niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział drugi

                Stałam tak, w turkusowej koszuli bez rękawów, z uroczym kołnierzykiem i kieszonką, eleganckich, czarnych spodniach i balerinach w tym samym kolorze, oparta o swój kufer. Było to na dworcu King's Cross. Rozglądałam się nerwowo w poszukiwaniu przyjaciół. W rękach trzymałam Zoyę, która od kilkunastu minut usiłowała się wyrwać z moich objęć drapiąc i gryząc mnie po rękach, uprzednio rozszarpując na strzępy mój nowy, czarny żakiet, który z powodu upału również musiałam trzymać w rękach. Score i Mike już dawno wsiedli do pociągu. Spojrzałam na zegar wiszący na jednym z filarów. 10:42. ,,Jak ci idioci się nie pospieszą, to zaraz zwariuję. Dwa miesiące ich nie widziałam, a oni jakby celowo jeszcze przedłużają ten czas o kilka długich chwil... Zostaw mnie głupi sierściuchu! Nie gryź!" - pomyślałam.
                W końcu ją zobaczyłam. Niska dziewczyna drobnej postury szła w moją stronę, ubrana w białą, krótką bluzkę i zwiewną, lecz elegancką spódnicę w kolorze pudrowego różu. Na ramieniu miała zawieszoną jasnobrązową torebkę, z której wystawała główka jej grzecznej jak aniołek, ośmioletniej kotki. Jej nogi zdobiły kremowe buty na lekkim koturnie, a śliczną, drobną twarz okalała burza długich, kręconych, ciemnobrązowych włosów. Cera jak zwykle pokryta opalenizną, choć i bez niej była śniada. 
                – Zabiję cię kiedyś za to. Z roku na rok piękniejsza  –  powiedziałam obejmując na powitanie jedną z moich najbliższych przyjaciółek.
                Alice Lofthouse - chyba najmądrzejsza osoba jaką znam. Nie mam pojęcia jakim cudem nie trafiła do Ravenclawu, tak jak jej o rok starsza siostra. Były podobne jak dwie krople wody, zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. Obie bardzo lubiłam, lecz Natalie Lofthouse rozmawiałam tylko kila razy.
                – A ty jak zwykle urosłaś. Kobieto, zaraz się w jakiś wieżowiec zamienisz!  –  zaśmiała się dziewczyna wpatrując się we mnie dużymi, czekoladowymi oczami.   
                – I co, będziemy mieli World Kate Center?  –  usłyszałam za sobą głos Jake'a i nie mogłam opanować śmiechu. No dobra, to akurat mu się udało.
                Odwróciłam się w jego stronę i również na powitanie objęłam go. W przeciwieństwie do Alice, był ode mnie wyższy. Miał na sobie białą koszulkę, dżinsy i granatową marynarkę.
                – Reszty jeszcze nie ma?  –  spytała odrobinę zaniepokojona dziewczyna, nerwowo zerkając na zegarek na jej delikatnym nadgarstku  –  Za dziesięć minut odjeżdża pociąg, nie mogą się spóźnić.
                – Ja się nigdy nie spóźniam, tylko przybywam wtedy, gdy mam na to ochotę — powiedziała Stephanie Badlock dołączając się do rozmowy.
                 Steph również jest moją przyjaciółką. To niska, drobna dziewczyna o bardzo jasnej karnacji i wspaniale kontrastujących z nią całkowicie czarnych, prostych włosach i równie ciemnych oczach. Miała na sobie elegancką, ciemnozieloną bluzkę, grafitowe rurki i trampki. Może nie dobrała tego zestawu najlepiej, ale taki był jej charakter. Poza wyjątkami, jak rozpoczęcie i zakończenie roku nigdy nie ubierała się ładnie, ani dziewczęco. Co nie znaczy też, że jej ubrania były brzydkie, bynajmniej. Miała po prostu swój specyficzny, luźny, czasami wręcz sportowy styl. Była ona bowiem szukającą w drużynie Slytherinu. Bardzo dobrą szukającą. Nie jeden mecz wygraliśmy, dzięki jej zwinności i umiejętnościom. To w niej lubiłam najbardziej. W naszej paczce, tylko ona i Jake podzielali moje zafascynowanie quidditchem. Byliśmy trochę zafiksowani na punkcie naszej drużyny.
                Przywitałam się z nowoprzybyłą przyjaciółką, a gdy obejmowałam ją ramieniem zauważyłam coś, co mnie dosyć zdziwiło i zaniepokoiło. Do pociągu wsiadała Ellie, jak zwykle otoczona facetami, nie zwracając najmniejszej uwagi na grupę czekających na nią przyjaciół. Było to szokiem, ponieważ zwykle jednak zajmowaliśmy wspólny przedział. Obraziła się na nich, przez to co powiedziałam w lodziarni? A może tylko na mnie jest wkurzona, a że inni są ze mną, to ma nas wszystkich gdzieś?
                Gdy Jake witał się ze Steph, spojrzałam na Alice, która najwyraźniej spostrzegła to co ja.
Obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem, lecz tylko wzruszyłam ramionami.
                Po kilku chwilach pojawiła się kolejna bliska mi osoba - Juliet Parkinson. Julie to moja najlepsza przyjaciółka. Ma pofalowane, jasnobrązowe włosy do ramion, o rzadko spotykanym odcieniu i zielone oczy. Jej cera jest dosyć blada, ale przynajmniej wzrost, jest choć trochę zbliżony do mojego. Może nie jest tak piękna jak Alice, ale jest mi najbliższą ze wszystkich przyjaciółek. 
                – Nie ma jeszcze tylko Albusa i Ellie  stwierdziła Steph.
                – Al! - krzyknęłam na widok zbliżającego się w naszą stronę chłopaka i podbiegłam rzucając się mu w ramiona.
                Albus Potter. Tak wiele uczuć i wspomnień się z nim wiązało... Był moim najlepszym przyjacielem i to nie wzbudzało najmniejszych wątpliwości. To niewysoki chłopak, o raczej przeciętnej budowie. Ale jego oczy... Duże, szmaragdowe ślepia w kształcie migdałów, pełne szczęścia, ale i dostojności. Zresztą cała jego twarz była taka. No i włosy... Miał kruczoczarną, bujną, czuprynę średniej długości. Jak zwykle jedno oko miał przysłonięte przez grzywkę. Kto go nie zna, mógłby pomyśleć że jest jakimś emo.
                – Dobrze cię widzieć  –  powiedział, gdy w końcu się od niego odlepiłam. ,,Co mnie napadło? Kate, nie zachowuj się jak idiotka. Widziałaś go dwa miesiące temu. " - narzekałam na samą siebie w myślach, lecz cichy głos z tyłu głowy szeptał ,,Całe dwa miesiące...".
                – Ta, dobrze że w końcu zaszczyciłeś nas swoją obecnością  –  powiedział prześmiewczo Jake, który najwyraźniej zauważył, że z jakiegoś powodu nie mogę się odezwać. ,,Ale dlaczego? Przecież z Alem zawsze najlepiej mi się rozmawiało..." - dziwiłam się sama sobie.
                –  Za pięć minut odjeżdża nasza jedyna szansa na przybycie na czas do Hogwartu. Możemy się pospieszyć i wsiadać? –  zapytał Al, gdy przywitał się już ze wszystkimi.
                – Ale nie ma jeszcze Ellie  –  zauważyła Steph.
                – Ona jest już w pociągu, później do nas dołączy. Teraz... Coś jej wypadło  –  zmyśliła Alice chcąc wybrnąć z sytuacji.
                – Dobra, wsiadajmy bo nas tu jeszcze zostawią  – zdecydowałam i weszliśmy do jednego ze szkarłatnych wagonów Expressu Hogwart, a ten chwilę później ruszył.
                Wszędzie było pełno uczniów. Przeszliśmy chyba cały pociąg w poszukiwaniu wolnego przedziału, lecz żadnego nie znaleźliśmy i skończyło się na tym, że przegoniliśmy dwójkę pierwszoroczniaków i zajęliśmy ich miejsca. Wszyscy wolelibyśmy uniknąć widoku bliskiej płaczu, przerażonej dziewczynki i równie zdenerwowanego chłopca, ale okoliczności nas do tego zmusiły. Alice zresztą później tę małą uciszała i pocieszała przez pół godziny... Często się zastanawiam, czy tiara nie pomyliła się przydzielając tę dziewczynę do domu węża. Ona ma zbyt dobre serce...
                Wrzuciliśmy walizki na półki nad siedzeniami i zajęliśmy miejsca. Nareszcie mogłam wypuścić tego durnego kota, który od półgodziny masakrował moje ręce. Jak zwykle usiadłam pod oknem, a obok mnie Alice i zaraz za nią Steph. Naprzeciwko siedział Jake, a u jego boku Julie i Al. Wpatrzyłam się w zmieniający się krajobraz. Uspokajało mnie to.
                – No to może zaczniemy od klasyka... Jak wam minęły wakacje?  – zagadnął Jake, gdy pociąg pokonywał właśnie sporą równinę.
                – Mauritius, z rodziną  –  zaczęła dyskusję Alice. ,,Mauritius... moje marzenie... Tej to się powodzi... " - pomyślałam z zazdrością mimo woli.
                – Alpy, obóz  –  odezwała się Steph.
                – Wenecja, z rodziną  – powiedziała Julie. Wciąż siedziałam wgapiona w okno.
                – Egipt, z rodzicami - rzekł Jake.
                Doskonale pamiętałam te dwa tygodnie, gdy wyjechał. Wtedy nie miałam już zupełnie nikogo i potwornie nudziłam się siedząc samotnie w czterech ścianach.
                – Dom  – oderwałam wzrok od okna i spojrzałam na tego kto to wypowiedział. Czyli nie tylko ja przesiedziałam dwa miesiące w domu nigdzie nie wyjeżdżając?
                Albus patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami. Nie miałam wątpliwości, że to z jego ust wydobyło się ostatnie słowo.
                – Naprawdę Al? Ciebie zawsze starzy zabierali na najdroższe wycieczki  –  niedowierzał Jake.
                – Tak jakoś wyszło... – zamyślił się i odwrócił ode mnie wzrok. Tak bardzo chciałam by znów na mnie spojrzał. Co się ze mną dzieje...?
                – A ty Kate?  –  zapytała Julie, po chwili tego żałując.
                – To co zawsze...  –  odparłam znudzonym tonem znów wpatrzona w okno, a raczej wspaniały krajobraz za nim  –  kolejne nudne wakacje spędzone w tym okropnym domu.
                – Ej... Ale nie mów, że było nam aż tak nudno! - oburzył się żartobliwie Jake, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
                – Wiecie, że moja siostra w tym roku jedzie pierwszy raz do Hogwartu? - słowa Julie brzmiały bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
                – Ty masz siostrę?  –  zapytaliśmy wszyscy niemal jednocześnie.
                – Noo... Mam.
                – Jak ty to przed nami zataiłaś tyle lat?  – wciąż nie mogłam się nadziwić, że zdołała ukrywać to przez pięć lat.
                – Ja niczego nie zatajałam! Wy nie pytaliście, a ja się nią jakoś specjalnie nie chwaliłam... Boje się, że może nie trafić do Slytherinu... Tutaj mogłabym się nią zająć  –  troskała się.
                W myślach przeszukiwałam każdą rozmowę z Julie'ą w ciągu ostatnich pięciu lat. Nie mogłam jednak przypomnieć sobie żadnego pytania o rodzeństwo...
                – Zaraz zaczyna się spotkanie prefektów... Muszę iść  –  oznajmiła Alice po krótkiej chwili milczenia.
                – Kolejna się urwała... Dlaczego nam nie powiedziałaś, że zostałaś prefektem?    w zasadzie nie było dla mnie dziwne, że to właśnie ją uhonorowano tym stanowiskiem, jednak niepewnie się poczułam, nie wiedząc o kolejnej ważnej rzeczy.
                – Noo... Teraz wam mówię  –  zarumieniła się. ,,Jak mnie wkurza to ich noo" - pomyślałam.
                – Odprowadzę cie  –  powiedziałam do Alice, po czym dałam znak Julie, by poszła z nami.
                Wyszłyśmy we trzy na korytarz i skierowałyśmy się w stronę przedziału prefektów. Gdy dotarłyśmy na miejsce pożegnałyśmy Alice i zawróciłyśmy.
                – A teraz przedstawisz mi swoją siostrę  –  powiedziałam stanowczo.
                – Po co?     
                 – Bo chcę poznać siostrę swojej najlepszej przyjaciółki.
                Julie zgodziła się i wspólnie zaczęłyśmy szukać tej małej. Sama nie wiem, dlaczego tak mnie interesowała, ale bardzo chciałam ją poznać. W końcu weszłyśmy do przedziału prawie na początku pociągu i Julie przywitała się z siostrą.
                Oniemiałam. Dziewczynka miała długie, proste blond włosy i błękitne oczy. Ta jedenastolatka wyglądała jak ja w dzieciństwie! Nie, coś tu jest nie tak. Julie na pewno sobie ze mnie żartuje.
                – Cześć  – powiedziałam niepewnie.
                – Ty pewnie jesteś Kate! Julie opowiadała mi o tobie!  –  wypaliła wesoło mała.
                – A co mówiła?
                – Że masz ładne włosy, takie same jak ja.
                Po tych słowach pozostałe dziewczynki w przedziale zachichotały. Co tu się, do cholery, wyprawia?! To nie jest ani trochę zabawne!

*

                Reszta podróży minęła mi na rozmyśleniach o tym małym klonie mnie i graniu z Alice w szachy czarodziejów, kiedy ta wreszcie wróciła ze spotkania prefektów.
                W końcu dojechaliśmy, a na dworze było już ciemno. Pociąg się zatrzymał. Zoya spała, więc delikatnie wzięłam ją na ręce. Właśnie zdejmowałam kufer, gdy ten otworzył się i spadł z hukiem z półki, wyrzucając z siebie kilka moich rzeczy . Kotka którą trzymałam, obudziła się przerażona i uciekła przez otwarte drzwi na korytarz. Zaklęłam soczyście pod nosem. Alice i Steph już zaczynały mi pomagać zbierać moje ubrania z podłogi, ale poleciłam im, by złapały lepiej te durne kocisko, zanim coś sobie zrobi. Chociaż wtedy nie byłam pewna, czy nie chce, żeby coś jej się jednak stało...
                Wszyscy już wyszli z przedziału, a ja nareszcie sprzątnęłam swoje rzeczy do kufra, więc podniosłam się. W drzwiach, stał oparty o framugę Al. Znów się na mnie gapił tymi swoimi wielkimi, szmaragdowymi oczami.
                –  Wszystko w porządku? Zachowujesz się jakoś dziwnie...   –   zapytał.
                –  Ja...  –  co mam mu powiedzieć?  –  sama nie wiem co się ze mną dzieje...
Chłopak podszedł do mnie i chciał mnie objąć, ale cofnęłam się o krok. Nie mam pojęcia dlaczego.
                –  Al... Boję sie, że coś do ciebie czuję...   –  wyznałam.
                – Boisz się? Myślałem, że to oczywiste  –  zdziwił się chłopak
,,Co ma być oczywiste?! Że go koch..." - nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
                – Tak, Kate. Kocham Cię. Kocham cię jak siostrę. Po prostu czuję jakbyś nią była, choć wiem, że to niemożliwe. Zawsze tak było i myślałem, że to wiesz  –  wytłumaczył i wszystko stało się jasne.
                Teraz już zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę, to wiedziałam to już wcześniej. Ale jak zwykle, kilka jego słów wystarczyło, bym pojęła to jeszcze lepiej. On miał racje, zresztą jak zwykle. Traktuje go nie tylko jak najlepszego przyjaciela, ale jak rodzeństwo. Nie kocham go bardziej jak mojego prawdziwego brata, Score'a, ale też nie mniej. Po prostu inaczej...
                – Dziękuję  – powiedziałam przytulając się do niego.
                – Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale jak się nie pospieszycie, to zaraz będziecie wracać na King's Cross  –  usłyszałam głos Jake'a, choć miałam wrażenie, że jest nieco inny niż zwykle.
                Wzięłam kufer i wyszliśmy we trójkę z pociągu. Jake opowiedział, że dziewczynom, nie bez kłopotu, udało się złapać Zoyę i pojechały już do zamku. Wsiedliśmy do chyba ostatniego już powozu i my również ruszyliśmy w stronę Hogwartu.
                Ten wieczór był piękny. Bezchmurne niebo zdobiły liczne gwiazdy, a księżyc dawał dużo światła. Widzieliśmy jak po jeziorze płynie chmara małych, drewnianych łódeczek, w których siedzą pierwszoroczni. Przez chwilę wróciłam myślami do mojej pierwszej chwili, gdy ujrzałam Hogwart. Wielki, majestatyczny zamek, z wieloma strzelistymi wieżami od razu wzbudził mój podziw. Teraz, choć widziałam go już tyle razy, nadal mnie zachwycał.
                Robiło się coraz chłodniej, ale w końcu dojechaliśmy na miejsce i oddaliśmy kufry Filchowi. Do szkoły akurat wchodzili pierwszoroczni, więc szybko przecisnęliśmy się bokiem. Nigdy nie lubiłam dzieci... Przeszliśmy przez Salę Wejściową i weszliśmy do gwarnej, pełnej uczniów Wielkiej Sali.
                To miejsce było tak charakterystyczne dla tego zamku, że zawsze napawało mnie dziwnym, ale bardzo przyjemnym uczuciem. Nie da się tego porównać z niczym. Wielka Sala to olbrzymie pomieszczenie, w którym ustawione jest pięć stołów. Cztery z nich stoją równolegle i są one poświęcone uczniom wszystkich domów, a piąty umieszczony jest naprzeciwko drzwi, prostopadły do reszty i przy nim zasiadają nauczyciele i pani dyrektor. Sufit jak zwykle zaczarowano, tak aby przypominał niebo w nocy, a pod nim latało pełno świec. Magia aż wylewała się z tego miejsca.
                Usiedliśmy przy Ślizgońskim stole tuż przed tym, gdy profesor Longbottom wprowadził do sali pierwszorocznych. Wśród nich zauważyłam mojego małego klona, nazywanego siostrą Julie'i.
                Po krótkiej przemowie rozpoczęła się Ceremonia Przydziału.
                – Whittermore, Scarlet!  –  rozległ się głos profesora Longbottoma.
                – Ravenclaw!  –  donośnie krzyknęła tiara, a wśród Krukonów słychać było owację.
                – Farnworth, Oliver!
                – Gryffindor!
                – Gawley, Scott!
                – Hufflepuff!
                – Kimberley, Oscar!
                – Slytherin!
                Kolejni uczniowie byli dołączani do poszczególnych domów.
                – Parkinson, Carly!  –  gdy zabrzmiało to imię i nazwisko poczułam, że Julie trochę się zaniepokoiła. Złapałam ją za rękę, aby ją uspokoić. Dziewczynka podeszła do stołka na podwyższeniu i po chwili cała sala usłyszała werdykt tiary:
                – Gryffindor!
                Przy Gryfońskim rozległy się owacje, a ja usłyszałam cichy jęk mojej przyjaciółki. Objęłam ją ramieniem.
                – Nie... Tylko nie Gryffindor... Moja siostra nie może być Gryfonką!   –  szlochała.
                Szkoda mi było Julie. Szkoda mi było ich obu. Wiem, że moja przyjaciółka nigdy nie tolerowała Gryfonów. Ale teraz musi zacząć...
                Jeszcze kilkanaścioro jedenastolatków trafiło do nowych domów, a potem jak zwykle pani dyrektor Minerwa McGonagall wygłosiła przemowę. Nie zarejestrowałam w jej słowach niczego szczególnie ważnego, a gdy skończyła zajęłam się jedzeniem. Parę razy udało mi się zauważyć, jak Julie zerka z rezygnacją na swoją siostrę, a ta nawet nie zwraca na nią uwagi. Coraz mniej lubiłam tą małą...
                W końcu uczta się skończyła i uczniowie powoli zaczęli rozchodzić się do pokojów wspólnych.
                – Ja jeszcze muszę zebrać i zaprowadzić pierwszoroczniaków, wrócę trochę później  –  poinformowała mnie Alice. Szczerze jej współczułam tego przykrego obowiązku.
                Udaliśmy się z Alem, Jakiem, Julie'ą i Steph do lochów. Tu znajdował się salon Slytherinu. Prowadziły do niego długie, zimne schody. Było tu pełno kurzu, ale nikomu to nie przeszkadzało.
                Wkrótce znaleźliśmy się w Ślizgońskim pokoju wspólnym. Umieszczony był pod jeziorem, więc przez okna można było obserwować pływające ryby, raki i inne morskie stworzenia. Jak zwykle ustawione było tu kilka czarnych kanap, foteli i stolików. Po lewej stronie widniał wielki kominek ozdobiony kamiennymi i srebrnymi wężami, a na prawo znajdowały się wejścia do dormitoriów. Kochałam tamtą atmosferę. To coś, czego bardzo mi brakowało.
                Rozsiedliśmy się na kanapach przy kominku i pogrążyliśmy w wesołych rozmowach. Niedługo potem dołączyła do nas Alice. Gdy zrobiło się późno pożegnałyśmy chłopaków i udałyśmy się z dziewczynami do naszego dormitorium. Nareszcie łóżko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz