środa, 6 stycznia 2016

Rozdział trzeci

*

                Pokój dzielę z Alice, Julie, Steph i Ellie. To właśnie głos tej ostatniej obudził mnie następnego dnia rano.
                – Gdzie moja spódnica?!  –  krzyczała krzątając się po pokoju.
                – Oddałam potrzebującym  –  mruknęłam podnosząc się z łóżka i pocierając oczy.
                – Co zrobiłaś?!  –  ona naprawdę w to uwierzyła? Naprawdę?
                Włożyłam swoje ulubione, czarne kapcie i podeszłam do fotela, obecnie całkowicie zawalonego rzeczami Ellie i wygrzebałam stamtąd szarą spódnicę, po czym rzuciłam nią w jej właścicielkę. Dziewczyna zdjęła ją sobie z twarzy, założyła i pospiesznie opuściła pomieszczenie, wyraźnie naburmuszona.   
                Wróciłam do swojego łóżka i ledwie na nim usiadłam, a usłyszałam stłumiony chichot Julie. Zaraz potem dołączyła do niej Alice oraz Steph i po chwili wszystkie śmiałyśmy się z głupoty Ellie.
                – Co ją ugryzło?  –  spytała w końcu Steph.
                – Spotkałyśmy się ostatnio na Pokątnej i miałyśmy... drobne spięcie...  –  wytłumaczyłam  –  ale spoko, przecież to zwykłe żarty!  – dodałam pospiesznie widząc oskarżycielski wzrok Alice.
                – Bierzemy dzisiaj śniadanie do pokoju, czy idziemy do Wielkiej Sali?  –  zapytała Julie zmieniając temat.
                – Chyba musimy iść, w końcu teraz rozdają plany lekcji  — postanowiłam.
                Wszystkie wzięłyśmy prysznic, ubrałyśmy, uczesałyśmy się i zrobiłyśmy makijaż, a potem nareszcie wyszłyśmy z dormitorium. Gdy weszłyśmy do Wielkiej Sali śniadanie właśnie się kończyło. Zajęłyśmy miejsca i zabrałyśmy się za jedzenie.
                – Już myślałem, że się nie wygrzebiecie z tego pokoju  –  zagadnął Jake.
                – Macie plany lekcji?  –  zapytała Julie.
                – Nie, rozdają je prefekci, a że jednego z nich nie było, więc...  –  zaczął Zabini, jednak nie udało mu się dokończyć, ponieważ w połowie zdania od stołu jak poparzona odleciała Alice.
                Podbiegł do chyba jedynego rudego w Slytherinie, czyli Finna Adelsona, którego nikt nie lubi i zaaferowana zaczęła z nim rozmawiać. Kiedy wyjął z torby plany lekcji, domyśliłam się, że jest drugim prefektem. Niedługo potem Alice odbiegła od niego, dziękując mu uprzednio i zaczęła rozdawać otrzymane od chłopaka kartki. Większość z naszej paczki miała takie same lekcje, poza Alice, która miała ich dużo więcej i Ellie, która wybrała ich mniej. Dzisiejszy dzień, czyli środę, rozpoczynaliśmy jedną godziną eliksirów, potem była transmutacja, następnie dwie godziny zaklęć i na koniec obrona przed czarną magią. Nie mogłam uwierzyć, że wszystkie moje ulubione przedmioty miałam jednego dnia. No... może poza transmutacją. Nie jest to najgorsza lekcja, ale też nie najlepsza.
                W końcu skończyliśmy śniadanie i poszliśmy na zajęcia.

*

                – Malfoy!  –  usłyszałam wracając razem z Alice z kolacji.
                Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego w naszą stronę Michaela Browna. To wysoki uczeń siódmego roku z ciemnobrązowymi, kręconymi włosami i piwnymi oczami. Jest nie tylko najlepszym przyjacielem mojego brata , ale także kapitanem Ślizgońskiej drużyny quidditcha. Gra na pozycji pałkarza.
                – Cześć Mike!
                – Chciałem ci tylko powiedzieć, że w następny piątek o siedemnastej, mamy pierwszy w tym sezonie trening. Jak możesz to przekaż to też Zabiniemu i Steph, bo nie chce mi się za nimi uganiać  – poinformował i nie czekając na moją odpowiedź zawrócił i odszedł.
                Zeszłyśmy po schodach, które jak zawsze wydawały mi się za długie i podając hasło ,,chytry lis'' weszłyśmy do salonu. Musiałyśmy jeszcze odrobić lekcję, więc zaproponowałam Alice, że skoczę do dormitorium po nasze torby. Przy drzwiach minęłam się z Ellie, która obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem. Postanowiłam zakończyć ten głupi spór.
                – Ellie, zaczekaj!  –  powiedziałam łapiąc ją za rękę.
                – Czego chcesz?  –  syknęła przez zęby  –  Jestem umówiona  –  dodała z wyższością.
                – Sory za to w tej lodziarni. Mogłaś się wtedy na mnie wkurzyć, ale nie ma sensu, żeby reszta dziewczyn dostawała rykoszetem  –  może zwykłe ,,sory'' nie jest formą przeprosin najwyższych lotów, ale na nic innego w stosunku do niej nie było mnie stać.
                – Przyjmuje przeprosiny  –  oznajmiła wyniośle i pognała w dół po schodach.
,,Chociaż tyle...''  – pomyślałam, po czym wpadłam do dormitorium, wzięłam książki i wróciłam na dół.

*

                – To kto dzisiaj leci po śniadanie?  –  zapytałam zrzucając Zoyę z mojej kosmetyczki. Ona zawsze musi wybrać sobie takie miejsce do spania...
                Już od, mniej więcej, połowy trzeciej klasy, zamiast chodzić na śniadania, wysyłamy jedną z nas, która przynosi jedzenie dla reszty.
                – Dzisiaj wtorek, więc to twoja kolej Kate!  –  oznajmiła Alice.
                Świetnie... Jeszcze tego brakowało... Zasada tygodnia. Wymyśliłyśmy ją w zeszłym roku, a polega ona na tym, że w poniedziałki chodzi Alice, we wtorki ja, w środy Julie, w czwartki Steph, a w piątki Ellie. Stworzyliśmy tą regułę dlatego, że wcześniej, gdy jej nie było robiliśmy to losowo, co nie przynosiło zbyt dobrych rezultatów. Zazwyczaj któraś próbowała się wymigać. Ale teraz, za pomocą zaklęcia, ustaliliśmy kolejność i gdy odmówi się wypełnienia obowiązku, na  twarzy pojawią się nieusuwalne pryszcze, które znikną dopiero po tygodniu. Jak na razie to wystarcza, byśmy przestrzegały ustaleń.
                Ogarnęłam się i wyszłam z dormitorium. Przebyłam schody, pokój wspólny, a potem znowu schody i znalazłam się na korytarzu. Szłam w stronę Wielkiej Sali, kiedy zauważyłam niczym nie wyróżniającą się grupkę siódmoklasistów. Moją uwagę przykuł jednak pewien chłopak o dużych, turkusowych oczach i ciemnobrązowych włosach postawionych na żel. Miał wyraziste rysy twarzy i wysoką, szczupłą sylwetkę. Był całkowicie pochłonięty rozmową z przyjaciółmi i na nic innego nie zwracał uwagi. Tuż przed tym, jak się minęliśmy, miałam wrażenie, że na chwilę na mnie spojrzał.
                To co zobaczyłam w jego oczach zupełnie mnie zamurowało. W ciągu dosłownie chwili przeszły przez nie dosłownie wszystkie kolory poczynając od niebieskości, przez fiolety, róże, czerwienie, pomarańcze, żółcie i zielenie, kończąc na ich wydawało się naturalnym, turkusowym odcieniu. Wyglądało to przepięknie, magicznie, wręcz nieprawdopodobnie. Nie mogłam uwierzyć, że coś tak wspaniałego, może być jednocześnie prawdziwe.             
               
*

                O niezwykłym chłopaku rozmyślałam przez następne kilka dni. Nie mogłam zapomnieć tego cudownego wzroku. W czwartek po lekcjach wybrałam się do biblioteki, aby rozwikłać gnębiącą mnie tajemnice zagadkowych oczu. Właśnie odkładałam na półkę kolejną, chyba już czwartą opasłą publikację, kiedy zauważyłam, że o sąsiedni regał nonszalancko opiera się nie kto inny, jak właśnie owy chłopak o nieziemskim spojrzeniu.
                – Cześć  –  powiedziałam nieśmiało. Nie wiem co się ze mną stało, ale w tym momencie straciłam całą pewność siebie.
                – Cześć  – odparł z uśmiechem.
                – Jak ty to zrobiłeś?  –  wypaliłam zanim zdążyłam się powstrzymać.
Chłopak roześmiał się, lecz po chwili wyjaśnił:
                – Jestem metamorfomagiem. To bardzo rzadka cecha, dlatego często zaskakuję nią ludzi.
                – Przepraszam, nie powinnam być taka wścibska...  – czy ja właśnie powiedziałam przepraszam? Co się ze mną dzieje...
                – Ślizgonka za coś przeprasza? I to jeszcze Malfoy? Uszczypnijcie mnie bo nie uwierzę  – zaśmiał się chłopak. Od razu wiedziałam, że on też to wyłapie  –  Ale tak właściwie, to nie masz za co.
                Zarumieniłam się trochę i zaczęłam zastanawiać, skąd on właściwie wie kim jestem. Chłopak chyba zauważył moje zmieszanie, bo w ciągu chwili jego włosy zmieniły kolor na tęczowy, a następnie wróciły do swojego naturalnego wyglądu, poza pasemkami które pozostały turkusowe, tak jak oczy.
Zaśmiałam się, po czym nieznajomy przedstawił się dla rozluźnienia atmosfery:
                – Jestem Teddy Lupin z Ravenclawu.
                – Ja nazywam się Kate Ma...  –  zaczęłam, jednak Teddy mi przerwał.
                – Kate Malfoy i jesteś ze Slytherinu  –  dokończył.
                – Skąd to wiesz?
                – Wiesz... Przez siedem lat nauki tutaj dowiedziałem się tego i owego  – wyjaśnił chłopak, po czym zaśmialiśmy się oboje.
                Rozmowa dalej sama się potoczyła i nie ukrywam, że popołudnie i wieczór spędzony w towarzystwie nowopoznanego Krukona upłynął bardzo miło. Teddy okazał się naprawdę świetnym, zabawnym i bardzo błyskotliwym chłopakiem. Nim się obejrzałam, było już późno i staliśmy przy schodach prowadzących do lochów.
                – Może chcesz się jutro spotkać?  –  spytał Teddy.
                – Z przyjemnością, ale akurat jutro mam trening, więc może kiedy indziej  –  odparłam.
                – To może w niedziele?
                – W bibliotecę?
                – To jesteśmy umówieni  – oznajmił chłopak po czym odszedł.
                Zeszłam po schodach, przeszłam przez pokój wspólny, po czym po cichu weszłam do dormitorium. Wszystkie dziewczyny już spały. Przebrałam się w piżamę i wskoczyłam do łóżka. W końcu i ja zasnęłam rozmyślając o niezwykłym Teddy'm.

