niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział dwunasty cz.II

                Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg, a każdą komórkę mojego ciała pochłania straszliwe zimno. Wszystko wokoło ucichło. Czy... czy tak miało się zakończyć moje istnienie? Miałam zginąć z ręki własnego brata? Nie... Przecież śmierć pod wpływem zaklęcia występuje nagle, a ja wciąż czuję i myślę ...
                Z każdą chwilą, utwierdzałam się w przekonaniu, że chyba jednak przeżyłam. Ale jak? Przecież tuż przed tym, jak upadłam, poczułam gwałtowne uderzenie w przedramię... Było dla mnie jasne, że to w te miejsce zostałam trafiona zaklęciem, ale co jeśli... Co jeśli ktoś mnie odepchnął?!
                Nie, to niemożliwe... Przecież nie znam osoby, która poświęciłaby za mnie życie... Chociaż Al... nie, on na pewno nie postąpił by tak głupio... No to może James? W sumie ta jego gryfońska odwaga i w ogóle... Ale nie... My się prawie nie znamy, a jeszcze kilka miesięcy temu się nienawidziliśmy... To na pewno nie on... Hmmm... Jake? Nie, to zupełnie nie w jego stylu...
                Żeby poznać odpowiedź na wszystkie pytania, musiałam tylko otworzyć oczy... Rozchylić te kretyńskie powieki... Jednak nie mogłam tego zrobić... Zbyt bardzo się bałam, tego co zobaczę... Co, jeśli jednak zginęłam? To w sumie wyjaśniłoby tą ciszę dookoła... Co, jeżeli jednak przeżyłam, a obok siebie zobaczę martwe ciało jednego z moich przyjaciół? Nie... Nie dam rady...
                Nie wiem ile ze sobą tak walczyłam, ale w końcu postanowiłam, że po prostu muszę otworzyć oczy. Nie mogę stchórzyć, nie w tak ważnej sprawie... No to co... Wracamy do rzeczywistości...             
Trzy... dwa... jeden...

*

                Poczułam ogłuszenie i oślepienie, jak po wybuchu granatu. Po chwili jednak wszystko zaczęło się wyostrzać... Słyszałam krzyki, szlochy i wycie wiatru. Obraz powrócił dopiero po czasie. Na widok tej przerażającej sceny którą dojrzałam, z mojego gardła wyrwał się nieokiełznany krzyk rozpaczy i bólu psychicznego.
                Naprzeciwko mnie, wciąż stał mój brat. Wciąż miał te okropne oczy i wciąż wysoko trzymał różdżkę. Wydobywała się z niej cienka wiązka zaklęcia, o jadowicie zielonym kolorze. W połowie, zmieniała ona jednak kolor, na krwistoczerowony i ta barwa prowadziła aż do drugiej różdżki, którą trzymał James Potter. Stał tuż obok mnie i wszystko wskazywało na to, że to właśnie on mnie uratował.
                Wiedziałam co się dzieję. Nie pierwszy raz byłam świadkiem tego typu czarów. Ten specyficzny rodzaj magii, odkrył Morgead Vonnegut podczas wieloletnich badań i eksperymentów, a stało się to zaledwie kilka lat temu. Doskonale pamiętam ten szum w mediach, na temat zaklęcia, które domniemanie może obronić przed śmiercią. Tak na prawdę, to nie do końca tak ono działa. Profesor Bell nam to tłumaczyła, lecz powiedziała, że to bardzo zaawansowana magia i zaczniemy ją poznawać dopiero na siódmym roku. Chodzi o to, że Vonnegut opracował czar, który dobrze opanowany, może zadziałać jak swego rodzaju lustro. Nie da rady, co prawda zniwelować działania zaklęcia, bo jest to po prostu niemożliwe, ale może je na chwilę powstrzymać, a jeżeli ktoś ma odpowiednią siłę woli, to jest w stanie je po prostu odbić.
                Łzy lały mi się strumieniami, bo wiedziałam, jak to musi się skończyć. Jeden z nich w końcu przegra i padnie martwy na ziemię. Zdawałam sobie sprawę, że ze śmiercią żadnego z nich nie potrafiłabym się pogodzić. Score'a, bo to mój brat, a Jamesa, bo mnie uratował.
                 ,,Trzeba myśleć logicznie!''  -  krzyczałam na siebie w myślach. Nie potrafiłam jednak wykonać tego potencjalnie prostego polecenia.
                Myśli galopowały po mojej głowie, niczym pędzące konie. Na rany Krwawego Barona, musi być jakiś sposób, żeby uratować ich obu! Nie daruję sobie, jeżeli zaraz czegoś nie wymyślę.
                Podczas, gdy ja pogrążyłam się w swoich okropnych rozmyśleniach, z moim ciałem działy się dziwne rzeczy. Czułam, jak wstrząsają mną dreszcze, jak spazmatycznie próbuję złapać oddech, jak szlocham, a łzy ściekają mi po policzkach. Wiedziałam, że jestem już bliska szaleństwa.
                Nagle, ktoś objął mnie od tyłu i mocno zacisnął na mnie swoje ramiona. To był Albus. Zaczął mnie uciszać, próbować uspakajać, ale chyba i on zdawał sobie sprawę, że jest to bezskuteczne.
                – Zamknij się i słuchaj! Kate, musisz mnie posłuchać, rozumiesz?! Tylko my możemy im pomóc!  –  krzyczał, na przemian próbując być łagodny i stanowczy. Widać było, że on także nie panuje nad emocjami.
                Nie potrafiłam się uspokoić. Usilnie próbowałam, ale zawsze wymykał się choć jeden szloch, a potem nie sposób już było powstrzymać kolejne.
                Poczułam, jak chłopak mnie puszcza, a zaraz potem wciska mi coś do ręki. To była moja różdżka.
                – Wstawaj! Masz wstać!  –  rozkazał łamiącym się głosem i siłą ustawił mnie do pionu.
                Nogi miałam jak z waty. Nie wiem jakim cudem udało mi się na nich ustać.
                – A teraz masz mnie słuchać, rozumiesz?! Na trzy, wyślesz w stronę swojego brata, najsilniejszą drętwotę, jaką jesteś w stanie wyczarować  –  tłumaczył.
                – Ja... nie  –  jąkałam się.
                Czego on ode mnie wymaga?! Nie rzucę żadnego zaklęcia na Score'a!
                – Nie przerywaj mi! Ja wiem, że to trudne... Ale musisz mi uwierzyć, że to naprawdę jedyny sposób, żeby oboje wyszli z tego cało... Ja nie poświęcę brata... Posłuchaj... Jeżeli dwa zaklęcia oszałamiające, trafią jednocześnie w Score'a, to najprawdopodobniej odrzuci go na kilkanaście stóp! Dlatego, zaklęcie uśmiercające które rzucił twój brat, odbije się od czaru Jamesa i trafi w jakieś drzewo w Zakazanym Lesie!
                – Ale... Nie masz pewności...
                – Musimy spróbować...
                Odwróciliśmy się w stronę walczących. James już ledwo trzymał się na nogach, a determinacja na twarzy Score'a ani trochę nie zmalała. Wyciągnęłam różdżkę przed siebie, ale zaraz ją opuściłam. Nie potrafiłam nawet celować we własnego brata! Trzęsłam się jak galareta, a z tak niestabilną ręką, mogę przecież nie trafić!
                Al uniósł różdżkę i złapał mnie za przedramię, przez co i ja uczyniłam to samo. Znowu rozpoczęło się odliczanie.
                – Trzy  –  szepnął mi do ucha.
                – Dwa  –  wychlipałam.
                – Jeden  –  wykrzyknął.
                Oboje jednocześnie wypowiedzieliśmy formułki i z naszych różdżek wyleciały dwa szkarłatne zaklęcia.
                Tempo jakby zwolniło. Czary pognały w stronę Scorpiusa i tak jak to przewidywał Al, odrzuciły go na sporą odległość. W momencie uderzenia, nić łącząca mojego brata i Jamesa się przerwała, a jadowicie zielona wiązka pognała przed siebie, rozbijając się w końcu o drzewa.
                               
*

                Otarłam łzy i ruszyłam do leżącego bez ruchu brata. Po chwili jednak, ponownie poczułam uścisk na swoim ramieniu.
                – Co znowu?!  –  warknęłam do Albusa, bowiem to on trzymał moją rękę.
                – Kate, to może być niebezpieczne...  –  oznajmił wyważonym tonem chłopak.
                – Jakie znowu niebezpieczne?! Mój brat leży nieprzytomny i to z mojej winy, a ty mówisz, że pomoc mu jest niebezpieczna?!  –  odburknęłam próbując się wyswobodzić.
                Albus jednak, nie zamierzał ustąpić, więc poczęstowałam go wzrokiem godnym bazyliszka. Po raz pierwszy, odkąd otworzyłam oczy, rozejrzałam się dookoła. Skąd się wzięli czy wszyscy ludzie?! Na błoniach zgromadziła się chyba z połowa szkoły! I połowa szkoły była świadkami tego wydarzenia... Wszyscy byli w autentycznym szoku.  Niektóre dziewczyny płakały lub szlochały, a inne zakrywały twarze dłońmi, nie ukrywając zdziwienia.
                Pośród nich, spostrzegłam kilkoro swoich przyjaciół. Alice szlochając przytulała się do Mike'a. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie... Ona zawsze była wzorem trzeźwego myślenia, a te pochlipywanie zupełnie do niej nie pasowało. Obok stał Jake, który ledwo trzymał się na nogach pod wpływem emocji. Koło niego, patrzyła na mnie ze łzami w oczach Ellie. Po raz pierwszy poczułam, że tak na prawdę, to ciepła dziewczyna. Sama była roztrzęsiona, ale patrzyła na mnie z politowaniem i współczuciem. To dziwne, bo niby nie byli zagrożeni, ale mimo wszystko cieszyłam się, że nic im nie jest.
                Moje obserwacje przerwały przeciskające się przez tłum trzy postacie. Najwyższa sylwetka, należała do profesor McGonagall. Po jej prawej stronie szedł Slughorn, a na prawo od dyrektorki można było dostrzec Katie Bell. Stroje tej trójki wskazywały na to, że ich właściciele przed chwilą opuścili przyjęcie. Nauczyciele na chwilę przystanęli, najwyraźniej zszokowani tym co ujrzeli.          Wkrótce jednak, profesor Bell, lekceważąc nas, przebiegła obok i pognała w stronę Score'a, który wciąż leżał bez ruchu na śniegu.
                – Horacy, natychmiast wyślij sowę do świętego Munga. Niech przyślą najlepszych magomedyków. Katie, ty zabierz pannę Malfoy i obu Potterów do mojego gabinetu  –  zarządziła McGonagall, po czym wyczarowała magiczne nosze. Przeniosła na nie Score'a i ruszyła do skrzydła szpitalnego.
                – Pani profesor, ale mój brat...  –  zawołałam za nią, chociaż nie do końca wiedząc, co miałam zamiar powiedzieć.
                – Ani słowa, Malfoy  –  przerwała mi dyrektorka, nawet się nie odwracając.
                Profesor Bell dała nam znać, żebyśmy poszli za nią, więc razem z Alem i Jamesem ruszyliśmy w stronę szkoły.
                – Wszyscy mają natychmiast wrócić do swoich dormitoriów. Tu nie ma już nic do oglądania  –   ogłosiła nauczycielka, więc uczniowie również zaczęli kierować się do drzwi.
                Po chwili poczułam, jak w ramiona wlatuję mi roztrzęsiona Ellie.
                – To było straszne  –  szepnęła mi do ucha, a głos jej się załamał.
                Gdy się odsunęła, jej miejsce zajęła zapłakana Alice.
                – Tak się bałam  –  wychlipała.
                Gdy i ona w końcu mnie puściła, następny objął mnie Jake. Ściskał mnie, jak gdybyśmy mieli się już nigdy więcej nie zobaczyć.
                – Ja nie sądziłem, że... No wiesz, że coś jest z nim nie tak... Gdybym wiedział...  –  mruknął Brown, gdy na niego przyszła kolej.
                – Nie obwiniaj się Mike... Ty jedyny coś podejrzewałeś... Gdybym cię posłuchała...  – odpowiedziałam.
                – Nie chcę Wam przerywać, ale na prawdę musimy już iść  –  zauważyła profesor Bell.
Z trudem rozstałam się z przyjaciółmi i ruszyłam za nią.

*

                – Czy któreś z was, może mi wytłumaczyć, co tam się stało?!  –  zapytała McGonagall, gwałtownie zatrzaskując drzwi do swojego gabinetu i siadając na dyrektorskim krześle.
                Siedziałam na dużym fotelu w kącie gabinetu, Albus wycierał ścieżkę w dywanie, a James opierał się o ścianę i wpatrywał w podłogę. Żadne z nas, nie miało najwyraźniej najmniejszej ochoty, na opowiadanie o tych wydarzeniach. Myślę, że całą trójką najchętniej wymazalibyśmy je z pamięci.
                – Minerwo, myślę, że w tak delikatnej sprawie, najlepiej byłoby skorzystać z myślodsiewni  – zaproponowała profesor Bell, stojąca blisko biurka.
                – Myślo-co?  –  zdziwiłam się.
                McGonagall podeszła do komody i wyjęła z jednej z szuflad coś w rodzaju kamiennej misy.
                – Myślodsiewnia pozwala odtwarzać wspomnienia  –  wytłumaczyła dyrektorka  –  Chcesz spróbować?
                – Ja... Nie chcę oglądać tego jeszcze raz...  –  odparłam szybko. Ani mi się śni to jeszcze raz przeżywać!
                – Nie musisz. Proszę Cię tylko o jedno, skoncentruj się całkowicie na tym wspomnieniu. Nie myśl o niczym innym, to bardzo ważne. Przyłóż różdżkę do skroni i skup się, chcąc się ze wszystkich sił pozbyć tej myśli z głowy.
                Pokornie wysłuchałam rad dyrektorki i zastosowałam się do nich. Szczerze mówiąc i bez tego chciałam wyrzucić z umysłu to wspomnienie, a skoro przydarzyła się ku temu okazja... Po chwili, w okolicy prawej skroni poczułam dziwne mrowienie, więc zabrałam z tamtego miejsca różdżkę. Na jej końcu, połyskiwała maleńka, srebrna niteczka.
                – Świetnie! Teraz zanurz czubek różdżki w naczyniu  –  poprosiła McGonagall, więc tak też uczyniłam.
                – Katie, mogłabyś  –  dyrektorka zwróciła się do profesor Bell, a ta podeszła do misy i... Zanurzyła się w niej. Jakkolwiek głupio to nie brzmi... Wkrótce jednak, McGonagall uczyniła to samo i zostawiły nas samych.
                Spodziewałam się, że zaraz się tu ponownie pojawią, lecz gdy przez dłuższą chwilę nic takiego się nie wydarzyło, postanowiłam nie siedzieć bezczynnie, tylko zacząć działać.
                Jednym ruchem pokonałam odległość dzielącą mnie od drzwi i złapałam za klamkę.
                – A ty gdzie się wybierasz?  –  zdziwił się Albus.
                – Muszę go zobaczyć... Muszę się upewnić, że nic mu nie jest...  –  odparłam.
                – Chyba sobie żartujesz... McGonagall zaraz wróci! Zresztą, Kate! Na brodę Merlina, on chciał cię zabić!  –  krzyknął, dopiero po chwili zdając sobie sprawę co tak na prawdę powiedział.
                – Dobrze wiesz, że to nie on... Score nigdy by mnie nie skrzywdził  –  oznajmiłam chłodno i opuściłam gabinet.

*

                Przemierzając ciemne, opustoszałe korytarze, po głowie krążyły mi miliony myśli. Jedną z tych, które najgłębiej zagnieździły się w moim umyśle, była ta, która dotyczyła mojego zaprzeczania. Przecież dobrze wiedziałam, że osobą która rzuciła w moją stronę zaklęcie uśmiercające był Score, więc dlaczego odpowiedziałam Alowi w ten sposób? Dlaczego zaprzeczam oczywistym faktom?! Dlaczego, do cholery, ta myśl nie mogła do mnie dotrzeć?! Muszę to zaakceptować! Muszę zaakceptować, że osoba z którą tak często bawiłam się w dzieciństwie, osoba z którą non-stop się kłóciłam jako dziecko, osoba która będąc w Hogwarcie dwa lata szybciej, trzy razy w tygodniu wysyłała mi listy, w których dokładnie opisywała każdą lekcję i sytuacje, aż w końcu osoba, która choć szczególnie tego nie okazywała, to troszczyła się o mnie i darzyła mnie szczerą miłością... ta sama osoba... chciała mnie zabić...
                Nie... Przecież on by nie potrafił... Nie mógłby, tak samo jak ja nie mogłam celować w niego... To jest niemożliwe!
                No i... Przecież czeka go za to proces... Doskonale wiedziałam, co grozi za rzucenie któregoś z zaklęć niewybaczalnych, ale... Nie wyobrażałam sobie siebie, odwiedzającej swojego braciszka na dożywociu w Azkabanie i to jeszcze z powodu tego, że chciał mnie zamordować... Merlinie, jak to kretyńsko brzmi! Hogwart stanął na głowie!
                Nim się obejrzałam, stałam już przed drzwiami do skrzydła szpitalnego. Wyciągnęłam rękę stronę klamki, lecz gdy położyłam na niej dłoń, trochę się zawahałam.
                – Nie wpuści cię... Wredna jędza! Już od pół godziny tu stoję i ją proszę, ale to na nic  –  usłyszałam z boku.
                Dopiero teraz zauważyłam, że o ścianę opierał się Mike. Wyglądał na naprawdę zdołowanego.
                – Ale ja jestem rodziną...  –  odparłam, ale nadal nie otwierałam drzwi.
                Wiedziałam, że panią Pomfrey będzie akurat mało obchodzić, czy jestem siostrą, kuzynką czy kimkolwiek innym. I tak mnie nie wpuści....
                Ledwie dokończyłam swoją wypowiedź, a Brown zerwał się jak oparzony. Zapytałam o co chodzi, jednak on uciszył mnie gestem. Wkrótce i ja zrozumiałam co się dzieje. Rozległ się dźwięk butów stukających o posadzkę. Ktoś tu szedł.
                Mike wyciągnął różdżkę i rzucił coś na nas, tuż przed tym, jak z za winkla wyszedł nauczyciel eliksirów. Slughorn nie zwracał na nas najmniejszej uwagi, więc domyśliłam się, że czarem jakiego użył Brown, było Zaklęcie Kameleona. Po chwili profesor otworzył drzwi, a my korzystając z okazji, weszliśmy do Skrzydła zaraz za nim.
                – Poppy, moja droga, przybyli już magomedycy z Munga  –  oznajmił pani Pomfrey, która właśnie mieszała jakiś eliksir w niewielkim garnuszku.
                – To czemu ich tu nie przyprowadziłeś! Nie dość, że nie powinnam zostawiać tego biedaka ani na chwilę, to jeszcze co chwila dobija się tu jakiś uczeń, żeby go wpuścić do przyjaciela!  –  zdenerwowała się kobieta nerwowo przelała lekarstwo do buteleczki.
                – Ten nachalny uczeń chyba już dał sobie spokój, bo pod drzwiami nikogo nie ma  –  poinformował ją Slughorn.
                – Dzięki Merlinie! Chociaż tyle dobrego! Dobrze, więc chodźmy, ale musimy się pospieszyć  –  postanowiła pani Pomfrey i oboje opuścili pomieszczenie.
                Jak tylko zostaliśmy sami, Mike zdjął z nas zaklęcie i oboje podeszliśmy do łóżka Score'a. Nadal był bardzo blady, a jego dłoń zimna jak lód, ale przynajmniej miał zamknięte oczy i nie widać było tych okropnych, krwistoczerwonych tęczówek.
                Brown oparł się o krawędź łóżka, a ja zajęłam pobliski stołek i jedną ręką złapałam za lodowatą dłoń mojego brata, a drugą zaczęłam gładzić jego, jeszcze mokre od śniegu, platynowe włosy.
                Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego to zrobił... Czy naprawdę nie znałam swojego brata do tego stopnia, że nie wiedziałam, że jest zdolny kogokolwiek zabić?! Z każdą chwilą narastał we mnie żal do samej siebie, ponieważ czułam się naprawdę okropną siostrą.
                – Przepraszam Kate, ale oni zaraz tu będą... Naprawdę musimy już iść...  –  odezwał się Mike, po czasie, który wydawał mi się stanowczo za krótki.
                Czułam, że powinnam siedzieć przy jego łóżku cały czas, tak jak on to robił, gdy to ja w pierwszej klasie leżałam nieprzytomna. Skoro wtedy się o mnie martwił, to dlaczego niespełna dwie godziny temu próbował mnie zabić?! Nie potrafiłam tego pojąć...
                Ociężale podniosłam się z krzesła, lecz moją uwagę przykuła sterta ubrań leżąca na szafce. Rozpoznałam, że są to ciuchy Score'a i dopiero teraz się zorientowałam, że leży on w piżamie. Pewnie pani Pomfrey zna jakieś zaklęcie na przebranie, bo myśl o szkolnej pielęgniarce rozbierającej ręcznie mojego brata, wydała się co najmniej zabawna.
                Energicznym ruchem podniosłam ubrania z szafki i po chwili usłyszałam dziwny dźwięk. Jakby coś małego, ale ciężkiego upadło na podłogę. Ukucnęłam i zlustrowałam parkiet wzrokiem. Nie zawiodłam się, ponieważ już po chwili dojrzałam pod łóżkiem gładki, dosyć mały kamień. Miał on jednak na sobie jakiś tajemniczy herb, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
                – Lepiej zostaw te ubrania. Nie mogą się zorientować, że tu byliśmy  –  polecił Mike, więc podałam mu ubrania, by odstawił je na miejsce, a sama sięgnęłam po owy kamień.
                Następnie wszystko stało się w ułamku sekundy. Najpierw usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi, następnie poczułam mocne kopnięcie w brzuch, które sprawiło, że cała znalazłam się pod łóżkiem. Po chwili usłyszałam także rozmowę jakichś postaci.
                – Tu jest  –  tak, to chyba głos pani Pomfrey.     
                – Może pani powtórzyć co się stało?  –  poprosił mężczyzna, którego za nic w świecie nie mogłam skojarzyć.
                – Dostał dwoma bardzo silnymi oszałamiaczami. Cudem uniknął tragedii. Dosłownie otarł się o śmierć  –  wyjaśniła wyżej wspomniana kobieta.
                – Słucham? Wybaczy pani, ale nawet najsilniejsze zaklęcie oszałamiające nie jest zagrożeniem dla zdrowego i pełnego sił młodego czarodzieja...  –  odezwała się trzecia nowoprzybyła osoba, a w jej męskim głosie dało się usłyszeć nutkę ironii.
                – Jednak, jeżeli byłby pan tak miły i pozwolił mi dokończyć, dowiedział by się pan, że gdy mówiłam o jego niesłychanym szczęściu, miałam na myśli to, że uniknął najgorszego z zaklęć niewybaczalnych, które z resztą sam rzucił  –  odparła oschle Pomfrey, delikatnie urażona.
                Po jej słowach zapadła niezręczna cisza, którą po dłuższej chwili przerwał drugi z męskich głosów:
                – Zaklęcie niewybaczalne? Tutaj, w szkole? A można wiedzieć, kto był celem i jak to się stało, że ta osoba jeszcze żyje?
                – Celem była... jego siostra, ale na szczęś...  –  zaczęła tłumaczyć Pomfrey, ale nie dane jej było dokończyć, ponieważ drzwi otworzyły się ponownie.
                Usłyszałam głosy profesor McGonagall i Slughorna, a po chwili poczułam uścisk na ramieniu, który wyciągnął mnie z pod łóżka. Z ulgą stwierdziłam, że to nie któryś z magomedyków, lub co gorsza nauczycieli. Właściwie to nikogo obok siebie nie widziałam, ale domyśliłam się, że to Mike, który zdążył ponownie rzucić na naszą dwójkę Zaklęcie Kameleona.
                Jak tylko drzwi ponownie się otworzyły, oboje pędem opuściliśmy salę i dopiero kilka korytarzy dalej, Mike zdjął z nas zaklęcia i z powrotem staliśmy się widzialni.

*

                – No nareszcie!  –  usłyszałam głos Alice, gdy tylko przekroczyłam próg dormitorium.
                – My tu już odchodziłyśmy od zmysłów!  –  gorączkowała się Julie i po chwili stałam przytulona do czterech przyjaciółek.
                – Gdzieś ty była? Bell cię szukała...  –  dodała Steph.
                – To prawda, że nawiałaś z dywanika McGonagall?  –  dopytywała Ellie.
                – Przepraszam was dziewczyny, ale jestem dosłownie padnięta  –  z trudem wyswobodziłam się z ich uścisku i rzuciłam na miękkie łóżko przykryte satynową pościelą  –  Chce mi się spać  –  dodałam, po czym zaklęciem zgasiłam światło i przekręciłam się na drugi bok.
                Wiedziałam jednak, że tej nocy nie zmrużę oka.

*

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i wreszcie jest :D To wcale nie było tak, że przez tydzień nic nie wrzuciłam... ;P W końcu miał być rozdział w niedzielę, no i jest xD Piszcie co sądzicie, bo ja osobiście jestem totalnie niezadowolona z efektu :/  


6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;) Rozmowa z Jamesem będzie, ale później, bo ten rozdział i tak już był za długi ;)

      Usuń
  2. Jejku, tak długo czekałam. :) Ale warto było. ;) Rozdział jak zawsze wspaniały :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kate żyje. Co za ulga.
    Ale to musiał być szok dla niej, kiedy własny brat ciał ją zabić. No i dlaczego? Co się z nim stało???
    Mam własną chorą teorię, ale pewnie szlag ją weźmie, jak każdą, którą usiłuję wymyślać;-;
    Czekam na wyjaśnienie!
    Weny życzę<3
    Ps kiedy można się spodziewać nowego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :D Wolę nie deklarować dokładnej daty wrzucenia następnego posta, bo nigdy nie udało mi się wyrobić w terminie, ale mam nadzieję, że tym razem nie będziecie musieli czekać tygodnia :P

      Usuń