piątek, 6 maja 2016

Rozdział dwudziesty

                Dzień I - Planu tak beznadziejnego, że skończymy z niczym przez niego
                Kate: Dobra, to powinno zadziałać. Emmm... Pewnie zastanawiacie się, po kiego gumochłona wcisnęłam wam dziś na lunchu te kawałki pergaminu... No więc wczoraj po południu miałam kiepski humor, nie miałam co robić i takie tam, więc poszłam do biblioteki. (Kto by się spodziewał). W każdym razie, znalazłam w jednej z książek dosyć ciekawą formę porozumiewania się. A więc istnieją specjalne pergaminy dzięki którym można pisać do siebie takie jakby listy, z tym że działają one natychmiastowo, no i nie trzeba używać sów. Wystarczy, że weźmie się specjalny pergamin (który jakimś cudem znalazłam w bibliotece) i podzieli go na taką ilość części jaką się chce, a gdy ktoś napisze coś na jednej z nich, to dany napis pojawia się na wszystkich innych. Przynajmniej z tego co wiem... No dobra, to zróbmy próbę, i niech każde z was napisze coś pod moją wiadomością.
                Ellie: Eeeee... Coś?
                Kate: Yaaaay! Działa! Ryan?
                Ryan: Kate, skarbie, masz błąd w tytule, powinno być: Dzień I - Planu prawie tak wspaniałego, jak przystojny jest twórca jego.
                Kate: Wiesz, że skoro ten plan jest beznadziejny, to właśnie siebie obraziłeś?
                Ellie: SKARBIE?! KOCHANIE, CZY JA O CZYMŚ NIE WIEM?!
                Ryan: Ależ skądże, kotku. Po co te nerwy?
                Ellie: JAKIE NERWY?! JESZCZE SIĘ NIE ZDĄŻYŁAM ZDENERWOWAĆ!
                Kate: Ekhem...  Nie chcę państwu przeszkadzać, ale nie stworzyłam tych pergaminów po to, żeby odbywały się tu wasze pierwsze kłótnie w związku.
                Ryan: Więc po co?
                Ellie: ŻEBYŚ SIĘ PYTAŁ!
                Ryan: Ej, to nie było milusie! I przystań pisać dużymi...
                Ellie: *Mruży groźnie oczy*
                Kate: Skończyliście?
                Ryan: Ja tak. Tak w sumie, Kate, to całkiem niezły pomysł z tymi pergaminami. Nie obrazisz się, jak to opatentuję i zacznę używać na większą skalę, a później zbiję na tym fortunę?
                Kate: Jak nasz plan się uda, to nawet ci w tym pomogę nie oczekując wynagrodzenia.
                Ryan: Yaaay! Naprawdę?
                Kate: Nie. A teraz zamknij się i słuchaj.
                Ryan: Ranisz me uczucia!
                Ellie: Jakie uczucia?! 
                Kate: DOSYĆ! Codziennie o dwudziestej będziemy tu pisać jak idzie realizacja planu. Reszta mnie nie interesuje.
                Ryan: Emmm... Wiesz, że jest 20:01?
                Kate: Więc może zaczniesz?
                Ryan: Czemu ja?
                Ellie: Merlinie, Ryan, jakim cudem wcześniej nie zauważyłam, że z ciebie jest taka sierota?
                Ryan: Wypraszam sobie!
                Kate: Ellie, możesz w takim razie ty zacząć?
                Ellie: Niech będzie. No więc po ostatniej lekcji...
                Ryan: Kiedy ja z, niemałym trudem, usiłowałem normalnie porozmawiać z Emily i jednocześnie choć na chwilę odciągnąłem ją od Jamesa (a uwierzcie mi, że to ostatnio niemalże graniczy z cudem)...
                Ellie: Możesz mi nie przerywać? Miałeś szanse mówić to narzekałeś...               
                Ryan: Dobra, to ja wam nie przeszkadzam i idę się odlać.
                Kate: Ty tak na serio?
                Ellie: Nie musiałyśmy tego wiedzieć...
                Kate: Zdecydowanie. Dobra, Ellie, kontynuuj.
                Ellie: Na czym to ja skończyłam? A, już wiem. No więc kiedy Ryan zagadał Emily, mi udało na chwilę odciągnąć trochę dalej Jamesa i starałam się z nim pogadać o niczym. Co u ciebie?, jak tam oceny?, przygotowujesz się do owutemów?, i takie tam. Jednocześnie starałam się, żeby to wyglądało trochę tak, jakbyśmy flirtowali, no wiesz, raz się zachichocze, kiedy indziej ładnie zamruga lub zarumieni... Dla mnie to trochę chleb powszedni, więc nie było z tym większego problemu.
                Ryan: Dodam, że Emily cały czas zaglądała mi przez ramię i choć próbowała zachować kamienną twarz, to jest w tym za słaba, żebym jej nie przejrzał. Nawiasem mówiąc: myślałem, że zaraz wybuchnie i wysadzi wszystko wokoło (łącznie ze mną). Widzisz jak ja się dla ciebie poświęcam, Kate? Ryzykuje własne życie dla dobra sprawy!
                Ellie: Miałeś iść sikać i mi nie przeszkadzać!
                Ryan: Jak spojrzałem na twoje zdjęcie to mi przeszło.
                Ellie: To miał być komplement?
                Ryan: Można tak powiedzieć...
                Kate: Ekhem...
                Ellie: No już, już. To on mi przerwał! Jego wina!
                Ryan: Oj tam zaraz wina... Ja bym to nazwał zasługą...
                Ellie: ŻE CO PROSZĘ?!
                Ryan: Może ja będę opowiadał?
                Ellie: PROSZĘ CIĘ BARDZO!
                Ryan: No więc skończyło się na tym, że po jakichś niecałych dziesięciu minutach Emily nie wytrzymała i zawołała Jamesa, a ten po chwili był już obok niej i wszystko dalej działo się jak zwykle.
                Kate: Świetnie się spisaliście. Dzięki wam, może jednak coś z tego będzie. Do zobaczenia jutro. Bez odbioru.
               
                Dzień III - Ten plan od początku był idealny, choć Kate myślała, że jest absurdalny
                Ryan: Melduję, że wielkimi krokami zbliżamy się ku sukcesowi. Dzień III okazał się jeszcze bardziej owocny niż Dzień II. Zgodnie z planem, zacząłem rozsiewać plotkę, że James zdradza z kimś Emily, jednak godność tego kogoś dla większości pozostaje nieznana. Również specjalnie rozmawiałem z Fredem, kim może być ta osoba, niedaleko miejsca, gdzie Emily gadała z siostrą. O ile się nie mylę, to wszystko słyszały.
                Kate: Idealnie. Coś jeszcze?
                Ryan: Tak. Wiem, że ty też ograniczyłaś kontakty z Ellie, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale mi serio jej brakuje. Nie dało by się czegoś z tym zrobić?
                Ellie: Nawet jakby się dało, to nie masz szans. Jakbyś się jeszcze nie skapnął, to gdybym chciała to bez najmniejszych wyrzutów sumienia zignorowałabym ten głupi zakaz. No właśnie - gdybym chciała.
                Ryan: Co się stało?
                Ellie: Domyśl się.
                Ryan: ...
                Ellie: A co do planu, Kate, to widziałam się dziś z Jamesem ze dwa razy i w sumie dziwię się, że pomimo tego, że od zerwania prawie w ogóle nie gadaliśmy, to teraz nie wydaję się, żeby coś podejrzewał. Tak czy inaczej, to wszystko zmierza w dobrą stronę.
                Kate: Bardzo się cieszę. Dziękuję. Bez odbioru.

                Dzień IV - Ślizgońsko-Gryfońskiej Intrygi Tysiąclecia
                Ryan: A więc, drogie panie...
                Kate: Nie za bardzo sobie schlebiasz, Narcyzie?
                Nazwa edytowana
                Dzień IV -  Ślizgońsko-Gryfońskiej Intrygi Tej Dekady
                Ryan: To tak się da?!
                Kate: Jak widać...
                Ryan: Hmmm... To może jakiś kompromis?
                Edytowana nazwa edytowana
                Dzień IV - Ślizgonsko-Gryfońskiej Intrygi Stulecia
                Kate: Niech ci będzie... Tylko powiedz, że masz dobre wieści...
                Ryan: Po całym Gryffindorze rozeszła się plotka, że James niedługo zostawi Emily, bo znalazł już sobie kogoś innego. Sama Emily wyśmiewa tą teorie, gdy tylko ją usłyszy, ale coś mi się zdaje, że w rzeczywistości jest przerażona. Mało kto podejrzewa Ellie.
                Ellie: Powiedz jej o najlepszym!
                Kate: To wy już się pogodziliście?
                Ellie: A kto to ostatnio pisał, że nie po to są te pergaminy, żeby pisać o naszych kłótniach?
                Kate: To co jest najlepsze? (Perfekcyjna zmiana tematu).
                Ryan: Dzisiaj James i Emily mieli urządzić sobie, jak to oni nazywają, ich wieczór. No wiesz, tylko dwójka gołąbeczków szepcących sobie czułe słówka, bez na okrągło przeszkadzających kumpli. Tak czy inaczej, poprosiłem Jamesa, żeby dzisiaj wymigał się od tego ,,obrzędu'' i żebyśmy coś spsocili. Nawet nie wiesz ile zajęło mi przekonanie go do zwykłej, pospolitej psoty! Ona serio ma na niego zły wpływ...
                Ellie: Potwierdzam! Sama słyszałam, jak korzy się przed nią i błaga, zapewniając, że niedługo to nadrobią. To wyglądało tak żałośnie, że prawie było mi go żal. Ale zaraz potem przypomniało mi się, że przecież sam wybrał sobie taki los.
                Ryan: W każdym razie, przeszliśmy parę pięter w stronę miejsca, w którym zawsze wszystko planujemy.
                Ellie: To znaczy gdzie?
                Ryan: Wybacz, kotku, ale nikomu nie zdradzamy swoich tajemnic.
                Ellie: Wrr...
                Ryan: Zgodnie z planem, mniej więcej w połowie drogi ,,przypomniałem sobie'', że zapomniałem kilku istotnych materiałów pirotechnicznych i poprosiłem, żeby chwilę na mnie zaczekał. Dzięki Merlinowi, James nie protestował, więc już po chwili znalazłem się w wieży Gryffindoru. Na jednym z foteli siedziała Emily, która wyraźnie się zdziwiła moim widokiem, ale zaraz potem zaczęła dociekać.
                – Ryan? A co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś z Jamesem  –  zagadnęła.
                – Z Jamesem? Przecież on miał być dzisiaj z tobą. Zdaję się, że w każdy czwartek macie te ,,wasze wieczory''...   –  udałem zdziwionego.
Emily rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie, ale zaraz potem wróciła do swojej pracy domowej, więc ja również ją zignorowałem i poszedłem do dormitorium, żeby wziąć to o czym niby zapomniałem. Gdy schodziłem do pokoju wspólnego usłyszałem coś co sprawiło, że miałem pewność, że szczęście nam sprzyja. Była to rozmowa Emily i Olivii.
                – Jesteś pewna?  –  zapytała ta pierwsza.
                – Mówię ci, że widziałam na czwartym piętrze Jamesa z tą Ślizgonką z piątego roku!  –  odparła druga z bliźniaczek.
Emily chwilę zwlekała, ale po chwili stwierdziła, że obie tam pójdą, bo ona musi to zobaczyć na własne oczy. Gdy nastała cisza zszedłem ostrożnie po pozostałych stopniach i upewniwszy się, że nie ma ich już w wieży wyskoczyłem przez dziurę za portretem. Dzięki ściśle tajnym skrótom zdołałem dotrzeć do Jamesa, który faktycznie rozmawiał z Ellie i udało mi się ich stamtąd zabrać, zanim zjawiła się rozwścieczona Emily z jej siostrą. Potem pożegnaliśmy się z Ellie i specjalnie zaproponowałem Jamesowi taką psotę, żeby nie wrócił za wcześnie do dormitorium, bo wiedziałem, że Emily nie da mu żyć. Dlatego właśnie się spóźniłem.
                Ellie: Potwierdzam. Co o tym myślisz, Kate?
                Ryan: Kate?
                Ellie: Halooo...
                Ryan: Ona nie odpisuje od ponad minuty... Ellie, idź zobacz czy ona nie dostała jakiegoś zawału, albo co...
                Edytowana nazwa edytowana została ponownie edytowana
                Dzień IV - Ślizgońsko-Gryfońskiej Intrygi Naszej Ery
                Kate: Jesteście genialni.
                Ryan: Myślałem, że już nigdy tego nie zauważysz...
                Kate: Poradziliście sobie świetnie. Nic więcej już nam nie trzeba, ale... Wiecie co to oznacza?
                Ellie: Niestety się domyślam...
                Ryan: Jak tylko Emily dorwie się jutro do Jamesa, to zacznie go wypytywać i wszystko może się wydać.
                Kate: Dlatego też jutro musimy to skończyć. Dzień ostateczny.
                Ellie: Kate ma rajcę.
                Ryan: Zgadzam się z tym. Postaram się jutro nie dawać im ani jednej okazji do porozmawiania na osobności, ale, no wiecie, nie wiem ile będziemy mieli czasu.
                Kate: Dasz radę do kolacji?
                Ryan: Postaram się.
                Kate: Okey. Ellie, wiesz co masz robić?
                Ellie: Tak.
                Ryan: Kate, pod żadnym pozorem nikt nie może cię zobaczyć.
                Kate: Wiem.
                Ryan: Jak zamierzasz to zrobić? Może lepiej nie ryzykować?
                Kate: Mam pewien pomysł. Daj spokój, muszę przy tym być.
                Ryan: Skoro tak mówisz...
                Kate: Wiecie... Skoro to koniec, to chciałabym wam podziękować. Gdyby nie wy...
                Ellie: Nie dziękuj. Jeszcze nie teraz.

*

                Dzień V. Dzień ostateczny. Dzień, w którym wszystko miało się rozstrzygnąć. Te wszystkie określenia brzmią tak wyniośle i poważnie... W rzeczywistości jednak, był to zwykły, szary, nieco nudnawy piątek. A przynajmniej taka była jego pierwsza połowa. No... Może dwie trzecie.
                Mówi się, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Ja uważam, że nie powinno się go także negować. Właściwie, to po w ogóle oceniać coś, co się jeszcze nie skończyło?
                Na szczęście ja nie popełniłam tego błędu i kilka minut przed rozpoczęciem kolacji zjawiłam się przed drzwiami do dormitorium Jake'a i Albusa w nadziei, że złapię drugiego z chłopaków zanim jeszcze pójdzie do Wielkiej Sali. Drzwi otworzyły się akurat gdy podniosłam dłoń złożoną w kostkę po to by zapukać, więc gdy zobaczyłam w progu Jake'a natychmiast ją opuściłam.
                – Cześć  –  odezwałam się.
                – Hej.           
                Jako, że chłopak nie był zbyt rozmowny, a ponadto patrzył na mnie jakoś tak... podejrzliwie,  więc postanowiłam przejść od razu do sedna.
                – Jest Al?
                Miałam wrażenie, że gdyby Jake był balonem, to po moim pytaniu uleciałoby z niego całe powietrze. Może to nie najlepsze porównanie, ale jakoś nie znajduję żadnego innego. Po prostu spojrzał na mnie pełnym rezygnacji wzrokiem i miałam wrażenie, że w jego oczach nie było już prawie wcale tych wesołych iskierek, które pamiętałam od zawsze. Poczułam nagle straszne poczucie winy.
                – Jest. Wejdź  –  uraczył mnie tymi lichymi dwoma słowami  i nim się obejrzałam jego już nie było. Zniknął na schodach prowadzących do pokoju wspólnego.             
                Stałam tam zamroczona jeszcze przez chwilę i muszę przyznać, że przez moment nie pamiętałam po co ja tu w ogóle przyszłam. Ale trwało to na szczęście bardzo krótko i zaraz potem przekroczyłam próg dormitorium chłopaków. Znalazłam się w ładnie urządzonym pomieszczeniu, całkiem podobnym do tego, które dzielę z dziewczynami. Różnicę stanowiło to, że były tu dwa łóżka zamiast pięciu i pod jedną ze ścian stało proste, drewniane biurko.
                Na jednym z łóżek przykrytych satynową, szmaragdowozieloną pościelą leżał Al i zaczytany był w jakiejś lekturze do tego stopnia, że nie zauważył mnie dopóki nie odchrząknęłam.
                – Cześć.
                Chłopak oderwał się na chwilę od książki, a gdy mnie zobaczył zamknął ją i odłożył na bok.
                – Cześć. Co tu robisz?
                – Mam prośbę  –  zaczęłam  –  Pamiętasz pierwszy rok?
                – O co dokładnie pytasz?  –  zainteresował się chłopak odkładając książkę na mały regalik obok biurka, który wcześniej umknął mojej uwadze.
                – O noc. W drugim miesiącu szkoły. Gryf  –  wiedziałam, że dla niego te osiem słów będzie znaczyło więcej niż dla kogokolwiek innego.  
                Chłopak przyjrzał mi się uważnie, po czym zmarszczył brwi.
                – Tego się nie da zapomnieć, Kate. Do czego zmierzasz?  –  zapytał, układając na półkach wszystkie książki, które dotychczas leżały na biurku.
                – Peleryna Niewidka, Al. Masz ją nadal?
                Po moim pytaniu chłopak wyraźnie się zdziwił. Spojrzał na mnie pytająco, ale wiedziałam, że nic więcej nie mogę mu powiedzieć.
                – Nie wiem, nie używałem jej już nigdy od tamtego razu  –  stwierdził Albus  –  Ale, jeśli ci bardzo zależy, to mogę sprawdzić, czy nie wala się gdzieś w kufrze.
                – Zależy mi  –  odpowiedziałam bez wahania.    
                Chłopak podszedł z powrotem do swojego łóżka i wyciągnął spod niego sporej wielkości szkolny kufer. Grzebał w nim trochę, ale po kilku minutach poszukiwań wyciągnął wiotką, srebrnoszarą szatę i przyjrzał się jej, a po chwili podał mi ją. Była wykonana z dziwnego, lejącego się, lekkiego i połyskującego materiału, który, ku mojemu zdziwieniu, przypominał w dotyku wodę.
                Podeszłam do dużego lustra stojącego w kącie pokoju i narzuciłam na ramiona pelerynę. Nie minęła chwila, a w powietrzu wisiała tylko moja głowa... A przynajmniej tak to wyglądało.
                – Wybacz, Kate, ale po prostu muszę zapytać. Po co ci ona?  –  zainteresował się w końcu chłopak, gdy w dalszym ciągu przeglądałam się w lustrze, nie mogąc uwierzyć w cudowne działanie peleryny.
                – Jeszcze nie mogę ci powiedzieć, ale przysięgam, że niedługo się dowiesz  –  odparłam.
                Zdjęłam z siebie ten niecodzienny płaszcz, który natychmiast powrócił do swojej zwyczajnej barwy i wychodząc z dormitorium podziękowałam przyjacielowi. Nim znalazłam się w pokoju wspólnym, z powrotem byłam niewidzialna pod niezwykłą peleryną.
               
*

                Gdy wreszcie dobiegłam w umówione miejsce, jakim były schody prowadzące do Sali Wejściowej, Ryan już tam na mnie czekał, opierając się nonszalancko o jeden z filarów.
                – Cześć. Już jestem  –  odezwałam się.
                Gdy chłopak mnie usłyszał, rozejrzał się wokoło, ale, rzecz jasna, nie mógł mnie dostrzec, no bo, jakby nie patrzeć, trudno zobaczyć kogoś, kto jest nie widzialny... Właściwie to jest to niemożliwe.
                – Niewidka?  –  domyślił się Gryfon.
                Przytaknęłam ruchem głowy, na chwile zapominając, że Ryan mnie przecież nie widzi.
                – Tak. Zaczynamy?  –  odparłam.
                Chłopak przestał opierać się o kolumnę i zszedł po schodach, a ja zaraz obok niego. Musiałam bardzo uważać, żeby nikogo przypadkowo nie szturchnąć, bo jak na złość Sala Wejściowa była pełna uczniów.
                – Całkiem niezła. Kupiłaś ją u Zonka?  –  zapytał lakonicznie chłopak, kiedy powoli szliśmy w stronę Wielkiej Sali. Dopiero po chwili zastanawiania się o czym on mówi zrozumiałam, że chodzi mu o pelerynę, którą miałam na sobie.
                – Można tak powiedzieć  –  skłamałam.
                – Czyli jednak u Weasleyów?  –  ciągnął dalej Gryfon, a my byliśmy już tylko zaledwie kroków od drzwi.
                – Z całym szacunkiem, Ryan, ale mógłbyś się wreszcie zamknąć? To, że gadasz z powietrzem chyba nie wygląda zbyt naturalnie, nie uważasz?  –  uciszyłam go i w tym momencie weszliśmy do Wielkiej Sali.
                W powietrzu unosiła się przyjemna woń ciepłego jedzenia, a całe pomieszczenie wypełniały śmiechy i rozmowy uczniów. Ryan ruszył do stołu Gryfonów tak szybkim krokiem, że musiałam prawie truchtać, żeby go dogonić.
                – Emily? Wydaję mi się, że jest coś, co powinnaś zobaczyć  –  oznajmił zwięźle Ryan, gdy dotarliśmy do miejsca, w którym siedziała Emily pochłonięta plotkowaniem ze swoją bliźniaczką.
                Gryfonka spojrzała na niego pytająco.
                – To znaczy?
                Chłopak nachylił się i wyszeptał jej coś do ucha. Pomimo tego, że nie słyszałam ich rozmowy stojąc w bezpiecznej odległości, wiedziałam, co właśnie jej mówi. Gdy skończył, dziewczyna rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, lecz tak jak się spodziewaliśmy, ciekawość zwyciężyła i dziewczyna wstała.
                – Iść z tobą?  –  zagadnęła Olivia.
                – Nie, zaraz wrócę  –  odparła bez przekonania Emily, na co ja odetchnęłam z ulgą.
                Wszystko na razie szło zgodnie z planem. Miałam nadzieję, że był to zwiastun sukcesu.
                Emily i Ryan z zawrotną prędkością pokonywali kolejne schody i korytarze, a ja z trudem dotrzymywałam im kroku. W końcu dotarliśmy na miejsce.
                Korytarz na piątym piętrze był prawie pusty. Wyjątek stanowiliśmy my oraz para uczniów stojąca zaraz przy wejściu do łazienki prefektów. Ową parę stanowił nie kto inny, jak Ellie i James. Stali bardzo blisko siebie, a dziewczyna oplatała swoje ręce wokół szyi chłopaka. Jej noga była uroczo podniesiona w górę i oparta o ścianę. Nawzajem nie odrywali wzroku od swoich oczu. To wszystko wyglądało tak, jakby za chwilę mieli się pocałować.
                Na ten widok poczułam tak silne ukłucie zazdrości, że aż musiałam zacisnąć pięści. Wiedziałam, że cała ta scena jest sztucznie ustawiona, a mimo to poczułam impuls, który kazał mi przekląć Ellie czymś niepoprawnym, ewentualnie rozszarpać ją na strzępy. Mnie jednak, ograniczała peleryna niewidka oraz świadomość, że jest to niezbędny element planu, w przeciwieństwie do Emily,  która jak tylko otrząsnęła się z szoku, ruszyła do przodu prawie biegiem. Na jej twarzy malowała się furia.
                – TYYY!!!  –  ryknęła Gryfonka.
                W tej samej chwili zorientowaliśmy się z Ryanem, że jeżeli nie powstrzymamy Emily, to może się to skończyć dwoma zgonami wśród naszych przyjaciół, dlatego bez chwili wahania pobiegliśmy za nią.  
                Gdy Ellie i James dostrzegli zbliżające się towarzystwo natychmiast się od siebie oddalili.
                – MOŻESZ MI WYJAŚNIĆ, CO TU SIĘ WYRABIA?!  –  wrzasnęła Emily sięgając po różdżkę.
                – Kochanie, my... ja... nic...  –  po raz pierwszy widziałam żeby James się jąkał. Wydało mi się to strasznie nienaturalne.
                – DO CIEBIE MÓWIĘ, GŁUPIA FLĄDRO!  –  krzyknęła Emily mierząc w Ellie.
                Chyba wszyscy przebywający akurat na tym piętrze posłali Emily zdziwione spojrzenia. Łącznie ze mną.
                – CHCIAŁAŚ MI GO ODEBRAĆ, TAK?! MYŚLAŁAŚ, ŻE JAK WAS RAZEM ZOBACZĘ, TO POMYŚLĘ, ŻE JAMES MNIE NIE KOCHA, IDIOTKO?!  –  darła się w dalszym ciągu Emily.
                Byłam w szoku. To wszystko nie miało być tak. Nic nie szło zgodnie z planem.
                – Uspokój się, Ems...  –  próbował załagodzić sytuację Ryan, ale tylko się pogrążył.
                – A TY... BYŁEŚ Z NIĄ W ZMOWIE! RAZEM TU UKNULIŚCIE!  –  teraz Emily zwróciła różdżkę w kierunku Ryana.  
                Byłam zdruzgotana. Wiedziałam, że zaraz wszystko się wyda. Nie miałam pojęcia co robić, aż do głowy nie przyszedł mi najbardziej głupi i absurdalny pomysł jaki mogłam wymyślić. Chwyciłam za niewidkę i ściągnęłam ją z siebie jednym, mocnym pociągnięciem. Po chwili peleryna leżała u moich stóp, a niezbyt głośny dźwięk jaki wywołała upadając sprawił, że oczy wszystkich zwrócone był w moją stronę.
                –  Tyyy!  –  syknęła Emily przypominając przy tym rozjuszoną kocicę gotową w każdej chwili zaatakować.
                – Zmiana planów!  –  wykrzyknął donośnie i entuzjastycznie Ryan, a następnie korzystając z chwilowego oszołomienia Gryfonki wyrwał jej różdżkę, a następnie objął dziewczynę w pasie i przerzucił sobie przez bark.
                – CHOLERNY RYANIE LEWIS! MASZ MNIE NATYCHMIAST PUŚCIĆ! SŁYSZYSZ?! PUSZCZAJ IDIOTO!  –  wrzeszczała Emily wierzgając, kopiąc, bijąc, drapiąc, a nawet gryząc Ryana, który jak gdyby nigdy nic trzymał za rękę Ellie i z chwilowo opętaną dziką furią Emily na ramieniu powoli kroczył w stronę schodów.
                – JAMES! JAMES, POMÓŻ MI! JAMES, DO CHOLERY JASNEJ, POWIEDZ COŚ SWOJEMU SKRETYNIAŁEMU DO RESZTY PRZYJACIELOWI! JAMES, POMÓŻ MI!  –  nie przestawała Gryfonka.
                Ale James jej nie pomógł, a jej krzyki było słychać jeszcze długo po tym, jak cała trójka zniknęła za winklem korytarza. Gryfon tylko stał i wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ja natomiast podziwiałam jego czekoladowe tęczówki licząc, że nie jest to ostatni raz, kiedy mam okazję tak dogłębnie się im przyjrzeć.
                – Co my wyprawiamy?  –  odezwałam się, kiedy cisza stała się niezręczna.
                Po moich słowach przez chwilę nadal trwało milczenie.
                – Ty? Knujesz intrygi, prosisz moich przyjaciół o pomoc, nawet jeżeli oznaczałoby to ich nielojalność wobec mnie, spiskujesz zamiast porozmawiać i robisz inne, równie głupie co bezsensowne rzeczy. A ja? Ja tylko spełniam twoją prośbę  –  odpowiedział w końcu James.                
                – Nigdy więcej tego nie rób...  –  wspomniałam szeptem to znienawidzone zdanie pod nosem, bardziej do siebie niż do niego  –  James, ja... przepraszam. To co mi dałeś, to... to było najlepsze co spotkało mnie w życiu. Błagam, zrozum, że ja przenigdy nie chciałam tego powiedzieć...  –  starałam się zabrzmieć pewnie i przekonująco, ale nie mogłam opanować łamiącego się głosu.
                – Udowodnij  –  odparł twardo chłopak.
                Udowodnić? Ale jak? Wiedziałam jak. Miałam niezrozumiałą pewność, że to co zamierzam zrobić jest słuszne.
                Nawet nie wiem kiedy znalazłam się w jego ramionach. Po prostu zrobiłam kilka szybkich kroków w przód i po chwili poczułam smak jego słodkich warg. Ten pocałunek znacznie różnił się od naszego poprzedniego - tamten był subtelny i czuły, a ten głęboki i namiętny, przepełniony żarem i - co najważniejsze - zainicjowany przeze mnie. Wtedy to on mnie całował, teraz się całowaliśmy, a każde z nas potrzebowało kolejnego pocałunku niczym następnego oddechu. Poczułam jak wplata rękę w moje włosy, a drugą obejmuje mnie w talii, jakby upewniając się, że nie dam rady uciec. Nie miałam najmniejszego zamiaru tego robić. Było mi zbyt wspaniale. Poczułam jak delikatna jest jego skóra, kiedy dotknęłam dłonią jego policzka. Po chwili pocałunki chłopaka stały się mocniejsze, zmuszając mnie do odchylenia się do tyłu. Na chwilę przerwałam i uśmiechając się tuż przy jego ustach spojrzałam w jego przepiękne, brązowe oczy, który z tej odległości wydały się mi jeszcze piękniejsze. Następnie znów zmrużyłam powieki i powróciliśmy do pionu, ponownie obdarowując się ognistymi pocałunkami. Gdy wszystko ustało, objęłam Jamesa, nie chcąc go już nigdy stracić. Chłopak najwyraźniej myślał o tym samym, bo jedną ręką także mnie przytulił, a drugą dotknął mojego policzka. Był taki delikatny, kiedy muskał opuszkami palców moją skórę. Oparłam się o jego klatkę i poczułam bicie jego serca, które z początku było szalenie szybkie, ale z każdą chwilą się uspokajało. Czułam, że moje serce zachowuje się dokładnie tak samo.
                – Kocham cię  –  zakomunikował chłopak.
                Figlarnie rzuciłam mu spojrzenie mające znaczyć coś w stylu ,,Ta, jasne. A ja jestem młodszą siostrą Kleopatry''.
                – Ej!  –  oburzył się chłopak zabawnie marszcząc przy tym brwi, przez co się zaśmiałam  –  Mówię serio! W końcu na drugie mam Seriusz!
                Ponownie się zaśmiałam i ponownie obrzuciłam go takim spojrzeniem jak poprzednio i już miał odpowiadać, kiedy za jego plecami odezwał się znajomy, męski głos.
                – Gwoli ścisłości, to nazywasz się Syriusz, a nie Seriusz, braciszku.
                Nie wypuszczając się nawzajem z uścisku rozejrzeliśmy się po korytarzu i po chwili dojrzeliśmy Albusa, który właśnie podnosił z posadzki swoją pelerynę niewidkę.
                – Ładnie to tak rzucać po ziemi cudzą właśnością, Kate?  –  zapytał retorycznie Al.
                – Wybacz, Al, ale jak zapewne zauważyłeś miałam tu ważniejsze sprawy na głowie  –  odpowiedziałam patrząc czule na Jamesa, a chłopak lekko musnął moje usta.
                – Właśnie widzę... Jake nie będzie zadowolony  –  westchnął Al.
                Pozostawiłam to stwierdzenie bez odpowiedzi. Szczerze mówiąc, ani mi się śniło przejmować jakimś zakichanym (a właściwie to zakochanym) Zabinim. Ale lepiej, żeby Jake tego nie wiedział.
                – Młody, nie chcę cie wyganiać, ani nic, ale... No wiesz... Mamy tu trochę do pogadania  –  odezwał się James.
                Albus jeszcze raz zlustrował nas wzrokiem, ponownie westchnął i oddalił się trzymając w ręku pelerynę. Znowu spojrzeliśmy sobie w oczy i po raz kolejny byłam pod wrażeniem jego czekoladowych tęczówek.
                – Naprawdę cię kocham.
                – Ja ciebie też.
                Tą odpowiedzią musiałam zszokować nie tylko siebie, ale też Jamesa, bo chłopak zamrugał niepewnie i rozejrzał się wokoło, jakby się spodziewał, że zza jakiejś zbroi wyskoczy Ryan i powiedzie, że się nabrał.
                – Możesz powtórzyć?
                – Kocham cię, James.
                – Naprawdę?
                – Naprawdę.
                – Jesteś pewna? Znaczy... Nie masz co do tego żadnych wątpliwości?
                – Tak, jestem pewna i nie mam wątpliwości.
                Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie kłamałam. Kochałam Jamesa Pottera. Nie miałam pojęcia kiedy to się stało, kiedy przestał być dla mnie zwykłym, dziecinnym gnojkiem i zaczęłam postrzegać go jako mężczyznę, ale byłam pewna, że go kocham.
                – Kate, ty na pewno nie masz gorączki?  –  położył swoją dłoń na moim czole, ale ją zdjęłam.
                Wspięłam się na palcach i złożyłam na jego miękkich wargach namiętny pocałunek, a zapach zmysłowej wody kolońskiej wypełnił moje nozdrza.
                – Może gdzieś pójdziemy?  –  zaproponowałam uśmiechając się.
                Chłopak najwyraźniej wciąż był niesamowicie skołowany i nadal niedowierzał w to co usłyszał, bo w odpowiedzi tylko pomachał twierdząco głową. Gdy szedł wydawał się nieprzytomny, choć z każdą chwilą sytuacja ulegała znacznej poprawie.
                Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy dłoń Gryfona niby niechcący ocierała się o moją. Od kiedy jesteś taki nieśmiały, James? Sama więc złapałam go za rękę i splotłam nasze palce. Wtedy chłopak zatrzymał się tak gwałtownie i nieprzewidywalnie, że gdybym nie trzymała go za dłoń, z pewnością bym się wywróciła. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
                – Coś nie tak?  –  zapytałam.
                – Będziesz moją dziewczyną?
                Uśmiechnęłam się do niego szczerze.
                – Tak, James, będę twoją dziewczyną.
                Brunet aż promieniał szczęściem.
                – I mogę to powiedzieć całemu światu?
                – Jeśli tylko chcesz.
                Poczułam, że James obejmuje mnie w pasie i już po chwili uniósł mnie do góry, a świat wokoło zaczął wirować. Kiedy przestał, znalazłam się w ramionach swojego chłopaka i namiętnie go pocałowałam.
                 Wyszczerzył się do mnie jak wariat i tym razem to on chwycił moją dłoń i złączył nasze palce. Pociągnął mnie tak gwałtownie, że znowu prawie się przewróciłam. Pognaliśmy korytarzem, aż w końcu dotarliśmy do schodów. Wbiegliśmy po nich, śmiejąc się przy tym bez sensu, a potem pokonaliśmy jeszcze jeden korytarz i kolejne schody. Rozpoznałam siódme piętro wraz z korytarzem gargulca, ale James się nie zatrzymywał, tylko pobiegł przed siebie, a zatrzymaliśmy się dopiero, przed pomnikiem trytona. Rzeźba ta przedstawiała dobrze zbudowanego mężczyznę o rybim ogonie zamiast nóg i powadzę oraz wyniosłości wymalowanej na twarzy. Nie miałam pojęcia po co James nas tu przyprowadził. Spojrzałam na niego pytająco, lecz chłopak po prostu wyjął różdżkę, machnął nią w stronę pomnika i powiedział ,,Dissendium!''. Nie minęła chwila, a gargulec odsunął się i odsłonił przejście. James szarmancko przepuścił mnie w drzwiach, a następnie wszedł za mną. Przed nami wznosiły się bardzo wysokie, spiralne schody. Zastanawiało mnie dokąd mogą one prowadzić. Znowu złapaliśmy się za ręce i zaczęliśmy się po nich wspinać. Gdy dotarliśmy na szczyt trochę się zdziwiłam, ponieważ... nic tu nie było. Schody po prostu kończyły się niewielkim, ogrodzonym ze wszystkich stron barierką podestem, a nad nami wznosił sie niski, skośny sufit. James jednak nie wydawał się zaskoczony, bo po prostu podszedł do sufitu i wypchnął jedną płytę. Ku mojemu zdziwieniu, Gryfon chwilę później trzymał w ręku spory kawałek dachu. Spojrzałam na niego z naganą.
                – No co? To już tak było!  –  James zaśmiał się tak promiennie, że nie sposób było się na niego gniewać.
                Po chwili mój chłopak wyskoczył przez dziurę którą zrobił, a gdy usadowił się już w miarę bezpiecznie, zaoferował mi dłoń. Chwilę się wahałam, czy wychodzenie na dach siedmiopiętrowego zamku i to jeszcze w nocy jest na pewno bezpieczne, lecz czułam, że powinnam zaufać Jamesowi. Podałam mu rękę, a on wciągnął mnie i posadził obok siebie.
                Ujrzałam widok, który dosłownie poruszył moje serce. Miliony, a wręcz miliardy małych świecidełek tworzyły przeróżne wzory na mrocznym sklepieniu. Wydawało mi się, że gdybym wyciągnęła rękę to bym je dotknęła, a zarazem były tak odległe od tej szarej rzeczywistości, którą ludzie przytłoczeni są do ziemi. Nie umiemy już oderwać stóp od gruntu i razem z marzeniami być tu i teraz, tylko dryfujemy pomiędzy tym co było, a tym co będzie. Nie umiemy pogrążyć się w swoich myślach, bo wydaje nam się że to złe. Ale nie... Gwiazdy jak magnes, przyciągają do siebie spojrzenia. Tak właśnie czułam się teraz. Leciałam pośród pochłaniających mnie, odległych kul gazowych. Zatracałam się w nich bez powrotnie. Już nie wiedziałam jak zejść na Ziemię. A to tylko zwykła bezchmurna noc, której tak wielu z nas nie docenia...
                Liczyłam, że skoro mój chłopak mnie tu przyprowadził, on potrafi docenić ten widok, lecz kątem oka zauważyłam, że przypatruje się mi, a nie niebu.         
                – Czemu patrzysz się na mnie, James? Spójrz na to wszystko! To przecież najwspanialszy widok na świecie!  –  odezwałam się nie mogąc oderwać wzroku od tych wszystkich konstelacji.
                Gryfon się zaśmiał.
                – Od dzisiaj będę go miał na co dzień. Bo widzisz, Kate, tak się złożyło, że ktoś kiedyś zebrał wszystkie gwiazdy i zamknął je w twoich oczach. I choć na niebie pojawiły się nowe, to dla mnie, nie ma nic piękniejszego niż małe kule ognia żarzące się w twoich błękitnych tęczówkach.
                Zarumieniłam się pod wpływem najwspanialszego komplementu, jaki usłyszałam w życiu. Nie wiedziałam jak mam mu za niego podziękować, więc po prostu podniosłam się trochę i delikatnie musnęłam usta Jamesa, który po chwili pogłębił pocałunek. W końcu ułożył się obok mnie i trzymając się za ręce razem podziwialiśmy migoczące nad nami sklepienie.
                Czułam się szczęśliwa, ale coś nie dawało mi spokoju. Coś dzisiaj pominęłam i było to coś ważnego. Dlatego też mimowolnie zaczęłam analizować dzisiejszy dzień. Myślałam właśnie o momencie, kiedy zobaczyła Jamesa z Ellie i wtedy coś mnie tchnęło. Dlaczego James tak łatwo dał jej się omotać? Potem przyszły mi do głowy jego słowa: prosisz moich przyjaciół o pomoc, nawet jeżeli oznaczałoby to ich nielojalność wobec mnie i wtedy wszystko ułożyło się w mojej głowie w spójną całość.
                – Wiedziałeś  –  odezwałam się.
                – Słucham?  –  zdziwił się chłopak.
                – Wiedziałeś o planie. Ryan ci powiedział  –  doprecyzowałam.
                James zamilkł.
                – To prawda  –  powiedział i oparł się na łokciach patrząc na mnie  –  Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Jesteś zła?
                – Nie  –  oznajmiłam spokojnie  –  A więc chciałeś, żeby tak się stało? Przecież wystarczyłoby, żebyś zerwał z Emily...  –  nie do końca rozumiałam jego tok myślenia.
                – Nie, Kate, to by nie wystarczyło. Bo wiesz...  Ja naprawdę myślałem, że zrobiłem ci krzywdę tym pocałunkiem. Po prostu wtedy tak na mnie spojrzałaś... Nie wiedziałem o co chodzi... Myślałem, że faktycznie nie chcesz, żebyśmy się dłużej spotykali... Przestraszyłem się. Przepraszam  –  wyznał chłopak.
                – To ja przepraszam. Te słowa zabrzmiały, jakby to była twoja wina. A uwierz mi, że nie była.
                – Więc dlaczego to powiedziałaś?  Co się wtedy stało?  –  chciał wiedzieć chłopak.
                Spojrzałam na Zakazany Las zastanawiając się, czy powinnam powiedzieć Jamesowi o wilkach. Siedzieliśmy w ciemną noc na najwyższym szczycie Hogwartu, ale mimo to dostrzegłam wyraźne sylwetki dwóch zwierząt malujące się na tle drzew. Co dziwne, wcale nie byłam zaskoczona widokiem wilków. Widziałam je prawie za każdym razem kiedy opuszczałam mury zamku, więc można powiedzieć, że prawie zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Prawie.
                Wiedziałam, że James mi uwierzy, jeżeli powiem mu o snach, wizjach i całej reszcie, a mimo to postanowiłam zachować milczenie w tej sprawie.
                Kiedyś mu powiem, ale jeszcze nie teraz. Dzisiejsza noc jest zbyt szczęśliwa, żeby psuć ją myślami o tych wszystkich okropnych rzeczach.
                – Kiedyś wrócimy do tej rozmowy, obiecuję. Ale teraz, James, cieszmy się chwilą  –  zakończyłam i musnęłam usta chłopaka, a następnie oparłam się o jego klatkę.
                Chłopak bez wahania jedną ręką mnie objął, a drugą zaczął bawić się moimi włosami i przez następne kilka godzin leżeliśmy tak, rozmawiając, żartując oraz podziwiając przepiękne sklepienie ponad naszymi głowami. Czułam się szczęśliwa i szczerze wierzyłam, że tak już pozostanie. Wszystko miało być dobrze.


*

5 komentarzy:

  1. Ojejku!
    Nie wiem co powiedzieć. Jestem rozpaplana od środka. To może od początku.
    Jak bardzo się śmiałam przy pisaniu na początku! Rozbawiłaś mnie jak cholera, naprawdę!
    Genialny plan. Peleryna-Niewidka:D
    No I ostatnie akapity. Są razem! Są razem! *prawie popłakała się ze szczęścia*. Wzruszyłam się. To takie słodkie^^
    Wyłapałam:"nie małym", powinno być "niemałym" i "na prawdę", a powinno być "naprawdę".
    Nie pozostaje mi nic innego jak czekać z wielką niecierpliwością. Jak ja kocham Twoje ff*-*
    Ps. A Score to przepraszam gdzie jest? :"")
    Ps2. Na nic bardziej konstruktywnego mnie dziś nie stać:"") *Oblęgorek i Chęciny, te sprawy*.
    Życzę Ci jak największych pokładów weny:*
    Ps3. Kiedy można się spodziewać nowego rozdziału?
    Ps4. Czemu mój komentarz czeka na weryfikację? O_o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że początkiem udało mi się kogokolwiek rozbawić, bo nie powiem - starałam się :D Nad planem w sumie głowiłam się najdłużej, co jest trochę dziwne bo tyle pisałam jaki on wspaniały, w ogóle och, ach, a tak naprawdę, to nie miałam pojęcia, jak to wszystko rozwiązać ;) Na szczęście, z pomocą mojej niezastąpionej przyjaciółki, udało nam się coś wymyślić. Błędy postaram się znaleźć i poprawić :D Score nadal siedzi w psychiatryku, ale, jak to mówił jeden fajny ziomek, czekajcie a będzie Wam dane (i to całkiem niedługo). Dzięki, wena się przyda. Jak zwykle powtórzę, że nie mam pojęcia kiedy będzie rozdział. Co do weryfikacji komentarzy, to po prostu ustawiłam tę opcję, żeby mnie od razu powiadamiało o nowym komentarzu :D
      Dzięki za wszystko <3

      Usuń
  2. Jej super miałam cichą albo i głośna nadzieje ze tak będzie
    Mam nadzieję że będzie happy end

    OdpowiedzUsuń