W dniu przyjęcia u Slughorna
obudziłam się punktualnie o ósmej. Poprzedniego wieczora wspólnie ustaliłyśmy,
że budziki nastawiamy dokładnie na tą godzinę. Zebrałyśmy się i nie więcej, jak
dwadzieścia minut później, całą piątką, stałyśmy przed drzwiami do Wielkiej
Sali.
Gdy tylko przekroczyłyśmy próg,
od razu usłyszałyśmy szkolny gwar. Na myśl, o zbliżającym się wielkimi krokami,
świąteczno-studniówkowym balu, cały Hogwart aż kipiał entuzjazmem. Dokładnie
wszyscy byli podekscytowani i nie mowa tu jedynie o uczniach, bo o dziwo ponad
połowa rady pedagogicznej, również zagwarantowała swoje uczestnictwo.
Zapowiadało się naprawdę huczne przyjęcie, mające na długo utkwić w pamięci
zebranych.
Przechodząc pomiędzy stołami,
nie sposób było nie usłyszeć licznych rozmów, na temat zaplanowanych fryzur,
kreacji, czy wieczornych towarzyszy. Wkrótce zajęłyśmy miejsca i chyba pierwszy
raz od bardzo dawna, pojawiłyśmy się na śniadaniu szybciej od chłopaków.
– Nasze śpiące królewny chyba
nareszcie wstały – stwierdziłam i wskazałam siedzącej obok
Julie, Ala i Jake'a, którzy w wyśmienitych humorach zmierzali w naszą stronę.
– Co się tak na mnie patrzysz,
Katie? Wiem, że wyglądam dziś wybitnie wspaniale, jednak odniosłem wrażenie, że
już dawno przyzwyczaiłaś się do mojego boskiego widoku –
wyszczerzył się na powitanie Jake.
– Wybitnie wspaniale, to się
dzisiaj miewa twoje poczucie humoru, Zabini
– odgryzłam się, na co reszta
zareagowała śmiechem – A poza tym, ile razy mam cię prosić, żebyś
nieudolnie nie zdrabniał mojego imienia?
– Daj spokój, musi być na to
jakiś sposób! Ostatnio wymyśliłam dwa całkiem niezłe: Katie zła, co piękny
uśmiech ma i Blondynka-Malfoy'ynka! Dobre, nie? Czemu się śmiejecie? – zażartował
Zabini, po czym wszyscy wybuchliśmy szczerym śmiechem.
Nie minęło dziesięć minut, od
przybycia chłopaków, gdy na sali pojawiła się poczta. Przed Alem jak zwykle
wylądował egzemplarz Proroka Codziennego. Niespodzianką było jednak, że Alice i
ja, również coś dostałyśmy. Na szczęście w porę zorientowałyśmy się, że to
najprawdopodobniej nasze suknie na dzisiejszy wieczór, więc mimo szczerej
ciekawości postanowiłyśmy z odpakowaniem ich, zaczekać do powrotu do
dormitorium.
– Nie wierzę... Naprawdę, dzień
przed świętami? – mruczał pod nosem Albus, czytając gazetę.
Chłopak spojrzał na mnie, jakby
zastanawiając się czy mi to mówić, lecz nim zdążył podjąć decyzję, siedząca
obok niego Steph wykrzyknęła:
– Było kolejne porwanie! Nie, to
niemożliwe... – po swoich słowach zaczęła gorliwie rozglądać
się po sali, jakby kogoś szukała.
Trochę zdenerwowała mnie myśl,
że tym razem ofiarą mógł zostać ktoś z naszych znajomych, więc wstałam i
sięgnęłam po gazetę. Moim oczom ukazał się wielki nagłówek pierwszej strony, a
zaraz pod nim wiadomość o tajemniczym porwaniu... Amy Collins! Jak tylko
ujrzałam to nazwisko, również bezowocnie zaczęłam rozglądać się po sali. To
niemożliwe! Znałyśmy się z Amy od pierwszej klasy! Nie pozostawałyśmy w
najcieplejszych stosunkach i raczej rzadko zdarzało się, byśmy rozmawiały, ale
to wciąż Ślizgonka z mojego roku! Nie mogłam uwierzyć, że jej nie ma... Że ktoś
ją porwał...
Spojrzałam po twarzach
przyjaciół, a moją uwagę przykuła ta, należąca do Jake'a. Przypomniałam sobie,
że przecież w zeszłym roku przez kilka miesięcy, on i Amy byli parą, a rozstali
się jako przyjaciele. Zwykle promienne oblicze mojego przyjaciela, wyrażało niedowierzanie
i... smutek. Nie sądziłam, że będę mogła kiedykolwiek użyć tego słowa mówiąc o
nim...
Bez słowa wstał od stołu i nim
zdążyliśmy go powstrzymać, opuścił Wielką Salę.
*
– Co z nim? Przyjdzie
tutaj? –
zapytałam z nadzieją Ala, który właśnie zszedł po schodach prowadzących
do ich dormitorium.
Chłopak w odpowiedzi jedynie przecząco
pokiwał głową. Oparłam się o ścianę, a łzy bezsilności napłynęły mi do oczu.
Czułam nieprzyjemny uścisk w sercu, wiedząc, że mój przyjaciel cierpi, a ja nie
jestem w stanie mu pomóc.
– On... Da radę, nie martw
się –
odezwał się Albus i objął mnie ramieniem.
– Idź do niego –
spojrzałam na przyjaciela prosząco.
Przytaknął i z powrotem zaczął
się wspinać po schodach w stronę sypialni. Wróciłam na kanapę i oznajmiłam
przyjaciółkom, które martwiły się równie bardzo jak ja, że Jake nie zamierza
się pojawić.
Rozejrzałam się po salonie.
Dobry humor, którym jeszcze godzinę wcześniej cała szkoła aż kipiała, zdawał
się zniknąć, a jego miejsce zastąpił smutek i przygnębienie. Twarze wszystkich
Ślizgonów prezentowały podobne emocje. Nawet ci, którzy nie znali Amy, wydawali
się przybici i widać było, że ta strata wpłynęła na cały dom węża. To dziwne,
lecz mimo tych okropnych uczuć, jakie teraz mi towarzyszyły, poczułam
niezrozumiałe ciepło i delikatną radość, że Slytherin w tej trudnej chwili
potrafił się zsolidaryzować i razem przeżywać ten ciężki moment.
W drzwiach do pokoju wspólnego
pojawiła się znajoma dziewczyna, lecz wyglądała zupełnie inaczej niż normalnie.
Była to uczennica o drobnej sylwetce i jasnej karnacji, a jej delikatną,
niewielką twarz, okalała burza brązowych loków. Coś w jej wyglądzie jednak mi
nie pasowało... Jej cera wydawała się dużo bledsza, usta bardziej wyraziste,
włosy, które zwykle miała idealnie ułożone, teraz trwały w nieładzie, a jej
oczy... całe zapuchnięte, pełne łez i strasznie wystraszone. Gretta Malinois.
Najlepsza przyjaciółka Amy. Wyglądała jakby płakała całą noc i mogła w każdej
chwili ponownie wybuchnąć.
Zrobiło mi się jej tak strasznie
żal. Co prawda, rozmawiałam z nią może parę razy w życiu, ale teraz czułam się
w obowiązku, by choć trochę ulżyć jej cierpieniu. Nie myśląc zbyt wiele,
wstałam z kanapy i podeszłam do dziewczyny. Przytuliłam ją i po chwili poczułam
jak moje ramię staje się wilgotne. Zaczęłam delikatnie gładzić jej włosy,
starając się, by jej ciche szlochy nie stały się głośniejsze.
– Przykro mi Gretto. No już, nie
martw się. Wszystko będzie dobrze. Ciii...
– uspokajałam ją.
– Może zabierzmy ją do jej
dormitorium – zaproponowała Julie, która razem z Alice,
niewiadomo skąd zmaterializowały się tuż obok.
Pokiwałam twierdząco głową i
skierowałyśmy się w stronę schodów.
Po chwili dotarłyśmy do sypialni
Gretty. Było to schludne, prostokątne pomieszczenie, urządzone dosyć
przestronnie. Pod ścianami stały dwa łóżka, obok nich dwie szafki nocne, dwa
biurka i biblioteczka.
Położyłyśmy zapłakaną dziewczynę
na jednym z łóżek, a Alice stwierdziła, że pójdzie po coś do picia.
– Czyje jest to drugie łóżko?
Może ją zawołam? – zapytała Julie, więc zgromiłam ją wzrokiem. W
końcu nie trudno było się domyślić, że należało ono do Amy.
– Ona... Miałam u niej spędzić
święta... Gdybym pojechała, to może...
– wychlipała Gretta, a jej
szlochy się nasiliły.
Nie miałam pojęcia jak mogłam
jej pomóc. No i jeszcze to puste łóżko... Współczułam dziewczynie, że będzie
teraz musiała mieszkać sama.
Po chwili ciszy, do pokoju
wróciła Alice z kubkiem gorącej herbaty w ręce.
– Pij, to pomoże –
powiedziała łagodnie podając filiżankę Grettcie.
Dziewczyna przyjęła ją z
wdzięcznością i wzięła pokaźnego łyka. Po chwili lekko się zakołysała, więc
Julie odebrała jej kubek, a Gretta jak gdyby nigdy nic, odchyliła się do tyłu,
wtuliła w poduszkę i zasnęła.
Spojrzałyśmy zdziwione na Alice.
W odpowiedzi brunetka wyciągnęła z kieszeni niewielką fiolkę. Połowę jej
objętości zajmował biały płyn. Eliksir Słodkiego Snu. Dobrze, że chociaż ona z
naszej trójki wpadła na jakiś sensowny pomysł. Gretta się spokojnie prześpi i
nie będzie miała koszmarów.
– Musimy zdecydować co dalej. Będzie
spała kilka godzin, ale obudzi się mniej więcej wtedy, kiedy ja, Kate i Ellie,
będziemy na przyjęciu – oznajmiła Alice.
– Ja i Steph i tak nie idziemy,
bo nie jesteśmy w Ślimaku. Możemy ją zabrać później do naszego dormitorium i
czymś zająć – zaproponowała Julie.
– Dobra, tylko musicie być
uważne. Nie wiadomo jakie myśli mogą jej teraz krążyć po głowie –
poprosiłam.
– Myślisz, że ona mogłaby
spróbować...
– Ja na razie nic nie myślę. Po
prostu nie spuszczajcie jej z oka, dobrze?
– Okey.
*
W końcu nadszedł wieczór. Po
godzinie przygotowań, byłam nareszcie gotowa na spotkanie z Jamesem.
Makijaż miałam trochę mocniejszych
niż zwykle, ale nadal delikatny. Podkręciłam włosy, grzywkę spięłam z tyłu, a
reszta loków pozostawała rozpuszczona i delikatnie opadała mi na ramiona.
Suknia przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie znajduję słów, które mogłyby
opisać, jak bardzo mi się podobała. Jej dolna część była jak z bajki. W
cudownym miętowym kolorze, z aksamitnego materiału, pełna idealnych falban,
prześlicznie rozkloszowana, sięgająca aż do ziemi. Cud, miód, malinka. Góra
kreacji również nie pozostawała w tyle. Miała idealny krój podkreślający wąską
talię, nie posiadała ramiączek i mieniła się doskonałą, niczym nie zmąconą
czernią. Do tego czarne, nie za wysokie szpilki, delikatny łańcuszek z
niewielkim szmaragdem i kolczyki z białego złota. Wyglądałam jak księżniczka.
Zresztą Alice, prezentowała się
równie pięknie. Rozpuściła swoje ciemne, kręcone włosy i najprawdopodobniej
rzuciła na nie jakieś zaklęcie, bo układały się wprost idealnie. Usta
pomalowała jasną, błyszczącą pomadką, a oczy delikatnie podkreśliła. Jej suknia
wyglądała tak uroczo... Dół kreacji miał delikatny kolor pudrowego różu, był
plisowany, o prostym kroju i również sięgający aż do ziemi. Góra, barwą
przypominała śnieg i także nie miała ramiączek. Dwie części sukni, oddzielał od
siebie dosyć szeroki, srebrny pas mieniącego się materiału. Ostatnimi
akcesoriami pozostawały kremowe buty na obcasie, kolczyki i naszyjnik.
Gdy opuszczałyśmy razem
dormitorium, Ellie nakładała chyba piątą już maseczkę, więc stwierdziłyśmy, że
nie ma sensu na nią czekać. Natomiast schodząc po schodach, wspólnie
zdecydowałyśmy, że podczas następnej wycieczki do Hogsmeade, wykosztujemy się
na olbrzymi bukiet dla sprzedawczyni w sklepie odzieżowym, ponieważ dokonała
niemalże cudu i to za tak niewielką kwotę.
*
James
nonszalancko opierał się o ścianę i wpatrywał przed siebie, jakby liczył każde
pęknięcie na przeciwległym murze. Po chwili przeniósł wzrok na swoje idealnie
zadbane paznokcie, które oglądał tak starannie, jakby były co najmniej dziełem
sztuki najwyższych lotów.
Musiałam
przed samą sobą przyznać, że w tym czarnym, eleganckim, ale i nowoczesnym
smokingu wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle. Chociaż lepiej, to trochę mało
powiedziane... W połączeniu, z jego rozczochranymi, kruczoczarnymi włosami,
których nieład wydawał się nieco bardziej artystyczny, wyglądał idealnie.
Męsko, dostojnie i wspaniale... Co? Nie! Nie pomyślałam tego! Absolutnie w
moich myślach nie pojawiła się żadna wzmianka o tym, że wygląda chociażby
znośnie, a co dopiero lepiej!
Zganiłam
się w duchu i zrobiłam krok do przodu, a obcasy moich butów zastukały o
podłogę, przerywając niezręczną ciszę.
Gdy
chłopak mnie zauważył, rozchylił lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale
zabrakło mu tchu. Chwilę mu zajęło ogarnięcie sytuacji, ale gdy i to mu się nareszcie
udało, natychmiast wyprostował się, poprawił kołnierzyk idealnie białej koszuli
i dumnym krokiem ruszył przed siebie. Gdy znalazł się na tyle blisko, pochylił
się, ujął mą dłoń i delikatnie ją pocałował, niczym prawdziwy arystokrata.
–
Wyglądasz... Olśniewająco. Dziewczyna godna mnie – odezwał się
wreszcie.
–
James, zastanawiałeś się kiedyś, nad zmianą imienia na Narcyz? –
zapytałam, rumieniąc się delikatnie pod wpływem jego komplementu.
Ledwo
zdusiłam w sobie wybuch śmiechu, spowodowany jego początkową konsternacją i
następny, którego przyczyną było te magnackie maniery. W życiu bym się nie
spodziewała, że ktoś taki jak Potter, potrafi się tak elegancko zachować.
Chłopak postanowił pozostawić moje poprzednie
pytanie bez odpowiedzi i kurtuazyjnie zaoferował mi swoje ramię. Z wdziękiem je
przyjęłam i idąc pod rękę, skierowaliśmy się w stronę celu.
*
Wkroczyliśmy do sali, w której
przygrywała delikatna muzyka. Stoły przystrojone w białe obrusy i lodowe rzeźby,
wyposażono w ogrom ciastek bankietowych i waz z ponczem. Pomieszczenie było już
pełne gości, choć miałam wrażenie, że nie zgromadziła się jeszcze co najmniej
połowa zaproszonych. Kapela przygrywała akurat jakiś wolniejszy kawałek, więc
kilka par niespiesznie kołysało się na parkiecie.
Odeszliśmy trochę od drzwi, nie
do końca wiedząc co mamy robić. James zażartował dla rozluźnienia atmosfery,
więc oboje cicho się zaśmialiśmy.
– Czy piękna pani zechce
zatańczyć? – usłyszałam tuż przy mnie znajomy głos.
Odwróciłam się w tamtą stronę i
ujrzałam twarz Jake'a, która na szczęście, odzyskała swój firmowy, wesoły
wyraz. Rzuciłam mu się na szyję, uradowana, że mój przyjaciel odzyskał dobry
humor. Już miałam z nim iść na parkiet, kiedy przypomniało mi się, że przecież
nie przyszłam tu sama.
– James, masz coś przeciwko,
żebym zatańczyła z Jake'iem? – zwróciłam się w stronę mojego towarzysza.
On jednak, najwyraźniej był zbyt
zainteresowany chichoczącymi w kącie Krukonkami, żeby na mnie spojrzeć.
– Aaaa... Co? Nie... –
wydukał.
Westchnęłam. Ahh... No tak...
Czego ja się mogłam spodziewać po takim Potterze... Bez słowa ruszyłam na
parkiet z roześmianym się przyjacielem.
Jake zadbał o to, żeby przez
kilka kolejnych utworów, nie opuszczał mnie dobry nastrój, co chwila żartując.
Swoją drogą, całkiem nieźle tańczył...
– A skąd ty się tu, tak
właściwie wziąłeś, Jake? – zapytałam, przypomniawszy sobie, że nie jest
on przecież w Ślimaku.
– Myślisz, że ominąłbym taką
świetną imprezę? To chyba jasne, że się wkręciłem! –
odparł chłopak, bez cienia zmieszania.
– Zabini, nie bądź taki
samolubny! Niektórzy czekają już trzy piosenki, żeby zatańczyć z najpiękniejszą
dziewczyną w tej sali! – oburzył się żartobliwie ktoś z boku.
– Al! – jego
również objęłam, widząc roześmiane oblicze zielonookiego Albusa.
Chłopak bez zbędnych wyjaśnień
porwał mnie do tańca.
– Co ty tu robisz? A no tak,
pewnie wkręciłeś się tu tak samo jak Jake
– odpowiedziałam sama sobie na
pytanie.
– Co ci strzeliło do głowy, żeby
porównywać mnie do tego kretyna! – żachnął się, wciąż uśmiechnięty chłopak – Ja,
w przeciwieństwie do niego, byłem wręcz rozchwytywany, jako partner na ten
wieczór!
Wybuchłam śmiechem, z powodu obrazu
kolejki nastolatek ustawionej przed Albusem, który mimowolnie pojawił się w
mojej wyobraźni. Już samo połączenie Ala z przyjęciem wydawało mi się
nienaturalne, a co dopiero jego z jakąś dziewczyną.
– A więc kto jest twą
wybranką? – zapytałam, ze szczerym zaciekawieniem.
– Domyśl się... – jego
słowa zabrzmiały jak foch jakiejś pustej, naburmuszonej nastolatki.
Mimo wszystko, rozejrzałam się
po sali, w poszukiwaniu tej, którą Al domniemanie zaprosił na bal. W oczy nie
rzuciła mi się co prawda żadna, wyróżniająca się dziewczyna, ale mój wzrok
zatrzymał się na pewnej parze.
Ellie tańczyła z Jamesem i
najwyraźniej świetnie się razem bawili. Naprzemian dziewczyna mrugała zalotnie
rzęsami, wieszała się na jego ramieniu i szeptała mu coś do ucha, to znowu
wybuchała słodkim chichotem.
Poczułam, jak moje pięści
gwałtownie się zaciskają. Czy ten jej mały móżdżek, wielkości króliczego bobka,
zapomniał już, ile przez niego nocy przepłakała? Jak wielki był ocean łez,
który z jego winy wylała? Ogarnęło mnie
dziwne uczucie, którego nie miałam wątpliwej przyjemności jeszcze doświadczyć.
– Wisisz mi piwo kremowe –
usłyszałam cichy szept Albusa, tuż przy swoim uchu.
Na początku nie zrozumiałam jego
słów, ale chłopak nie zwlekał długo z wyjaśnieniami. Już po chwili odbił Ellie
z uścisku Jamesa, a mnie popchnął tak, że wylądowałam prosto w ramionach jego
starszego brata.
Jak można było się spodziewać,
nie dane nam było zatańczyć, bo właśnie w tym momencie skończyła się piosenka.
– To jak, zatańczymy? –
zapytał brunet z zawadiackim uśmieszkiem.
– Cóż... To przykre, ale właśnie
skończyła się piosenka – odparłam sarkastycznie z udawanym smutkiem.
Nie wiem co mną kierowało, gdy mu odmawiałam,
ale zaraz tego pożałowałam. Odwróciłam się, chcąc opuścić parkiet i w tym
momencie, jak na zawołanie, rozbrzmiała wolna melodia. James złapał mnie
delikatnie za rękę i położył ją na swoim barku.
– Prędzej pocałuję oślizgłego
gnoma z ogródka Weasleyów, niż zatańczę z tobą wolnego, Potter – te
słowa wyrwały się z moich ust jakby automatycznie.
Zganiłam się w duchu, że
pozwoliłam tym nieproszonym gościom ujrzeć światło dzienne, lecz James nie
wydawał ani trochę urażony. Nie zamierzał odpuścić. Uniósł moją drugą rękę do
góry, tworząc idealną ramę do walca. Już po chwili, wirowaliśmy razem na
parkiecie.
– Skąd wiesz, że w ogrodzie
Weasleyów są gnomy? – zapytał, wpatrując się w moje oczy, jakby
próbował coś z nich odczytać.
– Gdzieś przeczytałam, że gnomy
wyczuwają biedę – odparłam nie powstrzymując chichotu.
On również się zaśmiał.
– Wiesz, obawiałem się trochę, że
będziesz mi chciała zrobić na złość i wystroisz się jak na festiwal kiczu i tandety,
ale na szczęście... Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. W tej fryzurze i
sukni wyglądasz naprawdę... cudownie
– kokietował chłopak.
– To był jeden z tych twoich
legendarnych komplementów, czy tym razem po prostu chciałeś mnie obrazić? –
spytałam retorycznie i ponownie wybuchliśmy śmiechem.
– Coś się pomiędzy nami zepsuło,
Kate? Wtedy, nad jeziorem, zachowywałaś się nieco inaczej... Coś źle zrobiłem,
czy już cię po prostu nie interesuję?
– zainteresował się James.
– Nie byłam wtedy w najlepszym
stanie, więc moje słowa nie były do końca... dobrze przemyślane. Nie bierz ich
do siebie, James... Z resztą, chyba wiesz, że związki zawierane w skrajnych
emocjach są nietrwałe... – oznajmiłam.
– Ja nic nie mówiłem o
związku... – zauważył Potter. Jak tylko skończyłam mówić,
już wiedziałam, że na pewno to wyłapie.
– I dobrze, lepiej żebyś nie
robił sobie nadziei – wybroniłam się szybko.
– Daj spokój, przecież wiesz, że
między nami coś jest – ciągnął chłopak.
– Ta, powietrze –
zgasiłam go, z szyderczym uśmiechem na ustach. Czułam nad nim przewagę,
której nie zamierzałam się szybko pozbywać.
– A to, akurat, da się szybko
zmienić... – oznajmił James, przyciągając mnie nieco
bliżej, tak, że mogłam poczuć zmysłowy zapach jego wody kolońskiej.
– Chyba jednak podziękuję –
odparłam, oddalając się nieco i jednocześnie powracając, do początkowej,
dużo bardziej komfortowej odległości.
– Czy ty zawsze musisz być taką
zołzą? Z resztą, ja i tak już swoje wiem. Słyszałem, jak rozmawiałaś ze swoją
brązowowłosą przyjaciółką i mówiłaś, że jestem, uwaga cytuję ,,słodki jak
miód'' –
jeszcze bardziej się wyszczerzył, ukazując linię prostych, śnieżnobiałych
zębów.
– Nie wiesz, że podsłuchiwanie
czyichś rozmów, jest bardzo niekulturalne, nędzna imitacjo arystokraty? Ale jak
już to robisz, to radzę ci trochę uważniej słuchać, bo gdybyś to robił,
wiedziałbyś, że moje słowa brzmiały ,,głupi jak but'' – wyśmiałam
go.
Na policzki Jamesa wypłynął
delikatny rumieniec zakłopotania.
Gdyby mi ktoś, jeszcze kilka
miesięcy temu powiedział, że spędzę wspaniały wieczór w towarzystwie Jamesa
Pottera, zapewne bym go wyśmiała i wysłała na przymusową kurację psychiatryczną
do św. Munga. Tak samo bym zapewne zareagowała, gdyby ktokolwiek zaczął mi
opowiadać o szarmanckich manierach tego chłopaka. Teraz jednak, wiedziałam, że
nie mogłam wybrać lepszego partnera na ten wieczór. Powoli zaczynałam rozumieć
zdanie połowy żeńskiej części szkoły, że w jego otoczeniu, każda kobieta może
się poczuć jak księżniczka...
Właśnie tak się
czułam.
*
Wyszliśmy razem na korytarz,
który obecnie wydawał się jedyną oazą spokoju. Oboje byliśmy już nieco zmęczeni
głośną, nieustannie grającą muzyką i dusznym pomieszczeniem. Zdjęłam na chwilę
buty, ponieważ odczuwałam już pierwsze, nie do końca przyjemne efekty
wielogodzinnego tańca. Oparłam się o ścianę, by trochę odsapnąć.
– Przyniosę nam coś do
picia –
zaproponował James i po chwili zniknął w gwarnym tłumie.
Osunęłam się na nogach i
usiadłam na zimnej posadzce. Jej chłód przynosił ukojenie. W końcu jednak się
podniosłam i na boso podeszłam do okna. Z uśmiechem zauważyłam, że doskonale
widać z niego wyjście ze szkoły i szkolne błonia.
Coś jednak wzbudziło mój
niepokój. Przy głównych drzwiach, kłóciła się dwójka mężczyzn. Jeden z nich,
skutecznie ukrywał twarz pod czarnym kapturem szaty, a drugi to chyba... Tak,
to był Mike.
Jakiś niezrozumiały impuls,
kazał mi się tam znaleźć, więc najszybciej jak mogłam zbiegłam do Sali
Wejściowej, pokonałam wrota i znalazłam się na zewnątrz. Jak tylko opuściłam
zamek, poczułam na twarzy uderzenie lodowatego wiatru, a zimno w mgnieniu oka
rozlało się po całym moim ciele. Czułam, że jeżeli się zaraz nie schowam, to w
przeciągu następnych kilku minut, z pewnością zamarznę. Nie mogłam jednak
zapomnieć o celu, dla którego się tu znalazłam, więc przebrnęłam parę metrów, w
śniegu po łydki i na domiar złego w
butach na obcasach. Na szczęście, po chwili dotarłam do dwóch, szarpiących się
i wykrzykujących coś postaci.
– Mike, co tu się dzieję? Gdzie
jest Alice? – zapytałam donośnie, wyraźnie zszokowana i
zdenerwowana.
Obaj mężczyźni, słysząc mój
głos, jak na komendę, natychmiast od siebie odskoczyli.
– Nie martw się, ona jest w
środku. Zostawiłem ją, bo nie chciałem, żeby ten idiota zepsuł jej ten
wieczór – wytłumaczył Brown – A co
do ciebie, Score, to zastanów się nad tym co ty wyrabiasz, bo nie mam zamiaru
nadal przyjaźnić się z osobą, którą się stałeś. Przykro mi, stary –
zwrócił się do zakapturzonej postaci i po chwili zniknął za drzwiami do
Sali Wejściowej.
Trochę czasu minęło, nim sens
słów chłopaka do mnie dotarł. W tym czasie, mężczyzna w pelerynie, który, jak
się przed chwilą dowiedziałam, był moim bratem, zdążył się znacznie oddalić.
Nie mogłam dopuścić, żeby po raz
kolejny mi uciekł. Żądałam wyjaśnień i to natychmiast. Ponownie poczułam
impuls, który mimo odmarzających kończyn i koszmarnego zimna, kazał mi iść
przed siebie. Kazał mi gonić mojego brata.
– Score! Score, poczekaj! Musimy
pogadać! – wołałam za nim, brnąc przez śniegi, jednak
chłopak skutecznie mnie ignorował.
– No daj spokój! Score! Nie
uciekaj! – nie poddawałam się.
– Dosyć tego! Scorpiusie Malfoy,
masz się zatrzymać! Natychmiast! – rozkazałam władczym tonem.
Chłopak o dziwo posłuchał.
Zatrzymał się, więc i ja uczyniłam to samo. Szczerze mówiąc, czułam się nieco
niepewnie, a mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie, że się trochę bałam.
Ale tylko trochę! W końcu to mój brat... Co się może stać...
– Czego chcesz? –
odezwał się, ale jego głos brzmiał bardzo, bardzo dziwnie. Aż przeszły
mnie ciarki.
– Wyjaśnień –
oznajmiłam chłodno, usiłując zabrzmieć pewnie.
Nie otrzymałam tego, czego
oczekiwałam. Chłopak nawet się nie odezwał, tylko zdjął ze swojej głowy kaptur,
odsłaniając swoją, wcześniej niewidoczną twarz.
To, co ujrzałam, przeraziło mnie
nie na żarty. Jego rysy, były jeszcze bardziej wyraziste, niż zwykle, a twarz
barwą, właściwie nie różniła się od otaczającego nas zewsząd śniegu. Ale nie to
było najgorsze. Jego tęczówki były obrzydliwie szkarłatne, a źrenice potwornie
zwężone. Nie przypominały ludzkich oczu...
To nie był mój brat! To nie mógł
być Score! Co... Co się z nim stało? Sparaliżował mnie strach.
– Odejdź stąd! –
rozkazał, choć początkowo nie zorientowałam się, że to z jego ust
wydobywa się ten okropny głos.
– Nie... Score... Chodź ze
mną... Ja... Ja ci pomogę! – ledwo udało mi się wykrztusić te słowa.
Łzy pod wpływem
zimna zamarzały mi na zaczerwienionych policzkach.
– Nie słyszałaś?! Wynoś
się! –
krzyknął.
Gdybym tylko mogła się poruszyć,
zapewne uciekłabym teraz gdzie pieprz rośnie. Niestety, nie dałam rady nawet drgnąć
z przerażenia.
– Wyjmij różdżkę! –
wysyczał, sięgając po swoją.
W jego potwornych ślepiach,
widać było chorą rządzę mordu. Odzyskałam na chwilę zdolność ruchu, więc
postanowiłam się nie stawiać i uczyniłam to samo co on. Nie miałam jednak
zamiaru niczego mu ułatwiać. Poobracałam chwilę różdżkę w dłoniach, a następnie
odrzuciłam ją w bok, stając się całkowicie bezbronna.
– Nie zamierzam z tobą walczyć,
Score... – oznajmiłam, absolutnie zdruzgotana, tym co
się właśnie działo. Rzuciłam w jego stronę błagalne spojrzenie, lecz jego wzrok był lodowaty, jakby nie było w jego właścicielu, ani krzty uczuć. Czułam przez skórę,
co ma się zaraz wydarzyć.
Usta, tego, co do niedawno było
moim bratem, wykrzywiły się w cynicznym uśmiechu, a po chwili wyrwał się z nich
ryk:
– Avada Kedavra!
*
Poczułam, jak grunt usuwa mi się
pod nogami, a każdą komórkę mojego ciała, pochłania zimno. Czy miałam się tak
szybko przekonać, jak to jest, gdy się umiera?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBo Jake próbował je nieudolnie zdrobnić :P
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMiałam ambitne plany, żeby dodać coś dzisiaj, ale niestety przeceniłam swoje siły :/ Mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się napisać :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAvada Kedavra?! Jak to przeczytałam prawie stanęło mi serce! Co się dzieje z tym Scorpiusem? Mam nadzieję, że to był tylko zły sen! A tak w ogóle, to świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :D Cieszę się, że ta scena wywarła na tobie aż takie wrażenie ;) Szczerze mówiąc, to obawiałam się, że kompletnie mi ten rozdział nie wyszedł i spodziewałam się raczej negatywnych opinii :/
UsuńTo był sen? To był sen, rozumiesz?! Rozumiesz. A jak nie rozumiesz to zobaczysz jak to jest spotkać się z Czarną Panią ;-;
OdpowiedzUsuńJake zakochany w Kate, na kilometr widać. A Kate chyba nie wie co czuje do Jamesa...ale mam nadzieję, że zrozumie... Jakoś nie lubię Jake'a więc mam nadzieję, że nie połączysz go z Katie :D
James taki szarmancki...
Następny rozdział mam nadzieję, że będzie.bardzo szybko i nie każesz nam długo czekać :)
Pozdrowienia od Dark Lady
Tak, tak. Nie musisz powtarzać :D To ja może już sobię pójdę i zmienię całą fabułę :P
UsuńA tak serio, to mam zamiar wrzucić rozdział w niedzielę :D O ile do tego czasu zdąrzę go napisać... Ostatnio jednak, coraz częściej nawiedza mnie nie najlepszy humor i na domiar złego, najczęściej towarzyszy mu brak weny :/
Również pozdrawiam i dziękuje, że czytasz moje wypociny, a przy tym jesteś bardzo aktywna w komentarzach <3
Nie wierze dlaczego on to zrobił... A James ciekawe co bedzie dalej
OdpowiedzUsuńKiedy będzie?
OdpowiedzUsuńJuż czwartek:(
Przepraszam ;_; Mam mały kryzysik literacki, mam nadzieję, że szybko minie ;(
UsuńZdarza się;)
UsuńTeż go przechodzę:(
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam.
Usuń