piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział czwarty

*

                Wraz z początkiem października nadeszła prawdziwa jesień. Na dworze robiło się coraz chłodniej, a liście na drzewach żółkły. Zakazany Las chyba pierwszy raz w życiu wydawał mi się piękny. Gęstą puszczę wypełniały ciepłe barwy. Pomarańczowe, złote, brązowe i szkarłatne wierzchołki drzew oblewała jasna fala słońca. Trawę pokrywał delikatny szron, a  daleko na horyzoncie malowały się góry.
                Ten cudowny widok podziwiałam z Teddym siedząc na korytarzu, na siódmym piętrze Hogwartu. Nie mogliśmy spotykać się w pokojach wspólnych, ponieważ byliśmy z różnych domów, ale wcale na to nie narzekałam. Często umawialiśmy się właśnie tutaj, a naszym wesołym rozmowom towarzyszyły piękne krajobrazy za oknem. Zastanawiałam się, czy nigdy nie było tak pięknej jesieni, czy to ja jej nie dostrzegałam. A może to miłe towarzystwo jeszcze bardziej podsyca cudowny widok? Jedno było pewne - atmosfera panowała cudowna i zawsze chciałam, by ta chwila się nie kończyła.
                – Muszę lecieć. Zaraz mam trening  – powiedziałam zerkając na zegarek.
                Teddy spojrzał na mnie z uśmiechem. Jego oczy zmieniły odcień na fioletowy, a odrosty i pasemka włosów od tygodnia pozostawały limonkowozielone. Z jego twarzy emanował spokój i dostojność.
                – No to do zobaczenia. Jak zawsze - czwartek o 16 tutaj, tak?  – zapytał wesoło.
                – Będę czekać, pa!  – powiedziałam, wstałam z kamiennego parapetu i odeszłam korytarzem w drugą stronę.
                Odkąd poznałam Teddy'ego czwartek zdecydowanie stał się moim ulubionym dniem tygodnia. Nie wiedzieć czemu, chłopak wybrał akurat ten dzień, jako czas na spotykanie się. I choć często zastanawiałam się, dlaczego widzimy tylko raz w tygodniu, to wyczekiwałam tej chwili jak niczego innego.

*

                Wskoczyłam na miotłę i podleciałam kilka metrów do góry. Znowu poczułam tę wolność. Obleciałam całe boisko, a wiatr bawił się moimi włosami podrzucając do góry pojedyncze pasemka. Chwilę później zaczęliśmy wykonywać pierwsze ćwiczenie.
                 Nasz trening zazwyczaj wyglądał bardzo podobnie. Dzieliliśmy się na 3 grupy. W jednej są ścigający, czyli ja, Meg i Jake oraz obrońca - Josh McCloud. To wysoki, barczysty szesnastolatek o czarnych, krótkich, tłustych włosach i twarzy przypominającej wyjątkowo brzydkiego ziemniaka. Kolejna część naszej drużyny składa się z pałkarzy - Michaela Browna i Andrew Saybrooke'a. Saybrooke jest dosyć przystojnym uczniem siódmego roku - to ciemny blondyn o dojrzałej budowie. Ostatnia grupa liczy jedną osobę, jaką jest Steph, czyli szukająca.
                 W owych zespołach wykonujemy ćwiczenia. Ja, Meg i Jake latamy po boisku podając sobie kafla, a następnie staramy się go przerzucić przez trzy obręcze, których broni McCloud. W tym czasie, pałkarze odbijają do siebie jednego z tłuczków i starają się, by im nie uciekł. Steph po prostu wszędzie szuka znicza.               
                 Kolejnym, częstym zadaniem jest latanie w szyku. Uważam, że jest ono zupełnie bezsensowne, ponieważ chyba się jeszcze nie zdarzyło, by cokolwiek co zaplanujemy wyszło nam w praktyce.
                Potem ćwiczymy zwody i uniki, a po nich, jakieś ostatnie 30 minut treningu przeznaczamy na grę.
                Właśnie leciałam z kaflem i miałam czystą sytuację przy pętli. Już miałam oddawać strzał, gdy moją uwagę przykuł skraj Zakazanego Lasu. Spostrzegłam tam coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Siedział tam ogromy, czarny wilk o szkarłatnych ślepiach. Najgorsze było to, że był on identyczny, jak ten w moich koszmarach, które ostatnio śniły mi się wyjątkowo często. Zamarłam. On wydawał się mnie obserwować! Ale czy to w ogóle możliwe, że zwykłe zwierze tak po prostu się na mnie patrzy?! W dodatku jakim cudem on jest taki ogromny?! O co tu do diabła chodzi?!
                – Na gacie Merlina, Malfoy! Co ty odwalasz?!  –  krzyknął na mnie Mike, podlatując w moją stronę. Spojrzałam na niego, lecz gdy z powrotem odwróciłam wzrok w stronę lasu nie było tam śladu po żadnym zwierzęciu. Musiało mi się przewidzieć...
                – Sory...
                – Usnęłaś na tej miotle, czy jak?!  – warczał kapitan.
                – Zagapiłam się... Zresztą już przeprosiłam!  –  odburknęłam, po czym odleciałam od niego i po wykonaniu jednego zwodu trafiłam w środkową obręcz.

*

                Leżałam na kanapie przed kominkiem i dyskutowałam z Jakiem i Steph o zbliżającym się meczu z Puchonami. Razem z nami siedzieli Alice, Al, Julie i Ellie.
                – A tak serio, to co to było wczoraj, na treningu?  – spytał Jake.
                ,,Czyżby on też widział tego wilka?" - pomyślałam.
                – O co pytasz?  – chciałam się upewnić.
                – No jak to o co? Zatrzymałaś się i nie ruszałaś przez jakieś pięć minut...
                ,,Czyli jednak go nie widział... Coś jest chyba ze mną nie tak."
                – Sama nie wiem... Zamyśliłam się...  – odparłam wymijająco.
                Drzwi do pokoju wspólnego otworzyły się i wszedł przez nie Score. Był cały przemoknięty. Wyglądał, jakby przepłynął jakieś trzydzieści długości jeziora obok Hogwartu. Dawno go nie widziałam...
                – Cześć Score!  – powiedziałam podchodząc do niego.
                – Czego chcesz? Nie mam czasu  –  burknął pod nosem.
                – Co cię ugryzło?  –  syknęłam przez zęby. Nie byliśmy jakoś szczególnie kochającym się rodzeństwem, ale mój brat nigdy się tak wobec mnie nie zachowywał. 
                – Hmm... No nie wiem... Może to, że spotykasz się z rodziną Potterka i nawet nie pofatygujesz się, żeby mnie o tym poinformować?!  – ostatnie zdanie wypowiedział tak głośno, że miałam wrażenie, że wszyscy Ślizgoni w pomieszczeniu się na nas gapią. Spłonęłam rumieńcem.
                – O czym ty do cholery mówisz?!  – warknęłam podnosząc głos.
                – A co? Twój kochany Krukon nawet ci nie powiedział, że wychowywał się u Potterów? Czekaj... Jak on się nazywał... Lupin?  –  zakpił.
                Poczułam dziwne ukłucie żalu. Czy to co on mówił jest prawdą? Czy Teddy naprawdę zataił przede mną tak istotną informację? Ale wtedy nie mogłam dać po sobie poznać mojego zaskoczenia.
                – Po pierwsze, wcale z nim nie chodzę! Po drugie, nawet jeśli bym się z kimkolwiek umawiała, to nie twój zasrany interes! Nie masz prawa wtrącać się w moje życie!  –  krzyknęłam dobitnie, lecz zachowałam kamienną twarz.
                Jak tylko wypowiedziałam ostatnie słowo rzuciłam bratu nienawistne spojrzenie i wybiegłam z salonu.
                Gdy dotarłam do dormitorium trzasnęłam drzwiami i skoczyłam na łóżko. Zanurzyłam twarz w poduszce i pozwoliłam, by łzy same popłynęły mi z oczu. Myślałam że eksploduję od tego natłoku myśli. Dlaczego Score się tak zachował? Czy to prawda co powiedział o Teddym? Dlaczego on tak okropnie zareagował? Jakim prawem wtrąca się w moje życie? No i skąd on wie, że umawiam się z Teddym? Przecież ja się z nim nawet nie spotykam... Znaczy spotykam, ale nie w tym sensie! Nie jestem jego dziewczyną! A może Teddy myśli inaczej? Może uważa, że my jesteśmy w jakimś związku i wszystkim to rozpowiada?! Nie, to niemożliwe. Nie mógłby... Ale czy tak właściwie ja bym tego nie chciała?
                Natłok pytań bez odpowiedzi mnie dobijał. Nie potrafiłam się uspokoić. Zawsze wszystko miałam poukładane. W mojej głowie odkąd pamiętam panował idealny porządek, a teraz... Teraz niczego nie byłam pewna. Nie potrafiłam nawet określić swoich uczuć.
                Po długim czasie, który wydawał mi się kilkoma godzinami poczułam, że ktoś siada na łóżku. Jednym ruchem oderwałam się od poduszki i zanurzyłam w miękkich, jasnobrązowych włosach Julie.
Nie płakałam, bo już dawno zabrakło mi łez. Po prostu szlochałam wtulona w najlepszą przyjaciółkę.
                – Nie płacz, facetami nie powinno się przejmować  –  usłyszałam ciepły głos Alice i poczułam jak ktoś gładzi moje włosy. Jej dłoń była bardzo delikatna.
                Powoli oswobodziłam się z uścisku Julie i rozejrzałam po dormitorium. Obok mnie siedziała moja najlepsza przyjaciółka, którą przed chwilą przytulałam, obok nas stała Alice, a na najbliższym łóżku siedziały Steph i Ellie. W oczach wszystkich dziewczyn widziałam coś czego już dawno nie udało mi się dostrzec... coś jakby żal i... współczucie. Poczułam się lepiej, bo zrozumiałam, że im na mnie zależy.
                – Dzięki dziewczyny  – powiedziałam siląc się na uśmiech  –  która godzina?
                – Jedenasta  – oznajmiła Ellie łagodnie. Dawno jej takiej nie widziałam.
                – Przepraszam was za to, że musiałyście mnie widzieć w takim stanie...
                – Daj spokój. Żadna z nas nie jest z kamienia. My też mamy serca i uczucia  – odezwała się Steph wstając z łóżka. Podeszła do mnie, złapała za rękę i pociągnęła, zmuszając bym i ja się podniosła. Machnęła różdżką na stojący przy jej łóżku głośnik i zaczęła grać z niego energiczna muzyka. Humor mi się nieco poprawił, lecz zorientowałam się, że muszę wyglądać koszmarnie. Poszłam do łazienki i przemyłam twarz wodą. Moje przypuszczenia się sprawdziły - postać którą widziałam w lustrze prezentowała się tragicznie. Szczególnie okropnie wyglądały oczy, były zapuchnięte i zaczerwienione. Wzięłam prysznic, lecz po nim ich stan nie uległ nawet minimalnej poprawie. Wróciłam do dormitorium, by zapytać Ellie o odpowiedni krem.

*

                Następnego dnia rano obudziłam się pełna entuzjazmu i gotowa do działania. Ogarnęłam się jak zwykle i wyszłam razem z przyjaciółkami z dormitorium. Dzisiaj sobota, a w weekendy zawsze wszystkie idziemy do Wielkiej Sali.
                Usiadłam pomiędzy Alem, a Alice i zabrałam się za jedzenie delikatnych naleśników z gorzkawą czekoladą. Niedługo potem rozległ się wielki huk i do pomieszczenia na miotłach wleciało troje uczniów. Pierwszy popisywał się oczywiście nie kto inny, jak James Potter. Za nim podążali jakiś rudzielec i urodziwy blondyn, którzy wystrzeliwali z różdżek fajerwerki. Cały pokaz trwał do momentu, aż profesor Flitwick nie rzucił odpowiedniego zaklęcia by ich zatrzymać i sprowadzić na dół. Z tego co udało mi się usłyszeć, Gryffindor został pozbawiony w sumie dziewięćdziesięciu punktów, a oni sami dostali dwutygodniowy szlaban.

*

                Szłam właśnie korytarzem, gdy pod nogi wlazł mi jakiś drugoklasista z Ravenclawu.
                – Uważaj jak leziesz  – powiedziałam, choć potem stwierdziłam, że mogłam to zrobić odrobinę delikatniej.
                – Nie tym tonem. Rozmowa z tobą naprawdę nie jest szczytem moich marzeń. Malfoy, tak?  – prychnął małolat.
                – Malfoy, a co?  – spytałam nie zważając na śmiech moich przyjaciół, wywołany najwyraźniej słowami chłopca.
                – Profesor Slughorn prosił, aby przekazać tobie i niejakiej Alice Lofthouse, że w ten poniedziałek odbędzie się pierwsze spotkanie Klubu Ślimaka  – oznajmił dwunastolatek, po czym odszedł.
               
*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz