niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział osiemnasty

                Mijały dni, tygodnie, a ja ani trochę nie przybliżałam się do porozumienia z Jamesem. Nie mogłam wpaść na nic sensowniejszego od zwyczajnej, szczerej rozmowy, ale i to, wbrew pozorom, wcale nie było takie proste. Za każdym razem, gdy w końcu zdobywałam się na choć odrobinę odwagi, by podejść do Jamesa i spróbować pogadać, niewiadomo skąd zjawiała się Emily i zaczynali się namiętnie całować, przez co, jak nie trudno się domyślić, wszystkie plany i dokładnie przemyślane sformułowania, którymi miałam zamiar go poczęstować, trafiał szlag. Zawsze gdy to robili, speszona odwracałam wzrok i coraz trudniej było mi zachować obojętność. Każde kolejne podejście sprawiało mi coraz większy ból (chociaż nie jestem pewna czy to słowo w stu procentach dobrze opisuje to, co czułam gdy ich razem widziałam... Może to jednak... zazdrość?) i w końcu zrozumiałam, że póki James znajduje się w sidłach Emily, mam związane ręce.
                Przez niespełna tydzień, pomiędzy lekcjami błąkałam się zrezygnowana po korytarzach, w nadziei, że za rogiem nie zobaczę obściskującej się pary, którą już zdążyłam znienawidzić. A właściwe jej połowę... Tę żeńską połowę, dla jasności. Przyjaciele, widząc co się ze mną dzieje, z całych sił próbowali mi pomóc, na wszystkie sposoby starając się poprawić mi nastrój. Jednak ja z nikim nie chciałam się podzielić swoimi zmartwieniami. Nawet z Alem, któremu od początku naszej znajomości zwierzałam się ze wszystkiego. No, prawie wszystkiego. Do tej pory nie powiedziałam mu na przykład o wilkach, a przecież byłam pewna, że mnie nie wyśmieje. Dlaczego więc się przed tym powstrzymywałam? Nie mam pojęcia.
                Pewnego poniedziałkowego popołudnia, mniej więcej w drugim tygodniu lutego, leżałam na aksamitnej, butelkowozielonej narzucie swojego łóżka i pisałam długi, nudny esej, taki jakie zwykle zadawał nam profesor Binns. Akurat ten jednak, musiałam dostarczyć na jutrzejszą lekcję zielarstwa, a dotyczył mało wdzięcznego tematu jakim była reakcja tui grąkopaszczej na atak drapieżnika. Spojrzałam na leżącą tuż obok mnie Zoyę i czule pogłaskałam jej kark tam, gdzie najbardziej lubi, na co kotka odwdzięczyła się przez sen pełnym zadowolenie mruknięciem. Już wcześniej myślałam o tym, że przez kilka ostatnich miesięcy, z powodu nawału zdarzeń i problemów, poświęcałam jej stanowczo za mało uwagi, dlatego cieszyłam się, że mogę powoli zacząć to nadrabiać, chociażby zwykłym drapnięciem za uchem, czy pozwoleniem, by odprężyła się tuż obok mnie. Cały czas delikatnie gładząc zrelaksowaną kotkę wróciłam wzrokiem na pergamin który trzymałam na kolanach i po raz kolejny zagłębiłam się w osobiście nakreślonym przeze mnie tekście. Uważnie studiując każde słowo, linijkę, akapit, cały czas narastało we mnie wrażenie, że choć zapisałam już ponad półtorej rolki pergaminu, to cały czas konsekwentnie omijam samo sedno przedstawionego zagadnienia. Ale dlaczego? Przecież dokładnie opisałam z jakiego powodu tuja grąkopaszcza jest narażona na ataki wyjaśniając, że przyczyną są przede wszystkim tereny na których się ją widuje. Ze szczegółami omówiłam jej systemy obronne, a także poruszyłam wątek z jakimi napastnikami ma najczęściej do czynienia i w jaki sposób sobie radzi z poszczególnymi wrogami. Moje spojrzenie ponownie spotkało się z miękkim, szarym futerkiem Zoi, a moje palce, wciąż zachowując odpowiedni umiar, zaczęły atakować ją, jakby nagle stały się rojem much siatkoskrzydłych, chcących zasmakować w jasnozielonych igiełkach tui grąkopaszczej, w którą chwilowo, rzecz jasna tylko w mojej wyobraźni, zmieniła się kotka.
                Podczas, jak mogłoby się wydawać, tej nic nie znaczącej, wręcz dziecinnej zabawy doznałam olśnienia. Tuja nie tylko odpiera ataki, ale także sama je wyprowadza i to na tyle dobitnie, żeby odpędzić i skutecznie zniechęcić przeciwnika! Początkowo można sądzić, że ten głupi iglak nie ma szans przy przewadze, jaką mogą pochwalić się muchy, ale jednak mu się udaje! Kiedy wszystko wydaje się dla rośliny stracone, ona używa paszczy ukrytej w jej korzeniach i wtedy muchy się poddają! Tak! To jest to!
                Energicznie wyskoczyłam z łóżka odrzucając od siebie pergamin i budząc przy tym Zoyę, która natychmiast najeżyła grzbiet i prychnęła na mnie w geście pogardy, ale prawdę mówiąc, mało mnie to w tej chwili obchodziło. Rozwiązałam problem, który przez ostatnie dni napsuł mi sporo krwi! Mucha siatkoskrzydła to ja. Emily to tuja grąkopaszcza, a James to sama paszcza. Ja atakuję, wiadomo, Emily parokrotnie mnie odpędza. Ale ja się nie poddaje, wciąż naciskam i to, jak dobrze pójdzie, nie jestem osamotniona. W końcu Emily sięga po swój najlepszy środek obrony i zarazem ataku - Jamesa, ale co jeśli jej niezawodna broń zawodzi? Jest bez szans!
                Ponownie wstąpiła we mnie nadzieja.  Po raz pierwszy od wielu dni poczułam, że mam szansę wygrać te starcie. Starcie o tak wysoką stawkę. Mojego entuzjazmu nie przygasiła nawet myśl, że nie mam pojęcia jak doprowadzić do sytuacji, w której James sprzeciwiłby się Emily, a wręcz przeciwnie - dodała mi tylko jeszcze więcej zapału, bo miałam przeczucie, że to może okazać się prostsze niż mogłam się spodziewać. Zawziętości mi nie zabraknie, bo w kwestii gorliwego dążenia do celu, nie może się ze mną równać nie jeden Gryfon. No i nie zapominajmy, że mam jeszcze jedną, najbardziej znaczącą przewagę. James jej nie kocha. Czy kocha mnie? Nie wiem. Ale na pewno gdyby był tak zakochany w Emily jak na to wygląda, w życiu by na mnie nie spojrzał tak, jak wtedy gdy po raz pierwszy całowali się na moich oczach.
                W jednej chwili dostałam takiego zastrzyku energii, że czułam się jakbym mogła wywrócić Hogwart do góry nogami, przenosić góry, a nawet poruszyć niebo i ziemię. Najpierw jednak, musiałam dokończyć esej na zielarstwo.

*

                Przez następne kilka dni prowadziłam cierpliwe i wnikliwe obserwacje dotyczące Emily. Od kiedy uznałam, że żeby dostać się do Jamesa muszę się jej pozbyć, dotarło do mnie, że stała się ona moim wrogiem. Uświadomiłam sobie także, że w starciu, wiedza na temat wroga może być niesłychanie pomocna. Dlatego też, zaczęłam gorliwie notować wszystkie fakty na temat Emily. Rysowałam schematy, sporządzałam notatki na temat wszystkiego co jej dotyczyło, zaczynając od relacji z jej najbliższym otoczeniem, kończąc na tym, co najczęściej je.  Gdybym patrzyła na siebie z perspektywy obcej osoby, uznałabym się za wariatkę. Chociaż... Może to i prawda? Może zwariowałam?
                W czwartkowy wieczór podsumowałam sobie wszystkie fakty na temat Emily, jakie udało mi się zebrać w ciągu ostatnich kilku dni. Podstawowe informacje, to to, że jest Gryfonką na siódmym roku, jej nazwisko to Walker, no i chodzi z Jamesem. Co do cech charakteru, to odznacza się wyjątkową butnością i ciętym językiem. W otoczeniu przyjaciół wygląda na zrelaksowaną, non stop chichocze, często zajmuje miejsce na kolanach Jamesa, czego on nigdy nie oprotestowuje. Jest zdecydowaną liderką i ma w sobie mnóstwo pewności siebie. Nie idzie na kompromisy, zawsze stawia na swoim. Pod względem wyglądu, jej głównymi atutami są czarne, lśniące włosy, pełne, czerwone usta, duże oczy i zawsze mocny makijaż. Jeśli chodzi o relacje, to chyba najbardziej istotnym punktem, jest jej siostra Olivia. Zawsze trzymają się razem i są ze sobą bardzo blisko. To bliźniaczki dwujajowe, więc dzielą ich pewne różnice w wyglądzie, ale odniosłam wrażenie, że choć są tak samo płytkie, to jedna nigdy nie zdradzi drugiej.
                W wielkim skrócie, im więcej wiedziałam na temat Emily Walker, tym bardziej moją głowę zaprzątała ciekawość połączona z obrzydzeniem, jak James mógł kiedykolwiek pocałować kogoś takiego, nie mówiąc o robieniu tego wielokrotnie, czy pokazywaniu się publicznie jako para.
                Zasnęłam pod wrażeniem ilości informacji jakie zgromadziłam przez zaledwie 3 dni, a w mojej głowie powoli zaczynał kiełkować plan.
