poniedziałek, 28 grudnia 2015

#39 | Wakacje... niestety?

                Szukając Jake'a, Ala, Julie i Alice wpadłam na Score'a. Dowiedziałam się, że n dostał z historii magii, astronomii i eliksirów, a p z zaklęć, OPCM, OPNMS, transmutacji i zielarstwa. On to albo coś umie, albo jest w czymś debilem... Nie ma nic po środku.  
                W końcu odnalazłam stolik przy którym siedziała reszta moich przyjaciół. Znowu rozpoczęła się dyskusja co do ocen. Alice, jak można się było tego spodziewać, ze wszystkiego dostała w, oprócz latania. Każdy by się cieszył z takiego wspaniałego wyniku, jednak ona - bynajmniej. Wydawała się wręcz załamana... Al miał w sumie podobne oceny do mnie, tylko mniej wybitnych, a więcej powyżej oczekiwań. Julie nie zdała z trzech przedmiotów, a Zabini z dwóch. Z latania dostał w, co było powodem jego wielkiej radości.
                Z czasem, pokój wspólny się przerzedzał, aż w końcu stało się tu jak zwykle cicho i prawie pusto. Wszystko wróciło do normy. Znowu pogadaliśmy, a później wróciłam do dormitorium. Chciałam się wcześniej położyć, ponieważ czułam się strasznie zmęczona tym prawie całodziennym podekscytowaniem, jednak długo nie mogłam zasnąć, ponieważ nie dawała mi spokoju myśl, że za tydzień o tej samej porze już mnie tu nie będzie. Wszystko się zmieni na te dwa miesiące... No i najgorsze - samotność. Co prawda w domu będą rodzice i Score, a spotykać się mogę też z Jake'iem ale to nie to samo... Przez tak długi czas nie zobaczę ani Ala, ani Juli, ani Steph, ani Alice, ani Ellie. Ale przecież to i tak w końcu musi nadejść... A może nie będzie tak źle?    
                Następnego ranka wstałam około 8 i jak zwykle wzięłam prysznic. Właśnie miałam wkładać szkolne szaty, kiedy przypomniałam sobie, że dzisiaj jest sobota. Nie byle jaka zresztą, bo to ostatnia  sobota w Hogwarcie w tym roku szkolnym. Włożyłam więc ciemno dżinsowe szorty i białą bluzkę z dużą flagą Wielkiej Brytanii.  Zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Usadowiłam się pomiędzy Julie'ą, a Zabinim, na przeciwko Albusa. Wydawało się, że atmosferę wakacji odczuwają już wszyscy. Moja przyjaciółka była ubrana w sukienkę, co niezmiernie mnie zdziwiło, ponieważ nie zdarzyło się jej to od kiedy ją znam. Jak często bywało, po śniadaniu wyszliśmy na błonia, pod drzewo. Rozmawiając starałam się nie myśleć o końcu szkoły, jednak ciągle ten temat siedział mi w głowie.
-Kate, o co chodzi? Wydajesz się trochę nieobecna... - zapytała w końcu Julie.
-Nie, nic. Lepiej nie zaprzątać sobie tym głowy i cieszyć się chwilą... - starałam się nie dać po sobie poznać co mnie trapi.
-Ale czym mamy sobie nie zaprzątać głowy? Faktycznie jesteś dziwnie spokojna... - drążył temat Jake.
-Cały czas myślę o wakacjach... - wyznałam.
-Ale chyba o tym myśli się z radością, nie? Zero egzaminów, zero nauczycieli, zero stresu! Tylko odpoczynek i sielanka! - zdziwił się moją postawą Al.
-Tak, ale to też oznacza, że... no wiesz... nie będzie was...
Julie przytuliła mnie.
-Chyba wiem co poprawi Ci humor - stwierdził Jake i podszedł w stronę jeziora.
 Widziałam tylko, jak wyciąga różdżkę i rzuca jakieś zaklęcie. Następnie odwrócił się i szybko pobiegł w naszą stronę i wylał na mnie i Julie, która cały czas obejmowała mnie ramieniem, cały garnek wody który trzymał w rękach. Nie było to zbyt przyjemne uczucie, tym bardziej, że ja wręcz nienawidzę być mokra, ale nagle poczułam w sobie przypływ pozytywnej energii. Tak się nie będziemy bawić! Wyjęłam różdżkę i podniosłam zaklęciem średniej wielkości kamień. Wyszeptałam odpowiednią formułkę, a owa skała zmieniła się w niewielki kociołek. Chwyciłam go, jednym ruchem napełniam wodą z jeziora i wylałam zawartość na tarzającego się ze śmiechu Zabininiego. Teraz my z Julie'ą się z niego nabijałyśmy, bo mina mu zrzedła. Był to początek świetnej, choć odrobinę dziecinnej zabawy, która trwała aż do lunchu. Wysuszyliśmy ubrania i we wspaniałych nastrojach udaliśmy się na posiłek. Nawet przez chwilę nie wróciłam myślami do powrotu do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz