Stałam
tak, w turkusowej koszuli bez rękawów, z uroczym kołnierzykiem i kieszonką, eleganckich,
czarnych spodniach i balerinach w tym samym kolorze, oparta o swój kufer. Było
to na dworcu King's Cross. Rozglądałam się nerwowo w poszukiwaniu przyjaciół. W
rękach trzymałam Zoyę, która od kilkunastu minut usiłowała się wyrwać z moich
objęć drapiąc i gryząc mnie po rękach, uprzednio rozszarpując na strzępy mój
nowy, czarny żakiet, który z powodu upału również musiałam trzymać w rękach.
Score i Mike już dawno wsiedli do pociągu. Spojrzałam na zegar wiszący na
jednym z filarów. 10:42. ,,Jak ci idioci się nie pospieszą, to zaraz zwariuję.
Dwa miesiące ich nie widziałam, a oni jakby celowo jeszcze przedłużają ten czas
o kilka długich chwil... Zostaw mnie głupi sierściuchu! Nie gryź!" -
pomyślałam.
W końcu
ją zobaczyłam. Niska dziewczyna drobnej postury szła w moją stronę, ubrana w
białą, krótką bluzkę i zwiewną, lecz elegancką spódnicę w kolorze pudrowego
różu. Na ramieniu miała zawieszoną jasnobrązową torebkę, z której wystawała
główka jej grzecznej jak aniołek, ośmioletniej kotki. Jej nogi zdobiły kremowe
buty na lekkim koturnie, a śliczną, drobną twarz okalała burza długich,
kręconych, ciemnobrązowych włosów. Cera jak zwykle pokryta opalenizną, choć i
bez niej była śniada.
– Zabiję
cię kiedyś za to. Z roku na rok piękniejsza
– powiedziałam obejmując na powitanie
jedną z moich najbliższych przyjaciółek.
Alice
Lofthouse - chyba najmądrzejsza osoba jaką znam. Nie mam pojęcia jakim cudem
nie trafiła do Ravenclawu, tak jak jej o rok starsza siostra. Były podobne jak
dwie krople wody, zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. Obie bardzo lubiłam,
lecz Natalie Lofthouse rozmawiałam tylko kila razy.
– A ty
jak zwykle urosłaś. Kobieto, zaraz się w jakiś wieżowiec zamienisz! –
zaśmiała się dziewczyna wpatrując się we mnie dużymi, czekoladowymi
oczami.
– I co,
będziemy mieli World Kate Center? – usłyszałam za sobą głos Jake'a i nie mogłam
opanować śmiechu. No dobra, to akurat mu się udało.
Odwróciłam
się w jego stronę i również na powitanie objęłam go. W przeciwieństwie do
Alice, był ode mnie wyższy. Miał na sobie białą koszulkę, dżinsy i granatową
marynarkę.
–
Reszty jeszcze nie ma? – spytała odrobinę zaniepokojona dziewczyna,
nerwowo zerkając na zegarek na jej delikatnym nadgarstku – Za
dziesięć minut odjeżdża pociąg, nie mogą się spóźnić.
– Ja
się nigdy nie spóźniam, tylko przybywam wtedy, gdy mam na to ochotę —
powiedziała Stephanie Badlock dołączając się do rozmowy.
Steph również jest moją przyjaciółką. To
niska, drobna dziewczyna o bardzo jasnej karnacji i wspaniale kontrastujących z
nią całkowicie czarnych, prostych włosach i równie ciemnych oczach. Miała na
sobie elegancką, ciemnozieloną bluzkę, grafitowe rurki i trampki. Może nie
dobrała tego zestawu najlepiej, ale taki był jej charakter. Poza wyjątkami, jak
rozpoczęcie i zakończenie roku nigdy nie ubierała się ładnie, ani dziewczęco.
Co nie znaczy też, że jej ubrania były brzydkie, bynajmniej. Miała po prostu
swój specyficzny, luźny, czasami wręcz sportowy styl. Była ona bowiem szukającą
w drużynie Slytherinu. Bardzo dobrą szukającą. Nie jeden mecz wygraliśmy, dzięki
jej zwinności i umiejętnościom. To w niej lubiłam najbardziej. W naszej paczce,
tylko ona i Jake podzielali moje zafascynowanie quidditchem. Byliśmy trochę
zafiksowani na punkcie naszej drużyny.
Przywitałam
się z nowoprzybyłą przyjaciółką, a gdy obejmowałam ją ramieniem zauważyłam coś,
co mnie dosyć zdziwiło i zaniepokoiło. Do pociągu wsiadała Ellie, jak zwykle
otoczona facetami, nie zwracając najmniejszej uwagi na grupę czekających na nią
przyjaciół. Było to szokiem, ponieważ zwykle jednak zajmowaliśmy wspólny
przedział. Obraziła się na nich, przez to co powiedziałam w lodziarni? A może
tylko na mnie jest wkurzona, a że inni są ze mną, to ma nas wszystkich gdzieś?
Gdy
Jake witał się ze Steph, spojrzałam na Alice, która najwyraźniej spostrzegła to
co ja.
Obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem, lecz tylko wzruszyłam
ramionami.
Po
kilku chwilach pojawiła się kolejna bliska mi osoba - Juliet Parkinson. Julie
to moja najlepsza przyjaciółka. Ma pofalowane, jasnobrązowe włosy do ramion, o
rzadko spotykanym odcieniu i zielone oczy. Jej cera jest dosyć blada, ale przynajmniej wzrost, jest choć trochę zbliżony do
mojego. Może nie jest tak piękna jak Alice, ale jest mi najbliższą ze
wszystkich przyjaciółek.
– Nie
ma jeszcze tylko Albusa i Ellie –
stwierdziła Steph.
– Al! -
krzyknęłam na widok zbliżającego się w naszą stronę chłopaka i podbiegłam
rzucając się mu w ramiona.
Albus
Potter. Tak wiele uczuć i wspomnień się z nim wiązało... Był moim najlepszym
przyjacielem i to nie wzbudzało najmniejszych wątpliwości. To niewysoki chłopak,
o raczej przeciętnej budowie. Ale jego oczy... Duże, szmaragdowe ślepia w
kształcie migdałów, pełne szczęścia, ale i dostojności. Zresztą cała jego twarz
była taka. No i włosy... Miał kruczoczarną, bujną, czuprynę średniej długości. Jak zwykle jedno oko miał przysłonięte przez grzywkę. Kto go nie zna, mógłby pomyśleć że jest jakimś emo.
–
Dobrze cię widzieć – powiedział, gdy w końcu się od niego
odlepiłam. ,,Co mnie napadło? Kate, nie zachowuj się jak idiotka. Widziałaś go
dwa miesiące temu. " - narzekałam na samą siebie w myślach, lecz cichy
głos z tyłu głowy szeptał ,,Całe dwa miesiące...".
– Ta,
dobrze że w końcu zaszczyciłeś nas swoją obecnością – powiedział prześmiewczo Jake, który
najwyraźniej zauważył, że z jakiegoś powodu nie mogę się odezwać. ,,Ale
dlaczego? Przecież z Alem zawsze najlepiej mi się rozmawiało..." - dziwiłam
się sama sobie.
– Za pięć minut odjeżdża nasza jedyna szansa na
przybycie na czas do Hogwartu. Możemy się pospieszyć i wsiadać? – zapytał Al, gdy przywitał się już ze
wszystkimi.
– Ale
nie ma jeszcze Ellie – zauważyła Steph.
– Ona
jest już w pociągu, później do nas dołączy. Teraz... Coś jej wypadło – zmyśliła
Alice chcąc wybrnąć z sytuacji.
–
Dobra, wsiadajmy bo nas tu jeszcze zostawią – zdecydowałam i weszliśmy do jednego
ze szkarłatnych wagonów Expressu Hogwart, a ten chwilę później ruszył.
Wszędzie
było pełno uczniów. Przeszliśmy chyba cały pociąg w poszukiwaniu wolnego
przedziału, lecz żadnego nie znaleźliśmy i skończyło się na tym, że
przegoniliśmy dwójkę pierwszoroczniaków i zajęliśmy ich miejsca. Wszyscy
wolelibyśmy uniknąć widoku bliskiej płaczu, przerażonej dziewczynki i równie
zdenerwowanego chłopca, ale okoliczności nas do tego zmusiły. Alice zresztą
później tę małą uciszała i pocieszała przez pół godziny... Często się
zastanawiam, czy tiara nie pomyliła się przydzielając tę dziewczynę do domu
węża. Ona ma zbyt dobre serce...
Wrzuciliśmy
walizki na półki nad siedzeniami i zajęliśmy miejsca. Nareszcie mogłam wypuścić
tego durnego kota, który od półgodziny masakrował moje ręce. Jak zwykle
usiadłam pod oknem, a obok mnie Alice i zaraz za nią Steph. Naprzeciwko
siedział Jake, a u jego boku Julie i Al. Wpatrzyłam się w zmieniający się
krajobraz. Uspokajało mnie to.
– No to
może zaczniemy od klasyka... Jak wam minęły wakacje? – zagadnął Jake, gdy pociąg pokonywał właśnie
sporą równinę.
–
Mauritius, z rodziną – zaczęła dyskusję Alice. ,,Mauritius... moje
marzenie... Tej to się powodzi... " - pomyślałam z zazdrością mimo woli.
– Alpy,
obóz –
odezwała się Steph.
–
Wenecja, z rodziną – powiedziała Julie.
Wciąż siedziałam wgapiona w okno.
– Egipt,
z rodzicami - rzekł Jake.
Doskonale pamiętałam te dwa tygodnie, gdy wyjechał. Wtedy
nie miałam już zupełnie nikogo i potwornie nudziłam się siedząc samotnie w czterech
ścianach.
–
Dom – oderwałam wzrok od okna i
spojrzałam na tego kto to wypowiedział. Czyli nie tylko ja przesiedziałam dwa
miesiące w domu nigdzie nie wyjeżdżając?
Albus
patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami. Nie miałam wątpliwości, że to z jego
ust wydobyło się ostatnie słowo.
–
Naprawdę Al? Ciebie zawsze starzy zabierali na najdroższe wycieczki –
niedowierzał Jake.
– Tak
jakoś wyszło... – zamyślił się i odwrócił ode mnie wzrok. Tak bardzo chciałam
by znów na mnie spojrzał. Co się ze mną dzieje...?
– A ty
Kate? –
zapytała Julie, po chwili tego żałując.
– To co
zawsze... – odparłam znudzonym tonem znów wpatrzona w
okno, a raczej wspaniały krajobraz za nim
– kolejne nudne wakacje spędzone
w tym okropnym domu.
– Ej...
Ale nie mów, że było nam aż tak nudno! - oburzył się żartobliwie Jake, a ja
spiorunowałam go wzrokiem.
–
Wiecie, że moja siostra w tym roku jedzie pierwszy raz do Hogwartu? - słowa Julie brzmiały bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Ty
masz siostrę? – zapytaliśmy wszyscy niemal jednocześnie.
– Noo... Mam.
– Jak ty to przed nami zataiłaś
tyle lat? – wciąż nie mogłam się
nadziwić, że zdołała ukrywać to przez pięć lat.
– Ja niczego nie zatajałam! Wy
nie pytaliście, a ja się nią jakoś specjalnie nie chwaliłam... Boje się, że
może nie trafić do Slytherinu... Tutaj mogłabym się nią zająć –
troskała się.
W myślach przeszukiwałam każdą
rozmowę z Julie'ą w ciągu ostatnich pięciu lat. Nie mogłam jednak przypomnieć
sobie żadnego pytania o rodzeństwo...
– Zaraz zaczyna się spotkanie
prefektów... Muszę iść – oznajmiła Alice po krótkiej chwili milczenia.
– Kolejna się urwała... Dlaczego
nam nie powiedziałaś, że zostałaś prefektem?
– w zasadzie nie było dla
mnie dziwne, że to właśnie ją uhonorowano tym stanowiskiem, jednak niepewnie
się poczułam, nie wiedząc o kolejnej ważnej rzeczy.
– Noo... Teraz wam
mówię –
zarumieniła się. ,,Jak mnie wkurza to ich noo" - pomyślałam.
– Odprowadzę cie –
powiedziałam do Alice, po czym dałam znak Julie, by poszła z nami.
Wyszłyśmy we trzy na
korytarz i skierowałyśmy się w stronę przedziału prefektów. Gdy dotarłyśmy na
miejsce pożegnałyśmy Alice i zawróciłyśmy.
– A teraz przedstawisz
mi swoją siostrę – powiedziałam stanowczo.
– Po co?
– Bo chcę poznać siostrę swojej najlepszej
przyjaciółki.
Julie
zgodziła się i wspólnie zaczęłyśmy szukać tej małej. Sama nie wiem, dlaczego tak mnie interesowała, ale bardzo chciałam ją poznać. W końcu weszłyśmy do
przedziału prawie na początku pociągu i Julie przywitała się z siostrą.
Oniemiałam.
Dziewczynka miała długie, proste blond włosy i błękitne oczy. Ta jedenastolatka
wyglądała jak ja w dzieciństwie! Nie, coś tu jest nie tak. Julie na pewno sobie
ze mnie żartuje.
–
Cześć – powiedziałam niepewnie.
– Ty
pewnie jesteś Kate! Julie opowiadała mi o tobie! –
wypaliła wesoło mała.
– A co
mówiła?
– Że
masz ładne włosy, takie same jak ja.
Po tych
słowach pozostałe dziewczynki w przedziale zachichotały. Co tu się, do cholery,
wyprawia?! To nie jest ani trochę zabawne!
*
Reszta
podróży minęła mi na rozmyśleniach o tym małym klonie mnie i graniu z Alice w
szachy czarodziejów, kiedy ta wreszcie wróciła ze spotkania prefektów.
W końcu dojechaliśmy, a na dworze
było już ciemno. Pociąg się zatrzymał. Zoya spała, więc delikatnie wzięłam ją
na ręce. Właśnie zdejmowałam kufer, gdy ten otworzył się i spadł z hukiem z
półki, wyrzucając z siebie kilka moich rzeczy . Kotka którą trzymałam, obudziła
się przerażona i uciekła przez otwarte drzwi na korytarz. Zaklęłam soczyście
pod nosem. Alice i Steph już zaczynały mi pomagać zbierać moje ubrania z
podłogi, ale poleciłam im, by złapały lepiej te durne kocisko, zanim coś sobie
zrobi. Chociaż wtedy nie byłam pewna, czy nie chce, żeby coś jej się jednak
stało...
Wszyscy
już wyszli z przedziału, a ja nareszcie sprzątnęłam swoje rzeczy do kufra, więc
podniosłam się. W drzwiach, stał oparty o framugę Al. Znów się na mnie gapił
tymi swoimi wielkimi, szmaragdowymi oczami.
– Wszystko w porządku? Zachowujesz się jakoś
dziwnie... – zapytał.
– Ja...
– co mam mu powiedzieć? – sama
nie wiem co się ze mną dzieje...
Chłopak podszedł do mnie i chciał mnie objąć, ale cofnęłam
się o krok. Nie mam pojęcia dlaczego.
– Al... Boję sie, że coś do ciebie czuję... –
wyznałam.
– Boisz
się? Myślałem, że to oczywiste – zdziwił się chłopak
,,Co ma być oczywiste?! Że go koch..." - nie
dopuszczałam do siebie tej myśli.
– Tak,
Kate. Kocham Cię. Kocham cię jak siostrę. Po prostu czuję jakbyś nią była, choć
wiem, że to niemożliwe. Zawsze tak było i myślałem, że to wiesz –
wytłumaczył i wszystko stało się jasne.
Teraz
już zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę, to wiedziałam to już wcześniej. Ale
jak zwykle, kilka jego słów wystarczyło, bym pojęła to jeszcze lepiej. On miał
racje, zresztą jak zwykle. Traktuje go nie tylko jak najlepszego przyjaciela,
ale jak rodzeństwo. Nie kocham go bardziej jak mojego prawdziwego brata,
Score'a, ale też nie mniej. Po prostu inaczej...
–
Dziękuję – powiedziałam przytulając się
do niego.
– Nie
chciałbym wam przeszkadzać, ale jak się nie pospieszycie, to zaraz będziecie
wracać na King's Cross – usłyszałam głos Jake'a, choć miałam wrażenie,
że jest nieco inny niż zwykle.
Wzięłam
kufer i wyszliśmy we trójkę z pociągu. Jake opowiedział, że dziewczynom, nie
bez kłopotu, udało się złapać Zoyę i pojechały już do zamku. Wsiedliśmy do
chyba ostatniego już powozu i my również ruszyliśmy w stronę Hogwartu.
Ten
wieczór był piękny. Bezchmurne niebo zdobiły liczne gwiazdy, a księżyc dawał
dużo światła. Widzieliśmy jak po jeziorze płynie chmara małych, drewnianych
łódeczek, w których siedzą pierwszoroczni. Przez chwilę wróciłam myślami do
mojej pierwszej chwili, gdy ujrzałam Hogwart. Wielki, majestatyczny zamek, z
wieloma strzelistymi wieżami od razu wzbudził mój podziw. Teraz, choć widziałam
go już tyle razy, nadal mnie zachwycał.
