niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział jedenasty

                Im termin przyjęcia u Slughorna się zbliżał, tym większe miałam wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, zgadzając się, by iść tam z Jamesem. Właściwie, to byłam niemalże pewna, że mój wybór nie był najtrafniejszy, ale w końcu wtedy targały mną emocję, co można uznać za pewne usprawiedliwienie. Dlaczego ja w tamtym momencie nie pomyślałam o tym, że równie dobrze (a nawet lepiej) mogę zaprosić Ala lub Jake'a? Znowu wykazałam się dużą bezmyślnością i pochopnością, a teraz przecież się nie wykpię...
                Tak właściwie, to wszystko jest wina tego przygłupa od eliksirów. No dobra, może nie do końca jego, ale mugolaków, którzy naopowiadali Slughornowi o jakichś mugolskich obrzędach.              Podobno 100 dni przed jakimś ważnym egzaminem, który piszą w wieku 18 lat (matura, czy coś takiego) urządzają wielki bal, który nazywają studniówką. Robi się tam to samo, co na zwykłym balu, więc nie wiem co ci mugole widzą w tym specjalnego.   
                Tak, czy inaczej, Slughornowi bardzo spodobał się pomysł urządzenia owej imprezy i postanowił go zrealizować. Tylko, że nie sposób zapomnieć, że nasz świat bardzo różni się od tego nie magicznego i w przeciwieństwie do mugoli, my mamy dwa ważne egzaminy  –  SUMy i OWuTeMy. Dlatego też, genialny opiekun Slytherinu wymyślił w tej swojej starej łepetynce, że połączy tą całą studniówkę z corocznym przyjęciem bożonarodzeniowym, zapraszając jedynie uczniów klas piątych i siódmych.

*

                Siedziałyśmy z dziewczynami w dormitorium i zajadałyśmy się śniadaniem. Ellie i Steph wesoło chichotały w kącie, obgadując wszystkich znanych nam uczniów i zgadując, kto z kim pójdzie na bal. Prawdę mówiąc, od kilki dni nie gadały o niczym innym...  Julie zaciekle dyskutowała o czymś z Alice, a aspołeczna ja czytałam powieść, co było dotychczas raczej rzadko spotykanym widokiem. Od kilku dni jednak, przełamałam się i pochłaniałam książki z zawrotną prędkością, dziwiąc się przy tym, że wcześniej za tym nie przepadałam.
                – Widzę, że się nieźle wciągnęłaś  –  zagadnęła mnie z uśmiechem Alice siadając na moim łóżku. Dokończyłam konsumować mojego idealnie posmarowanego malinowym dżemem tosta i mimo obecności przyjaciółki, nawet na chwilę nie oderwałam się od lektury. Alice może poczekać, aż skończę rozdział...
                – Hej, ziemia do Kate!  –  pomachała mi przed twarzą dziewczyna i korzystając z mojego chwilowego rozproszenia, wyrwała mi tę arcyciekawą powieść z ręki. Poczęstowałam ją spojrzeniem bazyliszka, na co brunetka jedynie się zaśmiała.
                – W co się ubierasz na to przyjęcie?  –  jej pytanie uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba. Tyle myślałam o tym całym balu, że nie zwróciłam uwagi na coś tak błachego, jak brak sukienki. To już za dwa dni, a ja nie mam w co się ubrać! Nie przepadałam co prawda za strojeniem się, ale zawsze niezawodne dżinsy, akurat w tym przypadku mogły się okazać nienajlepszym pomysłem...
                – A ty?  –  zapytałam siląc się na spokój.
                – Nie martw się, ja też jeszcze nic nie mam  –  odparła, a jej głos zabrzmiał naprawdę pokrzepiająco.
                – To co zrobimy?  –  lekko się zdenerwowałam, lecz po chwili wpadł mi do głowy genialny pomysł  –  Wiem, zbieraj się. Idziemy do Slughorna  –  oznajmiłam.

*

                Obie ubrałyśmy się w zwyczajne ciuchy, ponieważ w trakcie przerwy świątecznej nie obwiązywały szkolne szaty. Ja włożyłam jasne dżinsy i białą bluzkę ze srebrnymi zdobieniami. Jeszcze tylko delikatny makijaż i bezładny kok, a po chwili stałyśmy przed gabinetem nauczyciela eliksirów. W czasie drogi zdążyłam wytłumaczyć Alice mój idealny plan.
                – Dzień dobry, profesorze  –  powitałyśmy go chórem.
                – O, dzień dobry! Panna Malfoy, panna Lofthouse! Zapraszam!  –  powiedział otwierając szerzej drzwi i zapraszając nas gestem do środka.
                Chyba żaden z profesorów, nie ma tak bogato wystrojonego gabinetu. Gdzie nie spojrzeć, można było dostrzec ogromne ilości złotych i srebrnych wykończeń, a także drogich kamieni szlachetnych. Było to bardzo gustownie urządzone pomieszczenie, a w powietrzu czuć było przyjemny zapach. Najwyraźniej profesor właśnie przyrządzał jakiś eliksir. Zdziwiło mnie tylko, że robi to tutaj, a nie w swojej pracowni.
                – Czym zasłużyłem sobie, na wizytę moich ulubionych uczennic?  –  zapytał nauczyciel.
                – Przyszłyśmy do pana z pewną prośbą  – wyjaśniła Alice z uśmiechem.
                – W takim razie zamieniam się w słuch  –  odparł Mistrz Eliksirów, wracając do mieszania zawartości kociołka.
                – Jak chyba wszyscy uczniowie, na zbliżającym się wspaniałym balu, chciałybyśmy wypaść jak najlepiej. Jednak, przez nasze roztrzepanie, podczas ostatniego pobytu w Hogsmeade nie zdołałyśmy zakupić odpowiednich, do tego typu przyjęcia kreacji. Dlatego, zwracamy się do profesora z przeogromną prośbą, aby dał nam, pan profesor, zgodę, na kilkugodzinny wypad do wioski  –  tłumaczyłam, starannie dobierając słowa i akcentując odpowiednie wyrazy. Starałam się mówić powoli i wyraźnie, ponieważ wiedziałam, że jedno omsknięcie mogłoby skutecznie zmniejszyć nasze szanse na powodzenie.    
                Nauczyciel spojrzał na nas niepewnie, jakby oceniając, czy aby na pewno czegoś nie knujemy, lecz po chwili na twarzy Mistrza Eliksirów z powrotem zagościł jego firmowy uśmiech.
                – Dobrze, oczywiście zgadzam się. Przecież na tak prestiżowe przyjęcie nie można założyć byle jakiej spódnicy  –  zaśmiał się, więc i my uczyniłyśmy to samo, by nie sprawiać mu przykrości.
                – Ile potrzebujecie? Trzy godziny wystarczą?  –  zagadnął wyjmując z szafki pergamin.
                – W zupełności, sir  –  przytaknęła Alice.
                Slughorn po chwili wręczył mi pergamin, z pisemną zgodą, na wypadek, gdyby ktoś pytał się o nasze wyjście do wioski.
                – A jak idzie przygotowywanie dekoracji na ten niezwykły wieczór, panno Lofthouse? Poprosiłem paru innych uczniów, aby dziś po południu pani pomogli  –  zagadnął Slughorn, gdy byłyśmy już przy drzwiach.
                – Wybornie, sir. Nie zawiedzie się pan  –  oznajmiła Alice i obie opuściłyśmy gabinet.

*

                – Nie zauważyłam, żebyś ostatnio zajmowała się przygotowywaniem jakichś dekoracji  –  nagabnęłam, gdy przemierzałyśmy pięknie ośnieżoną drogę do Hogsmeade. Już kiedy pokonywaliśmy ją w powozach, wydawała mi się za długa, a co dopiero na piechotę.
                – Oh, daj spokój. Muszę się za to w końcu wziąć, zanim ten zwariowany staruszek złoi mi skórę...  –  odparła niechętnie Alice.
                – To po jaką cholerę się zgadzałaś, kiedy cię o to poprosił? Mało masz wymówek?  –  zdziwiłam się.
                – Żartujesz sobie? Sama się zgłosiłam!  –  ofuknęła mnie brunetka.
No tak. Już prawie sama zapomniałam z kim rozmawiam. Ja chyba nigdy nie ogarnę jej toku rozumowania...
                Przez chwilę szłyśmy w ciszy, rozkoszując się pięknym widokiem rozłożystych drzew, pokrytych delikatnym, białym puchem. Taflę jeziora pokrywała cienka warstwa lodu, który emanował mnóstwem kolorów, skrząc się w zimowym słońcu. Pod nogami skrzypiał bielusieńki śnieg, a wokoło panowała przyjemna, świąteczna aura. Obie pogrążyłyśmy się we własnych, zawiłych myślach.
                Po jakimś czasie, gdy na horyzoncie pojawiły się już dachy znajomych budynków, w mojej głowie pojawiło się pytanie, które po prostu musiałam zadać przyjaciółce.
                – A z kim ty właściwie idziesz na ten bal?
                Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, lecz nijak nie można było tego w żaden sposób zinterpretować.
                – Co ty tam bełkoczesz?  –  ciągnęłam.
                – Z Mike'iem  –  powiedziała, a na jej twarz wypłynęły krwiste rumieńce.
                Chwilę zajęło mi domyślenie się, o jakiego Mike'a jej chodzi, a gdy nareszcie się zorientowałam, to byłam pewna, że się przesłyszałam. Ona i Michael Brown? Ona, wieczna kujonka i kapitan drużyny quidditcha? Ona, jedna z moich najlepszych przyjaciółek i najlepszy przyjaciel mojego brata? Nijak nie potrafiłam znaleźć żadnego podobieństwa, które mogło łączyć tę parę... No, może poza kolorem włosów i odrobinę zbliżoną karnacją. Ale... ale... jak to?
                – Ale... Wy chyba nie jesteście razem?  –  mimo ciągłego zaskoczenia udało mi się wreszcie zdobyć na to pytanie.
                – A miałabyś coś przeciwko?  –  spojrzała na mnie skonsternowana, a jej twarz kolorem przypominała dorodnego pomidora.
                – Nie, no co ty. Po prostu zastanawiam się...Co ty w nim widzisz?
                – Jest miły, zabawny, przystojny, no i... Świetnie się dogadujemy...
                – A jakieś wspólne zainteresowania?  –  wypytywałam, dalej nie mogąc uwierzyć.
                – On lubi patrzeć jak się uczę, czasami daję mu takie mini korki, a ja z kolei coraz częściej odwiedzam wasze treningi...
                – To dziwne, bo jakoś nigdy cię na żadnym nie widziałam...  –  dogadałam jej, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
                – Mówi ci coś Zaklęcie Kameleona?  –  nie pozostawała mi dłużna brunetka.
                Już miałam jej coś odburknąć o tym, że jeszcze nie poznaliśmy tego uroku, jednak w porę zorientowałam się, że przecież rozmawiam z Alice, a ona zapewne materiał zaplanowany na następne dwa lata skończyła w te wakacje.
                – Czyli co... Jesteście parą?  –  mój mózg, z niewiadomych przyczyn, bardzo powoli przetwarzał tę informację.   
                – Zapytał mnie o to ostatnio... No wiesz, czy chcę z nim być już tak ,,oficjalnie'', ale ja... Sama nie wiem czego chcę...  –  widziałam, że moja przyjaciółka jest bardzo przejęta tą trudną sytuacją. 
                – Przepraszam cię, ale wiesz, że ja nie mam w tych sprawach większego stażu niż ty... Prawdę mówiąc, to staż nas obu jest praktycznie zerowy więc... Nie mam pojęcia co ci mam doradzić...
                Po tych słowach Alice oparła się na moim barku a ja objęłam przyjaciółkę ramieniem.

*

                W końcu dotarłyśmy do Hogsmeade, gdzie od razu skierowałyśmy się do celu naszej podróży, czyli do sklepu odzieżowego Gladraga. Był on puściutki, ponieważ poza nami nie było w wiosce żadnych uczniów, a większość dorosłych o tej porze pracowała.
                Tak więc, bez konieczności stania w kolejce, od razu wyjaśniłyśmy młodej, bardzo miłej sprzedawczyni, na czym polega nasz problem. Ona, zastanowiła się chwilę, po czym poradziła nam, byśmy zdały się na nią. Nie mając specjalnie wyboru, zgodziłyśmy się, po czym pokrótce opowiedziałyśmy kobiecie, jak mniej więcej mają wyglądać nasze kreacje. Następnie ekspedientka zmierzyła nas i zapowiedziała, że suknie prześle pocztą i trafią do nas, nie później, niż w wigilijny poranek. Podziękowałyśmy jej i z góry zapłaciłyśmy, mając nadzieję, że sprzedawczyni faktycznie wyrobi się z realizację zamówienia w tak krótkim czasie. To, że nie mogłyśmy wcześniej zobaczyć naszych sukienek, a ponadto miały one do nas trafić na ostatnią chwilę, nie było zbyt komfortowe, jednak nie miałyśmy wyboru. W końcu to nasza wina, że dopiero teraz przypomniało nam się o odpowiednim ubraniu.

*

                Usiadłam przy stoliku w Pubie pod Trzema Miotłami i czekałam na Alice, która poszła po coś do picia. Zamówienie sukienek zajęło nam tylko lekko ponad pół godziny, a skoro męczyłyśmy się tyle czasu z dotarciem do wioski, to tak szybki powrót nie miał by sensu i dlatego właśnie postanowiłyśmy wpaść na małe piwo kremowe.
                Po chwili moja towarzyszka wróciła do stolika i podała mi jeden z przyniesionych przez siebie kufli. Ledwie słodki napój dotknął moich ust, a poczułam jak w całym moim ciele rozchodzi się przyjemne ciepło.
                – No, to teraz twoja kolej. Kto cię zaprosił na przyjęcie u Slughorna?  –  zapytała Alice biorąc kolejnego łyka pysznego napoju.
                – James Potter  –  odparłam zgodnie z prawdą, siląc się, by mój głos był całkowicie beznamiętny.
                Ledwo wypowiedziałam ostatnie słowo, a cała zawartość buzi mojej przyjaciółki, znalazła się na stole, a sama Alice zaczęła się dławić. Patrzyłam na to zabawne widowisko, aż w końcu wyciągnęłam różdżkę i na brunetkę rzuciłam zaklęcie ułatwiające oddychanie, a na stół, czyszczące.
                – Na rany Krwawego Barona, Kate! Piłaś coś?!  –  niemalże krzyknęła, w momencie, w którym odzyskała zdolność mowy.
                – Co ty pleciesz? Cały dzień jestem z tobą  –  oburzyłam się.
                – Nie dzisiaj! Czy piłaś coś od niego, kiedy cię zapraszał?  –  doprecyzowała brunetka, przyciszonym tonem.
                – Żartujesz sobie?! Ja miałabym cokolwiek od niego wziąć?! Dobrze wiedzieć, że uważasz, że jestem aż tak głupia i naiwna!  –  syknęłam.
                – Nie uważam, że jesteś głupia lub naiwna. Po prostu zawsze myślałam, że to, że umówisz się z Potterem całkowicie trzeźwa, jest równie prawdopodobne, jak to, że przez te drzwi zaraz wleci McGonagall w krwistoczerwonym bikini i włosach przefarbowanych na różowo!
                Po jej słowach obie wybuchłyśmy szczerym śmiechem. Faktycznie, połączenie Malfoy i Potter było nieco niedorzeczne, ale nie chciałam jej pokazywać, że teraz żałuję, że się na to zgodziłam.
                – A poza tym, co z Teddym? Było dla mnie oczywiste, że to z nim pójdziesz...  –  zagadnęła przyjaciółka, wyraźnie ciekawa i nadal zaskoczona.
                – Nawet nie wymawiaj przy mnie tego imienia  –  odparłam tonem nie wyrażającym żadnych uczuć.
                – Pokłóciliście się? Nie przejmuj się! Na pewno niedługo cię przeprosi i do siebie wrócicie! Byliście tacy idea...
                – Ma dziewczynę  –  oznajmiłam lodowato, nie pozwalając jej skończyć.
                – Co?!  –  tak się zdziwiła, że prawie ponownie zrzuciła ze stołu kubek z piwem kremowym.
                – To co słyszałaś. To wszystko było jedną wielką pomyłką. Ale nie gadajmy już o tym  –  skończyłam sucho dopijając napój. Na prawdę nie miałam ochoty na dalszą rozmowę na ten temat.  

*

                Całą drogę do Hogwartu Alice niemalże błagała mnie, żebym pomogła jej z tym dekoracjami, więc w końcu byłam zmuszona się zgodzić.
                Gdy nareszcie dotarłyśmy do sali, gdzie organizowane były spotkania Klubu Ślimaka, pod jej drzwiami zastaliśmy dużą grupkę uczniów.
                – No nareszcie!  –  wykrzyknął ktoś z tłumu.
                – Co ,,nareszcie''? Co wy tu wszyscy robicie?  –  nie ukrywała zdumienia Alice.
                – Większość została poproszona przez Slughorna, żeby wam pomogła  –  odparł Tommy Brainwood wychodząc z tłumu. Był to Ślizgon z tego samego roku.
                Alice spojrzała na otaczających nas blisko trzydziestu uczniów, po czym westchnęła ciężko i otworzyła drzwi specjalnym kluczem, którzy widzieli jedynie nieliczni. Po wejściu do sali brunetka rozdzieliła zadania i zabraliśmy się do pracy.
               
*

                Dzięki różdżkom i grupce Gryfonów, która sypała żartami na prawo i lewo, ozdabianie pomieszczenia stało się proste, szybkie i przyjemne. Po blisko godzinie, całe pomieszczenie lśniło w błękitnych barwach, nadających zimowy klimat. Pod ścianami ustawiliśmy kilka barków i stołów bankietowych, jednak zdecydowanie najwięcej miejsca zajmował parkiet do tańca. W końcu to bal.
                Z drugiej części pomieszczenia zdecydowaliśmy zrobić ,,strefę odpoczynku''. Stało tam kilka kanap, foteli oraz stolików z krzesłami.    
                Niezwykle podobało mi się efekt, jaki uzyskaliśmy. Chociaż zawsze podziwiałam potencjał tego pomieszczenia, to jeszcze nigdy nie wydawało mi się ono tak piękne. Całość zachowana była w błękicie i bieli, co nadawało eleganckiej, a zarazem niezwykle przyjemnej atmosfery. Kąty zdobiło kilka klimatycznych choinek, a z sufitu zlatywały wirujące śnieżynki, które rozpływały się tuż nad głowami. Ściany pokrywał przepiękny, odcień i te boskie zasłony... Tylko dlaczego jedna z nich ułożyła się tak nierówno? 
                Nie chcąc przypadkowo czegokolwiek zepsuć, postanowiłam nie używać do tego różdżki, tylko poprawić to ręcznie. Przywołałam do siebie jakiś dosyć wysoki stołek i wspięłam się na niego. Dzięki mojemu nieprzeciętnemu wzrostowi bez trudu dosięgłam zasłony i delikatnie ją przesunęłam. Byłam w nią tak zapatrzona i całkowicie pochłonięta, że zapomniałam o fakcie, że stoję na stołku i cofnęłam się nieco, żeby zobaczyć efekt. Zaczęłam spadać, lecz po chwili, zamiast zimnej podłogi, poczułam silny, męski uścisk i otworzyłam oczy, które uprzednio lekko zmrużyłam. Znajdowałam się w ramionach Jamesa Pottera, który najwidoczniej uchronił mnie przed bolesnym spotkaniem z parkietem.               
                Jednym zwinnym ruchem wyskoczyłam z jego objęć i zauważyłam za nim jego dwóch chichoczących przyjaciół.
                – Skąd ty się tu wziąłeś, Potter?  –  zapytałam, walcząc z rumieńcem zakłopotania, który usilnie próbował wedrzeć się na moją twarz.
                – Za ten ostatni pokaz fajerwerków McSztywna postanowiła nas uraczyć szlabanem, więc wysłała nas do Slughorna. Ten, jako że nas lubi poprosił, żebyśmy przyszli tu, więc jesteśmy  –  wyjaśnił chłopak. Ledwo stłumiłam śmiech, gdy nazwał profesor McGonagall ,,McSztywną", lecz stojącej obok mnie Alice się to nie udało i wybuchła głośnym śmiechem.           
                – To się trochę spóźniliście, bo jak widzisz właśnie skończyliśmy  –  odparłam, po czym ponownie przyzwałam do siebie stołek. Znowu na nim stanęłam. 
                – Dziękujemy wszystkim za pomoc, bez was nie wyszło by tak świetnie. Możecie wracać do dormitoriów  –  oznajmiłam donośnym głosem, a następnie z wdziękiem zeskoczyłam z mebla, nie zważając na wydurniającego się Pottera, który teatralnie wysunął ramiona, by mnie złapać.
                Z tłumu kierującego się do drzwi dało się kilkukrotnie słyszeć coś w stylu ,,nie ma za co'', a po chwili na sali zostaliśmy tylko ja, Alice, Potter i jego dwójka przyjaciół.
                – Zamierzacie tu nocować?  –  zapytała brunetka, gdy czekaliśmy przy wyjściu, aż i oni opuszczą pomieszczenie.
                – Proszę cię, Kate, na ten bal wyglądaj na tyle znośnie, żebym nie wstydził się z tobą pokazać  – szydził James, szeptem, który tylko ja mogłam dosłyszeć.
                Gdyby spojrzeniem dało się zabić, to James najpewniej właśnie konał by pod moimi stopami. Ledwie Alice zamknęła drzwi, chwyciłam ją za rękę i bez słowa ruszyłyśmy w stronę lochów.
Ten głupi Potter jeszcze zobaczy!

*


11 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona? Po moim (a raczej jej) trupie! :D

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Super rozdział :) To było takie romantyczne, gdy James złapał Kate <3 Weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział ah ten James
    Albo mi się wydaje albo będzie tak jak Lily i Jamesem śr. Że ona będzie niedostępna on będzie ją zapraszał i wyznawał miłość i na samum końcu będą razem?


    OdpowiedzUsuń
  4. O mój boże! Pochłonęłam cały twój blog w jeden wieczór.. Dziewczyno!
    To jest genialne, postacie są barwne i akcja zajebiście się toczy!
    Chcę już widzieć minę Jamesa jak Kate przyjdzie ubrana jak jakaś dzika kocica!
    Znaczy bardziej shipuję ją z Albusem... ALE JA JUŻ CHCĘ KOLEJNY ROZDZIAŁ KOBIETO!
    ~Lily~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah! :D Cieszę się, że tak bardzo Ci się podoba ;) Rozdział zbliża się wielkimi krokami i myślę, że się nie zawiedziesz =D

      Usuń
  5. Ehh, ten James...
    To ostatnie zdanie najlepsze. James taki podobny do swojego imiennika. Tak sobie go wyobrażałam po przeczytaniu epilogu Insygni.
    Rozdział jak zwykle cudowny. I taka słodka scena^^
    Ale brakuje mi jednego. Takiej akcji jak że Śmierciożerami z pierwszego roku Kate. I jakbym mogła poprosić, to chciałabym więcej Draco, Astorii...
    Czekam na następny *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że podobna akcja się pojawi, ale musisz się wyposażyć w cierpliwość :D

      Usuń