*

                – Chodź szybciej! Chyba nie chcesz się spóźnić na pierwszy trening?  –  poganiał mnie Jake, gdy przemierzaliśmy błonia. Pogoda pozostawiała wiele do życzenia - było pochmurno, zimno i wszystko wskazywało na to, że zaraz zacznie padać.
                – Nareszcie jesteście! Już myślałem, że nie zaszczycicie nas swoją obecnością  – ochrzanił nas Brown, gdy pojawiliśmy się w namiocie. Wcisnął nam do rąk jakieś kartki. Po przyjrzeniu się im zauważyłam, że jest to roczny plan rozgrywek. Wyczytałam z niego, że najbliższe spotkanie pomiędzy Puchami a Gryfonami odbędzie się w następny weekend. Kolejny mecz gramy my z tymi pierwszymi w połowie października. Później, w styczniu czeka nas starcie z Krukonami, a sezon kończymy w maju, podczas rozgrywki Slytherin - Gryffindor.
                – Przebierajcie się i zaczynamy  –  oznajmił kapitan, po czym wyszedł na boisko.
                Razem z pozostałymi dziewczynami w drużynie wzięłyśmy miotły i torby, a następnie udałyśmy się do damskiej szatni. Było tu bardzo zimno, ponieważ pomieszczenie miało liczne dziury po tłuczkach.
                Oprócz mnie, w reprezentacji Slytherinu grają dwie dziewczyny. Jedna z nich to Steph, czyli nasza szukająca. Druga natomiast nazywa się Megan Smith i jest lewą ścigającą. Byłaby całkiem dobrym zawodnikiem, gdyby czasami podawała komukolwiek kafla... Od roku chodzi z Mike'iem, chociaż przynajmniej raz w miesiącu ze sobą zrywają, lecz po chwili znowu do siebie wracają. Chyba nigdy nie ogarnę ich relacji...
                Po kilku minutach związałam włosy w kucyk i gotowa, w stroju do gry weszłam na murawę boiska. Właśnie kończył się trening Gryfonów. W latającej na miotłach grupie wyróżniał się chłopak w okularach. Miał bujną, czarną czuprynę i wysoką, dobrze zbudowaną sylwetkę. Jak zwykle, gdy tylko zobaczył jakąś dziewczynę, w tym przypadku mnie, od razu zaczął się popisywać. Olał złoty znicz, który już prawie chwycił, by najpierw zanurkować, a potem polecieć pionowo do góry. Następnie zrobił parę beczek, pętli i korkociągów jednak nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia. Szczerze mówiąc, to trochę mnie denerwuje te jego ciągłe afiszowanie się wyglądem i zdolnościami.
                Wkrótce James Potter i reszta Gryfońskiej drużyny wylądowała i zeszła z mioteł. Ich wiecznie napuszony kapitan jak zwykle zmierzwił czarną czuprynę.
                – Malfoy, umówisz się ze mną?  –  krzyknął chłopak dziarskim tonem, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, a nie pytanie.
                – A co, Potter? Nagle zagustowałeś w Ślizgonkach, czy skończyły ci się dziewczyny w innych domach?  –  zakpiłam. Od zawsze wiadomo, że James Potter, to największy kobieciarz w tej szkole. Chyba jeszcze żadna mu się nie oparła, choć zawsze raczej wybierał Gryfonki, Puchonki i Krukonki.
                – To jesteśmy umówieni?  –  znowu miałam problem z odróżnieniem twierdzenia od pytania.
                – Chyba w snach, Potter. I nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ty  –  odparłam chłodno.
                Chłopak, najwyraźniej zaskoczony odmową, bez słowa ruszył do szatni, a za nim reszta jego drużyny. Zobaczyłam, że na boisku jest już gotowy cały nasz zespół, więc rozpoczęliśmy trening.

*

                ,,Jak on śmiał?! Jak on mógł w ogóle się mnie o to zapytać?! I niby jakiej odpowiedzi oczekiwał?! Jeżeli myśli, że będę kolejną jego zdobyczą lub trofeum, to się grubo myli! Głupi Potter... Na szczęście Hogwart za rok będzie piękniejszy, bo ten debil się stąd wyniesie...'' - myślałam leżąc późnym wieczorem na łóżku w dormitorium. Jak zwykle nie mogłam zasnąć. ,,No i ten Lupin... Ahh..."


*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz