piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział piąty

                Szłam korytarzem w eleganckim koku, szmaragdowej, koktajlowej sukience i czarnych szpilkach. Było lekko po siedemnastej, więc byłam już nieźle spóźniona. Nie moja wina, że Brown zaplanował na dzisiaj kolejny trening, który oczywiście musiał się przedłużyć, a na boisku straciłam zupełnie rachubę czasu.
                Skręciłam w korytarz po lewej stronie. Kapitan już nam zapowiedział, że w ciągu następnego tygodnia czekają nas cztery trzygodzinne treningi. Jak tak dalej pójdzie, to na ten sobotni mecz z Hufflepuffem nie będziemy w stanie dojść o własnych siłach... A poza tym, w końcu to tylko Puchoni! Od jakichś trzech sezonów nie wygrali żadnego spotkania! Po co się tak wysilać?
                Pokonałam schody i zwróciłam się w prawą stronę. Jeszcze jeden korytarz i będę na miejscu. No i w czwartek czeka mnie poważna rozmowa z Teddym... Chociaż właściwie, to o co ja mam go zapytać? ,,Hej, czy to ty rozpowiadasz wszystkim, że jesteśmy razem?". Przecież to może wszystko zepsuć...
                Nareszcie dotarłam do celu. Zapukałam w wielkie, drewniane drzwi i delikatnie je uchyliłam. Weszłam do salonu profesora Slughorna urządzonego z dużym rozmachem. Przy drzwiach stało kilka dużych, srebrnoszarych kanap, ozdobionych mieniącymi się diamentami i dużą ilością butelkowozielonych poduszek. Z lewej strony, odgrodzona od wejścia dosyć niską półścianką, znajdowała się duża część bankietowa. Pod ścianą ustawione zostały lady zakryte gustownymi, śnieżnobiałymi obrusami. Pokrywało je mnóstwo najróżniejszych, małych ciastek. Po środku obszernego parkietu stał duży, okrągły stół, zdobiony wieloma srebrnymi detalami. Siedzieli przy nim goście, którzy właśnie kończyli deser.
                Przez chwilę pomyślałam o spotkaniach Klubu Ślimaka, które odbywały się niedawno, bo przecież tylko dwa lata temu, a jednak tyle się zmieniło. Schodziliśmy się do niewielkiego gabinetu Slughorna, a cała społeczność "wybrańców profesora eliksirów" liczyła nie więcej, niż dwudziestu uczniów. Dziś, to grono powiększyło się prawie dwukrotnie i zyskaliśmy nawet własne, duże pomieszczenie. Trzeba przyznać profesorowi, że jego urządzeniem zajął się nienagannie. To miejsce ma bardzo dostojną, a zarazem ciekawą atmosferę, dzięki jego wystrojowi.
                – Panna Malfoy! Niezwykle cieszy mnie, że jednak się pani zjawiła!  –  powitał mnie serdecznie nauczyciel   –  Już się martwiłem, że z niejasnych przyczyn nie pojawi się pani tutaj.
                – Przepraszam profesorze. Wie pan jak to jest z tymi treningami...  – odpowiedziałam dostojnie.
                – Oczywiście, oczywiście. Ah, ten sport!  – zaśmiał się nauczyciel, lecz pozostałym niespełna czterdziestu osobom nawet nie drgnęły kąciki  – No dobrze, no dobrze. W takim razie zajmij miejsce młoda damo  – dodał bez śladów zmieszania, wskazując mi ręką ostatnie wolne miejsce.
                Gorzej być nie mogło. Dlaczego ja zawsze muszę mieć takiego pecha?! Owe krzesło znajdowało się pomiędzy Jamesem Potterem, a rudym, piegowatym Rupertem Backerem, który miał na dodatek całą twarz ubrudzoną lodami czekoladowymi. Od roku zadaje sobie pytanie, jakim cudem on znalazł się w Ślimaku. Podeszłam tam i mimo szczerej niechęci zajęłam miejsce. Po chwili jednak stwierdziłam, że wolałabym przez godzinę wąchać odchody ghula, niż spędzić najbliższy kwadrans w towarzystwie owego rudzielca. Jechało od niego gorzej, niż łajno tysiąca trolli! No i jeszcze ten Potter z jego denerwującym zawadiackim uśmieszkiem.
                Zrezygnowana rozejrzałam się po pomieszczeniu i ku mojej uciesze, spostrzegłam Alice, siedzącą obok Connora McClouda, brata Josha z naszej drużyny. Poczułam się trochę lepiej, gdy obdarzyła mnie serdecznym uśmiechem.
                – Słyszałem, panie Braidwood, że ostatnio pana ojciec znacznie awansował w ministerstwie – zagadnął nauczyciel, a Augustin Braidwood z Ravenclawu odpowiedział mu z zaskakującą lekkością:
                – Tak, to prawda profesorze. Ostatnio dzięki mojemu ojcu, zdołano schwytać niezwykle  niebezpieczną. Mantykorę. Okazało się, że bardzo blisko mugolskiej wioski założyła swoje leże. Podczas akcji prawie zginął jeden auror. Dzięki wnikliwemu dochodzeniu ojca, na szczęście udało się unieszkodliwić bestię i resztę koloni. No i dostał on awans. Jest teraz głównym sekretarzem szefa Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami   –  tłumaczył trzynastolatek jakby mówił o pogodzie. Teraz przynajmniej wiadomo dlaczego należy do Ślimaka... Po prostu jego ojciec to szycha w Ministerstwie, a takimi ludźmi Slughorn zawsze lubił się otaczać.
               
*

                To spotkanie, jak prawie każde zresztą, było dosyć drętwe. Co chwila ktoś coś mówił o wysokim stanowisku kogoś ze swojej rodziny.
                W końcu mogliśmy odejść od stołu, a z gramofonu rozbrzmiała delikatna muzyka klasyczna. Gdy wstawaliśmy, w tłumie zauważyłam czuprynę z fioletowymi końcówkami. To musiał być Teddy! Przecież on też jest w Ślimaku! Dlaczego ja go wcześniej nie zauważyłam?! Skierowałam się w tamtą stronę starając się, by moje tempo wyglądało naturalnie.
                – Jak tam Malfoy? Macie cykora przed meczem z Puchonami?  – zakpił pewny siebie Potter zastępując mi drogę.
                – Po prostu chcemy mieć lepszy efekt od was. Naprawdę zadowala cię wynik 350:120 z jakimiś tam Hefalumpami? Wiesz... To odrobinę żałosne... Od zawsze Hufflepuff służy tylko do nabijania sobie punktów...  –  rzuciłam szyderczo w jego stronę.
                – W ostatnim sezonie prawie z nimi przegraliście Panno-jestem-we-wszystkim-najlepsza!  – zaśmiał się i rozczochrał bujną czuprynę.
                – Coś ci się chyba pomyliło, Potter. Zresztą, mam ciekawszych partnerów do rozmowy od ciebie  –  oznajmiłam i ominęłam go jednym zgrabnym ruchem.
                Chłopak nieoczekiwanie złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę. Jego uścisk był dosyć silny i trochę mnie zabolał. 
                – Nadal nie chcesz się za mną umówić, Malfoy?
                – Wolałabym pocałować Akromantulę, niż spędzić w twoim towarzystwie choćby pięć minut  –  syknęłam starając się wyswobodzić rękę, w której czułam pulsujący ból. Nie do końca było to zgodne z prawdą, ponieważ szczerze nienawidziłam i bałam się pająków.
                – Cześć James! Olivia cię szuka, chcę cię zapytać dlaczego ostatnio całowałeś się z Hannah  – dołączył się do rozmowy Teddy i porozumiewawczo puścił mi oko.
                – Czy ta dziewucha da mi wreszcie spokój?!  – burknął Potter i momentalnie puścił moje ramie. Rozejrzał się po pomieszczeniu i ruszył w stronę bufetu z przekąskami.
                – Wszystko okey?  –  spytał Teddy z troską.
                – Tak, dzięki  –  uśmiechnęłam się w jego stronę, lecz po chwili poczułam się głupio, że dziękuję komukolwiek, a szczególnie jemu, za ratunek przed idiotycznym Potterem  –  Jak on mnie irytuje! Ten jego lekceważący ton i nieustanne mierzwienie włosów... Jak te biedne dziewczyny z nim wytrzymują?!  
                Teddy roześmiał się w głos.
                – Szczerze mówiąc, to jesteś pierwszą, od której słyszę coś takiego. Innym to się podoba, a nawet imponuje  –  oznajmił.
                Po chwili przyszła mi na myśl rzecz, o którą po prostu musiałam zapytać.
                – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteście spokrewnieni?  –  zapytałam, a uśmiech na chwilę znikł z twarzy chłopaka, lecz po chwili powrócił na swoje miejsce.
                – Bo nie jesteśmy. Często widuję się z Potterami i przez to jestem z nimi kojarzony, lecz mogę cię zapewnić, że nie łączą nas żadne bliższe więzy krwi. Po prostu Harry jest moim ojcem chrzestnym i odwiedzam ich czasami. To wszystko  –  wyjaśnił.
                Jak ja mogłam choć przez chwilę w niego wątpić? Przecież on nigdy by mnie nie okłamał! Nie potrzebnie uwierzyłam w te wszystkie głupoty, które wygadywał Scorpius...
                Już miałam otworzyć usta, żeby go przeprosić za moje pochopne wnioski, kiedy dołączyła do nas Alice.
                – Cześć Kate, cześć Teddy!  –  przywitała się wesoło dziewczyna.
                – Wy się znacie?  –  nie ukrywałam zdziwienia.
                – Przypominam ci, że mam siostrę Krukonkę...
                – No tak, nie było tematu  –  świetnie, kolejna wtopa... Która to już dzisiaj? Ktoś to liczy?
                – Panno Lofthouse... A pani rodzice to zdaje się...  –  włączył się do rozmowy Slughorn, razem ze wszystkimi uczniami, którzy koniecznie chcieli mu się tego wieczoru podlizać.
                – Uzdrowiciele w świętym Mungu, panie profesorze  –  dokończyła za niego Alice z uśmiechem, ponieważ właśnie tego od niej oczekiwał.
                Tak się złożyło, że potem nie dane mi już było porozmawiać w cztery oczy z Teddym. Przyjęcie skończyło się około dwudziestej pierwszej i wszyscy rozeszli się do dormitoriów.

*

                Nadeszła sobota - dzień meczu z Puchonami, którzy przez wielu Ślizgonów są prześmiewczo nazywani Hefalumpami. Niebo było pochmurne, a dzień dosyć mroźny, jednak wbrew pozorom, to najlepsza możliwa pogoda do gry, ponieważ słońce nie raziło i jak na razie nie zanosiło się na żadne opady.
                Przemierzałam oszronione błonia z przyjaciółmi. Ja i Steph miałyśmy włosy spięte wysokie kucyki oraz byłyśmy, podobnie jak Jake, przebrane w stroje do gry. W dłoni niosłam swojego Pioruna X. Głęboko wierzyłam, że w tym meczu mnie nie zawiedzie. Otaczali nas Julie, Al i Ellie, którzy non-stop zapewniali, że wygramy, choć to wcale nie było konieczne, ponieważ cała nasza trójka uważała to za rzecz oczywistą. W pewnym momencie zauważyłam coś, co strasznie mną wstrząsnęło. Z mroku Zakazanego Lasu wyłaniał się ogromny, czarny, wilczy pysk. Ponownie ujrzałam te potworne, szkarłatne ślepia wpatrujące się w moją osobę. Myślałam, że zwierzę skoczy do ataku, póki jestem dla niego łatwym celem, tu na ziemi, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Besta stała w bezruchu i obserwowała. Teraz nie miałam żadnych złudzeń, że chodzi jej o mnie.
                – Halo! Ziemia do Kate! Co ty taka blada i przerażona? Przecież przed chwilą mówiłaś, że wygracie co najmniej trzystoma punktami przewagi  –  z rozmyśleń wyrwał mnie Albus machając mi dłonią przed nosem.
                – No pewnie, że tak!  –  krzyknęłam ochoczo, by ukryć swoje prawdziwe myśli   –  No ruchy, bo się spóźnimy!
                W końcu dotarliśmy do boiska, pożegnaliśmy się z Alice, Ellie i Alem i oni skierowali się na trybuny, a my do namiotu graczy. Rozsiedliśmy się na ławce i gdy zebrali się już wszyscy, Brown jak zwykle powtórzył nam taktykę i wygłosił swoje dziesięciominutowe kazanie, jednak moje myśli cały czas krążyły wokół koszmarnego wilka. W końcu ustawiliśmy się przy wyjściu w formacji otwierającej i wskoczyliśmy na miotły.
                Wylecieliśmy na murawę i zrobiliśmy pełne okrążenie stadionu, nawet na chwilę nie łamiąc szyku. Tak, w drużynie Slytherinu zawsze wszystko musiało być idealne. W końcu wróciliśmy na swoją połowę i zajęliśmy pozycje. Nagle, po przeciągłym pisku rozległ się głos szesnastoletniego komentatora - Thomasa Collinsa.
                – Witam wszystkich na drugim spotkaniu w tym sezonie! Dzisiaj zmierzą się Ślizgoni z Puchonami, którzy odkąd jestem komentatorem,  nie wygrali żadnego meczu... Panie profesorze, to tylko drobne przypomnienie... Lecz każdy liczy, że uda im się pokonać Slytherin! Na boisku jest już cały zespół węży... Tak panie profesorze, Ślizgonów i proszę się na mnie nie denerwować... A ich skład to: Kapitan drużyny, Michael Brown który od dawna kręci z... Tak, panie profesorze mam zająć się faktami... Tak czy inaczej, obok niego pojawił się Andrew Saybrooke, drugi z pałkarzy, a zaraz za nim podąża trójka szukających, czyli Kate Malfoy, Megan Smith i Jacob Zabini. Jako ostatnia pojawiła się Stephanie Badlock, która w ostatnim czasie wykazała się dużym szczęści... Proszę zostawić ten megafon panie profesorze!  Tak, wykazała się dużymi umiejętnościami i nieustępliwością, a teraz proszę się tak na mnie nie patrzeć...A obok niej ledwo utrzymuje się jej otyły kolega, Josh McCloud, z twarzą porównywalną do tylnej części ciała trolla... Proszę przestać, ja wcale nie jestem stronniczy! Już nikogo nie obrażam! Proszę się tak nie wściekać profesorze, bo będzie pan miał zmarszczki! Ała! Proszę zostawić tę tiarę! Oczywiście, skupiam się na komentowaniu spotkania tylko i wyłącznie... Na boisku pojawiły się już nasze borsuczki... Tak jest, przepraszam panie profesorze. Puchoni... Którzy jak zwykle nie przygotowali żadnego wejścia. Na boisko wleciała kapitan Amy Reisenberg będąca obrońcą, a zaraz za nią pałkarze: Stuart Atkins i Joseph Greenwood. Potem pojawili się Leon Kettler, Charles Lawton i Matthew Stevenson, czyli ścigający. Na końcu widzimy Jessice Taylor grającą na pozycji szukającej. Jest ona najnowszym nabytkiem Puchonów i swoją drogą ma niezłe kształty... Panie profesorze! Przecież sam pan widzi, że szczerą prawdę mówię! Jak to zakaz wyjść do Hogsmeade?! Gdy zacznie się mecz, to będę komentował, a teraz to co niby mam robić...  Na boisku wylądowali już kapitanowie obu drużyny i uścisnęli sobie dłonie. Właściwie, to Brown prawie zmiażdżył Amy rękę, a przynajmniej tak to wyglądało... Pani Hooch wypuściła tłuczki, wyrzuciła do góry kafla ii... Zaczęło się!
                Jednym ruchem chwyciłam kafla, tuż przy rękach Kettlera. Uniknęłam bliskiego spotkania z tłuczkiem i podałam piłkę lecącemu nade mną Jake'owi. Ten gwałtownie zanurkował i wyleciał pionowo tuż przy obręczach, skupiając na sobie całą uwagę. Wtedy niespodziewanie oddał mi możliwość trafienia pierwszego gola, którą bez przeszkód wykorzystałam.
                Momentalnie rozległ się głos komentatora i publiczności wyrażający zawód, ale przejęłam się tym jakoś szczególnie. Od zawsze było tak,  że z kimkolwiek byśmy nie grali i tak głosowano na drużynę przeciwną. Na szczęście najczęściej wynik spotkania okazywał się dokładnie odwrotny.    Gra po chwili została wznowiona, a Meg udało się przechwycić kafla i leciała z nim już do bramki skutecznie mijając przeciwników. Rozejrzałam się po boisku i zauważyłam, że Steph bardzo dobrze wykonuje swoje zadanie. Ma ona pilnować tej całej Taylor najdłużej jak to możliwe. Dzięki temu, możemy zdobyć jak najwięcej punktów potrzebnych w przyszłości.
                Z zamyślenia wyrwał mnie złoty znicz, który mignął tuż obok mojego ucha. Zaraz za nim leciały Steph i Jessica. ,,Czas zacząć zabawę'' - pomyślałam nurkując, a zaraz potem przechwytując kafla podanego do Charlesa.

*

                – Ona coraz częściej jej ucieka... Nie możemy ryzykować. Powiadom Steph, że kończymy grę  –  mruknął do mnie konspiracyjnie Mike, gdy Jake przerzucił kafla przez pętlę, dając nam wynik 220:80.
                 Machnęłam mu twierdząco głową, na znak, że wykonam polecenie i skierowałam się w stronę przyjaciółki. Nagle, wydawało się, że tuż za mną, usłyszałam przeraźliwe wycie. Automatycznie skierowałam wzrok w stronę Zakazanego Lasu. Intuicja mnie nie zawiodła, bo na jego skraju ujrzałam owego ogromnego wilka, który teraz przechadzał się to w jedną, to w drugą stronę, nie spuszczając nawet na chwilę ze mnie wzroku, jak tygrys prężący się do skoku. Byłam szczerze przerażona, chociaż wiedziałam, że w powietrzu nic mi nie grozi.
                Nagle, niespodziewanie poczułam z boku potężne uderzenie, przez które ledwo utrzymałam się na miotle. Po chwili zorientowałam się, że to Jake mnie przypadkowo staranował, ale nic mu nie jest poza tym, że stracił kafla.
                Po chwili rozległy się śmiechy na trybunach spowodowane słowami komentatora. Udało mi się tylko zarejestrować, że dotyczyło to mojego domniemanego zaśnięcia na miotle. Niedługo potem jednak, wszystko zostało zagłuszone wielkimi owacjami, dla Stevensona, który zdobył gola.
                – Co do cholery, Malfoy?! To twój ostatni mecz, nie będę dłużej tolerował tego co ty wyprawiasz!  –  krzyknął Brown, lecz jego słowa spłynęły po mnie jak woda po kaczce, ponieważ oboje doskonale wiedzieliśmy, że drużyna nie wygrałaby beze mnie żadnego spotkania. Akurat w tym sezonie, Mike'owi bardzo zależało na pucharze, bo to jego ostatni rok w Hogwarcie i chciałby odejść zwycięsko.
                Otrząsnęłam się i pomknęłam przed siebie w stronę Steph.
                – Kończ to  –  przekazałam polecenie kapitana, a dziewczyna z wyraźną ulgą i zadowoleniem, oderwała się od swojej rywalki i sama zaczęła rozglądać się za zniczem.
                Kilka chwil później Jake podał do mnie kafla, a ja ominęłam wszystkich rywali, po czym rzuciłam w lewą obręcz zdobywając punkt.

*

                Jakieś pół godziny od dostarczenia rozkazu do Steph, rozległ się gwizdek kończący grę. Nasza szukająca złapała znicz, co zaowocowało łącznym wynikiem 400:130.
                – Jak te nędzne pełzaki mogły znowu wygrać?! Cholera jasna... A jak mam się wyrażać panie profesorze?! Te szczurojady zwyciężyły!  Do diabła z bezstronnością!
                Po chwili głos komentatora się urwał, co najprawdopodobniej było skutkiem tego, że profesor Flitwick nareszcie zabrał mu megafon.
                Moja radość jak zwykle była nie do opisania. Rozpuściłam włosy, które zaczęły wesoło falować na wietrze. Jeszcze w powietrzu przytuliłam Steph, która wciąż ściskała znicza w dłoni, a po wylądowaniu pogratulowaliśmy sobie nawzajem z resztą drużyny. Niedługo potem na boisku pojawili się też Alice i Al i ich także przytuliłam. Ellie najwyraźniej była zbyt pochłonięta rozmową z nowopoznanymi chłopakami.
                W namiocie wszystkich rozpierał entuzjazm i duma. Ten mecz nie należał do najtrudniejszych, ale takie emocje zawsze nam towarzyszyły po zwycięskim spotkaniu. W szatni, wraz z pozostałymi dziewczynami dogłębnie analizowałyśmy każdą udaną akcję i śmiałyśmy się z tych słabszych. Dobry humor nas nie opuszczał.
                Po pożegnaniu się z resztą drużyny, razem ze Steph wyszłyśmy z namiotu i skierowałyśmy się w stronę miejsca, gdzie umówiłyśmy się z resztą przyjaciół.
                – Fajny mecz, co nie, Malfoy? Szczególnie podobało mi się, jak usnęłaś  –  szydził James Potter, gdy razem ze swoimi kolegami zastąpili nam drogę  –  Podobno Greenwood ma złamaną rękę, przez ten faul, który zafudował mu Zabini, a Amy nie będzie mogła przez tydzień pisać, po tym co zrobił jej Brown.
                Walczyłam ze sobą, by nie dać się sprowokować, jednak mimo wysiłku po chwili wypaliłam:
                – No tak, zapomniałam, że wy Gryfoni jesteście przyzwyczajeni do takiej miłej, łagodnej gry. Najlepiej by wam było, gdyby ścigający podawali sobie różowego balona, a nie kafla, szukający musiał złapać muffinkę ze skrzydłami, a zamiast na miotłach latałoby się na tęczowych jednorożcach. Mam rację?
                Po tych słowach wszyscy wybuchli śmiechem, oprócz mnie i Jamesa. Wpatrywał się on we mnie czekoladowymi oczami, ze złością, a zarazem czymś jeszcze, czego nie mogłam rozszyfrować.
                – To kiedy się spotykamy?  –  zapytał niespodziewanie, jakbyśmy od dawna byli umówieni.
Już miałam mu odpowiedzieć coś w stylu ,,po moim trupie", gdy do rozmowy włączył się Al.      
                – Cześć brat! Miło cię widzieć. O czym gadacie?  –  zapytał stając pomiędzy mną, a Jamesem i poprawiając grzywkę opadającą mu na oko. Udawał ciekawego, lecz byłam niemal pewna, że słyszał ostatnie słowa okularnika na przeciwko niego. Nie mniej jednak, poczułam się dużo pewniej czując u swojego boku Alice, Ellie i Jake'a.
                – Może ty przekonasz swoją Ślizgońską przyjaciółkę, by przestała mi odmawiać?  –  zakpił siedemnastoletni Potter.
                – Kate? Naprawdę chcesz z nią gdziekolwiek pójść?  –  zdziwił się Albus i spojrzał na mnie oceniającym wzrokiem  –  Gwarantuję ci, że nie wytrzymałbyś z nią nawet chwili. Poza tym, chyba stać cię na jakąś ładniejszą.
                Ostatnie zdanie Ala trochę mnie zabolało, mimo iż wiedziałam, że tylko odgrywa pewną rolę przed swoim bratem.
                – Młody ma rację, James. Chodź znajdziemy jakieś dziewczyny które nie są zapatrzonymi w siebie, aroganckimi, wrednymi i w dodatku brzydkimi dziewuchami. Znajdziemy sobie jakieś damy wśród Gryfonek  –  powiedział rudzielec stojący blisko starszego Pottera, dobitnie podkreślając trzecie zdanie od końca. Na szczęście James tylko przytaknął i cała jego zgraja udała się w stronę zamku.
               
*

                – Dzięki Al  –  szepnęłam przyjacielowi do ucha, kiedy przebywaliśmy błonia.
                – Nie pozwolę, żeby taki debil jak mój brat cię skrzywdził  –  usłyszałam w odpowiedzi.

*


2 komentarze:

  1. Cudowne^^
    Płakałam ze śmiechu przy komentowaniu meczu :")
    Ale szkoda, że Kate nie chce się umówić z Jamesem :(
    Czekam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się spodobał :D Może już niedługo Kate da szanse Jamesowi? Kto wie? :P Powiem tylko jedno – niebawem się wszystko wyjaśni, a wtedy (mam nadzieję), się nie rozczarujesz :D

      Usuń