Robiło
się coraz chłodniej, ale w końcu dojechaliśmy na miejsce i oddaliśmy kufry
Filchowi. Do szkoły akurat wchodzili pierwszoroczni, więc szybko przecisnęliśmy
się bokiem. Nigdy nie lubiłam dzieci... Przeszliśmy przez Salę Wejściową i
weszliśmy do gwarnej, pełnej uczniów Wielkiej Sali.
To
miejsce było tak charakterystyczne dla tego zamku, że zawsze napawało mnie
dziwnym, ale bardzo przyjemnym uczuciem. Nie da się tego porównać z niczym.
Wielka Sala to olbrzymie pomieszczenie, w którym ustawione jest pięć stołów.
Cztery z nich stoją równolegle i są one poświęcone uczniom wszystkich domów, a
piąty umieszczony jest naprzeciwko drzwi, prostopadły do reszty i przy nim
zasiadają nauczyciele i pani dyrektor. Sufit jak zwykle zaczarowano, tak aby
przypominał niebo w nocy, a pod nim latało pełno świec. Magia aż wylewała się z
tego miejsca.
Usiedliśmy
przy Ślizgońskim stole tuż przed tym, gdy profesor Longbottom wprowadził do
sali pierwszorocznych. Wśród nich zauważyłam mojego małego klona, nazywanego
siostrą Julie'i.
Po
krótkiej przemowie rozpoczęła się Ceremonia Przydziału.
–
Whittermore, Scarlet! – rozległ się głos profesora Longbottoma.
– Ravenclaw! –
donośnie krzyknęła tiara, a wśród Krukonów słychać było owację.
– Farnworth, Oliver!
– Gryffindor!
– Gawley, Scott!
– Hufflepuff!
–
Kimberley, Oscar!
– Slytherin!
Kolejni uczniowie
byli dołączani do poszczególnych domów.
–
Parkinson, Carly! – gdy zabrzmiało to imię i nazwisko poczułam,
że Julie trochę się zaniepokoiła. Złapałam ją za rękę, aby ją uspokoić. Dziewczynka
podeszła do stołka na podwyższeniu i po chwili cała sala usłyszała werdykt tiary:
–
Gryffindor!
Przy Gryfońskim rozległy się owacje, a ja usłyszałam cichy
jęk mojej przyjaciółki. Objęłam ją ramieniem.
–
Nie... Tylko nie Gryffindor... Moja siostra nie może być Gryfonką! –
szlochała.
Szkoda
mi było Julie. Szkoda mi było ich obu. Wiem, że moja przyjaciółka nigdy nie
tolerowała Gryfonów. Ale teraz musi zacząć...
Jeszcze
kilkanaścioro jedenastolatków trafiło do nowych domów, a potem jak zwykle pani dyrektor
Minerwa McGonagall wygłosiła przemowę. Nie zarejestrowałam w jej słowach
niczego szczególnie ważnego, a gdy skończyła zajęłam się jedzeniem. Parę razy
udało mi się zauważyć, jak Julie zerka z rezygnacją na swoją siostrę, a ta
nawet nie zwraca na nią uwagi. Coraz mniej lubiłam tą małą...
W końcu
uczta się skończyła i uczniowie powoli zaczęli rozchodzić się do pokojów
wspólnych.
– Ja
jeszcze muszę zebrać i zaprowadzić pierwszoroczniaków, wrócę trochę
później – poinformowała mnie Alice. Szczerze jej
współczułam tego przykrego obowiązku.
Udaliśmy
się z Alem, Jakiem, Julie'ą i Steph do lochów. Tu znajdował się salon
Slytherinu. Prowadziły do niego długie, zimne schody. Było tu pełno kurzu, ale
nikomu to nie przeszkadzało.
Wkrótce
znaleźliśmy się w Ślizgońskim pokoju wspólnym. Umieszczony był pod jeziorem,
więc przez okna można było obserwować pływające ryby, raki i inne morskie
stworzenia. Jak zwykle ustawione było tu kilka czarnych kanap, foteli i
stolików. Po lewej stronie widniał wielki kominek ozdobiony kamiennymi i srebrnymi
wężami, a na prawo znajdowały się wejścia do dormitoriów. Kochałam tamtą atmosferę. To coś, czego bardzo mi brakowało.
Rozsiedliśmy
się na kanapach przy kominku i pogrążyliśmy w wesołych rozmowach. Niedługo
potem dołączyła do nas Alice. Gdy zrobiło się późno pożegnałyśmy chłopaków i
udałyśmy się z dziewczynami do naszego dormitorium. Nareszcie łóżko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz