Mijały
dni, tygodnie, a ja ani trochę nie przybliżałam się do porozumienia z Jamesem.
Nie mogłam wpaść na nic sensowniejszego od zwyczajnej, szczerej rozmowy, ale i
to, wbrew pozorom, wcale nie było takie proste. Za każdym razem, gdy w końcu
zdobywałam się na choć odrobinę odwagi, by podejść do Jamesa i spróbować
pogadać, niewiadomo skąd zjawiała się Emily i zaczynali się namiętnie całować,
przez co, jak nie trudno się domyślić, wszystkie plany i dokładnie przemyślane
sformułowania, którymi miałam zamiar go poczęstować, trafiał szlag. Zawsze gdy
to robili, speszona odwracałam wzrok i coraz trudniej było mi zachować
obojętność. Każde kolejne podejście sprawiało mi coraz większy ból (chociaż nie
jestem pewna czy to słowo w stu procentach dobrze opisuje to, co czułam gdy ich
razem widziałam... Może to jednak... zazdrość?) i w końcu zrozumiałam, że póki
James znajduje się w sidłach Emily, mam związane ręce.
Przez
niespełna tydzień, pomiędzy lekcjami błąkałam się zrezygnowana po korytarzach,
w nadziei, że za rogiem nie zobaczę obściskującej się pary, którą już zdążyłam
znienawidzić. A właściwe jej połowę... Tę żeńską połowę, dla jasności.
Przyjaciele, widząc co się ze mną dzieje, z całych sił próbowali mi pomóc, na
wszystkie sposoby starając się poprawić mi nastrój. Jednak ja z nikim nie
chciałam się podzielić swoimi zmartwieniami. Nawet z Alem, któremu od początku
naszej znajomości zwierzałam się ze wszystkiego. No, prawie wszystkiego. Do tej
pory nie powiedziałam mu na przykład o wilkach, a przecież byłam pewna, że mnie
nie wyśmieje. Dlaczego więc się przed tym powstrzymywałam? Nie mam pojęcia.
Pewnego
poniedziałkowego popołudnia, mniej więcej w drugim tygodniu lutego, leżałam na
aksamitnej, butelkowozielonej narzucie swojego łóżka i pisałam długi, nudny
esej, taki jakie zwykle zadawał nam profesor Binns. Akurat ten jednak, musiałam
dostarczyć na jutrzejszą lekcję zielarstwa, a dotyczył mało wdzięcznego tematu
jakim była reakcja tui grąkopaszczej na atak drapieżnika. Spojrzałam na leżącą
tuż obok mnie Zoyę i czule pogłaskałam jej kark tam, gdzie najbardziej lubi, na
co kotka odwdzięczyła się przez sen pełnym zadowolenie mruknięciem. Już
wcześniej myślałam o tym, że przez kilka ostatnich miesięcy, z powodu nawału
zdarzeń i problemów, poświęcałam jej stanowczo za mało uwagi, dlatego cieszyłam
się, że mogę powoli zacząć to nadrabiać, chociażby zwykłym drapnięciem za
uchem, czy pozwoleniem, by odprężyła się tuż obok mnie. Cały czas delikatnie
gładząc zrelaksowaną kotkę wróciłam wzrokiem na pergamin który trzymałam na
kolanach i po raz kolejny zagłębiłam się w osobiście nakreślonym przeze mnie
tekście. Uważnie studiując każde słowo, linijkę, akapit, cały czas narastało we
mnie wrażenie, że choć zapisałam już ponad półtorej rolki pergaminu, to cały
czas konsekwentnie omijam samo sedno przedstawionego zagadnienia. Ale dlaczego?
Przecież dokładnie opisałam z jakiego powodu tuja grąkopaszcza jest narażona na
ataki wyjaśniając, że przyczyną są przede wszystkim tereny na których się ją
widuje. Ze szczegółami omówiłam jej systemy obronne, a także poruszyłam wątek z
jakimi napastnikami ma najczęściej do czynienia i w jaki sposób sobie radzi z
poszczególnymi wrogami. Moje spojrzenie ponownie spotkało się z miękkim, szarym
futerkiem Zoi, a moje palce, wciąż zachowując odpowiedni umiar, zaczęły
atakować ją, jakby nagle stały się rojem much siatkoskrzydłych, chcących
zasmakować w jasnozielonych igiełkach tui grąkopaszczej, w którą chwilowo,
rzecz jasna tylko w mojej wyobraźni, zmieniła się kotka.
Podczas,
jak mogłoby się wydawać, tej nic nie znaczącej, wręcz dziecinnej zabawy
doznałam olśnienia. Tuja nie tylko odpiera ataki, ale także sama je wyprowadza
i to na tyle dobitnie, żeby odpędzić i skutecznie zniechęcić przeciwnika!
Początkowo można sądzić, że ten głupi iglak nie ma szans przy przewadze, jaką
mogą pochwalić się muchy, ale jednak mu się udaje! Kiedy wszystko wydaje się
dla rośliny stracone, ona używa paszczy ukrytej w jej korzeniach i wtedy muchy
się poddają! Tak! To jest to!
Energicznie
wyskoczyłam z łóżka odrzucając od siebie pergamin i budząc przy tym Zoyę, która
natychmiast najeżyła grzbiet i prychnęła na mnie w geście pogardy, ale prawdę
mówiąc, mało mnie to w tej chwili obchodziło. Rozwiązałam problem, który przez
ostatnie dni napsuł mi sporo krwi! Mucha siatkoskrzydła to ja. Emily to tuja
grąkopaszcza, a James to sama paszcza. Ja atakuję, wiadomo, Emily parokrotnie
mnie odpędza. Ale ja się nie poddaje, wciąż naciskam i to, jak dobrze pójdzie,
nie jestem osamotniona. W końcu Emily sięga po swój najlepszy środek obrony i
zarazem ataku - Jamesa, ale co jeśli jej niezawodna broń zawodzi? Jest bez
szans!
Ponownie
wstąpiła we mnie nadzieja. Po raz
pierwszy od wielu dni poczułam, że mam szansę wygrać te starcie. Starcie o tak
wysoką stawkę. Mojego entuzjazmu nie przygasiła nawet myśl, że nie mam pojęcia
jak doprowadzić do sytuacji, w której James sprzeciwiłby się Emily, a wręcz
przeciwnie - dodała mi tylko jeszcze więcej zapału, bo miałam przeczucie, że to
może okazać się prostsze niż mogłam się spodziewać. Zawziętości mi nie
zabraknie, bo w kwestii gorliwego dążenia do celu, nie może się ze mną równać
nie jeden Gryfon. No i nie zapominajmy, że mam jeszcze jedną, najbardziej
znaczącą przewagę. James jej nie kocha. Czy kocha mnie? Nie wiem. Ale na pewno
gdyby był tak zakochany w Emily jak na to wygląda, w życiu by na mnie nie
spojrzał tak, jak wtedy gdy po raz pierwszy całowali się na moich oczach.
W
jednej chwili dostałam takiego zastrzyku energii, że czułam się jakbym mogła
wywrócić Hogwart do góry nogami, przenosić góry, a nawet poruszyć niebo i
ziemię. Najpierw jednak, musiałam dokończyć esej na zielarstwo.
*
Przez
następne kilka dni prowadziłam cierpliwe i wnikliwe obserwacje dotyczące Emily.
Od kiedy uznałam, że żeby dostać się do Jamesa muszę się jej pozbyć, dotarło do
mnie, że stała się ona moim wrogiem. Uświadomiłam sobie także, że w starciu,
wiedza na temat wroga może być niesłychanie pomocna. Dlatego też, zaczęłam
gorliwie notować wszystkie fakty na temat Emily. Rysowałam schematy,
sporządzałam notatki na temat wszystkiego co jej dotyczyło, zaczynając od
relacji z jej najbliższym otoczeniem, kończąc na tym, co najczęściej je. Gdybym patrzyła na siebie z perspektywy obcej
osoby, uznałabym się za wariatkę. Chociaż... Może to i prawda? Może
zwariowałam?
W
czwartkowy wieczór podsumowałam sobie wszystkie fakty na temat Emily, jakie
udało mi się zebrać w ciągu ostatnich kilku dni. Podstawowe informacje, to to,
że jest Gryfonką na siódmym roku, jej nazwisko to Walker, no i chodzi z
Jamesem. Co do cech charakteru, to odznacza się wyjątkową butnością i ciętym
językiem. W otoczeniu przyjaciół wygląda na zrelaksowaną, non stop chichocze,
często zajmuje miejsce na kolanach Jamesa, czego on nigdy nie oprotestowuje.
Jest zdecydowaną liderką i ma w sobie mnóstwo pewności siebie. Nie idzie na
kompromisy, zawsze stawia na swoim. Pod względem wyglądu, jej głównymi atutami
są czarne, lśniące włosy, pełne, czerwone usta, duże oczy i zawsze mocny
makijaż. Jeśli chodzi o relacje, to chyba najbardziej istotnym punktem, jest
jej siostra Olivia. Zawsze trzymają się razem i są ze sobą bardzo blisko. To
bliźniaczki dwujajowe, więc dzielą ich pewne różnice w wyglądzie, ale odniosłam
wrażenie, że choć są tak samo płytkie, to jedna nigdy nie zdradzi drugiej.
W
wielkim skrócie, im więcej wiedziałam na temat Emily Walker, tym bardziej moją
głowę zaprzątała ciekawość połączona z obrzydzeniem, jak James mógł
kiedykolwiek pocałować kogoś takiego, nie mówiąc o robieniu tego wielokrotnie,
czy pokazywaniu się publicznie jako para.
Zasnęłam
pod wrażeniem ilości informacji jakie zgromadziłam przez zaledwie 3 dni, a w
mojej głowie powoli zaczynał kiełkować plan.
Następnego
ranka zbudziłam się dosyć wcześnie i gdy tylko otworzyłam oczy, nie uszło mojej
uwadze to, że była to pierwsza od ponad tygodnia noc bez koszmarów. Dziewczyny
już dawno przyzwyczaiły się do moich wrzasków, więc nie budziłam ich, kiedy
sama wyrywałam się ze snu z krzykiem. Tego dnia jednak, było inaczej. W
wyśmienitym nastroju wyskoczyłam z łóżka i od razu pognałam pod prysznic. Gdy
przyjemnie ciepła woda oblewała moje ciało, cicho lecz wesoło podśpiewywałam,
zastanawiając się czy spokojna noc zwiastowała w pełni udany dzień, czy po
prostu mój umysł był zbyt pochłonięty planami, by stwarzać nieprzyjemne wizje.
Gdy
wyszłam z kabiny, wytarłam i zasłoniłam ciało ręcznikiem, a następnie zajęłam
się suszeniem włosów. Postanowiłam odpuścić sobie i im prostowanie, więc po
prostu doprowadziłam je do stanu używalności i zajęłam się makijażem. Choć
wciąż pozostawiłam go delikatnym, w najmniejszym stopniu nie przypominał tych,
którymi raczyłam swoją twarz przez ostatnie tygodnie. Zależało mi, by ten był
po prostu doskonały, dlatego przygotowanie go zajęło mi zdecydowanie więcej
czasu niż zwykle. Efekt jednak był tego warty.
Ubrałam
szatę, doprowadziłam ułożenie zielono-srebrnego krawata do perfekcji i jako, że
do śniadania wciąż pozostawało mi sporo czasu, pogrążyłam się w lekturze
książki, która zdążyła już zakurzyć się na mojej szafce nocnej.
Gdy
tylko dziewczyny się obudziły, oznajmiłam Ellie, że dzisiaj wybieram się na
śniadanie razem z nią. Dziewczyna początkowo próbowała przekonać mnie, że skoro
i tak mam zamiar iść do Wielkiej Sali, to żebym zastąpiła ją w obowiązku
dostarczenia do dormitorium śniadania dla reszty, w końcu jednak pogodziła się
z koniecznością wygramolenia się z łóżka i w wyjątkowo markotnym nastroju udała
się do łazienki.
Gdy
wybiła ósma, obie przekroczyłyśmy próg Wielkiej Sali, co cudem udało mi się
wskórać za pomocą nieustannego pośpieszania mojej towarzyszki. Pomieszczenie
jak zwykle wypełniała przyjemna woń smakowitych potraw i zewsząd dobiegały nas
wesołe rozmowy, śmiechy, a także gwizdy. Kiedy weszłyśmy trwała akurat pora
sowiej poczty, dlatego miałyśmy idealną okazję na obserwację kilku zabawnych
sytuacji, w których któraś paczka wylądowała w jajecznicy lub na głowie sąsiada
adresata.
Jednak
gdy tylko znaleźliśmy się na miejscu, rozeszliśmy się w dwie zupełnie różne
strony, ponieważ, ku zdziwieniu Ellie, celem mojej dzisiejszej podróży nie był
stół Ślizgonów, lecz ten, przy którym zasiadali uczniowie domu lwa. Pewnym
krokiem podążałam do zdecydowanie najgłośniejszej części sali, przy której
zasiadali James i jego paczka. Gdy tylko Emily zauważyła, że się zbliżam,
wzięła jedną ze śnieżnobiałych serwetek i ckliwie zaczęła ocierać przybrudzone
czekoladą okolice ust Jamesa, finalnie składając na nich siarczysty pocałunek.
Bacznie przyglądając się tej dwójce, stanęłam i zaczęłam wykonywać gest,
imitujący przygładzanie długiej, siwej brody przez sędziwego starcia, który
wyraźnie nad czymś główkuje.
– Nie
zabraknie wam powietrza? – odezwałam się w końcu, na co Ryan, Olivia,
Fred i jakaś nieznana mi blondynka, którzy już wcześniej zauważyli moje
niecodzienne zachowanie, wybuchli głośnym śmiechem.
Po
moich słowach James i Emily nieśpiesznie się od siebie odłączyli i choć na
twarzy Jamesa wykwitł szeroki uśmiech, to mogłabym przysiąc, że na policzkach
Emily dostrzegłam cień rumieńca sygnalizującego złość lub zawstydzenie. To, że
pierwsza faza mojego planu przebiega tak świetnie, dodało mi jeszcze więcej
pewności siebie, więc bez chwili zawahania przystąpiłam do kolejnego etapu.
Pochyliłam się nad Ryanem i zmrużyłam powieki najdelikatniej jak potrafiłam.
– Mogę
cię na chwilę prosić, skarbie? – wyszeptałam chrapliwym głosem wprost do jego
ucha.
Ryan
zachował się tak jakbyśmy się umówili. Pod wpływem mojego tonu wstrząsnął go
lekki dreszcz, a od razu potem, bez śladów zaskoczenia, entuzjastycznie
podniósł się z miejsca. Wyglądał, jakby był gotowy pójść ze mną nawet na koniec
świata. Walcząc ze sobą, zmusiłam się do nie zaszczycenia Jamesa nawet jednym
spojrzeniem, ale nie mogłam się powstrzymać, by odchodząc kątem oka nie rzucić
przelotnego spojrzenia na minę Emily. Widok był bezcenny.
Gdy
tylko opuściliśmy Wielką Salę, Ryan nie zwlekał ani chwili i od razu zaczął
dosłownie pokładać się ze śmiechu, nie zważając na gapiących się na niego jak
na idiotę uczniów.
–
Jeszcze nie tutaj, kretynie – warknęłam na niego z trudem powstrzymując się
od pójścia w jego ślady i samej roześmiania się na całe gardło. Widziałam, że z
trudem utrzymuje się na nogach.
Złapałam
go przegub, jednocześnie powstrzymując od tarzania się ze śmiechu po podłodze i
pociągnęłam za sobą. Dawno nie miałam tak wspaniałego humoru. Choćbym nie wiem
jak się starała, nie dałabym rady pozbyć się uśmiechu, który zagościł na mojej
twarzy tuż po przebudzeniu.
–
Zdecydowanie wolałem kiedy zwracałaś się do mnie per ,,skarbie'' –
odezwał się naśladując mój pseudo-uwodzicielski ton, po czym ponownie
wybuchnął śmiechem.
Tym
razem nie sposób było powstrzymać się by do niego nie dołączyć. Oboje
dławiliśmy się ze śmiechu, kiedy przeszliśmy przez Salę Wejściową i jeszcze
chwilę, kiedy pokonywaliśmy błonia. Wkrótce jednak poczuliśmy na twarzach
zimny, lutowy wicher, który ochładzając atmosferę nieco nas uspokoił. Za pomocą
różdżki rzuciłam zaklęcie ogrzewające i postanowiłam skierować rozmowę na tor,
o który od początku chodziło. Mimo wszystko wiedziałam, że zbyt dużo zależy od
tego co powiem, więc nie mogłam od razu przejść do rzeczy. Należało zacząć od
niepozornej pogawędki, aby ocieplić nasze stosunki, które dotychczas opierały
się na kilku wymianach zdań podczas imprezy sylwestrowej.
– Nieźle
grasz –
pochwaliłam go całkiem szczerze, ponieważ faktycznie zaimponował mi tym,
że gdy tego potrzebowałam potrafił zachować pokerowy wyraz twarzy.
– A
czego się spodziewałaś? Za to tobie to idzie koszmarnie. Ale oni to chyba
łyknęli, bo wyglądali na nieziemsko zaskoczonych. Chyba już zawsze pozostanę twoim dłużnikiem,
za to że mogłem oglądać ich miny. A już szczególnie Emily! –
zachichotał Ryan.
Nawet
nie zdajesz sobie sprawy jak szybko nadarzy się okazja by spłacić swój dług -
od razu nasunęło mi się na myśl.
– Chyba
nie za bardzo za nią przepadasz – zauważyłam, przywołując w myślach swoje
notatki, a dokładnie wzmiankę na temat relacji Ryan-Emily.
– Nawet
nie wiesz jak bardzo mnie irytuje – zapewnił mnie blondyn – Jest
nie do wytrzymania! Od tego jej chichotania dostaje bólu głowy. James przy niej
też jest zupełnie inny.
– To
znaczy jaki? – wyparowałam nim zdążyłam ugryźć się w język.
Ryan wydał
się zaskoczony moją reakcją, lecz po chwili na jego twarz wypłynęło
zrozumienie.
–
Wyciągnęłaś mnie w konkretnym celu, prawda? Masz plan i chyba wiem czego
dotyczy... – zagaił chłopak.
– Skoro
nie możesz jej znieść, to raczej mnie nie wydasz, nie? –
chciałam się upewnić.
– Mam
złożyć Wieczystą Przysięgę, czy wystarczy ci słowo harcerza? –
zażartował Ryan. Postanowiłam
pominąć kwestię, że nie mam pojęcia kim jest harcerz i po prostu się zaśmiałam.
–
Potrzebuję twojej pomocy w, nazwijmy to, uwolnieniu Jamesa od Emily –
oznajmiłam.
Blondyn,
który w świetle zimowego słońca wydawał się jeszcze przystojniejszy, przez
chwilę wpatrywał się we mnie oceniająco swoimi jaskrawobłękitnymi ślepiami,
wyraźnie się zastanawiając.
– A co
będę z tego miał, skarbie? – zapytał chłopak, ponownie naśladując mój
chrapliwy ton i szepcząc mi prosto do ucha.
Nie
ukrywam, że jego bliskość w tej chwili była dla mnie mało komfortowa, jednak z
uwagi na to, że Ryan był niezastąpionym elementem mojego planu, musiałam to
jakość znieść.
–
Bardzo wpływowa Ślizgonka będzie twoją dłużniczką, a przy okazji pozbędziesz
się Emily – oświadczyłam.
Chłopak
wciąż wyglądał na nie do końca przekonanego i przez pewien czas patrzył na mnie
podejrzliwie, ale w końcu się z powrotem rozpogodził.
– No
dobra, skarbie. Perspektywa uwolnienia się od nieustannych bólów głowy jest
zbyt kusząca – zgodził się blondyn.
Nim
zdążyłam się opanować, skoczyłam Ryanowi w ramiona i mocno zacisnęłam ręce na
tyle jego szyi.
–
Dzięki –
powiedziałam cicho, ale normalnie, nikogo nie udając.
Nagle
usłyszeliśmy jak ktoś obok głośno odchrząka. Natychmiast puściłam Ryana i
momentalnie odskoczyłam do tyłu. Sama byłam trochę zdziwiona swoją reakcją, bo
w końcu nie robiłam nic złego.
Gdy rozejrzałam się w
poszukiwaniu źródła nieoczekiwanego dźwięku, mój wzrok od razu natknął się na
ognistorudą czuprynę Freda.
–
Słodko razem wyglądacie – zaśmiał się przybysz – Do tego stopnia słodko, że gdyby za dwie
minuty nie zaczynała się lekcja, to z pewnością bym wam nie przeszkadzał. Swoją
drogą, całkiem niezłą wybraliście kryjówkę. Całkiem oczywistą, ale gdyby nie
to –
tu wskazał na kawałek pergaminu który trzymał w ręce – w
życiu bym was nie znalazł.
Kiedy
skończył mówić, wydawało mi się, że przez jego twarz przeszło coś jak cień
niepokoju, najprawdopodobniej wywołany tym co przed chwilą powiedział, jednak
nie miałam czasu się w to zagłębić, bo od razu pognałam prosto do szkoły, w
biegu rzucając słowa pożegnania. Słyszałam za sobą, że Fred i Ryan wybuchli
śmiechem, ale nie bardzo interesowało mnie z jakiego powodu. Teraz moją głowę
zaprzątało zielarstwo, na które za żadne skarby nie chciałam się spóźnić.
*
Opierałam
się o jeden z wysokich, drewnianych regałów i dla zabicia czasu bawiłam się
kosmykiem moich włosów. W końcu wsunęłam go za ucho i rozejrzałam się po
bibliotece, w której jak na sobotni poranek było wyjątkowo tłoczno. Spojrzałam
na zegar, którego wskazówki wydawały się prawie nie poruszać. No pięknie.
Dziesiąta dwadzieścia, a pan Ryan Śpiąca Królewna jeszcze nie raczył się
pojawić. Przecież w liściku, który otrzymałam na śniadaniu za pośrednictwem
zaczarowanego, pergaminowego samolotu, jasno dał mi do zrozumienia, że mam się
pojawić w bibliotece punkt dziesiąta, a tym czasem jego wciąż nie ma! I to niby
dziewczyny zawsze się spóźniają. Pewne siedzi przed lustrem i układa na żel
swoje blond włosy.
Nerwowo
przestąpiłam z lewej nogi na prawą, przenosząc na nią ciężar ciała. Słowo daje,
jak za dziesięć minut się tu nie zjawi, to wychodzę! Z nudów sięgnęłam po
pierwszą z brzegu książkę i otworzyłam na losowej stronie. Śledziłam tekst
wzrokiem, lecz sens przeczytanych słów w najmniejszym stopniu do mnie nie
docierał. Cały czas rozmyślałam o nieznośnym i w dodatku spóźnialskim Ryanie,
aż w końcu do mnie dotarło, że współpraca z nim będzie dużo trudniejsza niż się
spodziewałam, o ile nie zakończy się na tym spotkaniu. Wiedziałam jednak, że
jego pomoc na pewnym etapie może okazać się niezbędna, więc byłam skazana na
cierpliwe znoszenie jego humorów.
Pogwizdując
pod nosem poddałam się wnikliwej obserwacji swoich śnieżnobiałych trampek. No
dobra, do śnieżnobiałych im daleko, ale przecież doskonale pamiętam, że gdy je
kupowałam właśnie taki miały kolor. Potem, w myślach wciąż przeklinając Ryana i
jego spóźnialską naturę, przeniosłam wzrok na swoje miętowe, poprzecierane na
kolanach dżinsy. Gdy przed wyjściem z dormitorium przeglądałam się w lustrze,
owe spodnie w połączeniu z białym swetrem który miałam na sobie wydawały mi się
idealną stylizacją, ale teraz, gdy miałam dłuższą chwilę by się nad tym
zastanowić, odniosłam wrażenie, że coś tak pogodnego całkowicie do mnie nie
pasuje. Odłożyłam książkę z powrotem na półkę i poprawiłam za długie rękawy
swetra, które znów zsunęły mi się na dłonie. To są właśnie uroki bycia wysokim.
Kiedy po przymierzaniu trzech różnych rozmiarów jednego ciucha wreszcie
znajdziesz tę wersję, która nie będzie ci sięgała do pępka, musisz się liczyć z
tym, że rękawy pozostaną o wiele za długie. Ehhh... Chociaż Alice i Steph
ciągle tłumaczą mi, jak to one mi zazdroszczą mojego wzrostu, ja już wiem
swoje. Na prawdę chciałabym być choć odrobinę niższa.
W
trakcie gdy stałam myślami pogrążona nad swoim ubiorem, nawet nie zauważyłam
kiedy przestałam gwizdać. Zarejestrowałam jednak, gdy ta sama melodia
rozbrzmiała ponownie, ale tym razem płynęła ona z ust kogo innego. Podniosłam
wzrok i zgodnie z moimi przewidywaniami zobaczyłam Ryana.
– A
kogo to moje oczy widzą? Czyżbym była jednak godna widoku spóźnialskiego ideału? –
powiedziałam ironicznie, krzyżując ręce na brzuchu.
–
Spóźnialski ideał nie jest taki spóźnialski, bo byłby tu przed czasem, gdyby
Emily nie wygłosiła mi przeszło pół godzinnego kazania na temat dobierania
sobie drugich połówek, skarbie – odciął się z uśmiechem Ryan, powtarzając mój
gest.
–
Naprawdę to zrobiła? – parsknęłam śmiechem – Jak
myślisz, ona serio jest taka głupia, czy tylko udaje?
– Coś
mi się zdaje, że jej zdolności aktorskie są jeszcze marniejsze od twoich, więc
obstawiałbym to pierwsze – blondyn również się zaśmiał – Ale
przynajmniej wiemy, że łyknęła tę twoją scenkę.
Wskazałam
gestem na jeden z nielicznych wolnych stolików ogrodzony z dwóch stron
regałami, a z trzeciej ścianą. Oboje do niego podeszliśmy i zajęliśmy miejsca,
lecz Ryan po chwili podniósł się, wyjął różdżkę i zaczął mamrotać pod nosem
jakieś zaklęcia.
–
Yyyyy...? – nie wiedziałam o co właściwie zapytać.
– Na
Godryka, ty chyba serio niczego nigdy nie knułaś –
załamał się Ryan – Zaklęcia prywatności –
wyjaśnił po chwili zauważając, że nadal nie rozumiem.
Chłopak
rozłożył się na przeciwległym krześle i zarzucił nogi na stół.
–
Rozumiem, że masz plan – zaczął chłopak i zatrzymał się na chwilę
wyczekując mojego przytaknięcia. Kiwnęłam głową na tak –
Muszę zapytać, czy w tym planie znajduje się wzmianka o zrobieniu z nas
pary? –
natychmiast pokręciłam przecząco
– Więc dlaczego wtedy zwróciłaś
się do mnie w ten sposób?
–
Myślałam, że to jasne. Nie chciałam wzbudzać podejrzeń dotyczących powodu dla
którego odciągam cię od stołu – wyjaśniłam.
Ryan
wybuchnął głośnym śmiechem, więc od razu chciałam zacząć go uciszać. Na
szczęście w porę przypomniałam sobie o zaklęciach wyciszających. Nie miałam
pojęcia co go tak rozśmieszyło.
– Już się
bałem, że twój plan opiera się na wzbudzeniu w Jamesie zazdrości –
wytłumaczył blondyn gdy zdążył się uspokoić.
– Nawet
nie przyszło mi to do głowy – oznajmiłam zgodnie z prawdą.
– Nawet
lepiej. To znaczy, że choć trochę go znasz
– odparł lakonicznie chłopak.
Co ma
znaczyć te ,,choć trochę''? Czy on we mnie wątpi?
Postanowiłam
jednak przemilczeć tą kwestię i pokrótce opisałam mu mój plan. Gdy skończyłam,
ulgę przyniosło mi to, że Ryan mnie nie wyśmiał, tylko po mistrzowsku wyłapał
niedociągnięcia, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi i razem zaczęliśmy się
zastanawiać, jak rozwiązać problemy które stwarzały.
Przez
kilka kolejnych godzin wymienialiśmy celne uwagi oraz trafne spostrzeżenia, aż
w końcu doszłam do wniosku, że mój plan wcale nie był taki idealny jak mi się
wydawało. No dobra, finalnie wyglądało to tak, że ja się załamałam, a Ryan
starał się mnie pocieszać. Po kolejnej próbie rozśmieszenia mnie, chłopak
obiecał, że mi pomoże choćby nie wiem jak miał się przy tym natrudzić i dopiero
to przyniosło jako taki efekt, bo z powrotem wróciło do mnie racjonalne
myślenie. Zgodnie stwierdziliśmy, że przedłużanie tego spotkania nie ma już
sensu, więc w porze około obiadowej się pożegnaliśmy.
Ryan
wyszedł, natomiast ja postanowiłam tu jeszcze trochę posiedzieć. Biblioteka,
podobnie jak okolice drzewa nad jeziorem, działa na mnie niezrozumiale kojąco.
Tym bardziej, że od rana znacznie się przerzedziło i teraz, tak jak zwykle
oprócz mnie siedziało tu zaledwie kilku innych uczniów.
Czas, jak
na złość, wydawał się pędzić z zawrotną szybkością, więc około piętnastu minut
przed za kończeniem lunchu, zmusiłam się do wstania i pójścia do Wielkiej Sali,
by cokolwiek przekąsić.
*
Po
poniedziałkowym, całkowicie bezowocnym spotkaniu z Ryanem, wróciłam do punktu
wyjścia. Nie miałam ani planu, ani entuzjazmu, ani osoby która mogłaby mi
pomóc, ponieważ Ryan skutecznie mnie ignorował, spędzając cały czas, podczas
którego mogłam co jakiś czas zerkać w jego stronę, na rozmowach z Emily.
Pytaniem pozostawało tylko, czy wydał mnie już, czy wciąż czekał na odpowiedni
moment.
Dlatego
właśnie, nie trudno się domyślić, jak bardzo byłam zaskoczona, gdy podczas
czwartkowej kolacji w mojej dłoni nieoczekiwanie pojawiła się malutka karteczka
z dwoma słowami: biblioteka, teraz.
Natychmiast
zostawiłam przepyszne naleśniki z czekoladą i biegiem pognałam do biblioteki.
Po drodze moją głowę zaprzątała jedna myśl. Kto będzie na mnie czekał? Z
początku wydało mi się oczywiste, że nadawcą wiadomości jest Ryan, ale
właściwie jest na niej napisane tyle co nic, więc równie dobrze mógł ją
przysłać każdy. A tak właściwie, to przecież nikt jej nie przysłał. Ona po
prostu pojawiła się w mojej dłoni. To wszystko wydało mi się bardzo dziwne...
W końcu
dotarłam na miejsce i musiałam na chwilę oprzeć się o ścianę żeby uspokoić
oddech. Gdy tylko odpoczęłam po biegu, ruszyłam w kierunku wnęki którą zawsze
zajmowaliśmy z Ryanem. Mijałam regał za regałem aż znalazłam się na miejscu i
dowiedziałam się, że nie ma tam nikogo. Naszła mnie wątpliwość, czy może ten
cały list nie był jakimś idiotycznym żartem, ale odrzuciłam ją i podeszłam do
stołu. Kiedy moje dłonie spotkały się z zimnym oparciem krzesła i już miałam je
odsuwać, za moimi plecami rozległ się znajomy głos, który wypowiedział moje imię.
W mojej
głowie naraz pojawiły się tysiące myśli. Przecież dobrze znam ten głos, ale...
dlaczego on jest żeński?! Co ona tu robi?!
Natychmiast
się odwróciłam i potwierdziły się moje przypuszczenia z przed kilku sekund.
Przede mną stała wysoka blondynka o piwnych oczach, której nie dało się pomylić
z nikim innym.
–
Ellie? –
zdziwiłam się półgłosem.
– A to
ci niespodzianka, nie? – odezwała się Ellie i zajęła krzesło
naprzeciwko tego, na którym zamierzałam usiąść
– Kto by się spodziewał, że będę
ci pomagać w sprawieniu by Potter z powrotem stał się singlem.
Przetrawienie
tej informacji zajęło mi dłuższą chwilę. Początkowo myślałam, że się
przesłyszałam. Ona ma mi pomóc odzyskać Jamesa? Ona, osoba która jeszcze na
początku roku kazała mi go zostawić w spokoju? To zalatuje podstępem na trzy
mile. Ale chwila, chwila... Skąd ona właściwie wie o tym co planuje?! Przecież
wiedziałam tylko ja i...
– Ryan
mi powiedział – wytłumaczyła dziewczyna dokładnie w tym samym
momencie, w którym o tym pomyślałam.
Poczułam,
że od nadmiaru pytań bez odpowiedzi nogi się pode mną uginają, ale zamiast
usiąść na krześle oparłam się o regał.
– A
mogę wiedzieć, po co? – zapytałam bez ogródek.
– Bo
jestem wam potrzebna – oznajmiła lakonicznie blondynka bawiąc się
kosmykiem swoich włosów.
Nadmiar
informacji wyraźnie mi ciążył. Jest nam potrzebna? Ale do czego? I komu
,,nam''? O ilu jeszcze rzeczach nie wiem? Wraz z kolejnymi niewiadomymi
narastała we mnie złość, że najwyraźniej ten palant Ryan postanowił zupełnie
odciąć mnie od informacji, kiedy on sporządzi cały plan. Ale chwila... Czyli on
ma plan? Po raz kolejny odżyła we mnie nadzieja.
– Ryan
ma plan? – zadałam kolejne pytanie.
– Ano. I
zgadnij, kto odgrywa w nim najważniejszą rolę?
– zagadnęła bagatelnie
dziewczyna.
Świetnie.
To żeś plan wymyślił, Ryan. Pogratulować. Tylko dlaczego nie zapytał mnie o
zdanie, co do ustanowienia Ellie jego najważniejszym punktem. No jasne,
wiedział, że i tak bym się nie zgodziła.
– Chyba
nie zrobisz tego, tylko po to, żeby mi pomóc? Gdy tylko pozbędziemy się Emily,
ty zamierzasz zająć jej miejsce? – wciąż byłam nieufna.
–
Zauważyłaś, że zadajesz same pytania?
– zaśmiała się blondynka.
– Fakt.
Ale nie zmieniaj tematu – odparłam.
– Wierz
mi lub nie, ale po tylu latach wprawy wiem kiedy sprawa jest przegrana. James
to już przeżytek, ale wolałabym, żeby cieszyła się nim moja przyjaciółka, a nie
jakaś gryfońska wywłoka – oświadczyła Ellie, dogłębnie przyglądając się
swoim paznokciom, jakby mówiła o pogodzie.
– I ja
mam w to uwierzyć? – teraz to ja byłam bliska parsknięcia
śmiechem. To jasne, że wciskała mi kit.
– Skoro
ja znam twoją tajemnicę, to chyba mogę ci zdradzić moją –
stwierdziła dziewczyna – Cóż, z Jamesem nam nie wyszło, ale jego
przyjaciele to co innego. Dla podpowiedzi mogę dodać, że nie przepadam za
rudzielcami.
Historia
z Ellie zakochaną w Ryanie nadal wydawała mi się strasznie naciągana, ale
wszystko wskazywało na to, że musiałam się nią zadowolić. Zaciekawiła mnie
tylko jeszcze jedna kwestia.
– Jak
ta kartka znalazła się w mojej dłoni?
– Po
prostu ją tam włożyłam. Musiałaś być czymś wyjątkowo pochłonięta, że nie
zauważyłaś – zachichotała blondynka.
Przez
chwilę się zastanawiałam nad tym, czy mówi prawdę, ale finalnie stwierdziłam,
że raczej nie ma powodu żeby kłamać.
– Tak
właściwie, to po co się chciałaś ze mną spotkać? –
zapytałam.
– No...
W gruncie rzeczy, skoro mam ci pomagać, to wypadało by cię zapytać o zdanie. To
jak, zgadzasz się?
W
zasadzie nie miałam wyboru. Nie mam żadnego planu, w przeciwieństwie do Ryana,
a skoro i tak już wtajemniczył Ellie, to po prostu muszę się zgodzić.
–
Zgoda.
–
Super. To przyjdź tutaj jutro po lekcjach, Ryan wszystko ci wyjaśni –
oznajmiła dziewczyna wstając i po chwili zniknęła za jednym z regałów.
– Świetnie – szepnęłam
do siebie. Naprawdę nie podobało mi się, że to wszystko zaczęło wymykać mi się
spod kontroli.
*
Jak zwykle rozdział świetny :) Kate niczym James Bond :D A co ze Scorpiusem? Kiedy wróci? :( Czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńDzięki :D Jak dobrze pójdzie, to Score pojawi się za 2 rozdziały ^^
UsuńWspaniały rozdział<3
OdpowiedzUsuńJa się coraz bardziej utożsamiam z Kate:"")
A tak btw, czy ja dawałam Ci adres mojego bloga?
Jak nie, to prosz:
http//zapachamortencji.blogspot.com
Jak na to wpadłam?
Siedzę na peronie na cudownym krakowskim dworcu PKP czekając na spóźniony pociąg do Poznania. W mojej chorej wyobraźni pojawia się pomysł, by spisać historię dziewczyny, której rodzice są cholernie bogaci, lecz nie mają dla niej czasu. Pewnego dnia dowiaduje się, że zginie.
Przy wejściu do pociągu już wiem, że bohaterką będzie Rosemery Hermione Weasley, która nie jest idealna.
W Łodzi pojawił się rozdział 1.
Nie przeszkadza Ci miniaturka o tematyce Igrzysk?
PS: Ja też baaardzo tęsknię za Score'em:(
Dzięki za link, na pewno zerknę w wolnej chwili i coś od siebie zostawię ;) Kocham Igrzyska! <3 Score już niedługo :D
Usuń