                Następnego ranka zbudziłam się dosyć wcześnie i gdy tylko otworzyłam oczy, nie uszło mojej uwadze to, że była to pierwsza od ponad tygodnia noc bez koszmarów. Dziewczyny już dawno przyzwyczaiły się do moich wrzasków, więc nie budziłam ich, kiedy sama wyrywałam się ze snu z krzykiem. Tego dnia jednak, było inaczej. W wyśmienitym nastroju wyskoczyłam z łóżka i od razu pognałam pod prysznic. Gdy przyjemnie ciepła woda oblewała moje ciało, cicho lecz wesoło podśpiewywałam, zastanawiając się czy spokojna noc zwiastowała w pełni udany dzień, czy po prostu mój umysł był zbyt pochłonięty planami, by stwarzać nieprzyjemne wizje.
                Gdy wyszłam z kabiny, wytarłam i zasłoniłam ciało ręcznikiem, a następnie zajęłam się suszeniem włosów. Postanowiłam odpuścić sobie i im prostowanie, więc po prostu doprowadziłam je do stanu używalności i zajęłam się makijażem. Choć wciąż pozostawiłam go delikatnym, w najmniejszym stopniu nie przypominał tych, którymi raczyłam swoją twarz przez ostatnie tygodnie. Zależało mi, by ten był po prostu doskonały, dlatego przygotowanie go zajęło mi zdecydowanie więcej czasu niż zwykle. Efekt jednak był tego warty.
                Ubrałam szatę, doprowadziłam ułożenie zielono-srebrnego krawata do perfekcji i jako, że do śniadania wciąż pozostawało mi sporo czasu, pogrążyłam się w lekturze książki, która zdążyła już zakurzyć się na mojej szafce nocnej.
                Gdy tylko dziewczyny się obudziły, oznajmiłam Ellie, że dzisiaj wybieram się na śniadanie razem z nią. Dziewczyna początkowo próbowała przekonać mnie, że skoro i tak mam zamiar iść do Wielkiej Sali, to żebym zastąpiła ją w obowiązku dostarczenia do dormitorium śniadania dla reszty, w końcu jednak pogodziła się z koniecznością wygramolenia się z łóżka i w wyjątkowo markotnym nastroju udała się do łazienki.
                Gdy wybiła ósma, obie przekroczyłyśmy próg Wielkiej Sali, co cudem udało mi się wskórać za pomocą nieustannego pośpieszania mojej towarzyszki. Pomieszczenie jak zwykle wypełniała przyjemna woń smakowitych potraw i zewsząd dobiegały nas wesołe rozmowy, śmiechy, a także gwizdy. Kiedy weszłyśmy trwała akurat pora sowiej poczty, dlatego miałyśmy idealną okazję na obserwację kilku zabawnych sytuacji, w których któraś paczka wylądowała w jajecznicy lub na głowie sąsiada adresata.
                Jednak gdy tylko znaleźliśmy się na miejscu, rozeszliśmy się w dwie zupełnie różne strony, ponieważ, ku zdziwieniu Ellie, celem mojej dzisiejszej podróży nie był stół Ślizgonów, lecz ten, przy którym zasiadali uczniowie domu lwa. Pewnym krokiem podążałam do zdecydowanie najgłośniejszej części sali, przy której zasiadali James i jego paczka. Gdy tylko Emily zauważyła, że się zbliżam, wzięła jedną ze śnieżnobiałych serwetek i ckliwie zaczęła ocierać przybrudzone czekoladą okolice ust Jamesa, finalnie składając na nich siarczysty pocałunek. Bacznie przyglądając się tej dwójce, stanęłam i zaczęłam wykonywać gest, imitujący przygładzanie długiej, siwej brody przez sędziwego starcia, który wyraźnie nad czymś główkuje.
                – Nie zabraknie wam powietrza?  –  odezwałam się w końcu, na co Ryan, Olivia, Fred i jakaś nieznana mi blondynka, którzy już wcześniej zauważyli moje niecodzienne zachowanie, wybuchli głośnym śmiechem.
                Po moich słowach James i Emily nieśpiesznie się od siebie odłączyli i choć na twarzy Jamesa wykwitł szeroki uśmiech, to mogłabym przysiąc, że na policzkach Emily dostrzegłam cień rumieńca sygnalizującego złość lub zawstydzenie. To, że pierwsza faza mojego planu przebiega tak świetnie, dodało mi jeszcze więcej pewności siebie, więc bez chwili zawahania przystąpiłam do kolejnego etapu. Pochyliłam się nad Ryanem i zmrużyłam powieki najdelikatniej jak potrafiłam.
                – Mogę cię na chwilę prosić, skarbie?  –  wyszeptałam chrapliwym głosem wprost do jego ucha.
                Ryan zachował się tak jakbyśmy się umówili. Pod wpływem mojego tonu wstrząsnął go lekki dreszcz, a od razu potem, bez śladów zaskoczenia, entuzjastycznie podniósł się z miejsca. Wyglądał, jakby był gotowy pójść ze mną nawet na koniec świata. Walcząc ze sobą, zmusiłam się do nie zaszczycenia Jamesa nawet jednym spojrzeniem, ale nie mogłam się powstrzymać, by odchodząc kątem oka nie rzucić przelotnego spojrzenia na minę Emily. Widok był bezcenny.
                Gdy tylko opuściliśmy Wielką Salę, Ryan nie zwlekał ani chwili i od razu zaczął dosłownie pokładać się ze śmiechu, nie zważając na gapiących się na niego jak na idiotę uczniów.
                – Jeszcze nie tutaj, kretynie  –  warknęłam na niego z trudem powstrzymując się od pójścia w jego ślady i samej roześmiania się na całe gardło. Widziałam, że z trudem utrzymuje się na nogach.
                Złapałam go przegub, jednocześnie powstrzymując od tarzania się ze śmiechu po podłodze i pociągnęłam za sobą. Dawno nie miałam tak wspaniałego humoru. Choćbym nie wiem jak się starała, nie dałabym rady pozbyć się uśmiechu, który zagościł na mojej twarzy tuż po przebudzeniu.
                – Zdecydowanie wolałem kiedy zwracałaś się do mnie per ,,skarbie''  –  odezwał się naśladując mój pseudo-uwodzicielski ton, po czym ponownie wybuchnął śmiechem.
                Tym razem nie sposób było powstrzymać się by do niego nie dołączyć. Oboje dławiliśmy się ze śmiechu, kiedy przeszliśmy przez Salę Wejściową i jeszcze chwilę, kiedy pokonywaliśmy błonia. Wkrótce jednak poczuliśmy na twarzach zimny, lutowy wicher, który ochładzając atmosferę nieco nas uspokoił. Za pomocą różdżki rzuciłam zaklęcie ogrzewające i postanowiłam skierować rozmowę na tor, o który od początku chodziło. Mimo wszystko wiedziałam, że zbyt dużo zależy od tego co powiem, więc nie mogłam od razu przejść do rzeczy. Należało zacząć od niepozornej pogawędki, aby ocieplić nasze stosunki, które dotychczas opierały się na kilku wymianach zdań podczas imprezy sylwestrowej.
                – Nieźle grasz  –  pochwaliłam go całkiem szczerze, ponieważ faktycznie zaimponował mi tym, że gdy tego potrzebowałam potrafił zachować pokerowy wyraz twarzy.
                – A czego się spodziewałaś? Za to tobie to idzie koszmarnie. Ale oni to chyba łyknęli, bo wyglądali na nieziemsko zaskoczonych.  Chyba już zawsze pozostanę twoim dłużnikiem, za to że mogłem oglądać ich miny. A już szczególnie Emily!  –  zachichotał Ryan.
                Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak szybko nadarzy się okazja by spłacić swój dług - od razu nasunęło mi się na myśl.    
                – Chyba nie za bardzo za nią przepadasz  –  zauważyłam, przywołując w myślach swoje notatki, a dokładnie wzmiankę na temat relacji Ryan-Emily.
                – Nawet nie wiesz jak bardzo mnie irytuje  –  zapewnił mnie blondyn  –  Jest nie do wytrzymania! Od tego jej chichotania dostaje bólu głowy. James przy niej też jest zupełnie inny.
                – To znaczy jaki?  –  wyparowałam nim zdążyłam ugryźć się w język.
                Ryan wydał się zaskoczony moją reakcją, lecz po chwili na jego twarz wypłynęło zrozumienie.
                – Wyciągnęłaś mnie w konkretnym celu, prawda? Masz plan i chyba wiem czego dotyczy...  –  zagaił chłopak.
                – Skoro nie możesz jej znieść, to raczej mnie nie wydasz, nie?  –  chciałam się upewnić.
                – Mam złożyć Wieczystą Przysięgę, czy wystarczy ci słowo harcerza?  –  zażartował Ryan.          Postanowiłam pominąć kwestię, że nie mam pojęcia kim jest harcerz i po prostu się zaśmiałam.
                – Potrzebuję twojej pomocy w, nazwijmy to, uwolnieniu Jamesa od Emily  –  oznajmiłam.
                Blondyn, który w świetle zimowego słońca wydawał się jeszcze przystojniejszy, przez chwilę wpatrywał się we mnie oceniająco swoimi jaskrawobłękitnymi ślepiami, wyraźnie się zastanawiając.
                – A co będę z tego miał, skarbie?  –  zapytał chłopak, ponownie naśladując mój chrapliwy ton i szepcząc mi prosto do ucha.
                Nie ukrywam, że jego bliskość w tej chwili była dla mnie mało komfortowa, jednak z uwagi na to, że Ryan był niezastąpionym elementem mojego planu, musiałam to jakość znieść.
                – Bardzo wpływowa Ślizgonka będzie twoją dłużniczką, a przy okazji pozbędziesz się Emily  –  oświadczyłam.
                Chłopak wciąż wyglądał na nie do końca przekonanego i przez pewien czas patrzył na mnie podejrzliwie, ale w końcu się z powrotem rozpogodził.
                – No dobra, skarbie. Perspektywa uwolnienia się od nieustannych bólów głowy jest zbyt kusząca  –  zgodził się blondyn.
                Nim zdążyłam się opanować, skoczyłam Ryanowi w ramiona i mocno zacisnęłam ręce na tyle jego szyi.
                – Dzięki  –  powiedziałam cicho, ale normalnie, nikogo nie udając.
                Nagle usłyszeliśmy jak ktoś obok głośno odchrząka. Natychmiast puściłam Ryana i momentalnie odskoczyłam do tyłu. Sama byłam trochę zdziwiona swoją reakcją, bo w końcu nie robiłam nic złego.
                Gdy rozejrzałam się w poszukiwaniu źródła nieoczekiwanego dźwięku, mój wzrok od razu natknął się na ognistorudą czuprynę Freda.
                – Słodko razem wyglądacie  –  zaśmiał się przybysz  – Do tego stopnia słodko, że gdyby za dwie minuty nie zaczynała się lekcja, to z pewnością bym wam nie przeszkadzał. Swoją drogą, całkiem niezłą wybraliście kryjówkę. Całkiem oczywistą, ale gdyby nie to  –  tu wskazał na kawałek pergaminu który trzymał w ręce  –  w życiu bym was nie znalazł.
                Kiedy skończył mówić, wydawało mi się, że przez jego twarz przeszło coś jak cień niepokoju, najprawdopodobniej wywołany tym co przed chwilą powiedział, jednak nie miałam czasu się w to zagłębić, bo od razu pognałam prosto do szkoły, w biegu rzucając słowa pożegnania. Słyszałam za sobą, że Fred i Ryan wybuchli śmiechem, ale nie bardzo interesowało mnie z jakiego powodu. Teraz moją głowę zaprzątało zielarstwo, na które za żadne skarby nie chciałam się spóźnić.

*

                Opierałam się o jeden z wysokich, drewnianych regałów i dla zabicia czasu bawiłam się kosmykiem moich włosów. W końcu wsunęłam go za ucho i rozejrzałam się po bibliotece, w której jak na sobotni poranek było wyjątkowo tłoczno. Spojrzałam na zegar, którego wskazówki wydawały się prawie nie poruszać. No pięknie. Dziesiąta dwadzieścia, a pan Ryan Śpiąca Królewna jeszcze nie raczył się pojawić. Przecież w liściku, który otrzymałam na śniadaniu za pośrednictwem zaczarowanego, pergaminowego samolotu, jasno dał mi do zrozumienia, że mam się pojawić w bibliotece punkt dziesiąta, a tym czasem jego wciąż nie ma! I to niby dziewczyny zawsze się spóźniają. Pewne siedzi przed lustrem i układa na żel swoje blond włosy.
                Nerwowo przestąpiłam z lewej nogi na prawą, przenosząc na nią ciężar ciała. Słowo daje, jak za dziesięć minut się tu nie zjawi, to wychodzę! Z nudów sięgnęłam po pierwszą z brzegu książkę i otworzyłam na losowej stronie. Śledziłam tekst wzrokiem, lecz sens przeczytanych słów w najmniejszym stopniu do mnie nie docierał. Cały czas rozmyślałam o nieznośnym i w dodatku spóźnialskim Ryanie, aż w końcu do mnie dotarło, że współpraca z nim będzie dużo trudniejsza niż się spodziewałam, o ile nie zakończy się na tym spotkaniu. Wiedziałam jednak, że jego pomoc na pewnym etapie może okazać się niezbędna, więc byłam skazana na cierpliwe znoszenie jego humorów.
                Pogwizdując pod nosem poddałam się wnikliwej obserwacji swoich śnieżnobiałych trampek. No dobra, do śnieżnobiałych im daleko, ale przecież doskonale pamiętam, że gdy je kupowałam właśnie taki miały kolor. Potem, w myślach wciąż przeklinając Ryana i jego spóźnialską naturę, przeniosłam wzrok na swoje miętowe, poprzecierane na kolanach dżinsy. Gdy przed wyjściem z dormitorium przeglądałam się w lustrze, owe spodnie w połączeniu z białym swetrem który miałam na sobie wydawały mi się idealną stylizacją, ale teraz, gdy miałam dłuższą chwilę by się nad tym zastanowić, odniosłam wrażenie, że coś tak pogodnego całkowicie do mnie nie pasuje. Odłożyłam książkę z powrotem na półkę i poprawiłam za długie rękawy swetra, które znów zsunęły mi się na dłonie. To są właśnie uroki bycia wysokim. Kiedy po przymierzaniu trzech różnych rozmiarów jednego ciucha wreszcie znajdziesz tę wersję, która nie będzie ci sięgała do pępka, musisz się liczyć z tym, że rękawy pozostaną o wiele za długie. Ehhh... Chociaż Alice i Steph ciągle tłumaczą mi, jak to one mi zazdroszczą mojego wzrostu, ja już wiem swoje. Na prawdę chciałabym być choć odrobinę niższa.
                W trakcie gdy stałam myślami pogrążona nad swoim ubiorem, nawet nie zauważyłam kiedy przestałam gwizdać. Zarejestrowałam jednak, gdy ta sama melodia rozbrzmiała ponownie, ale tym razem płynęła ona z ust kogo innego. Podniosłam wzrok i zgodnie z moimi przewidywaniami zobaczyłam Ryana.
                – A kogo to moje oczy widzą? Czyżbym była jednak godna widoku spóźnialskiego ideału?  –  powiedziałam ironicznie, krzyżując ręce na brzuchu.
                – Spóźnialski ideał nie jest taki spóźnialski, bo byłby tu przed czasem, gdyby Emily nie wygłosiła mi przeszło pół godzinnego kazania na temat dobierania sobie drugich połówek, skarbie  –  odciął się z uśmiechem Ryan, powtarzając mój gest.
                – Naprawdę to zrobiła?  –  parsknęłam śmiechem  –  Jak myślisz, ona serio jest taka głupia, czy tylko udaje?
                – Coś mi się zdaje, że jej zdolności aktorskie są jeszcze marniejsze od twoich, więc obstawiałbym to pierwsze  –  blondyn również się zaśmiał  –  Ale przynajmniej wiemy, że łyknęła tę twoją scenkę.
                Wskazałam gestem na jeden z nielicznych wolnych stolików ogrodzony z dwóch stron regałami, a z trzeciej ścianą. Oboje do niego podeszliśmy i zajęliśmy miejsca, lecz Ryan po chwili podniósł się, wyjął różdżkę i zaczął mamrotać pod nosem jakieś zaklęcia.
                – Yyyyy...?  –  nie wiedziałam o co właściwie zapytać.
                – Na Godryka, ty chyba serio niczego nigdy nie knułaś  –  załamał się Ryan  –  Zaklęcia prywatności  –  wyjaśnił po chwili zauważając, że nadal nie rozumiem.
                Chłopak rozłożył się na przeciwległym krześle i zarzucił nogi na stół.
                – Rozumiem, że masz plan  –  zaczął chłopak i zatrzymał się na chwilę wyczekując mojego przytaknięcia. Kiwnęłam głową na tak   –  Muszę zapytać, czy w tym planie znajduje się wzmianka o zrobieniu z nas pary?  –  natychmiast pokręciłam przecząco  –  Więc dlaczego wtedy zwróciłaś się do mnie w ten sposób?
                – Myślałam, że to jasne. Nie chciałam wzbudzać podejrzeń dotyczących powodu dla którego odciągam cię od stołu  –  wyjaśniłam.
                Ryan wybuchnął głośnym śmiechem, więc od razu chciałam zacząć go uciszać. Na szczęście w porę przypomniałam sobie o zaklęciach wyciszających. Nie miałam pojęcia co go tak rozśmieszyło.
                – Już się bałem, że twój plan opiera się na wzbudzeniu w Jamesie zazdrości  –  wytłumaczył blondyn gdy zdążył się uspokoić.
                – Nawet nie przyszło mi to do głowy  –  oznajmiłam zgodnie z prawdą.
                – Nawet lepiej. To znaczy, że choć trochę go znasz  –  odparł lakonicznie chłopak.
                Co ma znaczyć te ,,choć trochę''? Czy on we mnie wątpi?    
                Postanowiłam jednak przemilczeć tą kwestię i pokrótce opisałam mu mój plan. Gdy skończyłam, ulgę przyniosło mi to, że Ryan mnie nie wyśmiał, tylko po mistrzowsku wyłapał niedociągnięcia, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi i razem zaczęliśmy się zastanawiać, jak rozwiązać problemy które stwarzały.
                Przez kilka kolejnych godzin wymienialiśmy celne uwagi oraz trafne spostrzeżenia, aż w końcu doszłam do wniosku, że mój plan wcale nie był taki idealny jak mi się wydawało. No dobra, finalnie wyglądało to tak, że ja się załamałam, a Ryan starał się mnie pocieszać. Po kolejnej próbie rozśmieszenia mnie, chłopak obiecał, że mi pomoże choćby nie wiem jak miał się przy tym natrudzić i dopiero to przyniosło jako taki efekt, bo z powrotem wróciło do mnie racjonalne myślenie. Zgodnie stwierdziliśmy, że przedłużanie tego spotkania nie ma już sensu, więc w porze około obiadowej się pożegnaliśmy.
                Ryan wyszedł, natomiast ja postanowiłam tu jeszcze trochę posiedzieć. Biblioteka, podobnie jak okolice drzewa nad jeziorem, działa na mnie niezrozumiale kojąco. Tym bardziej, że od rana znacznie się przerzedziło i teraz, tak jak zwykle oprócz mnie siedziało tu zaledwie kilku innych uczniów.
                Czas, jak na złość, wydawał się pędzić z zawrotną szybkością, więc około piętnastu minut przed za kończeniem lunchu, zmusiłam się do wstania i pójścia do Wielkiej Sali, by cokolwiek przekąsić.

*

                Po poniedziałkowym, całkowicie bezowocnym spotkaniu z Ryanem, wróciłam do punktu wyjścia. Nie miałam ani planu, ani entuzjazmu, ani osoby która mogłaby mi pomóc, ponieważ Ryan skutecznie mnie ignorował, spędzając cały czas, podczas którego mogłam co jakiś czas zerkać w jego stronę, na rozmowach z Emily. Pytaniem pozostawało tylko, czy wydał mnie już, czy wciąż czekał na odpowiedni moment.
                Dlatego właśnie, nie trudno się domyślić, jak bardzo byłam zaskoczona, gdy podczas czwartkowej kolacji w mojej dłoni nieoczekiwanie pojawiła się malutka karteczka z dwoma słowami: biblioteka, teraz.
                Natychmiast zostawiłam przepyszne naleśniki z czekoladą i biegiem pognałam do biblioteki. Po drodze moją głowę zaprzątała jedna myśl. Kto będzie na mnie czekał? Z początku wydało mi się oczywiste, że nadawcą wiadomości jest Ryan, ale właściwie jest na niej napisane tyle co nic, więc równie dobrze mógł ją przysłać każdy. A tak właściwie, to przecież nikt jej nie przysłał. Ona po prostu pojawiła się w mojej dłoni. To wszystko wydało mi się bardzo dziwne...
                W końcu dotarłam na miejsce i musiałam na chwilę oprzeć się o ścianę żeby uspokoić oddech. Gdy tylko odpoczęłam po biegu, ruszyłam w kierunku wnęki którą zawsze zajmowaliśmy z Ryanem. Mijałam regał za regałem aż znalazłam się na miejscu i dowiedziałam się, że nie ma tam nikogo. Naszła mnie wątpliwość, czy może ten cały list nie był jakimś idiotycznym żartem, ale odrzuciłam ją i podeszłam do stołu. Kiedy moje dłonie spotkały się z zimnym oparciem krzesła i już miałam je odsuwać, za moimi plecami rozległ się znajomy głos, który wypowiedział moje imię.
                W mojej głowie naraz pojawiły się tysiące myśli. Przecież dobrze znam ten głos, ale... dlaczego on jest żeński?! Co ona tu robi?!
                Natychmiast się odwróciłam i potwierdziły się moje przypuszczenia z przed kilku sekund. Przede mną stała wysoka blondynka o piwnych oczach, której nie dało się pomylić z nikim innym.
                – Ellie?  –  zdziwiłam się półgłosem.
                – A to ci niespodzianka, nie?  –  odezwała się Ellie i zajęła krzesło naprzeciwko tego, na którym zamierzałam usiąść  –  Kto by się spodziewał, że będę ci pomagać w sprawieniu by Potter z powrotem stał się singlem.
                Przetrawienie tej informacji zajęło mi dłuższą chwilę. Początkowo myślałam, że się przesłyszałam. Ona ma mi pomóc odzyskać Jamesa? Ona, osoba która jeszcze na początku roku kazała mi go zostawić w spokoju? To zalatuje podstępem na trzy mile. Ale chwila, chwila... Skąd ona właściwie wie o tym co planuje?! Przecież wiedziałam tylko ja i...
                – Ryan mi powiedział  –  wytłumaczyła dziewczyna dokładnie w tym samym momencie, w którym o tym pomyślałam.
                Poczułam, że od nadmiaru pytań bez odpowiedzi nogi się pode mną uginają, ale zamiast usiąść na krześle oparłam się o regał.
                – A mogę wiedzieć, po co?  –  zapytałam bez ogródek.
                – Bo jestem wam potrzebna  –  oznajmiła lakonicznie blondynka bawiąc się kosmykiem swoich włosów.
                Nadmiar informacji wyraźnie mi ciążył. Jest nam potrzebna? Ale do czego? I komu ,,nam''? O ilu jeszcze rzeczach nie wiem? Wraz z kolejnymi niewiadomymi narastała we mnie złość, że najwyraźniej ten palant Ryan postanowił zupełnie odciąć mnie od informacji, kiedy on sporządzi cały plan. Ale chwila... Czyli on ma plan? Po raz kolejny odżyła we mnie nadzieja.
                – Ryan ma plan?  –  zadałam kolejne pytanie.
                – Ano. I zgadnij, kto odgrywa w nim najważniejszą rolę?  –  zagadnęła bagatelnie dziewczyna.
                Świetnie. To żeś plan wymyślił, Ryan. Pogratulować. Tylko dlaczego nie zapytał mnie o zdanie, co do ustanowienia Ellie jego najważniejszym punktem. No jasne, wiedział, że i tak bym się nie zgodziła.
                – Chyba nie zrobisz tego, tylko po to, żeby mi pomóc? Gdy tylko pozbędziemy się Emily, ty zamierzasz zająć jej miejsce?  –  wciąż byłam nieufna.
                – Zauważyłaś, że zadajesz same pytania?  –  zaśmiała się blondynka.
                – Fakt. Ale nie zmieniaj tematu  –  odparłam.
                – Wierz mi lub nie, ale po tylu latach wprawy wiem kiedy sprawa jest przegrana. James to już przeżytek, ale wolałabym, żeby cieszyła się nim moja przyjaciółka, a nie jakaś gryfońska wywłoka  –  oświadczyła Ellie, dogłębnie przyglądając się swoim paznokciom, jakby mówiła o pogodzie. 
                – I ja mam w to uwierzyć?  –  teraz to ja byłam bliska parsknięcia śmiechem. To jasne, że wciskała mi kit.
                – Skoro ja znam twoją tajemnicę, to chyba mogę ci zdradzić moją  –  stwierdziła dziewczyna  –  Cóż, z Jamesem nam nie wyszło, ale jego przyjaciele to co innego. Dla podpowiedzi mogę dodać, że nie przepadam za rudzielcami.
                Historia z Ellie zakochaną w Ryanie nadal wydawała mi się strasznie naciągana, ale wszystko wskazywało na to, że musiałam się nią zadowolić. Zaciekawiła mnie tylko jeszcze jedna kwestia.
                – Jak ta kartka znalazła się w mojej dłoni? 
                – Po prostu ją tam włożyłam. Musiałaś być czymś wyjątkowo pochłonięta, że nie zauważyłaś  –  zachichotała blondynka.
                Przez chwilę się zastanawiałam nad tym, czy mówi prawdę, ale finalnie stwierdziłam, że raczej nie ma powodu żeby kłamać.
                – Tak właściwie, to po co się chciałaś ze mną spotkać?  –  zapytałam.
                – No... W gruncie rzeczy, skoro mam ci pomagać, to wypadało by cię zapytać o zdanie. To jak, zgadzasz się?
                W zasadzie nie miałam wyboru. Nie mam żadnego planu, w przeciwieństwie do Ryana, a skoro i tak już wtajemniczył Ellie, to po prostu muszę się zgodzić.
                – Zgoda.
                – Super. To przyjdź tutaj jutro po lekcjach, Ryan wszystko ci wyjaśni  –  oznajmiła dziewczyna wstając i po chwili zniknęła za jednym z regałów.
                – Świetnie  –  szepnęłam do siebie. Naprawdę nie podobało mi się, że to wszystko zaczęło wymykać mi się spod kontroli.

*


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nareszcie jest! Prawdę mówiąc, ten rozdział skończyłam już kilka dni temu, ale miałam plan, żeby zrobić go dwa razy dłuższym, jednak zdecydowałam, że wrzucę to co mam, żebyście nie musieli czekać jeszcze dłużej ;) Jak zwykle czekam na komentarze :D

4 komentarze:

  1. Jak zwykle rozdział świetny :) Kate niczym James Bond :D A co ze Scorpiusem? Kiedy wróci? :( Czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :D Jak dobrze pójdzie, to Score pojawi się za 2 rozdziały ^^

      Usuń
  2. Wspaniały rozdział<3
    Ja się coraz bardziej utożsamiam z Kate:"")
    A tak btw, czy ja dawałam Ci adres mojego bloga?
    Jak nie, to prosz:
    http//zapachamortencji.blogspot.com
    Jak na to wpadłam?
    Siedzę na peronie na cudownym krakowskim dworcu PKP czekając na spóźniony pociąg do Poznania. W mojej chorej wyobraźni pojawia się pomysł, by spisać historię dziewczyny, której rodzice są cholernie bogaci, lecz nie mają dla niej czasu. Pewnego dnia dowiaduje się, że zginie.
    Przy wejściu do pociągu już wiem, że bohaterką będzie Rosemery Hermione Weasley, która nie jest idealna.
    W Łodzi pojawił się rozdział 1.
    Nie przeszkadza Ci miniaturka o tematyce Igrzysk?
    PS: Ja też baaardzo tęsknię za Score'em:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za link, na pewno zerknę w wolnej chwili i coś od siebie zostawię ;) Kocham Igrzyska! <3 Score już niedługo :D

      Usuń