kafel
przeleciała przez obręcz, czy złoty znicz został złapany. Pani Hooch założyła
jakieś dziwne okulary, wsiadła na miotłę i przeleciała się po boisku obserwując
je dokładnie.
-Co ta wariatka robi? - dalej
emocjonował się Jake.
Chyba wymyśliłam co się dzieje.
Przyjrzałam się jej okularom. Tak, widziałam je już kiedyś, a nawet miałam na
sobie. Na Mistrzostwach Świata! Można w nich dowolnie odtwarzać obejrzany mecz:
pauzować, cofać, puszczać w zwolnionym tempie... Normalnie wszystko!
Po jakichś pięciu minutach
nauczycielka wróciła do nas i oznajmiła:
-Pragnę przypomnieć, że nie wynik
spotkania wpływa na ocenę, a umiejętności i zaangażowanie w grę.
"Owijanie w bawełne... Podawaj
kto wygrał!" - pomyślałam.
-Otóż informuję, że drużyną zwycięską
zostaje zespół Kate Malfoy z wynikiem 270:260. Egzamin zakończony.
Euforia.
Radość. Szczęście. Poczucie osiągnięcia sukcesu. Takie i miliony innych emocji
mi wtedy towarzyszyły. Udało się! Wygraliśmy! Śpiewaliśmy, tańczyliśmy,
przytulaliśmy się! Cieszyliśmy się jak dzieci! Gdzieś w tle Jake nadal wykłócał
się z panią Hooch, ale to nie miało ani znaczenia, ani sensu. Nawet nie
zauważyłam, kiedy wskoczyłam na miotłę i uniosłam się prawie pionowo do góry, a
potem wykonywałam zwody, uniki, nurkowałam! Czułam się taka wolna i nie
zwracałam najmniejszej uwagi na krzyki i zakazy pani Hooch. To było wspaniałe!
Miałam rację - to najlepszy dzień mojego
życia!
Po
tak spektakularnym zwycięstwie nie mogłam normalnie funkcjonować. Cały czas się
śmiałam, cieszyłam, tańczyłam! To bardzo dołowało Jake'a i Steph. Nie chciałam,
żeby byli smutni, ale nie mogłam zapanować nad swoim entuzjazmem. Kto by się
nie cieszył z tak osobistego sukcesu?!
Al mi tylko pogratulował, a Julie i
Ellie miały ten cały mecz totalnie gdzieś. No tak... przecież one prawie nie
brały w nim udziału... Ej Kate, nie bądź wredna! No i znowu to samo - gadam ze
sobą...
W ogóle nie czułam głodu, a
lunch się już kończył, więc nie poszłam na niego i stwierdziłam, że zjem
dopiero kolację. Wpadłam do pustego dormitorium i zaczęłam skakać po łóżku,
krzyczeć i śpiewać jak jakaś wariatka. Zoya patrzyła na mnie wzrokiem jakby
chciała mnie zabić, ponieważ najprawdopodobniej wyrwałam ją ze snu, ale ja
tylko wzięłam ja w objęcia i zaczęłam tańczyć z nią tango. Gdy miałam już na
rękach mnóstwo zadrapań i śladów pazurów wypuściłam kotkę nie przestając
świętować, a ta uciekła do pokoju wspólnego. Podbiegłam do kalendarza i wokół
dzisiejszej daty magicznym piórem, które sprawiało, że stworzone przez nie
obrazki się ruszały narysowałam siebie na miotle wrzucającą do pętli kafla, a
potem pojawiały się gwiazdki itd.. Cały obrazek się zapętlił, a ja wpatrywałam
się w niego długi czas. Czułam, że zachowuję się jak kretynka, ale nie
przeszkadzało mi to. Ja już chyba totalnie zwariowałam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz