Poczułam, jak grunt usuwa mi się
spod nóg, a każdą komórkę mojego ciała pochłania straszliwe zimno. Wszystko
wokoło ucichło. Czy... czy tak miało się zakończyć moje istnienie? Miałam
zginąć z ręki własnego brata? Nie... Przecież śmierć pod wpływem zaklęcia
występuje nagle, a ja wciąż czuję i myślę ...
Z każdą chwilą, utwierdzałam się
w przekonaniu, że chyba jednak przeżyłam. Ale jak? Przecież tuż przed tym, jak
upadłam, poczułam gwałtowne uderzenie w przedramię... Było dla mnie jasne, że
to w te miejsce zostałam trafiona zaklęciem, ale co jeśli... Co jeśli ktoś mnie
odepchnął?!
Nie, to niemożliwe... Przecież
nie znam osoby, która poświęciłaby za mnie życie... Chociaż Al... nie, on na
pewno nie postąpił by tak głupio... No to może James? W sumie ta jego gryfońska
odwaga i w ogóle... Ale nie... My się prawie nie znamy, a jeszcze kilka
miesięcy temu się nienawidziliśmy... To na pewno nie on... Hmmm... Jake? Nie,
to zupełnie nie w jego stylu...
Żeby poznać odpowiedź na
wszystkie pytania, musiałam tylko otworzyć oczy... Rozchylić te kretyńskie
powieki... Jednak nie mogłam tego zrobić... Zbyt bardzo się bałam, tego co
zobaczę... Co, jeśli jednak zginęłam? To w sumie wyjaśniłoby tą ciszę
dookoła... Co, jeżeli jednak przeżyłam, a obok siebie zobaczę martwe ciało
jednego z moich przyjaciół? Nie... Nie dam rady...
Nie wiem ile ze sobą tak
walczyłam, ale w końcu postanowiłam, że po prostu muszę otworzyć oczy. Nie mogę
stchórzyć, nie w tak ważnej sprawie... No to co... Wracamy do rzeczywistości...
Trzy... dwa...
jeden...
*
Poczułam ogłuszenie i
oślepienie, jak po wybuchu granatu. Po chwili jednak wszystko zaczęło się
wyostrzać... Słyszałam krzyki, szlochy i wycie wiatru. Obraz powrócił dopiero
po czasie. Na widok tej przerażającej sceny którą dojrzałam, z mojego gardła wyrwał
się nieokiełznany krzyk rozpaczy i bólu psychicznego.
Naprzeciwko mnie, wciąż stał mój
brat. Wciąż miał te okropne oczy i wciąż wysoko trzymał różdżkę. Wydobywała się
z niej cienka wiązka zaklęcia, o jadowicie zielonym kolorze. W połowie,
zmieniała ona jednak kolor, na krwistoczerowony i ta barwa prowadziła aż do
drugiej różdżki, którą trzymał James Potter. Stał tuż obok mnie i wszystko
wskazywało na to, że to właśnie on mnie uratował.
Wiedziałam co się dzieję. Nie
pierwszy raz byłam świadkiem tego typu czarów. Ten specyficzny rodzaj magii,
odkrył Morgead Vonnegut podczas wieloletnich badań i eksperymentów, a stało się
to zaledwie kilka lat temu. Doskonale pamiętam ten szum w mediach, na temat
zaklęcia, które domniemanie może obronić przed śmiercią. Tak na prawdę, to nie
do końca tak ono działa. Profesor Bell nam to tłumaczyła, lecz powiedziała, że
to bardzo zaawansowana magia i zaczniemy ją poznawać dopiero na siódmym roku. Chodzi
o to, że Vonnegut opracował czar, który dobrze opanowany, może zadziałać jak
swego rodzaju lustro. Nie da rady, co prawda zniwelować działania zaklęcia, bo
jest to po prostu niemożliwe, ale może je na chwilę powstrzymać, a jeżeli ktoś
ma odpowiednią siłę woli, to jest w stanie je po prostu odbić.
Łzy lały mi się strumieniami, bo
wiedziałam, jak to musi się skończyć. Jeden z nich w końcu przegra i padnie
martwy na ziemię. Zdawałam sobie sprawę, że ze śmiercią żadnego z nich nie
potrafiłabym się pogodzić. Score'a, bo to mój brat, a Jamesa, bo mnie uratował.
,,Trzeba myśleć logicznie!'' -
krzyczałam na siebie w myślach. Nie potrafiłam jednak wykonać tego
potencjalnie prostego polecenia.
Myśli galopowały po mojej
głowie, niczym pędzące konie. Na rany Krwawego Barona, musi być jakiś sposób,
żeby uratować ich obu! Nie daruję sobie, jeżeli zaraz czegoś nie wymyślę.
Podczas, gdy ja pogrążyłam się w
swoich okropnych rozmyśleniach, z moim ciałem działy się dziwne rzeczy. Czułam,
jak wstrząsają mną dreszcze, jak spazmatycznie próbuję złapać oddech, jak
szlocham, a łzy ściekają mi po policzkach. Wiedziałam, że jestem już bliska
szaleństwa.
Nagle, ktoś objął mnie od tyłu i
mocno zacisnął na mnie swoje ramiona. To był Albus. Zaczął mnie uciszać,
próbować uspakajać, ale chyba i on zdawał sobie sprawę, że jest to
bezskuteczne.
– Zamknij się i słuchaj! Kate,
musisz mnie posłuchać, rozumiesz?! Tylko my możemy im pomóc! –
krzyczał, na przemian próbując być łagodny i stanowczy. Widać było, że
on także nie panuje nad emocjami.
Nie potrafiłam się uspokoić.
Usilnie próbowałam, ale zawsze wymykał się choć jeden szloch, a potem nie
sposób już było powstrzymać kolejne.
Poczułam, jak chłopak mnie
puszcza, a zaraz potem wciska mi coś do ręki. To była moja różdżka.
– Wstawaj! Masz wstać! –
rozkazał łamiącym się głosem i siłą ustawił mnie do pionu.
Nogi miałam jak z waty. Nie wiem
jakim cudem udało mi się na nich ustać.
– A teraz masz mnie słuchać,
rozumiesz?! Na trzy, wyślesz w stronę swojego brata, najsilniejszą drętwotę,
jaką jesteś w stanie wyczarować – tłumaczył.
– Ja... nie –
jąkałam się.
Czego on ode mnie wymaga?! Nie
rzucę żadnego zaklęcia na Score'a!
– Nie przerywaj mi! Ja wiem, że
to trudne... Ale musisz mi uwierzyć, że to naprawdę jedyny sposób, żeby oboje
wyszli z tego cało... Ja nie poświęcę brata... Posłuchaj... Jeżeli dwa zaklęcia
oszałamiające, trafią jednocześnie w Score'a, to najprawdopodobniej odrzuci go
na kilkanaście stóp! Dlatego, zaklęcie uśmiercające które rzucił twój brat,
odbije się od czaru Jamesa i trafi w jakieś drzewo w Zakazanym Lesie!
– Ale... Nie masz pewności...
– Musimy spróbować...
Odwróciliśmy się w stronę
walczących. James już ledwo trzymał się na nogach, a determinacja na twarzy
Score'a ani trochę nie zmalała. Wyciągnęłam różdżkę przed siebie, ale zaraz ją
opuściłam. Nie potrafiłam nawet celować we własnego brata! Trzęsłam się jak
galareta, a z tak niestabilną ręką, mogę przecież nie trafić!
Al uniósł różdżkę i złapał mnie
za przedramię, przez co i ja uczyniłam to samo. Znowu rozpoczęło się
odliczanie.
– Trzy –
szepnął mi do ucha.
– Dwa –
wychlipałam.
– Jeden –
wykrzyknął.
Oboje jednocześnie
wypowiedzieliśmy formułki i z naszych różdżek wyleciały dwa szkarłatne
zaklęcia.
Tempo jakby zwolniło. Czary
pognały w stronę Scorpiusa i tak jak to przewidywał Al, odrzuciły go na sporą
odległość. W momencie uderzenia, nić łącząca mojego brata i Jamesa się
przerwała, a jadowicie zielona wiązka pognała przed siebie, rozbijając się w
końcu o drzewa.
*
Otarłam
łzy i ruszyłam do leżącego bez ruchu brata. Po chwili jednak, ponownie poczułam
uścisk na swoim ramieniu.
– Co
znowu?! – warknęłam do Albusa, bowiem to on trzymał
moją rękę.
– Kate,
to może być niebezpieczne... – oznajmił wyważonym tonem chłopak.
– Jakie
znowu niebezpieczne?! Mój brat leży nieprzytomny i to z mojej winy, a ty
mówisz, że pomoc mu jest niebezpieczna?!
– odburknęłam próbując się
wyswobodzić.
Albus
jednak, nie zamierzał ustąpić, więc poczęstowałam go wzrokiem godnym
bazyliszka. Po raz pierwszy, odkąd otworzyłam oczy, rozejrzałam się dookoła. Skąd
się wzięli czy wszyscy ludzie?! Na błoniach zgromadziła się chyba z połowa
szkoły! I połowa szkoły była świadkami tego wydarzenia... Wszyscy byli w
autentycznym szoku. Niektóre dziewczyny płakały lub szlochały, a inne
zakrywały twarze dłońmi, nie ukrywając zdziwienia.
Pośród
nich, spostrzegłam kilkoro swoich przyjaciół. Alice szlochając przytulała się
do Mike'a. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie... Ona zawsze była wzorem
trzeźwego myślenia, a te pochlipywanie zupełnie do niej nie pasowało. Obok stał
Jake, który ledwo trzymał się na nogach pod wpływem emocji. Koło niego,
patrzyła na mnie ze łzami w oczach Ellie. Po raz pierwszy poczułam, że tak na
prawdę, to ciepła dziewczyna. Sama była roztrzęsiona, ale patrzyła na mnie z
politowaniem i współczuciem. To dziwne, bo niby nie byli zagrożeni, ale mimo
wszystko cieszyłam się, że nic im nie jest.
Moje
obserwacje przerwały przeciskające się przez tłum trzy postacie. Najwyższa
sylwetka, należała do profesor McGonagall. Po jej prawej stronie szedł Slughorn,
a na prawo od dyrektorki można było dostrzec Katie Bell. Stroje tej trójki
wskazywały na to, że ich właściciele przed chwilą opuścili przyjęcie.
Nauczyciele na chwilę przystanęli, najwyraźniej zszokowani tym co ujrzeli. Wkrótce jednak, profesor Bell, lekceważąc
nas, przebiegła obok i pognała w stronę Score'a, który wciąż leżał bez ruchu na
śniegu.
– Horacy,
natychmiast wyślij sowę do świętego Munga. Niech przyślą najlepszych
magomedyków. Katie, ty zabierz pannę Malfoy i obu Potterów do mojego gabinetu –
zarządziła McGonagall, po czym wyczarowała magiczne nosze. Przeniosła na
nie Score'a i ruszyła do skrzydła szpitalnego.
– Pani profesor,
ale mój brat... – zawołałam za nią, chociaż nie do końca
wiedząc, co miałam zamiar powiedzieć.
– Ani
słowa, Malfoy – przerwała mi dyrektorka, nawet się nie
odwracając.
Profesor
Bell dała nam znać, żebyśmy poszli za nią, więc razem z Alem i Jamesem
ruszyliśmy w stronę szkoły.
–
Wszyscy mają natychmiast wrócić do swoich dormitoriów. Tu nie ma już nic do
oglądania – ogłosiła nauczycielka, więc uczniowie również
zaczęli kierować się do drzwi.
Po
chwili poczułam, jak w ramiona wlatuję mi roztrzęsiona Ellie.
– To
było straszne – szepnęła mi do ucha, a głos jej się załamał.
Gdy się
odsunęła, jej miejsce zajęła zapłakana Alice.
– Tak
się bałam – wychlipała.
Gdy i
ona w końcu mnie puściła, następny objął mnie Jake. Ściskał mnie, jak gdybyśmy
mieli się już nigdy więcej nie zobaczyć.
– Ja
nie sądziłem, że... No wiesz, że coś jest z nim nie tak... Gdybym wiedział... – mruknął Brown, gdy na niego przyszła kolej.
– Nie
obwiniaj się Mike... Ty jedyny coś podejrzewałeś... Gdybym cię
posłuchała... – odpowiedziałam.
– Nie
chcę Wam przerywać, ale na prawdę musimy już iść – zauważyła profesor Bell.
Z trudem rozstałam się z przyjaciółmi i ruszyłam za nią.
*
– Czy
któreś z was, może mi wytłumaczyć, co tam się stało?! – zapytała McGonagall, gwałtownie zatrzaskując
drzwi do swojego gabinetu i siadając na dyrektorskim krześle.
Siedziałam
na dużym fotelu w kącie gabinetu, Albus wycierał ścieżkę w dywanie, a James
opierał się o ścianę i wpatrywał w podłogę. Żadne z nas, nie miało najwyraźniej
najmniejszej ochoty, na opowiadanie o tych wydarzeniach. Myślę, że całą trójką
najchętniej wymazalibyśmy je z pamięci.
– Minerwo,
myślę, że w tak delikatnej sprawie, najlepiej byłoby skorzystać z
myślodsiewni – zaproponowała profesor
Bell, stojąca blisko biurka.
–
Myślo-co? – zdziwiłam się.
McGonagall
podeszła do komody i wyjęła z jednej z szuflad coś w rodzaju kamiennej misy.
–
Myślodsiewnia pozwala odtwarzać wspomnienia
– wytłumaczyła dyrektorka – Chcesz spróbować?
– Ja...
Nie chcę oglądać tego jeszcze raz... – odparłam szybko. Ani mi się śni to jeszcze raz
przeżywać!
– Nie
musisz. Proszę Cię tylko o jedno, skoncentruj się całkowicie na tym
wspomnieniu. Nie myśl o niczym innym, to bardzo ważne. Przyłóż różdżkę do
skroni i skup się, chcąc się ze wszystkich sił pozbyć tej myśli z głowy.
Pokornie
wysłuchałam rad dyrektorki i zastosowałam się do nich. Szczerze mówiąc i bez
tego chciałam wyrzucić z umysłu to wspomnienie, a skoro przydarzyła się ku temu
okazja... Po chwili, w okolicy prawej skroni poczułam dziwne mrowienie, więc
zabrałam z tamtego miejsca różdżkę. Na jej końcu, połyskiwała maleńka, srebrna
niteczka.
– Świetnie!
Teraz zanurz czubek różdżki w naczyniu –
poprosiła McGonagall, więc tak też
uczyniłam.
–
Katie, mogłabyś – dyrektorka zwróciła się do profesor Bell, a ta
podeszła do misy i... Zanurzyła się w niej. Jakkolwiek głupio to nie brzmi...
Wkrótce jednak, McGonagall uczyniła to samo i zostawiły nas samych.
Spodziewałam
się, że zaraz się tu ponownie pojawią, lecz gdy przez dłuższą chwilę nic
takiego się nie wydarzyło, postanowiłam nie siedzieć bezczynnie, tylko zacząć
działać.
Jednym
ruchem pokonałam odległość dzielącą mnie od drzwi i złapałam za klamkę.
– A ty
gdzie się wybierasz? – zdziwił się Albus.
– Muszę
go zobaczyć... Muszę się upewnić, że nic mu nie jest... – odparłam.
– Chyba
sobie żartujesz... McGonagall zaraz wróci! Zresztą, Kate! Na brodę Merlina, on
chciał cię zabić! – krzyknął, dopiero po chwili zdając sobie
sprawę co tak na prawdę powiedział.
– Dobrze
wiesz, że to nie on... Score nigdy by mnie nie skrzywdził –
oznajmiłam chłodno i opuściłam gabinet.
*
Przemierzając ciemne,
opustoszałe korytarze, po głowie krążyły mi miliony myśli. Jedną z tych, które
najgłębiej zagnieździły się w moim umyśle, była ta, która dotyczyła mojego
zaprzeczania. Przecież dobrze wiedziałam, że osobą która rzuciła w moją stronę
zaklęcie uśmiercające był Score, więc dlaczego odpowiedziałam Alowi w ten
sposób? Dlaczego zaprzeczam oczywistym faktom?! Dlaczego, do cholery, ta myśl
nie mogła do mnie dotrzeć?! Muszę to zaakceptować! Muszę zaakceptować, że osoba
z którą tak często bawiłam się w dzieciństwie, osoba z którą non-stop się
kłóciłam jako dziecko, osoba która będąc w Hogwarcie dwa lata szybciej, trzy
razy w tygodniu wysyłała mi listy, w których dokładnie opisywała każdą lekcję i
sytuacje, aż w końcu osoba, która choć szczególnie tego nie okazywała, to
troszczyła się o mnie i darzyła mnie szczerą miłością... ta sama osoba...
chciała mnie zabić...
Nie... Przecież on by nie
potrafił... Nie mógłby, tak samo jak ja nie mogłam celować w niego... To jest
niemożliwe!
No i... Przecież czeka go za to
proces... Doskonale wiedziałam, co grozi za rzucenie któregoś z zaklęć
niewybaczalnych, ale... Nie wyobrażałam sobie siebie, odwiedzającej swojego
braciszka na dożywociu w Azkabanie i to jeszcze z powodu tego, że chciał mnie
zamordować... Merlinie, jak to kretyńsko brzmi! Hogwart stanął na głowie!
Nim się obejrzałam, stałam już
przed drzwiami do skrzydła szpitalnego. Wyciągnęłam rękę stronę klamki, lecz
gdy położyłam na niej dłoń, trochę się zawahałam.
– Nie wpuści cię... Wredna
jędza! Już od pół godziny tu stoję i ją proszę, ale to na nic –
usłyszałam z boku.
Dopiero teraz zauważyłam, że o
ścianę opierał się Mike. Wyglądał na naprawdę zdołowanego.
– Ale ja jestem rodziną... –
odparłam, ale nadal nie otwierałam drzwi.
Wiedziałam, że panią Pomfrey będzie
akurat mało obchodzić, czy jestem siostrą, kuzynką czy kimkolwiek innym. I tak
mnie nie wpuści....
Ledwie dokończyłam swoją
wypowiedź, a Brown zerwał się jak oparzony. Zapytałam o co chodzi, jednak on
uciszył mnie gestem. Wkrótce i ja zrozumiałam co się dzieje. Rozległ się dźwięk
butów stukających o posadzkę. Ktoś tu szedł.
Mike wyciągnął różdżkę i rzucił
coś na nas, tuż przed tym, jak z za winkla wyszedł nauczyciel eliksirów.
Slughorn nie zwracał na nas najmniejszej uwagi, więc domyśliłam się, że czarem
jakiego użył Brown, było Zaklęcie Kameleona. Po chwili profesor otworzył drzwi,
a my korzystając z okazji, weszliśmy do Skrzydła zaraz za nim.
– Poppy, moja droga, przybyli
już magomedycy z Munga – oznajmił pani Pomfrey, która właśnie mieszała
jakiś eliksir w niewielkim garnuszku.
– To czemu ich tu nie
przyprowadziłeś! Nie dość, że nie powinnam zostawiać tego biedaka ani na
chwilę, to jeszcze co chwila dobija się tu jakiś uczeń, żeby go wpuścić do
przyjaciela! – zdenerwowała się kobieta nerwowo przelała
lekarstwo do buteleczki.
– Ten nachalny uczeń chyba już
dał sobie spokój, bo pod drzwiami nikogo nie ma
– poinformował ją Slughorn.
– Dzięki Merlinie! Chociaż tyle
dobrego! Dobrze, więc chodźmy, ale musimy się pospieszyć –
postanowiła pani Pomfrey i oboje opuścili pomieszczenie.
Jak tylko zostaliśmy sami, Mike
zdjął z nas zaklęcie i oboje podeszliśmy do łóżka Score'a. Nadal był bardzo
blady, a jego dłoń zimna jak lód, ale przynajmniej miał zamknięte oczy i nie
widać było tych okropnych, krwistoczerwonych tęczówek.
Brown oparł się o krawędź łóżka,
a ja zajęłam pobliski stołek i jedną ręką złapałam za lodowatą dłoń mojego
brata, a drugą zaczęłam gładzić jego, jeszcze mokre od śniegu, platynowe włosy.
Nie potrafiłam zrozumieć
dlaczego to zrobił... Czy naprawdę nie znałam swojego brata do tego stopnia, że
nie wiedziałam, że jest zdolny kogokolwiek zabić?! Z każdą chwilą narastał we
mnie żal do samej siebie, ponieważ czułam się naprawdę okropną siostrą.
– Przepraszam Kate, ale oni
zaraz tu będą... Naprawdę musimy już iść... –
odezwał się Mike, po czasie, który wydawał mi się stanowczo za krótki.
Czułam, że powinnam siedzieć
przy jego łóżku cały czas, tak jak on to robił, gdy to ja w pierwszej klasie
leżałam nieprzytomna. Skoro wtedy się o mnie martwił, to dlaczego niespełna
dwie godziny temu próbował mnie zabić?! Nie potrafiłam tego pojąć...
Ociężale podniosłam się z
krzesła, lecz moją uwagę przykuła sterta ubrań leżąca na szafce. Rozpoznałam,
że są to ciuchy Score'a i dopiero teraz się zorientowałam, że leży on w
piżamie. Pewnie pani Pomfrey zna jakieś zaklęcie na przebranie, bo myśl o
szkolnej pielęgniarce rozbierającej ręcznie mojego brata, wydała się co
najmniej zabawna.
Energicznym ruchem podniosłam ubrania
z szafki i po chwili usłyszałam dziwny dźwięk. Jakby coś małego, ale ciężkiego
upadło na podłogę. Ukucnęłam i zlustrowałam parkiet wzrokiem. Nie zawiodłam
się, ponieważ już po chwili dojrzałam pod łóżkiem gładki, dosyć mały kamień.
Miał on jednak na sobie jakiś tajemniczy herb, którego nigdy wcześniej nie
widziałam.
– Lepiej zostaw te ubrania. Nie
mogą się zorientować, że tu byliśmy
– polecił Mike, więc podałam mu
ubrania, by odstawił je na miejsce, a sama sięgnęłam po owy kamień.
Następnie wszystko stało się w
ułamku sekundy. Najpierw usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi, następnie
poczułam mocne kopnięcie w brzuch, które sprawiło, że cała znalazłam się pod
łóżkiem. Po chwili usłyszałam także rozmowę jakichś postaci.
– Tu jest – tak,
to chyba głos pani Pomfrey.
– Może pani powtórzyć co się
stało? –
poprosił mężczyzna, którego za nic w świecie nie mogłam skojarzyć.
– Dostał dwoma bardzo silnymi
oszałamiaczami. Cudem uniknął tragedii. Dosłownie otarł się o śmierć –
wyjaśniła wyżej wspomniana kobieta.
– Słucham? Wybaczy pani, ale
nawet najsilniejsze zaklęcie oszałamiające nie jest zagrożeniem dla zdrowego i
pełnego sił młodego czarodzieja...
– odezwała się trzecia
nowoprzybyła osoba, a w jej męskim głosie dało się usłyszeć nutkę ironii.
– Jednak, jeżeli byłby pan tak
miły i pozwolił mi dokończyć, dowiedział by się pan, że gdy mówiłam o jego
niesłychanym szczęściu, miałam na myśli to, że uniknął najgorszego z zaklęć
niewybaczalnych, które z resztą sam rzucił
– odparła oschle Pomfrey,
delikatnie urażona.
Po jej słowach zapadła
niezręczna cisza, którą po dłuższej chwili przerwał drugi z męskich głosów:
– Zaklęcie niewybaczalne? Tutaj,
w szkole? A można wiedzieć, kto był celem i jak to się stało, że ta osoba
jeszcze żyje?
– Celem była... jego siostra,
ale na szczęś... – zaczęła tłumaczyć Pomfrey, ale nie dane jej
było dokończyć, ponieważ drzwi otworzyły się ponownie.
Usłyszałam głosy profesor
McGonagall i Slughorna, a po chwili poczułam uścisk na ramieniu, który wyciągnął
mnie z pod łóżka. Z ulgą stwierdziłam, że to nie któryś z magomedyków, lub co
gorsza nauczycieli. Właściwie to nikogo obok siebie nie widziałam, ale
domyśliłam się, że to Mike, który zdążył ponownie rzucić na naszą dwójkę
Zaklęcie Kameleona.
Jak tylko drzwi ponownie się
otworzyły, oboje pędem opuściliśmy salę i dopiero kilka korytarzy dalej, Mike
zdjął z nas zaklęcia i z powrotem staliśmy się widzialni.
*
– No nareszcie! –
usłyszałam głos Alice, gdy tylko przekroczyłam próg dormitorium.
– My tu już odchodziłyśmy od
zmysłów! – gorączkowała się Julie i po chwili stałam
przytulona do czterech przyjaciółek.
– Gdzieś ty była? Bell cię
szukała... – dodała Steph.
– To prawda, że nawiałaś z
dywanika McGonagall? – dopytywała Ellie.
– Przepraszam was dziewczyny,
ale jestem dosłownie padnięta – z trudem wyswobodziłam się z ich uścisku i
rzuciłam na miękkie łóżko przykryte satynową pościelą – Chce
mi się spać – dodałam, po czym zaklęciem zgasiłam światło i
przekręciłam się na drugi bok.
Wiedziałam jednak, że tej nocy
nie zmrużę oka.
*
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i wreszcie jest :D To wcale nie było tak, że przez tydzień nic nie wrzuciłam... ;P W końcu miał być rozdział w niedzielę, no i jest xD Piszcie co sądzicie, bo ja osobiście jestem totalnie niezadowolona z efektu :/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Rozmowa z Jamesem będzie, ale później, bo ten rozdział i tak już był za długi ;)
UsuńJejku, tak długo czekałam. :) Ale warto było. ;) Rozdział jak zawsze wspaniały :)
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńKate żyje. Co za ulga.
OdpowiedzUsuńAle to musiał być szok dla niej, kiedy własny brat ciał ją zabić. No i dlaczego? Co się z nim stało???
Mam własną chorą teorię, ale pewnie szlag ją weźmie, jak każdą, którą usiłuję wymyślać;-;
Czekam na wyjaśnienie!
Weny życzę<3
Ps kiedy można się spodziewać nowego rozdziału?
Dzięki :D Wolę nie deklarować dokładnej daty wrzucenia następnego posta, bo nigdy nie udało mi się wyrobić w terminie, ale mam nadzieję, że tym razem nie będziecie musieli czekać tygodnia :P
Usuń