Biegłam. Rozejrzałam się dookoła. Poznawałam to miejsce. Byłam w Zakazanym Lesie. Spojrzałam w
prawo i ujrzałam pomiędzy drzewami, przemieszczającego się równo ze mną,
wielkiego, białego wilka. Odwróciłam wzrok i nie przestając mknąć do przodu
popatrzyłam w lewo. Poruszało się tam identyczne zwierze jak po przeciwnej stronie,
jednak całkowicie czarne. Pędząc tak, zahaczyłam o wystający z ziemi korzeń,
potknęłam się i upadłam. Oba stworzenia momentalnie zmieniły kurs i sunęły teraz prosto
na mnie. Już skoczyły w moją stronę i... Obudziłam się. To znowu ten koszmar... Ostatnio śnił mi się on coraz częściej. Chyba
zaczynałam powoli wariować od braku magii...
Podniosłam
się i wyjęłam nogi spod kołdry, wkładając na nie moje ciepłe, wełniane, czarne
kapcie. Spojrzałam na zegarek. 4:27. Dlaczego zawsze gdy są wakacje nie mogę wyspać
się i obudzić o normalnej porze?!
Wstałam z łóżka i podeszłam do okna, aby odsłonić zasłony. Właśnie
wschodziło słońce. Zauważyłam na moim ulubionym fotelu Zoyę. Jest to ponad
pięcioletnia kotka, o szarym umaszczeniu w prążki i białym brzuchu ,,skarpetkach" i ,,krawacie". Choć ma już swoje lata, to jest
bardzo energiczna, żywiołowa i zawsze skora do zabawy. Do tej pory pamiętam,
jak kupiliśmy ją pół roku przed moim pierwszym wyjazdem do Hogwartu.
Poszłam
do łazienki i wzięłam długą kąpiel z bąbelkami. Następnie umyłam zęby,
wysuszyłam i wyprostowałam różdżką moje długie, sięgające do bioder blond włosy
i weszłam w ręczniku z powrotem do sypialni. Wyjęłam z szafy jasne, dżinsowe
szorty oraz białą koszulę bez rękawów z prześliczną koronką na plecach i
ubrałam się. Jak zwykle założyłam jeszcze złotą bransoletkę ze zniczem, który
rusza skrzydełkami gdy dotknie się go ręką. Następnie podeszłam do lustra nad
komodą i wzięłam swoje kosmetyki. Jak co dzień, minimalnie podkręciłam i
pogrubiłam rzęsy tuszem, zrobiłam lekką kreskę moją ulubioną czarną kredką i
przejechałam po obu wargach jasnoróżową pomadką. Po skończonym, prawie
niewidocznym makijażu zerknęłam na stojący na szafce nocnej zegarek. Wskazywał
on 5:53.
W
korytarzu usłyszałam kroki. Pewnie rodzice właśnie wstali i zaczynali szykować się do pracy. Poczułam się raźniej, ponieważ nie lubię poczucia, że tylko ja
nie śpię. Chciałabym, żeby w tym domu było głośno, ale prawie nigdy się
to nie zdarzało. Odkąd pamiętam, zawsze
panowała tu niczym nie zmącona cisza,
ład i porządek.
Zastanawiałam
się czym mam się teraz zająć i stwierdziłam, że dobrze byłoby pomalować
paznokcie. Wyjęłam pilniczek oraz miętowy lakier i rozsiadłam się w białym
fotelu, który jeszcze nie dawno zajmowała Zoya. Tak naprawdę, to wcale nie
lubię robić tych "dziewczęcych rzeczy", ale czasami mam ochotę ładnie
wyglądać, a wtedy trzeba się poświęcić. Poza tym, nie miałam nic ciekawego do
roboty, a musiałam jakoś zabić czas. Po pół godzinie miałam już gotowe pazurki.
Poczułam lekki głód, ale nie chciałam jeszcze schodzić do kuchni. Rozejrzałam
się po pokoju, a moją uwagę przyciągnął leżący na biurku list, który dostałam
miesiąc temu. Wstałam z fotela i podeszłam do pergaminu, po czym zaczęłam
(chyba po raz setny) go czytać.
Szanowna
Panno Malfoy
Mamy przyjemność przypomnieć, że ekspres dowożący uczniów do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie odjeżdża, z peronu dziewiątego i trzy czwarte ze
stacji King's Cross w Londynie, dokładnie 1 września o godzinie 11:00. Niżej załączamy obowiązkowe wyposażenie ucznia piątego roku.
Podręczniki:
,,Natychmiastowa transmutacja" Daniela Cornfilla
,,Jak się
bronić przed
czarną magią (piąty stopień)'' Rufusa Burnhama
,,Magiczne wzory i napoje" Arseniusa Jiggera
,,Ewolucja ciał niebieskich" Nicolasa Dobsona
,,Świat w
liczbach" Josepha McCauleya
,,Standardowa księga zaklęć (piąty stopień)" Mirandy Goshawk
,,Historia magii" Bathildy Bagshot
,,Tysiąc magicznych ziół i grzybów" Phyllidy Spore
,,Tysiąc magicznych ziół i grzybów" Phyllidy Spore
,,Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" Newta Scamandera
Umundurowanie:
Trzy komplety szat roboczych (czarnych)
Jedna zwykła
szpiczasta tiara dzienna
Jedna para rękawic ochronnych ze smoczej skóry
Jeden płaszcz zimowy (czarny, zapinki srebrne)
Pozostałe wyposażenie konieczne do nauki:
Jeden kociołek (cynowy, rozmiar 3)
Jeden zestaw szklanych
lub kryształowych
fiolek
Jedna miedziana waga z
odważnikami
Jeden teleskop
Jeden glob księżyca
Jeden wykres gwiazd
Z poważaniem
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w
Hogwarcie
Minerwa McGonagall
Ilekroć czytałam owe pismo,
od razu czułam się lepiej. Kochałam Hogwart całym sercem. Był to mój dom, w
którym czułam się wspaniale. Nie tylko sam zamek, atmosfera tam panująca,
przedmioty i nauczyciele byli niesamowici. Przede wszystkim najbardziej
tęskniłam za moimi przyjaciółmi. Na szczęście już jutro miałam wyjechać. Nie mówię, że
w domu rodzinnym było mi źle, bynajmniej - dobrze tu wrócić i trochę wypocząć,
spędzić czas z rodzicami itd., ale... To coś zupełnie innego. Po prostu czułam, że tam jest moje miejsce.
Gdy
pogrążyłam się tak w rozmyśleniach nad moją ukochaną szkołą magii, o nogi
zaczęła się ocierać Zoya. Pogłaskałam ją i wypuściłam na balkon. Bardzo łatwo
można było przejść stamtąd na dach, a z niego z kolei zejść po kratce dla
pnących się kwiatów do ogrodu. Często w dzieciństwie wymykałam się tamtędy z
domu. Zawsze lubiłam nocne spacery, a odrobina ryzyka nie zaszkodzi. Ale to już
minęło. Za dwa lata będę pełnoletnia, a młodej damie nie wypada wspinać się i
łazić po dachach.
W końcu
wyszłam na długi korytarz o spokojnym, zielonym kolorze, a potem zeszłam
schodami do szarego przedpokoju. Skręciłam w prawo i znajdowałam się w kuchni.
Była ona dosyć mała, ale (jak dla mnie) całkiem przytulna. Ściany pokrywały
kremowe kafelki, a podłogę biała płyta. Po prawo od drzwi znajdowała się część
jadalniana, gdzie umieszczony był śnieżnobiały stół z krzesłami w tym samym
kolorze. Na jego środku stała zielona roślinka w jasnej, drewnianej doniczce.
Druga strona pomieszczenia miała charakter typowo kuchenny. Stała tam lodówka,
kuchenka i wszelkiego rodzaju szafki. Wszystkie meble były z białego drewna, a
gałki i uchwyty ze złota. Blaty wykonane zostały z marmuru w kremowo-kawowym
odcieniu. Gdzie niegdzie widniały delikatne detale, jak blok na noże i stojaki
na kubki i łyżki, które dodawały kuchni ciepła i uroku. Obie połowy
pomieszczenia oddzielała od siebie wyspa kuchenna, zachowana w odpowiedniej
stylistyce.
Tym
razem stało na niej coś jeszcze, niż tylko misa z owocami. Leżała tam spora
sakiewka z monetami, a do niej przypięty był kawałek pergaminu. Podeszłam do
niego i odczytałam:
Byłam
wczoraj u Gringotta. Zrób dzisiaj szkolne zakupy. Tu masz 300 galeonów . Wrócę później
niż zwykle.
Mama
Nie
byłam specjalnie zdziwiona tym, że rzeczy potrzebne do szkoły muszę kupić sama.
Szczerze mówiąc, to ostatnio Pokątną z rodzicami odwiedziłam jakieś... Trzy
lata temu.
–
Panienko Kate! – usłyszałam znajomy, piskliwy głos za plecami i
odwróciłam się.
Z
salonu właśnie wychodziła Meszka - skrzatka domowa, którą tata podarował mamie
na jej urodziny w zeszłym roku, aby ją nieco odciążyć od obowiązków. Miała może
metr wysokości
– Witaj, Meszko! – przywitałam się z uśmiechem. Zawsze ją
lubiłam. Napełniała ten dom choć odrobiną życia i wesołości. Ponadto dzięki
niej nie miałam żadnych obowiązków jak na przykład sprzątanie czy zmywanie. To
ja oddałam jej swoje stare ubranie gdy tu po raz pierwszy przybyła. Była to
jedyna odzież, którą mogła od nas dostać nie będąc zwolnioną z obowiązków.
Podarowałam jej wtedy białe, puchowe skarpetki i butelkowozielony sweter ze
srebrnym wężem z herbu Slytherinu.
– Na co
panienka ma dzisiaj ochotę?
– To co
zawsze poproszę.
Przeszłyśmy
przez próg i jak zwykle ja rozsiadłam się na wysokim krześle z jasnego drewna
stojącym pod oknem, a skrzatka zabrała się za przyrządzanie musli z jogurtem,
malinami i jagodami oraz kawy.
Wkrótce
śniadanie było gotowe, a ja zabrałam się za jedzenie go. Ledwie oddałam
miseczkę i kubek Meszce, by ta pozmywała, rozległ się dźwięk domofonu. Podeszłam
do słuchawki w przedpokoju i zapytałam:
– Kto
tam?
– To
ja, Jake – usłyszałam w odpowiedzi.
Nacisnęłam
guzik otwierający furtkę i pomyślałam, że niektóre wynalazki mugoli nie są
takie złe... Uchyliłam drzwi i oparłam
się o framugę patrząc na zbliżającą się postać.
W moją
stronę szedł wysoki, dobrze zbudowany, czarnoskóry piętnastolatek z krótkimi
czarnymi włosami. Jego szeroki uśmiech ukazywał równe, proste, białe zęby.
Wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi, pełnymi wesołych iskierek oczami. Ubrany
był w czarny t-shirt z nadrukiem, brązową, skórzaną kurtkę, dżinsy i czarne
trampki za kostkę. Jake, a dokładnie Jacob Zabini to jeden z moich najlepszych,
szkolnych przyjaciół. Znamy się odkąd pamiętam, za sprawą naszych rodziców.
–
Cześć! – zawołałam od progu z uśmiechem i zaprosiłam go gestem do domu.
– Hej!
Gotowa? – zapytał rozpromieniony chłopak.
– Na
co? – zdziwiłam się. O czym ja znowu zapomniałam?
– No...
Mieliśmy iść dzisiaj na Pokątną. Zapomniałaś? – zaśmiał się.
– Nieee,
wcaleee... – odpowiedziałam wesoło, choć odrobinę
ironicznie.
– To
jak? Jesteś gotowa, czy mam przyjść później?
– Daj
mi pięć minut, muszę tylko zabrać parę rzeczy.
Zostawiłam
chłopaka w przedpokoju i pobiegłam schodami na górę. Rozmyślałam akurat nad moją
tragiczną pamięcią i roztrzepaniem, kiedy uderzyłam w coś stojące na samej
górze schodów i odchyliłam się do tyłu. Spadłabym, gdyby to coś, a raczej ktoś
nie złapał mnie za rękę i nie pociągnął w swoją stronę. Podniosłam wzrok i
zobaczyłam swojego starszego brata.
Score,
a właściwie Scorpius ma siedemnaście lat i w tym roku kończy naukę w Hogwarcie.
Jest bardzo podobny do ojca. Tak jak on, ma bardzo jasne blond włosy i
platynowo-szare oczy. Zalicza się raczej do wyższych mężczyzn. Ubrany był w
czerwono-czarną koszulę w kratę, beżowe spodnie i czerwone tenisówki.
– Gdzie
tak pędzisz, młoda? – zapytał z uśmiechem, kiedy odstawił mnie już w
bezpieczne miejsce.
– Wybieramy
się z Jakiem na zakupy szkolne. Chcesz iść z nami?
– Umówiłem
się już z Mike'iem.
– Jasne,
nie ma problemu.
Minęliśmy
się i on zszedł na dół, a ja weszłam do mojej sypialni. Wzięłam z komody małą,
kremową torebkę z długim paskiem i włożyłam do niej pergamin z listą rzeczy
potrzebnych do Hogwartu. Na czwartym roku udało mi się opanować zaklęcie
Capacious Extremis, potocznie zwane zmniejszająco-zwiększającym. Rozciąga ono
wewnętrzne wymiary obiektu, nie zwiększając go przy tym zewnętrznie, a także
sprawia, że zawartość danej rzeczy jest dużo lżejsza. Zaczarowałam w ten sposób
moją torbę dzięki czemu, mogę do niej wrzucić praktycznie wszystko, a i tak
wygląda bardzo ładnie i ma nie więcej niż 10 cali długości i jakieś 5 szerokości. Z szafki nocnej wzięłam jeszcze
różdżkę i włożyłam ją do kieszeni.
Zeszłam
z powrotem na dół, zabrałam z kuchni pieniądze i byłam gotowa do wyjścia.
Pożegnałam się ze Score'm i wróciłam do przedpokoju gdzie czekał Jake.
Założyłam białe trampki i opuściliśmy dom.
–
Przepraszam, że to tyle trwało – powiedziałam gdy byliśmy już przy furtce.
– Nic
nie szkodzi – odparł chłopak z uśmiechem i otworzył przede
mną bramę.
– To
jak, jedziemy metrem, jak zawsze? – spytałam jednocześnie zmieniając temat.
Przytaknął
i skierowaliśmy się w stronę najbliższej stacji. Po jakichś piętnastu minutach spaceru
zjeżdżaliśmy już ruchomymi schodami. Postaliśmy chwilę i przyjechał nasz
pociąg, którym przejechaliśmy osiem przystanków i wysiedliśmy na stacji Tottenham
Crout Road. Wyszliśmy na tę ruchliwą ulicę i znowu szliśmy nią parę minut, aby
zaraz skręcić w Charing Cross Road. Wkrótce weszliśmy do niewidzialnego dla
mugoli pubu, którego szyld głosił nazwę ,,Dziurawy kocioł''.
Bar jak
zwykle miał pełne obłożenie. Wszystkie stoliki zajęte były przez czarodziei
pogrążonych w rozmowie. Niektórzy siedzieli w szatach i tiarach, a inni starali
się wpasować w otoczenie zakładając zwyczajne ubrania. Za barem stała Hanna
Abbot, która widocznie nie wyrabiała się z realizowaniem zamówień. Była to na
oko 40-letnia kobieta, wyraźnie zmęczona życiem. Nikt nie wie, po co ona się tu
tak męczy, skoro jej mąż, profesor Neville Longbottom, jest nauczycielem w
Hogwarcie i na pewno jego pensja starcza, by zapewnić dobrobyt całej rodzinie.
Przeszliśmy
przez pub i wyszliśmy na podwórko za nim. Wyjęłam z kieszeni różdżkę i
stuknęłam nią w cegłę trzecią od góry i drugą od lewej. Brama między światami
otworzyła się i weszliśmy na ulicę Pokątną.
Wszędzie było pełno ludzi. Jak
widać, nie tylko ja zawsze kupuję wszystko na ostatnią chwilę. Już jutro
pierwszy września, a z tego co można zauważyć, to połowa szkoły nie miała jeszcze
zrobionych zakupów. Kolejki wręcz wylewały się z niektórych sklepów. Spojrzałam
niepewnie na Jake'a. Na jego twarzy również dostrzegłam niechęć. Wyglądało na
to, że nam obojgu nie uśmiechało się przepychać pomiędzy tłumami i sterczeć
godzinami, żeby kupić tylko parę rzeczy. No, ale w końcu jesteśmy do tego
zmuszeni, bo sytuacja zdawała się nie poprawiać, a jednak nie możemy pojechać
do Hogwartu, bez najpotrzebniejszych podręczników, szat i całej reszty. W sumie
szaty jakieś mam, ale przecież nie będę chodzić w tych z zeszłego roku! W ogóle
nie ma co się zastanawiać - trzeba kupić co potrzeba i jak najszybciej stąd
uciekać.
Pewnym
krokiem ruszyłam przed siebie w stronę ,,Artykułów piśmienniczych
Scribbulusa'', ponieważ był tam najmniejszy tłok. Jake szedł za mną. Cudem nie
zgubiliśmy się w tym tłumie i weszliśmy do sklepu. Wybraliśmy zapas piór,
atramentu i pergaminu i po jakimś kwadransie staliśmy już z powrotem na ulicy z
zakupami w rękach.
Tym
razem to Jake wyszedł z inicjatywą i pociągnął mnie za rękę do "Madame
Malkin - szaty na wszystkie okazje", ponieważ zdawało się, że sytuacja tam
trochę się przerzedza. Tym razem, po stosunkowo dłuższym oczekiwaniu, ekspedientka
nareszcie zmierzyła zarówno mnie, jak i mojego towarzysza i mogliśmy złożyć
zamówienie. Chwilę później, oglądaliśmy jak maszyny do szycia same szyją nasze
szaty i płaszcze, aż w końcu odebraliśmy je, wzięliśmy jeszcze po tiarze
codziennej z wystawy, zapłaciliśmy i wyszliśmy.
Wpadliśmy
dosłownie na chwilę po kociołki cynowe do sklepu z nimi, a potem udaliśmy się
do ostatniego miejsca na naszej liście - ,,Esów i Floresów". Była to chyba
najbardziej oblegana księgarnia na całej Pokątnej, a co się z tym łączy, w
kolejce stało najwięcej ludzi. Weszliśmy do środka i zgromadziliśmy wszystkie
podręczniki potrzebne do szkoły. Zajęło nam to sporo czasu, jednak w porównaniu
ze staniem w kolejce, to wyszukiwanie książek wydawało się chwilką. W końcu ,
po jakichś trzydziestu minutach dotarliśmy do kasy, zapłaciliśmy i wydostaliśmy
się z tego tłocznego, nienajlepiej pachnącego sklepu. Odeszliśmy kawałek i
zatrzymaliśmy się, żeby się chwilę zastanowić i sprawdzić, czy na pewno o
niczym nie zapomnieliśmy.
– To jak? Wszystko? – spytał Jake zaglądając przez ramię na list
który trzymałam w rękach i czytałam.
– Tak,
chyba tak. Teleskop, wykres gwiazd, glob księżyca i rękawice mamy w domu, więc wygląda na to, że możemy się stąd zbierać
– poinformowałam i podniosłam
wzrok znad kartki.
Chłopak
coś mi odpowiedział, ale nie słuchałam go stojąc wpatrzona w wstawę sklepu
przed którym staliśmy. Dopiero teraz spostrzegłam, że szyld owego lokalu głosi
nazwę ,,Markowy sprzęt do quidditcha''.
"Ach.. Quidditch" - na myśl o tym cudownym sporcie głośno
westchnęłam. Tak, to zdecydowanie jest moja ulubiona rzecz w Hogwarcie. To
uczucie, kiedy lekko unosisz się w powietrze, wykonujesz pętle, beczki, zwody,
uniki, rzucasz do pętli i trafiasz myląc bramkarza, jest nie do opisania. A
potem, ta radość z wygranej, świadomość osiągnięcia sukcesu, samospełnienie
jest... Ktoś kto tego nie doświadczył, nigdy nie zrozumie magii tego sportu.
Tak, kocham go. Quidditch pozwala zapomnieć o problemach, smutku i o całej świata
poza boiskiem. Nie wyobrażam sobie życia bez mojej pasji.
Teraz oboje staliśmy wgapieni w to co tak przyciągnęło moją uwagę. Na wystawie stała
najnowsza, najlepsza, najszybsza i najdoskonalsza obecnie istniejąca miotła -
Piorun X. Obecnie latam na Piorunie VII, kiedyś był fajny, ale on ma już pięć
lat! Nawet nie zauważyłam, kiedy oboje znaleźliśmy się w sklepie i starannie
przejeżdżaliśmy rękoma po idealnie wypolerowanej rączce. Tak, Jake podzielał
moją pasję, on również bardzo się fascynował quidditchem i podobnie jak ja należał do reprezentacji Slytherinu. Muszę przyznać, że szło mu świetnie.
– Najlepsza
na świecie... – powiedział chłopak,
równie rozmarzony jak ja.
– Ta,
tylko cena kosmiczna...
Tysiąc galeonów. Cóż... Ale pomarzyć zawsze można...
–
Chodźmy stąd lepiej – zasugerowałam i wyszliśmy.
Kierowaliśmy
się właśnie w stronę przejścia do Dziurawego Kotła, gdy w oczy rzucił mi się
szyld "Lodziarnia Floriana Fortescue Juniora". Poczułam nagłą chęć
zjedzenia czegoś słodkiego i popchnęłam lekko mojego towarzysza w tamtym
kierunku.
Weszliśmy
do środka i usiedliśmy przy najbliższym, wolnym, dwuosobowym stoliku. Jake
poszedł zamówić nam dwa pucharki lodowe, a ja ponownie sprawdziłam, czy aby na
pewno o niczym nie zapomnieliśmy. Gdy po raz kolejny stwierdziłam, że wszystko
mamy zaczęłam rozglądać się po lokalu.
W oczy
rzuciły mi się znajome, długie, lekko pofalowane blond włosy. Na drugim końcu
sali, w zagłębieniu, na dużej kanapie w kształcie litery ,,u'', siedziała
Elisabeth Spencer. To jedna z moich przyjaciółek, z którymi zresztą dzieliłam dormitorium w Hogwarcie. Powszechnie uważana była za najpiękniejszą dziewczynę
w szkole. Miała długie, zgrabne nogi, szczupłą sylwetkę, lekko śniadą cerę i
ładną, drobną twarz, którą zdobiły duże, piwne oczy, mały nos i wyraziste,
czerwone usta. Jednak największą furorę u chłopaków od zawsze robiły jej włosy. Co z tego,
że były prawie całkowicie sztuczne, poczynając od koloru, przez pasemka i
kształt, kończąc na długości. Tak, Ellie mimo, że nie grzeszyła inteligencją
zawsze miała największe branie i trzeba jej to przyznać. Uganiała się za nią
połowa szkoły, przez co zmieniała ona chłopaków jak rękawiczki. Nawet teraz,
przed rozpoczęciem roku, siedziała otoczona przez pięciu nastolatków, którzy gapili
się na nią jak sroka w gnat.
Chyba
wypadało się przywitać. Wstałam od stolika i podeszłam do niej.
– Cześć, Ellie!
– O,
hej, Kate! Jakie miłe spotkanie! Dosiądziesz się do nas? – widać
było, że pyta tylko przez udawaną grzeczność.
– Nie
chcę wam przeszkadzać – odpowiedziałam z
szyderczym uśmiechem , po czym wskazałam na dowolnego z otaczających ją
nastolatków – Wiesz jak on ma na imię? – zadałam niby banalne pytanie, choć byłam
pewna, że nie zna na nie odpowiedzi.
– O co
ci chodzi? – zdziwiła się i spłonęła rumieńcem. Nie
wiedziała.
– Wiesz
czy nie? – drążyłam temat z rosnącą satysfakcją.
– To
jest... To jest... – usilnie próbowała sobie przypomnieć, lecz
wysilanie szarych komórek nigdy nie było jej mocną stroną – Och,
zamknij się Kate! I nie szczerz się tak! – wybuchła
w końcu.
– Oh,
przepraszam Wasza Wysokość, mam zaparzyć herbatę i podać ciasteczka? – zaśmiałam się sarkastycznie.
Dziewczyna
wydała z siebie nieokreślony jęk oraz poprawiła włosy i sukienkę w kwiaty. Następnie
szybkim tempem wyszła z lodziarni, a za nią pospiesznie wyleciał jej fanklub.
Został tylko chłopak, o którego imię zapytałam, lecz w końcu zrezygnowany i
smutny także opuścił lokal.
Wróciłam
do swojego stolika, gdzie siedział Jake, który zajadając deser obserwował całą
zaistniałą sytuację. Ledwo usiadłam naprzeciwko niego, a oboje wybuchliśmy
nieopanowanym śmiechem.
*
– No
to... Do zobaczenia jutro na peronie –
powiedział Jake.
Staliśmy pod furtką mojego domu. Było
już całkiem ciemno. Cały dzień włóczyliśmy po mieście i rozmawialiśmy.
– Na
razie – pożegnałam się.
Odwróciłam
się i ruszyłam w stronę domu. Czułam jak chłopak odprowadza mnie wzrokiem.
Otworzyłam drzwi i uwolniłam nogi od trampek.
–
Gdzieś ty była?! – zapytała mama wyraźnie wzburzona gdy weszłam
do kuchni.
– Cześć
mamo! Ja też się cieszę, że cię widzę – odpowiedziałam z uśmiechem i usiadłam przy
wyspie kuchennej obok mojego ojca.
– Już
dobrze, nie denerwuj się – uspokajał on mamę z dziwnym uśmiechem na
twarzy, którego mimo usilnych starań nie potrafiłam rozszyfrować.
– Kto
to widział, żeby piętnastoletnia dziewczyna wracała do domu po dwudziestej drugiej... - szemrała
mama pod nosem, układając talerze w szafce.
– No...
Napisałaś, że będziesz później w domu, więc musiałam coś zjeść na mieście no i
tak się jakoś zeszło...
– Tak,
najlepiej wmów mi że to jeszcze moja wina!
– ponownie się zdenerwowała.
– Dosyć
tego! –
oznajmił donośnie tata, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Wyszedł
z pokoju, a mama odwróciła się w moją stronę i oparła o blat. Po chwili wrócił,
a w rękach trzymał... Nie, to nie może być prawda... Przecież to nie możliwe...
Jesteśmy dosyć zamożni, ale przecież na taki wydatek nas nie stać... Piorun X.
Rzuciłam
się mu na szyję i mocno przytuliłam.
–
Dziękuje – wyszeptałam mu w ucho. Wzruszyłam się.
Tata
wręczył mi owy prezent i podeszła do nas mama, która pogładziła mnie po
policzku łapiąc tatę za rękę.
– Tylko
pamiętaj, że w tym roku Slytherin ma wygrać Puchar Quidditcha – powiedział
ojciec.
– Obiecuje, wygramy. Z takim sprzętem to nie będzie problemem – przyrzekłam.
– No,
idź się spakować i spać. Chyba jutro nie chcesz zaspać na pociąg? – poprosiła mama z troską w głosie.
–
Kocham was. Dobranoc – pożegnałam się i pognałam do swojej sypialni
ze swoją nową, wspaniałą miotłą.
Wzięłam
prysznic i przebrałam się w piżamę, po czym zgodnie z poleceniem mamy spakowałam
się i wskoczyłam pod kołdrę. Uśpiło mnie słodkie mruczenie Zoyki, która
usadowiła się na drugiej poduszce.
*
Incredible! This blog looks just like my old
OdpowiedzUsuńone! It's on a entirely different topic but it has
pretty much the same layout and design. Superb choice of colors!
Feel free to surf to my blog post ... clash of clans hack
Bardzo podoba mi się twoja opowieść. Świetnie piszesz. Czekam na więcej. Pozdrawiam Ala.
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
Usuń