piątek, 12 lutego 2016

Rozdział dwunasty cz.I

                W dniu przyjęcia u Slughorna obudziłam się punktualnie o ósmej. Poprzedniego wieczora wspólnie ustaliłyśmy, że budziki nastawiamy dokładnie na tą godzinę. Zebrałyśmy się i nie więcej, jak dwadzieścia minut później, całą piątką, stałyśmy przed drzwiami do Wielkiej Sali.
                Gdy tylko przekroczyłyśmy próg, od razu usłyszałyśmy szkolny gwar. Na myśl, o zbliżającym się wielkimi krokami, świąteczno-studniówkowym balu, cały Hogwart aż kipiał entuzjazmem. Dokładnie wszyscy byli podekscytowani i nie mowa tu jedynie o uczniach, bo o dziwo ponad połowa rady pedagogicznej, również zagwarantowała swoje uczestnictwo. Zapowiadało się naprawdę huczne przyjęcie, mające na długo utkwić w pamięci zebranych.
                Przechodząc pomiędzy stołami, nie sposób było nie usłyszeć licznych rozmów, na temat zaplanowanych fryzur, kreacji, czy wieczornych towarzyszy. Wkrótce zajęłyśmy miejsca i chyba pierwszy raz od bardzo dawna, pojawiłyśmy się na śniadaniu szybciej od chłopaków.
                – Nasze śpiące królewny chyba nareszcie wstały  –  stwierdziłam i wskazałam siedzącej obok Julie, Ala i Jake'a, którzy w wyśmienitych humorach zmierzali w naszą stronę.
                – Co się tak na mnie patrzysz, Katie? Wiem, że wyglądam dziś wybitnie wspaniale, jednak odniosłem wrażenie, że już dawno przyzwyczaiłaś się do mojego boskiego widoku  –  wyszczerzył się na powitanie Jake.
                – Wybitnie wspaniale, to się dzisiaj miewa twoje poczucie humoru, Zabini  –  odgryzłam się, na co reszta zareagowała śmiechem  –  A poza tym, ile razy mam cię prosić, żebyś nieudolnie nie zdrabniał mojego imienia? 
                – Daj spokój, musi być na to jakiś sposób! Ostatnio wymyśliłam dwa całkiem niezłe: Katie zła, co piękny uśmiech ma i Blondynka-Malfoy'ynka! Dobre, nie? Czemu się śmiejecie?  –  zażartował Zabini, po czym wszyscy wybuchliśmy szczerym śmiechem.
                Nie minęło dziesięć minut, od przybycia chłopaków, gdy na sali pojawiła się poczta. Przed Alem jak zwykle wylądował egzemplarz Proroka Codziennego. Niespodzianką było jednak, że Alice i ja, również coś dostałyśmy. Na szczęście w porę zorientowałyśmy się, że to najprawdopodobniej nasze suknie na dzisiejszy wieczór, więc mimo szczerej ciekawości postanowiłyśmy z odpakowaniem ich, zaczekać do powrotu do dormitorium.
                – Nie wierzę... Naprawdę, dzień przed świętami?  –  mruczał pod nosem Albus, czytając gazetę.
                Chłopak spojrzał na mnie, jakby zastanawiając się czy mi to mówić, lecz nim zdążył podjąć decyzję, siedząca obok niego Steph wykrzyknęła:
                – Było kolejne porwanie! Nie, to niemożliwe...  –  po swoich słowach zaczęła gorliwie rozglądać się po sali, jakby kogoś szukała.
                Trochę zdenerwowała mnie myśl, że tym razem ofiarą mógł zostać ktoś z naszych znajomych, więc wstałam i sięgnęłam po gazetę. Moim oczom ukazał się wielki nagłówek pierwszej strony, a zaraz pod nim wiadomość o tajemniczym porwaniu... Amy Collins! Jak tylko ujrzałam to nazwisko, również bezowocnie zaczęłam rozglądać się po sali. To niemożliwe! Znałyśmy się z Amy od pierwszej klasy! Nie pozostawałyśmy w najcieplejszych stosunkach i raczej rzadko zdarzało się, byśmy rozmawiały, ale to wciąż Ślizgonka z mojego roku! Nie mogłam uwierzyć, że jej nie ma... Że ktoś ją porwał... 
                Spojrzałam po twarzach przyjaciół, a moją uwagę przykuła ta, należąca do Jake'a. Przypomniałam sobie, że przecież w zeszłym roku przez kilka miesięcy, on i Amy byli parą, a rozstali się jako przyjaciele. Zwykle promienne oblicze mojego przyjaciela, wyrażało niedowierzanie i... smutek. Nie sądziłam, że będę mogła kiedykolwiek użyć tego słowa mówiąc o nim...
                Bez słowa wstał od stołu i nim zdążyliśmy go powstrzymać, opuścił Wielką Salę.

*

                – Co z nim? Przyjdzie tutaj?  –  zapytałam z nadzieją Ala, który właśnie zszedł po schodach prowadzących do ich dormitorium.
                Chłopak w odpowiedzi jedynie przecząco pokiwał głową. Oparłam się o ścianę, a łzy bezsilności napłynęły mi do oczu. Czułam nieprzyjemny uścisk w sercu, wiedząc, że mój przyjaciel cierpi, a ja nie jestem w stanie mu pomóc.
                – On... Da radę, nie martw się  –  odezwał się Albus i objął mnie ramieniem.
                – Idź do niego  –  spojrzałam na przyjaciela prosząco.
                Przytaknął i z powrotem zaczął się wspinać po schodach w stronę sypialni. Wróciłam na kanapę i oznajmiłam przyjaciółkom, które martwiły się równie bardzo jak ja, że Jake nie zamierza się pojawić.
                Rozejrzałam się po salonie. Dobry humor, którym jeszcze godzinę wcześniej cała szkoła aż kipiała, zdawał się zniknąć, a jego miejsce zastąpił smutek i przygnębienie. Twarze wszystkich Ślizgonów prezentowały podobne emocje. Nawet ci, którzy nie znali Amy, wydawali się przybici i widać było, że ta strata wpłynęła na cały dom węża. To dziwne, lecz mimo tych okropnych uczuć, jakie teraz mi towarzyszyły, poczułam niezrozumiałe ciepło i delikatną radość, że Slytherin w tej trudnej chwili potrafił się zsolidaryzować i razem przeżywać ten ciężki moment.
                W drzwiach do pokoju wspólnego pojawiła się znajoma dziewczyna, lecz wyglądała zupełnie inaczej niż normalnie. Była to uczennica o drobnej sylwetce i jasnej karnacji, a jej delikatną, niewielką twarz, okalała burza brązowych loków. Coś w jej wyglądzie jednak mi nie pasowało... Jej cera wydawała się dużo bledsza, usta bardziej wyraziste, włosy, które zwykle miała idealnie ułożone, teraz trwały w nieładzie, a jej oczy... całe zapuchnięte, pełne łez i strasznie wystraszone. Gretta Malinois. Najlepsza przyjaciółka Amy. Wyglądała jakby płakała całą noc i mogła w każdej chwili ponownie wybuchnąć.
                Zrobiło mi się jej tak strasznie żal. Co prawda, rozmawiałam z nią może parę razy w życiu, ale teraz czułam się w obowiązku, by choć trochę ulżyć jej cierpieniu. Nie myśląc zbyt wiele, wstałam z kanapy i podeszłam do dziewczyny. Przytuliłam ją i po chwili poczułam jak moje ramię staje się wilgotne. Zaczęłam delikatnie gładzić jej włosy, starając się, by jej ciche szlochy nie stały się głośniejsze.
                – Przykro mi Gretto. No już, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Ciii...   –  uspokajałam ją.
                – Może zabierzmy ją do jej dormitorium  –  zaproponowała Julie, która razem z Alice, niewiadomo skąd zmaterializowały się tuż obok.
                Pokiwałam twierdząco głową i skierowałyśmy się w stronę schodów.
                Po chwili dotarłyśmy do sypialni Gretty. Było to schludne, prostokątne pomieszczenie, urządzone dosyć przestronnie. Pod ścianami stały dwa łóżka, obok nich dwie szafki nocne, dwa biurka i biblioteczka.
                Położyłyśmy zapłakaną dziewczynę na jednym z łóżek, a Alice stwierdziła, że pójdzie po coś do picia.
                – Czyje jest to drugie łóżko? Może ją zawołam?  –  zapytała Julie, więc zgromiłam ją wzrokiem. W końcu nie trudno było się domyślić, że należało ono do Amy.
                – Ona... Miałam u niej spędzić święta... Gdybym pojechała, to może...  –  wychlipała Gretta, a jej szlochy się nasiliły.
                Nie miałam pojęcia jak mogłam jej pomóc. No i jeszcze to puste łóżko... Współczułam dziewczynie, że będzie teraz musiała mieszkać sama.
                Po chwili ciszy, do pokoju wróciła Alice z kubkiem gorącej herbaty w ręce.
                – Pij, to pomoże  –  powiedziała łagodnie podając filiżankę Grettcie.
                Dziewczyna przyjęła ją z wdzięcznością i wzięła pokaźnego łyka. Po chwili lekko się zakołysała, więc Julie odebrała jej kubek, a Gretta jak gdyby nigdy nic, odchyliła się do tyłu, wtuliła w poduszkę i zasnęła.
                Spojrzałyśmy zdziwione na Alice. W odpowiedzi brunetka wyciągnęła z kieszeni niewielką fiolkę. Połowę jej objętości zajmował biały płyn. Eliksir Słodkiego Snu. Dobrze, że chociaż ona z naszej trójki wpadła na jakiś sensowny pomysł. Gretta się spokojnie prześpi i nie będzie miała koszmarów.
                – Musimy zdecydować co dalej. Będzie spała kilka godzin, ale obudzi się mniej więcej wtedy, kiedy ja, Kate i Ellie, będziemy na przyjęciu  –  oznajmiła Alice.
                – Ja i Steph i tak nie idziemy, bo nie jesteśmy w Ślimaku. Możemy ją zabrać później do naszego dormitorium i czymś zająć  –  zaproponowała Julie.
                – Dobra, tylko musicie być uważne. Nie wiadomo jakie myśli mogą jej teraz krążyć po głowie  –  poprosiłam.
                – Myślisz, że ona mogłaby spróbować...
                – Ja na razie nic nie myślę. Po prostu nie spuszczajcie jej z oka, dobrze?
                – Okey.
               
*

                W końcu nadszedł wieczór. Po godzinie przygotowań, byłam nareszcie gotowa na spotkanie z Jamesem.
                Makijaż miałam trochę mocniejszych niż zwykle, ale nadal delikatny. Podkręciłam włosy, grzywkę spięłam z tyłu, a reszta loków pozostawała rozpuszczona i delikatnie opadała mi na ramiona. Suknia przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie znajduję słów, które mogłyby opisać, jak bardzo mi się podobała. Jej dolna część była jak z bajki. W cudownym miętowym kolorze, z aksamitnego materiału, pełna idealnych falban, prześlicznie rozkloszowana, sięgająca aż do ziemi. Cud, miód, malinka. Góra kreacji również nie pozostawała w tyle. Miała idealny krój podkreślający wąską talię, nie posiadała ramiączek i mieniła się doskonałą, niczym nie zmąconą czernią. Do tego czarne, nie za wysokie szpilki, delikatny łańcuszek z niewielkim szmaragdem i kolczyki z białego złota. Wyglądałam jak księżniczka.
                Zresztą Alice, prezentowała się równie pięknie. Rozpuściła swoje ciemne, kręcone włosy i najprawdopodobniej rzuciła na nie jakieś zaklęcie, bo układały się wprost idealnie. Usta pomalowała jasną, błyszczącą pomadką, a oczy delikatnie podkreśliła. Jej suknia wyglądała tak uroczo... Dół kreacji miał delikatny kolor pudrowego różu, był plisowany, o prostym kroju i również sięgający aż do ziemi. Góra, barwą przypominała śnieg i także nie miała ramiączek. Dwie części sukni, oddzielał od siebie dosyć szeroki, srebrny pas mieniącego się materiału. Ostatnimi akcesoriami pozostawały kremowe buty na obcasie, kolczyki i naszyjnik.
                Gdy opuszczałyśmy razem dormitorium, Ellie nakładała chyba piątą już maseczkę, więc stwierdziłyśmy, że nie ma sensu na nią czekać. Natomiast schodząc po schodach, wspólnie zdecydowałyśmy, że podczas następnej wycieczki do Hogsmeade, wykosztujemy się na olbrzymi bukiet dla sprzedawczyni w sklepie odzieżowym, ponieważ dokonała niemalże cudu i to za tak niewielką kwotę.
*
                James nonszalancko opierał się o ścianę i wpatrywał przed siebie, jakby liczył każde pęknięcie na przeciwległym murze. Po chwili przeniósł wzrok na swoje idealnie zadbane paznokcie, które oglądał tak starannie, jakby były co najmniej dziełem sztuki najwyższych lotów.
                Musiałam przed samą sobą przyznać, że w tym czarnym, eleganckim, ale i nowoczesnym smokingu wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle. Chociaż lepiej, to trochę mało powiedziane... W połączeniu, z jego rozczochranymi, kruczoczarnymi włosami, których nieład wydawał się nieco bardziej artystyczny, wyglądał idealnie. Męsko, dostojnie i wspaniale... Co? Nie! Nie pomyślałam tego! Absolutnie w moich myślach nie pojawiła się żadna wzmianka o tym, że wygląda chociażby znośnie, a co dopiero lepiej!
                 Zganiłam się w duchu i zrobiłam krok do przodu, a obcasy moich butów zastukały o podłogę, przerywając niezręczną ciszę.
                Gdy chłopak mnie zauważył, rozchylił lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu tchu. Chwilę mu zajęło ogarnięcie sytuacji, ale gdy i to mu się nareszcie udało, natychmiast wyprostował się, poprawił kołnierzyk idealnie białej koszuli i dumnym krokiem ruszył przed siebie. Gdy znalazł się na tyle blisko, pochylił się, ujął mą dłoń i delikatnie ją pocałował, niczym prawdziwy arystokrata.
                – Wyglądasz... Olśniewająco. Dziewczyna godna mnie  –  odezwał się wreszcie.
                – James, zastanawiałeś się kiedyś, nad zmianą imienia na Narcyz?  –  zapytałam, rumieniąc się delikatnie pod wpływem jego komplementu.
                Ledwo zdusiłam w sobie wybuch śmiechu, spowodowany jego początkową konsternacją i następny, którego przyczyną było te magnackie maniery. W życiu bym się nie spodziewała, że ktoś taki jak Potter, potrafi się tak elegancko zachować.
                 Chłopak postanowił pozostawić moje poprzednie pytanie bez odpowiedzi i kurtuazyjnie zaoferował mi swoje ramię. Z wdziękiem je przyjęłam i idąc pod rękę, skierowaliśmy się w stronę celu.

*

                Wkroczyliśmy do sali, w której przygrywała delikatna muzyka. Stoły przystrojone w białe obrusy i lodowe rzeźby, wyposażono w ogrom ciastek bankietowych i waz z ponczem. Pomieszczenie było już pełne gości, choć miałam wrażenie, że nie zgromadziła się jeszcze co najmniej połowa zaproszonych. Kapela przygrywała akurat jakiś wolniejszy kawałek, więc kilka par niespiesznie kołysało się na parkiecie.
                Odeszliśmy trochę od drzwi, nie do końca wiedząc co mamy robić. James zażartował dla rozluźnienia atmosfery, więc oboje cicho się zaśmialiśmy.
                – Czy piękna pani zechce zatańczyć?  –  usłyszałam tuż przy mnie znajomy głos.
                Odwróciłam się w tamtą stronę i ujrzałam twarz Jake'a, która na szczęście, odzyskała swój firmowy, wesoły wyraz. Rzuciłam mu się na szyję, uradowana, że mój przyjaciel odzyskał dobry humor. Już miałam z nim iść na parkiet, kiedy przypomniało mi się, że przecież nie przyszłam tu sama.
                – James, masz coś przeciwko, żebym zatańczyła z Jake'iem?  –  zwróciłam się w stronę mojego towarzysza.
                On jednak, najwyraźniej był zbyt zainteresowany chichoczącymi w kącie Krukonkami, żeby na mnie spojrzeć.
                – Aaaa... Co? Nie...  –  wydukał.
                Westchnęłam. Ahh... No tak... Czego ja się mogłam spodziewać po takim Potterze... Bez słowa ruszyłam na parkiet z roześmianym się przyjacielem.
                Jake zadbał o to, żeby przez kilka kolejnych utworów, nie opuszczał mnie dobry nastrój, co chwila żartując. Swoją drogą, całkiem nieźle tańczył...
                – A skąd ty się tu, tak właściwie wziąłeś, Jake?   –  zapytałam, przypomniawszy sobie, że nie jest on przecież w Ślimaku.
                – Myślisz, że ominąłbym taką świetną imprezę? To chyba jasne, że się wkręciłem!  –  odparł chłopak, bez cienia zmieszania.
                – Zabini, nie bądź taki samolubny! Niektórzy czekają już trzy piosenki, żeby zatańczyć z najpiękniejszą dziewczyną w tej sali!  –  oburzył się żartobliwie ktoś z boku.
                – Al!  –  jego również objęłam, widząc roześmiane oblicze zielonookiego Albusa.
                Chłopak bez zbędnych wyjaśnień porwał mnie do tańca.
                – Co ty tu robisz? A no tak, pewnie wkręciłeś się tu tak samo jak Jake  –  odpowiedziałam sama sobie na pytanie.
                – Co ci strzeliło do głowy, żeby porównywać mnie do tego kretyna!  –  żachnął się, wciąż uśmiechnięty chłopak  –  Ja, w przeciwieństwie do niego, byłem wręcz rozchwytywany, jako partner na ten wieczór!
                Wybuchłam śmiechem, z powodu obrazu kolejki nastolatek ustawionej przed Albusem, który mimowolnie pojawił się w mojej wyobraźni. Już samo połączenie Ala z przyjęciem wydawało mi się nienaturalne, a co dopiero jego z jakąś dziewczyną.
                – A więc kto jest twą wybranką?  –  zapytałam, ze szczerym zaciekawieniem.
                – Domyśl się...  –  jego słowa zabrzmiały jak foch jakiejś pustej, naburmuszonej nastolatki.
                Mimo wszystko, rozejrzałam się po sali, w poszukiwaniu tej, którą Al domniemanie zaprosił na bal. W oczy nie rzuciła mi się co prawda żadna, wyróżniająca się dziewczyna, ale mój wzrok zatrzymał się na pewnej parze.
                Ellie tańczyła z Jamesem i najwyraźniej świetnie się razem bawili. Naprzemian dziewczyna mrugała zalotnie rzęsami, wieszała się na jego ramieniu i szeptała mu coś do ucha, to znowu wybuchała słodkim chichotem.      
                Poczułam, jak moje pięści gwałtownie się zaciskają. Czy ten jej mały móżdżek, wielkości króliczego bobka, zapomniał już, ile przez niego nocy przepłakała? Jak wielki był ocean łez, który  z jego winy wylała? Ogarnęło mnie dziwne uczucie, którego nie miałam wątpliwej przyjemności jeszcze doświadczyć.
                – Wisisz mi piwo kremowe  –  usłyszałam cichy szept Albusa, tuż przy swoim uchu.
                Na początku nie zrozumiałam jego słów, ale chłopak nie zwlekał długo z wyjaśnieniami. Już po chwili odbił Ellie z uścisku Jamesa, a mnie popchnął tak, że wylądowałam prosto w ramionach jego starszego brata.
                Jak można było się spodziewać, nie dane nam było zatańczyć, bo właśnie w tym momencie skończyła się piosenka.
                – To jak, zatańczymy?  –  zapytał brunet z zawadiackim uśmieszkiem.
                – Cóż... To przykre, ale właśnie skończyła się piosenka  –  odparłam sarkastycznie z udawanym smutkiem.
                 Nie wiem co mną kierowało, gdy mu odmawiałam, ale zaraz tego pożałowałam. Odwróciłam się, chcąc opuścić parkiet i w tym momencie, jak na zawołanie, rozbrzmiała wolna melodia. James złapał mnie delikatnie za rękę i położył ją na swoim barku.
                – Prędzej pocałuję oślizgłego gnoma z ogródka Weasleyów, niż zatańczę z tobą wolnego, Potter  –  te słowa wyrwały się z moich ust jakby automatycznie.
                Zganiłam się w duchu, że pozwoliłam tym nieproszonym gościom ujrzeć światło dzienne, lecz James nie wydawał ani trochę urażony. Nie zamierzał odpuścić. Uniósł moją drugą rękę do góry, tworząc idealną ramę do walca. Już po chwili, wirowaliśmy razem na parkiecie.
                – Skąd wiesz, że w ogrodzie Weasleyów są gnomy?  –  zapytał, wpatrując się w moje oczy, jakby próbował coś z nich odczytać.
                – Gdzieś przeczytałam, że gnomy wyczuwają biedę  –  odparłam nie powstrzymując chichotu.
                On również się zaśmiał.
                – Wiesz, obawiałem się trochę, że będziesz mi chciała zrobić na złość i wystroisz się jak na festiwal kiczu i tandety, ale na szczęście... Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. W tej fryzurze i sukni wyglądasz naprawdę... cudownie  –  kokietował chłopak.
                – To był jeden z tych twoich legendarnych komplementów, czy tym razem po prostu chciałeś mnie obrazić?  –  spytałam retorycznie i ponownie wybuchliśmy śmiechem.
                – Coś się pomiędzy nami zepsuło, Kate? Wtedy, nad jeziorem, zachowywałaś się nieco inaczej... Coś źle zrobiłem, czy już cię po prostu nie interesuję?  –  zainteresował się James.
                – Nie byłam wtedy w najlepszym stanie, więc moje słowa nie były do końca... dobrze przemyślane. Nie bierz ich do siebie, James... Z resztą, chyba wiesz, że związki zawierane w skrajnych emocjach są nietrwałe...  –  oznajmiłam.
                – Ja nic nie mówiłem o związku...  –  zauważył Potter. Jak tylko skończyłam mówić, już wiedziałam, że na pewno to wyłapie.
                – I dobrze, lepiej żebyś nie robił sobie nadziei  –  wybroniłam się szybko.
                – Daj spokój, przecież wiesz, że między nami coś jest  –  ciągnął chłopak.
                – Ta, powietrze  –  zgasiłam go, z szyderczym uśmiechem na ustach. Czułam nad nim przewagę, której nie zamierzałam się szybko pozbywać.
                – A to, akurat, da się szybko zmienić...  –  oznajmił James, przyciągając mnie nieco bliżej, tak, że mogłam poczuć zmysłowy zapach jego wody kolońskiej.
                – Chyba jednak podziękuję  –  odparłam, oddalając się nieco i jednocześnie powracając, do początkowej, dużo bardziej komfortowej odległości.                              
                – Czy ty zawsze musisz być taką zołzą? Z resztą, ja i tak już swoje wiem. Słyszałem, jak rozmawiałaś ze swoją brązowowłosą przyjaciółką i mówiłaś, że jestem, uwaga cytuję ,,słodki jak miód''  –  jeszcze bardziej się wyszczerzył, ukazując linię prostych, śnieżnobiałych zębów.
                – Nie wiesz, że podsłuchiwanie czyichś rozmów, jest bardzo niekulturalne, nędzna imitacjo arystokraty? Ale jak już to robisz, to radzę ci trochę uważniej słuchać, bo gdybyś to robił, wiedziałbyś, że moje słowa brzmiały ,,głupi jak but''  –  wyśmiałam go.
                Na policzki Jamesa wypłynął delikatny rumieniec zakłopotania. 
                Gdyby mi ktoś, jeszcze kilka miesięcy temu powiedział, że spędzę wspaniały wieczór w towarzystwie Jamesa Pottera, zapewne bym go wyśmiała i wysłała na przymusową kurację psychiatryczną do św. Munga. Tak samo bym zapewne zareagowała, gdyby ktokolwiek zaczął mi opowiadać o szarmanckich manierach tego chłopaka. Teraz jednak, wiedziałam, że nie mogłam wybrać lepszego partnera na ten wieczór. Powoli zaczynałam rozumieć zdanie połowy żeńskiej części szkoły, że w jego otoczeniu, każda kobieta może się poczuć jak księżniczka...
Właśnie tak się czułam.

*

                Wyszliśmy razem na korytarz, który obecnie wydawał się jedyną oazą spokoju. Oboje byliśmy już nieco zmęczeni głośną, nieustannie grającą muzyką i dusznym pomieszczeniem. Zdjęłam na chwilę buty, ponieważ odczuwałam już pierwsze, nie do końca przyjemne efekty wielogodzinnego tańca. Oparłam się o ścianę, by trochę odsapnąć.  
                – Przyniosę nam coś do picia  –  zaproponował James i po chwili zniknął w gwarnym tłumie.
                Osunęłam się na nogach i usiadłam na zimnej posadzce. Jej chłód przynosił ukojenie. W końcu jednak się podniosłam i na boso podeszłam do okna. Z uśmiechem zauważyłam, że doskonale widać z niego wyjście ze szkoły i szkolne błonia.
                Coś jednak wzbudziło mój niepokój. Przy głównych drzwiach, kłóciła się dwójka mężczyzn. Jeden z nich, skutecznie ukrywał twarz pod czarnym kapturem szaty, a drugi to chyba... Tak, to był Mike.
                Jakiś niezrozumiały impuls, kazał mi się tam znaleźć, więc najszybciej jak mogłam zbiegłam do Sali Wejściowej, pokonałam wrota i znalazłam się na zewnątrz. Jak tylko opuściłam zamek, poczułam na twarzy uderzenie lodowatego wiatru, a zimno w mgnieniu oka rozlało się po całym moim ciele. Czułam, że jeżeli się zaraz nie schowam, to w przeciągu następnych kilku minut, z pewnością zamarznę. Nie mogłam jednak zapomnieć o celu, dla którego się tu znalazłam, więc przebrnęłam parę metrów, w śniegu po łydki  i na domiar złego w butach na obcasach. Na szczęście, po chwili dotarłam do dwóch, szarpiących się i wykrzykujących coś postaci.
                – Mike, co tu się dzieję? Gdzie jest Alice?  –  zapytałam donośnie, wyraźnie zszokowana i zdenerwowana.
                Obaj mężczyźni, słysząc mój głos, jak na komendę, natychmiast od siebie odskoczyli.
                – Nie martw się, ona jest w środku. Zostawiłem ją, bo nie chciałem, żeby ten idiota zepsuł jej ten wieczór  –  wytłumaczył Brown  –  A co do ciebie, Score, to zastanów się nad tym co ty wyrabiasz, bo nie mam zamiaru nadal przyjaźnić się z osobą, którą się stałeś. Przykro mi, stary  –  zwrócił się do zakapturzonej postaci i po chwili zniknął za drzwiami do Sali Wejściowej.
                Trochę czasu minęło, nim sens słów chłopaka do mnie dotarł. W tym czasie, mężczyzna w pelerynie, który, jak się przed chwilą dowiedziałam, był moim bratem, zdążył się znacznie oddalić.
                Nie mogłam dopuścić, żeby po raz kolejny mi uciekł. Żądałam wyjaśnień i to natychmiast. Ponownie poczułam impuls, który mimo odmarzających kończyn i koszmarnego zimna, kazał mi iść przed siebie. Kazał mi gonić mojego brata.
                – Score! Score, poczekaj! Musimy pogadać!  –  wołałam za nim, brnąc przez śniegi, jednak chłopak skutecznie mnie ignorował. 
                – No daj spokój! Score! Nie uciekaj!  –  nie poddawałam się.
                – Dosyć tego! Scorpiusie Malfoy, masz się zatrzymać! Natychmiast!  –  rozkazałam władczym tonem.
                Chłopak o dziwo posłuchał. Zatrzymał się, więc i ja uczyniłam to samo. Szczerze mówiąc, czułam się nieco niepewnie, a mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie, że się trochę bałam. Ale tylko trochę! W końcu to mój brat... Co się może stać...
                – Czego chcesz?  –  odezwał się, ale jego głos brzmiał bardzo, bardzo dziwnie. Aż przeszły mnie ciarki.
                – Wyjaśnień  –  oznajmiłam chłodno, usiłując zabrzmieć pewnie.
                Nie otrzymałam tego, czego oczekiwałam. Chłopak nawet się nie odezwał, tylko zdjął ze swojej głowy kaptur, odsłaniając swoją, wcześniej niewidoczną twarz.
                To, co ujrzałam, przeraziło mnie nie na żarty. Jego rysy, były jeszcze bardziej wyraziste, niż zwykle, a twarz barwą, właściwie nie różniła się od otaczającego nas zewsząd śniegu. Ale nie to było najgorsze. Jego tęczówki były obrzydliwie szkarłatne, a źrenice potwornie zwężone. Nie przypominały ludzkich oczu...  
                To nie był mój brat! To nie mógł być Score! Co... Co się z nim stało? Sparaliżował mnie strach.
                – Odejdź stąd!  –  rozkazał, choć początkowo nie zorientowałam się, że to z jego ust wydobywa się ten okropny głos.
                – Nie... Score... Chodź ze mną... Ja... Ja ci pomogę!  –  ledwo udało mi się wykrztusić te słowa.
Łzy pod wpływem zimna zamarzały mi na zaczerwienionych policzkach.
                – Nie słyszałaś?! Wynoś się!  –  krzyknął.
                Gdybym tylko mogła się poruszyć, zapewne uciekłabym teraz gdzie pieprz rośnie. Niestety, nie dałam rady nawet drgnąć z przerażenia.
                – Wyjmij różdżkę!  –  wysyczał, sięgając po swoją.
                W jego potwornych ślepiach, widać było chorą rządzę mordu. Odzyskałam na chwilę zdolność ruchu, więc postanowiłam się nie stawiać i uczyniłam to samo co on. Nie miałam jednak zamiaru niczego mu ułatwiać. Poobracałam chwilę różdżkę w dłoniach, a następnie odrzuciłam ją w bok, stając się całkowicie bezbronna.
                – Nie zamierzam z tobą walczyć, Score...  –  oznajmiłam, absolutnie zdruzgotana, tym co się właśnie działo. Rzuciłam w jego stronę błagalne spojrzenie, lecz jego wzrok był lodowaty, jakby nie było w jego właścicielu, ani krzty uczuć. Czułam przez skórę, co ma się zaraz wydarzyć.
                Usta, tego, co do niedawno było moim bratem, wykrzywiły się w cynicznym uśmiechu, a po chwili wyrwał się z nich ryk:
                – Avada Kedavra!         
                 
*


                Poczułam, jak grunt usuwa mi się pod nogami, a każdą komórkę mojego ciała, pochłania zimno. Czy miałam się tak szybko przekonać, jak to jest, gdy się umiera?

15 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Jake próbował je nieudolnie zdrobnić :P

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Miałam ambitne plany, żeby dodać coś dzisiaj, ale niestety przeceniłam swoje siły :/ Mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się napisać :)

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Avada Kedavra?! Jak to przeczytałam prawie stanęło mi serce! Co się dzieje z tym Scorpiusem? Mam nadzieję, że to był tylko zły sen! A tak w ogóle, to świetny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D Cieszę się, że ta scena wywarła na tobie aż takie wrażenie ;) Szczerze mówiąc, to obawiałam się, że kompletnie mi ten rozdział nie wyszedł i spodziewałam się raczej negatywnych opinii :/

      Usuń
  3. To był sen? To był sen, rozumiesz?! Rozumiesz. A jak nie rozumiesz to zobaczysz jak to jest spotkać się z Czarną Panią ;-;
    Jake zakochany w Kate, na kilometr widać. A Kate chyba nie wie co czuje do Jamesa...ale mam nadzieję, że zrozumie... Jakoś nie lubię Jake'a więc mam nadzieję, że nie połączysz go z Katie :D
    James taki szarmancki...
    Następny rozdział mam nadzieję, że będzie.bardzo szybko i nie każesz nam długo czekać :)
    Pozdrowienia od Dark Lady

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak. Nie musisz powtarzać :D To ja może już sobię pójdę i zmienię całą fabułę :P
      A tak serio, to mam zamiar wrzucić rozdział w niedzielę :D O ile do tego czasu zdąrzę go napisać... Ostatnio jednak, coraz częściej nawiedza mnie nie najlepszy humor i na domiar złego, najczęściej towarzyszy mu brak weny :/
      Również pozdrawiam i dziękuje, że czytasz moje wypociny, a przy tym jesteś bardzo aktywna w komentarzach <3

      Usuń
  4. Nie wierze dlaczego on to zrobił... A James ciekawe co bedzie dalej

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy będzie?
    Już czwartek:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam ;_; Mam mały kryzysik literacki, mam nadzieję, że szybko minie ;(

      Usuń
    2. Zdarza się;)
      Też go przechodzę:(

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń