poniedziałek, 10 października 2016

Rozdział dwudziesty czwarty

                – Co? Jak to zniknęła?! Al!
                Ale on już nie odpowiadał. Pognał do jakiejś dziewczyny przy schodach i zaczął ją do czegoś przekonywać. Nie wnikałem w szczegóły, ale nie trudno się domyślić, że poprosił ją aby poszła po Julie, Steph i resztę.
                Wstałem energicznie z kanapy i przetarłem oczy dłońmi.
                Co Al miał na myśli, mówiąc że Kate ,,zniknęła''? Przecież nie można tak po prostu zniknąć. Zacząłem szukać w pamięci momentu, kiedy po raz ostatni ją dzisiaj widziałem i zdałem sobie sprawę, że była to ostatnia lekcja przed przerwą lunchową.
                Naprawdę nikt jej później nie widział? Odpowiedź nasuwała się sama. W innym wypadku Al nie robiłby takiego zamieszania. A to akurat było niepokojące, bo dochodziła dziesiąta wieczorem.
                A więc co się stało? Czy nic jej nie jest?
                Czułem, że pocą mi się ręce. Odsłoniłem oczy i rozejrzałem po salonie. Jak na taką godzinę był pełen uczniów, ale większość siedziała z nosem w książkach. Słyszałem śmiechy, gwizdy, huk większy niż powinien być. Złapałem różdżkę i biegiem ruszyłem w stronę wyjścia z pokoju wspólnego. W głowie aż szumiało od mi natłoku myśli. Ale jedna była gorsza od pozostałych: Czy to możliwe, że powodem zniknięcia Kate była nasza poranna rozmowa? Te przypuszczenie było wręcz absurdalne, ale wciąż nie dawało mi spokoju. Jeśli coś by się jej stało, a ta rozmowa miałaby być naszą ostatnią, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Odepchnąłem tą myśl najdalej jak potrafiłem. Kate nic się nie stało. Nie mogło.
                W końcu pokonałem wszystkie schody i wybiegłem na korytarz na parterze. Rozejrzałem się wokoło, ale nie było tam nic wartego uwagi. Właściwie to był on prawie pusty z uwagi na późną porę.     Ale co właściwie spodziewałem się zobaczyć? Nie miałem pojęcia. Cokolwiek, co pomogłoby mi się uspokoić, bo obecnie moja skóra była nieprzyjemnie wilgotna, a oddech nieregularny. Nie potrafiłem powiedzieć co się ze mną dzieje. Od środka wręcz rozsadzała mnie energia, w tamtej chwili zrobiłbym wszystko, byle tylko znaleźć Kate i być pewien, że jest bezpieczna. Musiałem się czegoś dowiedzieć. Ta niepewność doprowadzała mnie do szaleństwa.
                Dlatego, choć Al jasno określił miejsce spotkania, postanowiłem poszukać informacji na własną rękę. Pobiegłem w lewo, a gdy dotarłem do końca korytarza skręciłem w prawo. Potem znowu prosto i ledwo wybiegłem zza rogu, a moim oczom ukazał się niecodzienny widok.
                James, Wkurzający Gnojek, Potter, zwykle wzór cnót i ideałów, teraz ledwo słaniał się na nogach. Zataczał się od lewej do prawej, co jakiś czas opierając się barkiem o ścianę. Wyglądał tragicznie. Włosy od potu przylepiały mu się do czoła. Ciężko dyszał, a grymas na jego twarzy zdradzał, że każdy krok sprawiał mu ból. Wzrok utkwiony miał w ziemi, jakby cały czas nad czymś myślał.
                Gdybym go tak mocno nie nienawidził, to pewnie zrobiłoby mi się go żal. Ale, cóż, nienawidziłem go. I to jak nikogo innego. Odebrał mi osobę, która była dla mnie wszystkim.
                I wtedy właśnie coś mi zaświtało. Kto, jak nie on, mógł wiedzieć cokolwiek o zniknięciu Kate?
                – Ej, Potter!  –  powiedziałem donośnie i ruszyłem w jego stronę.
                Król Gryffindoru od Siedmiu Boleści uniósł na mnie zmęczony wzrok i mógłbym przysiąc, że kąciki jego ust delikatnie drgnęły w górę, a twarz oblał wyraz... ulgi?!
                – Za-bini...  –  wydyszał z trudem, opierając się o ścianę  –  G-dzie jest Al?
                – AL?! LEPIEJ MI POWIEDZ GDZIE JEST KATE?!  –  wrzasnąłem.
                – Przy-sięgam ci, ż-że nie mam po-jęcia...  –  jego oddech był tak ciężki, że trudno było go zrozumieć.
                – WIĘC MOŻE WIESZ DLACZEGO ZNIKNĘŁA?!
                – Ja...
                Nie dałem mu dokończyć. Trzasnąłem drania w pysk.
                Od kilku minut uczucia rozsadzały mnie od środka. Czułem strach o Kate, żal o to co jej powiedziałem, złość i gniew na Pottera, a w dodatku on od zawsze mnie wkurzał, podsycał wszystkie złe emocje. No i intuicja podpowiadała mi, że on maczał palce w tym całym jej zniknięciu. W tamtej chwili to wszystko eksplodowało.
                Nie wiem, może po prostu szukam usprawiedliwienia dla tego co zrobiłem.
                Tak czy inaczej, Najbardziej Irytujący Gryfon Wszechczasów uderzył głową o ścianę, jednak zdołał utrzymać się na nogach. Mocno złapałem go za kołnierz koszuli wystający spod szaty.
                – GDZIE ONA JEST?! COŚ TY JEJ ZROBIŁ, KRETYNIE?!  –  starałem się, żeby w moim głosie nie było słychać aż takiej frustracji jaką odczuwałem.
                – Przy-się-gam... Ja nic...
                Popchnąłem go dalej od ściany i wymierzyłem kolejny cios w jego twarz. Tym razem upadł.
                – NIE PIEPRZ, POTTER, TYLKO ZACZNIJ GADAĆ!  –  wycedziłem.  
                On tylko jęknął i przewrócił się na bok. Z jego nosa sączyła się krew, przez co wyglądał jeszcze bardziej żałośnie. Podobał mi się ten widok.
                Doskoczyłem do niego i zacząłem okładać pięściami, cios za ciosem, za każdym razem prosto
w twarz. Wreszcie mogłem dać upust tym wszystkim emocjom, którymi go darzyłem od tak dawna. Tak się złożyło, że pośród nich przeważała nienawiść.
                 Trzecie uderzenie. Czwarte. Potter nawet nie próbował się bronić. Piąte.
                Gdy po raz szósty się zamachnąłem poczułem, że ktoś łapie mnie za rękę. Kto inny złapał za drugą i oboje ściągnęli mnie z tego gnojka. Próbowałem się wyrwać, ale bez skutków. Słyszałem krzyki.
                Wszystko widziałem jak przez mgłę. Złość i gniew całkowicie przysłoniły mi umysł. Zamknąłem oczy i spróbowałem się wyciszyć, uspokoić. Na próżno. Gdy jednak z powrotem je otworzyłem było trochę lepiej. Nie rzucałem się już tak i byłem w stanie się rozejrzeć.
                Julie i Al przytrzymywali mnie za obie ręce. Steph, Ellie i Alice podniosły starszego Pottera do pozycji siedzącej i oparły o ścianę. Ta ostatnia zajęła się tamowaniem krwawienia z jego nosa.
                – Stary, co cię napadło?  –  zapytał Albus.
                Spróbowałem jeszcze raz się oswobodzić, ale nic z tego.
                – Kiedy i z kim ostatnio ją widziano?  –  odpowiedziałem pytaniem na pytanie.  
                – No... Szli z Jamesem się przejść  –  powiedziała Julie, a ja popatrzyłem na nią znacząco  –  Ale to jeszcze nic nie znaczy!
                – Spraw-dziłem już... bibliotekę, wieżę i błonia  –  wymamrotał ledwo słyszalnie Najgłupszy z Potterów, krztusząc się własną krwią  –  Musi-my iść je-szcze do...
                –  STUL DZIÓB, KRETYNIE! DOŚĆ JUŻ NAROBIŁEŚ! PRZYZNAJ SIĘ! PRZYZNAJ SIĘ CHOCIAŻ CO ŻEŚ JEJ ZROBIŁ!  –  znów próbowałem oswobodzić się z uścisku przyjaciół, niestety z marnym skutkiem.
                – Jake, ogarnij się! Nie możesz w kółko okładać mojego brata!
                Zignorowałem słowa Albusa. Starszy Potter za długo i za bardzo mnie irytował. A teraz jeszcze to... Wysiliłem wszystkie siły, żeby się uspokoić.
                – Już ci lepiej?  –  zapytał Al po kilku minutach bezruchu.
                Poluźnił uścisk. A ja tylko na to czekałem. Wyrwałem się mu, a gdy to się stało, bez trudu uwolniłem się też od Julie. Odskoczyłem na bok i wyciągnąłem różdżkę. Wycelowałem ją w Jamesa.
                – Do reszty ci odbiło, człowieku?!  –  krzyknął Albus.
                Zignorowałem go.
                – Pytam po raz ostatni. Gdzie ona jest?   –  wycedziłem w stronę Jamesa.
                – On nie wie, kretynie  –  powiedziała Ellie.
                Rzuciłem jej nienawistne spojrzenie które odwzajemniła.
                – Jake, rozumiem że jesteś zazdrosny, ale możecie załatwić tę sprawę później. Na razie najważniejsze jest, żeby Kate się znalazła  –  odezwała się spokojnie Alice.
                Spojrzałem na nią. Wyraz jej twarzy był taki łagodny, wręcz matczyny.
                – To przez niego zniknęła  –  powiedziałem ze złością, wracając wzrokiem do zakrwawionego Pottera.
                – Mylisz się, Jake.
                W korytarzu rozbrzmiał znajomy głos i wszyscy skierowali twarze w tamtą stronę. W naszą stronę zmierzał Scorpius ubrany w szkolną szatę. Jak zwykle jego trupioblada skóra przyprawiła mnie o dreszcze. Wyglądał na jeszcze chudszego niż zazwyczaj. Co do niego nie podobne, jego platynowe włosy były w zupełnym nieładzie, a oczy miał spuchnięte i zaczerwienione.
                Co jeszcze dziwniejsze, gdy tylko się zbliżył, podszedł do Jamesa, przełożył sobie jego rękę przez ramię i pomógł mu wstać. Wszystkich obecnych wprawiło to w osłupienie. Gdy brat Kate to zauważył, uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Rozumiecie? On się uśmiechnął.
                – To nie jest jego wina. Prawdę mówiąc wybrałeś sobie najgorszą z możliwych w tej sytuacji osób do posądzania. To przeze mnie Kate zniknęła. Chciałeś winnego, to masz.
                Po tych słowach pomógł Jamesowi zrobić parę kroków. Potter wsparty na ramieniu Malfoya to widok, który naprawdę przekraczał wszelkie granicę wyobraźni.
                – Zaraz... Ty go bronisz?  –  wydukałem, kiedy zdołałem się trochę otrząsnąć z szoku.
                – No brawo, ciemna maso. A teraz słuchajcie wszyscy. Sprawdziłem lochy, łazienki i obszedłem połowę szkolnych korytarzy. Z tego co wiem Potter był na błoniach, w bibliotece i na wieżach  –  Score odchrząknął  –  Wy obejdźcie całą resztę. Przypomnijcie sobie jakieś miejsca, w których Kate często odreagowuje stres. Użyjcie zaklęć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Unikajcie nauczycieli i nie mówcie im o niczym, chyba że Kate nie znajdzie się do rana. Znajdźcie ją. Ja odstawię Pottera do skrzydła i dołączę do poszukiwań.
                Chciałem się odezwać, ale Score odpowiedział, jeszcze zanim zdążyłem zadać pytanie.
                – Spokojnie, Jake. Wymyślimy jakąś historyjkę o tym złamanym nosie. Kate nie chciałaby, żeby wylali cię ze szkoły. Wszystko zrozumieliście?  –  rozejrzał się po nas, więc przytaknęliśmy niemrawo  –  Jakieś pytania?
                Przez chwilę panowała cisza.
                – Właściwie to ja mam jedno  –  odezwałem się  –  Kim jesteś i co zrobiłeś ze Scorpiusem Malfoyem?
                Parsknął śmiechem. Stało się. Scorpius Malfoy się zaśmiał. Hogwart stanął na głowie.
                –  Rzucił się dziś z wieży astronomicznej  –  zażartował  –  Ale spokojnie, nowy, lepszy ja zamierzam naprawić wszystkie jego błędy  –  oznajmił, po czym odmaszerował z Jamesem Potterem wspartym na ramieniu.
                My natomiast zorganizowaliśmy się i rozpoczęliśmy poszukiwania jego siostry.
KONIEC PERSPEKTYWY JAKE'A
               
*
                Wcześniej...
                 Lekcja transmutacji powoli dobiegała końca. Dzięki Merlinowi! Przysięgam, że nie wytrzymałabym już ani minuty tego koszmarnego przedmiotu. Z roku na rok trudniejszy i coraz bardziej niezrozumiały. A Corner coraz markotniejszy i bardziej wymagajacy. Ehhh...
                Nauczyciel właśnie kończył wykład na temat transmutacji w cyklu żywiołów, kiedy wreszcie zadzwonił upragniony dzwonek. Mimowolnie rzuciłam ostatnie ukradkowe spojrzenie przez bark w stronę Jake'a, żeby znowu przekonać się, że na mnie nie patrzy i zaczęłam skrupulatnie pakować podręczniki do szkolnej torby. Gdy skończyłam zaczekałam jeszcze chwilkę na Julie, a następnie obie w ślady reszty klasy opuściliśmy sale. Ruszyłyśmy korytarzem.
                – Salazarze, jak ja nienawidzę tego przedmiotu  –  odezwałam się.
                – Jest fatalny, ale wciąż lepszy od historii magii  –  odparła Julie  –  Ostatnio próbowałam wkuć parę dat... Tragedia. Nie mam pojęcia, jak my zdamy z tego sumy.
                – A astronomia? Ona to w ogóle jest nie do ogarnięcia  –  włączyła się do rozmowy Steph.
                – Narzekacie  –  mruknęła Alice  –  Wystarczy sie tylko troszkę poduczyć.
                – ,,Troszkę poduczyć"?!  –  powtórzyłyśmy chórem.
                – Yhm.
                Spojrzałam na Alice z powątpiewaniem, ale stwierdziłam że lepiej będzie nie kontynuować tej dyskusji.
                – Kate, jako idealna przyjaciółka na pewno pamiętasz, kto ma urodziny w przyszłą sobotę?  –  zapytała Julie z przekąsem.
                – Eee ... eee ... może Ellie?  –  wyjąkałam niepewnie w odpowiedzi. Julie wzniosła oczy ku górze, jakby prosząc o cierpliwość, po czym pokręciła przecząco głową. Reszta zachichotała.
                – No to może...  –  zamyśliłam się patrząc na moje przyjaciółki. Zostały trzy opcje. Julie obchodziła już urodziny we wrześniu, pamiętam jak trudno było jej cokolwiek kupić. Alice czy Steph? Coś mi światło, że Steph nigdy nie urządzałyśmy imprezy, więc pewnie ma swoje święto w wakacje. I tak drogą eliminacji dotarłam do końcowego wniosku  – Alice  –  odpowiedziałam z pewnością.
                – Dobra, to potrwałoby do świąt, więc sama ci powiem. Albus ma w sobotę urodziny, dotarło?
                – To świetnie, trzeba kupić jakiś prezent!  –  ucieszyła się Steph.
                – Może nowy mózg?  –  rzuciła prześmiewczo Ellie.
                – Daj mu swój i tak go nie używasz  –  dogryzłam jej i razem z resztą dziewczyn wybuchłyśmy śmiechem, widząc jej oburzenie.
                – Co tak u was wesoło?  –  odezwał się za mną znajomy głos.
                Po chwili czułam już słodki smak ust Jamesa. Dziwnie się czułam ze świadomością, że wszystkie moje przyjaciółki się na nas gapią, więc dosyć szybko przerwałam pocałunek. James zrobił zdziwiona minę.
                – Mamy widownię  –  wyjaśniła szeptem konspiracyjnie wskazując głową na przyjaciółki. James zdaje się skumał, ale wydawał się nieźle rozbawiony. Odsunęliśmy się od siebie.
                – Wpadłem tylko zapytać jak ci poszła rozmowa z Jake'iem  –  wyjaśnił Gryfon.
                – Dłuższa historia  –  odpowiedziałam wymijająco. Naprawdę nie widziało mi się rozmawianie o tym przy współlokatorkach. Nie dałyby mi spokoju  –  Masz ochotę się przejść?
                – Jasne.
                Zwróciłam się do dziewczyn, które wyglądały jakby chciały mnie zasztyletować wzrokiem.
                – A wam co dolega?
                Julie objęła mnie chcąc się pożegnać.
                – Już ty wiesz co...
                Steph zrobiła to samo.
                – Zero przyjemności dla przyjaciółek. Ładnie to tak?
                Alice.
                – Od kiedy to jesteś taką cnotką?
                I Ellie.
                – Zero wdzięczności...
                Uśmiechnęłam się szczerze.
                – Też was kocham. Widzimy się na zaklęciach.
                Po czym radośnie odmaszerowałam z Jamesem w przeciwną stronę.    
                Przemierzaliśmy korytarze trzymając się za ręce w poszukiwaniu miejsca, w którym moglibyśmy spokojnie porozmawiać. W miarę jak oddalaliśmy od głównych sal lekcyjnych na korytarzach ubywało ludzi i robiło się coraz ciszej.
                – No, to opowiadaj. Jak było?  –  zapytał wreszcie James.
                – Ahhh...   –  westchnęłam  –  Szkoda gadać...
                – Aż tak źle?  –  zmartwił się chłopak.
                – Źle? No co ty! To była tragedia... Jake... On już nie chce się ze mną przyjaźnić.
                Przytuliła się do Jamesa.
                – Złamałam mu serce, James. Czuję się z tym potwornie  –  wyznałam  –  I prawdę mówiąc, wcale mu się nie dziwie, że nie chce mi wybaczyć.
                – Dajcie sobie więcej czasu  –  poradził Gryfon  –  Nie chce mi się wierzyć, że Jake zamierza się na ciebie gniewać do końca życia. W końcu zrozumie, jak bardzo mu ciebie brakuje. Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży.
                – Dzięki, James  –  powiedziałam, ale tak naprawdę nie do końca mnie przekonał.
                Przez chwilę szliśmy w ciszy.
                – Hej, wiesz że Slughorn urządza spotkanie Klubu Ślimaka w przyszłym tygodniu?  –  zagadnął wesoło James.
                – Najwyższy czas  –  uśmiechnęłam się  –  Ostatnie spotkanie było bodajże w styczniu?
                – W lutym  –  sprecyzował brunet  –  Niby ten stary dziadek trochę przynudza, ale, kurczę, lubię te jego spotkania. Coś czuję, że to kolejna rzecz której będzie mi brakować.
                Sens jego słów doszedł do mnie dopiero po chwili. Wcześniej zupełnie wyleciało mi z głowy, że James jest przecież już na siódmym roku. Kiedy wrócę tu po wakacjach... Jego nie będzie.
                Ta myśl była prawie tak przytłaczająca jak ta, że dziś rano straciłam najlepszego przyjaciela. Po prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić Hogwartu bez Pottera i jego przyjaciół. Bo niby kto będzie nieustannie wykręcał jakieś dowcipy? Kto będzie irytował nauczycieli? Czy bez Jamesa Hogwart nadal będzie tym Hogwartem który tak kocham?
                Zdecydowałam się nie powracać do tej myśli tak długo jak to tylko będzie możliwe. Co ma być to będzie, ale jak na razie powinnam się cieszyć tym co jest.
                I to właśnie teraz chciałam zrobić. Cieszyć się swoim chłopakiem. Przechyliłam się w jego stronę i pocałowałam go w usta. James wydawał się zdziwiony, ale nie protestował. Objął mnie w talii, a ja popchnęłam go na ścianę. A przynajmniej tak myślałam, dopóki skrzypnięcie otwieranych drzwi nie wyprowadziło mnie z błędu. Wpadliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Na chwilę oddaliśmy sie od siebie, żeby się rozejrzeć.
                Od razu rozpoznałam to miejsce. Dookoła nas wznosiły się spiralne, kamienne schody prowadzące na szczyt Wieży Astronomicznej.
                Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem.
                – Kto pierwszy na górze?  –  zaproponowałam.
                James w odpowiedzi w dwóch susach pokonał pierwsze sześć stromych stopni. Ruszyłam za nim.
                Ta wesoła gonitwa trwała dosyć długo, jako że musieliśmy wspiąć się na najwyższą wieżę w szkole. Finalnie James dotarł tam minimalnie wcześniej niż ja.                
                Zatrzymaliśmy się na szczycie i ciężko dysząc oparliśmy ręce o kolana. Uśmiechnęłam się w jego stronę, co od razu odwzajemnił.
                Potem James zaczął się rozglądać, a ja zwróciłam głowę ku ziemi, żeby szybciej uspokoić oddech. Gdy znowu ją uniosłam automatycznie mój wzrok skierował się w stronę Gryfona.
                Ale on nie tylko na mnie nie patrzył, ale wyglądał jakby przed chwilą zobaczył ducha. Znaczy, nie żebyśmy nie widzieli ich średnio sto razy w tygodniu, ale to musiał być naprawdę upiorny duch.
                James stał oniemiały i zdecydowanie bledszy niż normalnie. Z jego ust zniknął firmowy, zawadiacki uśmiech a zastąpił go wyraz zupełnego oszołomienia pomieszanego ze strachem.
                Zdziwiłam się jego zachowaniem, tym bardziej że jeszcze przed chwilą wszystko było normalnie. Moje spojrzenie mimowolnie powędrowało za jego wzrokiem utkwionym w drugim końcu wieży, a wtedy sama zamarłam.
                Na blankach wieży ktoś stał. Był zwrócony tyłem do nas, ale po wzroście, budowie i szkolnej szacie powiewającej na wietrze można było stwierdzić, że to uczeń. Ale nie to było najstraszniejsze. Ten chłopak miał niesamowicie blada skórę oraz jasne blond włosy, które bez trudu rozpoznałam.
To był Scorpius.

*

                – Score, błagam, nie skacz!  –  te słowa samoistnie wydobyły się z moich ust.
                Mój brat zdziwił się tak bardzo, że omal nie odskoczył w bok i nie spadł. Na szczęście w porę się opanował. Spojrzał w naszą stronę, a jego mina wyrażała całkowite niedowierzanie.
                – Kate, co ty tu...?
                Kiedy zobaczyłam jego oblicze jeszcze bardziej się przeraziłam. Wychudła twarz zmieniła swoje rysy, podkreślając wklęsłe policzki, głębokie oczodoły i sine wory pod nimi. Utkwione w nas platynowo-szare tęczówki jego oczu zostały przyćmione przez setki popękanych naczynek znacząc ich powierzchnie na czerwono. Na jego policzkach połyskiwały łzy.
                – Co ty w ogóle wyprawiasz? Zwariowałeś?  –  krzyknęłam na niego.
                – Daj spokój, Kate. Za późno, podjąłem decyzję.
                – Jaką decyzję? Score, co się dzieje? Chce ci pomóc, ale jak mam to zrobić, kiedy nic mi nie mówisz? Proszę cię, choć tutaj i pogadajmy.
                Nie jestem pewna, jak znalazłam siłę, by przemówić tak spokojnie, a tym bardziej, by lekko się uśmiechnąć. Może po prostu zdawałam sobie sprawę, że teraz życie mojego brata może zależeć od takich błahostek jak ton głosu, czy mowa ciała.
                – To mnie trzyma w swoich szponach, oplata niewidzialną nicią... –  wymamrotał.
                – Co? O czym ty mówisz?!
                – Wszystko zaczęło się, gdy się obudziłem. Nic nie pamiętałem. To było okropne. W dodatku czułem się... Jakbym we własnym ciele nie był sam. Jakby żyło w nim coś jeszcze. To było jeszcze bardziej przerażające. I to coś we mnie... Za każdym razem, gdy jesteś obok to coś każe mi... zabić cię. Ale ty... Jesteś mi najdroższą osobą w życiu, Kate. Ja nie pozwolę cię skrzywdzić. A jedyny sposób, by zabić to coś... To zabić też mnie.
                – Ja...  –  poczułam, że moje oczy robią się wilgotne  –  Ja się nie zgadzam, rozumiesz?!
                Score chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu się odezwać.
                – Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej?  –   wyszeptałam.
                – Byłem zbyt zajęty walczeniem z tym. Musiałem cię unikać, Kate. Ja.. cały czas się boję, że stracę nad tym kontrolę, tak jak wtedy. Nawet w ośrodku zdarzały mi się jeszcze te ataki...
                – Musisz z tym walczyć, Score.
                Jestem beznadziejna w pocieszaniu, wiem.
                Scorpius na chwilę wrócił wzrokiem poza wieżę i przez umyśl przebiegła mi okropna myśl, że zaraz skoczy. Spojrzał na skraj lasu w oddali i rozciągające się pod nami błonia. Pomyślałam, że tak bezchmurne i błękitne niebo zupełnie nie pasuję do tego, co się właśnie dzieje pod nim.
                – Ja już nie daję rady!  –  wrzasnął.
                – No to razem z tym walczmy!
                – Nie. Musisz trzymać się ode mnie z daleka, to jedyny sposób byś była bezpieczna.
                Spojrzałam prosto w jego oczy. Nie wiedziałam co powiedzieć, ani co zrobić. Byłam zupełnie bezsilna.
                – Wiem, że to słabe wytłumaczenie, ale chcę żebyś wiedziała, że to naprawdę nie byłem ja. Ja przecież w życiu nie próbowałbym...
                – Wiem, braciszku  –  przerwałam mu.
                – Nawet tego nie pamiętam. Po prostu obudziłem się w Mungu i oni powiedzieli mi co zrobiłem... Nie potrafię żyć z tą świadomością. A co gorsza nadal ci zagrażam. I w dodatku ci wszyscy ludzie... Wszyscy wytykają mnie palcami i myślą, że nie słyszę jak szepczą ,,morderca''. Myślisz, że dla nich się liczy to, że nikogo nie zabiłem? Błąd. Oni wiedzą tylko, że próbowałem. Resztę mają gdzieś.
                – Nie przejmuj się nimi. Skup się na tych, którym na tobie zależy. Masz mamę, tatę, Mike'a, mnie...
                – Rodzice? Nigdy nie okazywali nam miłości i dobrze o tym wiesz.  Mike jest moim kumplem, zrozumie, że inaczej się nie dało. A tobie będzie lepiej gdy mnie nie będzie.
                – Co ty wygadujesz?! 
                – A dodatku nie zdam roku. Nie zdam sumów. A co najgorsze, jest jeszcze proces za zaklęcie niewybaczalne. Rozprawa za parę tygodni. Jak mam się bronić nic nie pamiętając, nie mając absolutnie niczego, co mógłbym powiedzieć?! Wiesz, jak to się skończy. Resztę życia spędzę w Azkabanie. A ja nie chcę takiego życia, rozumiesz?!
                – Wymyślimy coś  –  obiecałam  –  Nie pozwolę, żebyś tam trafił. Tak samo jak nie pozwolę, żebyś skoczył.
                – Kate, proszę  –  powiedział błagalnie  –  Nie utrudniaj mi tego. Ja sobie nie radzę.
                – ,,Ja'',,, ja'', ciągle tylko ,,ja''  –  James nie odzywał się od tak dawna, że prawie zapomniałam o jego obecności  –  Wiesz co, Malfoy? Jesteś pieprzonym, tchórzliwym egoistą!
                – Potter  –  wycedził przez zęby Score  –  Że niby ty chcesz mnie pouczać?!
                – A i owszem, tleniona fretko!  –  rzucił James sięgając po różdżkę i robiąc kilka kroków w przód.
                – Kpisz, czy o drogę pytasz, napuszony kretynie?!  –  odwarknął Scorpius.
                Patrzyłam to na jednego, to na drugiego, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Chciałam przerwać to skakanie sobie do gardeł, ale nie do końca wiedziałam jak.
                Wtem James uniósł różdżkę i skierował ją prosto w pierś mojego brata.
                – James, proszę  –  wyszeptałam przez łzy.
                – Zaufaj mi  –  powiedział to tak cicho, że ledwie usłyszałam.
                Nie chciałam tego robić. Nie chciałam powierzać życia mojego brata Jamesowi. Ufałam mu, ale w tym przypadku stawka była za wysoka.
                – No dalej, Potter!  –  podjudzał go Score widząc co się dzieje  –  Ułatw mi to! A gdy to ty trafisz do Azkabanu, przynajmniej będę miał pewność, że będziesz się trzymał z dala od mojej siostry!
                James na szczęście nie był totalnym kretynem, bo po chwili się opanował i schował różdżkę z powrotem do kieszeni szaty.
                – Ona tego nigdy nie zapomni, rozumiesz?!  –  powiedział James  –  Co noc będzie miała przed oczami ten widok. Widok brata, który popełnia samobójstwo. I będzie miała do siebie pretensję, że nic nie zrobiła. Zawsze będzie myślała, że to jej wina. Tego chcesz, Malfoy?!
                Score spojrzał na mnie oszołomionym wzrokiem, a jednocześnie w jego spojrzeniu było tyle bólu...
                – Kate... To prawda? Ty naprawdę uważasz, że to twoja wina?
                Nie byłam w stanie się odezwać. Jedynie skinęłam głową przez łzy.
                – Ale co cię to obchodzi, co nie, Malfoy?! Zostawisz ją! Zostawisz ją samą i gdy będzie cię potrzebować, ciebie nie będzie.
                Spojrzenie mojego brata jeszcze przez chwilę utkwione było we mnie, ale później przeniósł je na Jamesa.
                Gdzieś daleko za mną usłyszałam odgłos tłuczonego szkła. A może tylko mi się zdawało?
                – Zajmij się nią. Ty się nią zaopiekujesz, rozumiesz?!
                – Choćbym nie wiem jak się starał, nigdy nie zastąpię jej brata! Ona cię kocha!
                Score znowu się do mnie zwrócił. Oczy miał pełne łez.
                – Score... proszę...  –  wyszeptałam. Na nic więcej nie było mnie stać.
                – Kate... Ja muszę... Ale to nie twoja wina, rozumiesz?!
                – Sco... Braciszku...  –  zrobiłam parę kroków. Wiedziałam co się zaraz stanie, więc te parę jardów i tak nie miało już znaczenia.
                – Kate... Zawsze byłaś ,,ta dzielna'' ... Musisz dać radę.
                – Ja nie chcę do końca życia być sama, bez ciebie! Nie chcę, słyszysz?!
                – Kate...
                – Ja cię błagam! Wiesz, jak nienawidzę błagać! Błagam cię, zejdź stamtąd!
                – Kate, ja... Nie oczekuję, że przyjmiesz moje przeprosiny. Coś takiego... czegoś takiego chyba się nie wybacza. Ale uwierz mi, siostrzyczko, że ja... nie chciałem. Potwornie tego żałuję. I... przepraszam. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
                Odwrócił się.
                – Score!  –  spojrzał na mnie przez bark  –  Już dawno to zrobiłam.
                Na jego twarzy po raz ostatni malował się uśmiech.
                –  MALFOY, NIE!  –  ryknął James.
                Score skoczył.

*

                To było jak scena z jakiegoś filmu. Czas się zatrzymał. Tempo zwolniło. James i ja rzuciliśmy się w stronę barierki. On dotarł pierwszy, ponieważ zaczynał kilka kroków wcześniej. Ale się nie zatrzymał. Nawet nie zwolnił. Wskoczył na blanki, po czym wybił się i skoczył za moim bratem.
                Stanęłam jak wmurowana. Wykrzyknęłam imię swojego chłopaka. Był to wrzask, jakiego jeszcze nigdy z siebie nie wydałam. To tak jakby ktoś rozerwał mi serce, a ten krzyk opisywał cały ten ból. Przez ułamek sekundy nie byłam w stanie się ruszyć. Wtedy poczułam jak coś przeleciało obok mnie z zawrotną prędkością. Nawet tego nie widziałam, poczułam tylko podmuch powietrza stawiającego opór.
                Ruszyłam dalej. Wskoczyłam na blanki i wychyliłam się. Ukazał mi się widok, który zmroził mi krew w żyłach.
                Żyli. To zarejestrowałam jako pierwsze. Ale spadali. I byli już bardzo, bardzo nisko. Za nimi, z ogromną prędkością, leciało coś, czego kształtu nie udało zidentyfikować. Nagle James złapał to coś. Złapał i wciąż spadając umieścił to sobie pomiędzy nogami. Wtedy do mnie dotarło. Miotła.
                James usadził się na niej i cały czas gwałtownie pikując leciał po Score'a. Już prawie go miał. Byli zaledwie dwadzieścia jardów nad dziecińcem. ,,Nie zdążą'' –  pomyślałam. Wtedy James jeszcze bardziej przyspieszył. Oderwał rękę od miotły i...
                Złapał go. Poderwał miotłę do góry i wciągnął mojego brata za siebie. Wtedy okrążając kilkukrotnie wieżę powoli się wznieśli i po chwili wylądowali obok mnie. Oboje się poprzewracali.
                Wszystko to wydarzyło się w przeciągu paru sekund.
                – Score! James!  –  krzyknęłam z ulgą i rzuciłam się w ich stronę.
                W pierwszej sekundzie wzięłam w objęcia Scorpiusa i przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. Chwilę potem już całowałam Jamesa. Później znowu gładziłam Score'a po twarzy i przytulałam go. Następnie wróciłam do obejmowania Jamesa.
                Miotałam się tak od jednego do drugiego naprawdę długo. Cały czas obficie płakałam. Scorpius też w końcu zaczął szlochać. A James po prostu starał się uspokoić siebie i mnie.
                Oddychałam z trudem. Zawzięcie walczyłam o każdy kolejny oddech. Miałam wrażenie, że Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Ściskało mnie w gardle. Bolało w klatce.
                A mimo to byłam szczęśliwa. Od środka rozsadzała mnie radość, że oni żyją.
                – Score, obiecaj mi, że już nigdy czegoś takiego nie będziesz próbował! Obiecaj mi!  –  krzyknęłam łamiącym się głosem.
                – Obiecuję  –  wyszeptał ściskając mnie tak, jakbyśmy mieli się już więcej nie zobaczyć.
                – Ty głupku... Jak mogłeś próbować to zrobić?  –  uśmiechnęłam się przez  łzy.
                Nie odpowiedział.
                – James, to było absolutnie nieodpowiedzialne, głupie, szalone, okropne i... wspaniałe!  –  nie wiedziałam czy mam go mocniej przytulić, czy na niego nawrzeszczeć, więc po prostu go pocałowałam  –  Ale masz mi nigdy w życiu czegoś takiego już nie robić, rozumiesz?!
                Uśmiechnął się do mnie słabo.
                – I macie... Macie się tolerować, zrozumiano?!  –  już prawie nie byłam w stanie mówić.
                Odsunęłam się i wstałam. Patrzyłam to na jednego, to na drugiego, jakby upewniając się, że na pewno nic im nie jest. Ale po chwili już nie wytrzymałam. Miałam dosyć przeżyć. Odwróciłam się i uciekłam.

*

                Nogi same poniosły mnie do biblioteki. To miejsce zawsze pomagało mi się skupić, pozbierać myśli, przeanalizować skrupulatnie całą sytuację. I tego najbardziej w tamtej chwili potrzebowałam.
                Wpadłam więc do niej, pobiegłam na sam koniec, rzuciłam na jeden ze stołów pierwsze lepsze zaklęcie kamuflujące oraz wyciszające i pogrążyłam się w rozpaczy. Jeszcze nie byłam gotowa, żeby się zorganizować. Aby ochłonąć, potrzebowałam najpierw porządnie się wypłakać.
                I siedziałam tak czując jak mój idealny świat rozpada się na miliony malusieńkich kawałeczków. Jeszcze tego samego dnia, rano, byłam przecież taka szczęśliwa! A teraz? Przyjaciel ,,mnie rzucił'', mój chłopak omal nie zginął (przeze mnie), a brat zaliczył nieudaną próbę samobójczą. Taaaak, tego dnia z pewnością nie umieszczę na liście ,,The best days of my life''... Chociażby dlatego, że taka lista nie istnieje.
                W każdym razie siedziałam tam płacząc do bardzo późna. Mimowolnie obserwowałam jak słońce za oknem chowa się za horyzontem i wkrótce w całym pomieszczeniu zapanowały egipskie ciemności.
                Kiedy biblioteka całkowicie opustoszała, a pani Pince zamknęła ją na klucz postanowiłam rozejrzeć się za jakąkolwiek lekturą, dzięki której mogłabym się dowiedzieć jak pomóc bratu. Mówię tu o procesie, oczywiście. Dlatego szepnęłam ciche ,,Lumos'' i przeszłam się po bibliotece, zbierając z półek wszystkie pozycje, który wpadły mi w oko i miały w tytule słowo ,,urok'', bądź ,,klątwa''. W końcu wróciłam do mojego stołu, z hukiem położyłam na nim wszelkie publikacje jakie udało mi się znaleźć i zabrałam się za czytanie.
                Po kilku godzinach żmudnego kartkowania stron nadal nie znalazłam niczego, co choć trochę przybliżyłoby mnie do celu. Nie udało mi się wyszukać żadnych klątw ani uroków, których objawy pokrywały by się z wyglądem i zachowaniem Score'a kilka miesięcy temu. Absolutna pustka.
                A mimo to, po każdą kolejną książkę sięgałam z optymizmem i nadzieją, że ,,może w końcu...''. Ale za każdym razem kończyło się to tak samo.
                Owszem, nie przestawałam pociągać nosem, pochlipywać oraz wciąż zdarzały mi się ataki płaczu i poczucia bezsilności. Ale nie poddawałam się. Wyjaśnienie pochodzenia tego co się stało mojemu bratu było dla mnie absolutnym priorytetem. Nie obchodził mnie ani głód, ani złe samopoczucie, ani konieczność wstania na lekcje następnego dnia (nie wspominając o pracach domowych i uzupełnianiu notatek z kilku ostatnich dzisiejszych lekcji). W porównaniu do problemów Scorpiusa, to były nieistotne błahostki.
                Właśnie zabierałam się za kolejną opasłą publikację, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, a chwilę później skrzypnęły zawiasy drzwi. Potem podeszwy czyichś butów zastukały o posadzkę.
                – Kate?  –  usłyszałam szept zbyt cichy, bym mogła zorientować się do kogo należy.
                Nie odpowiedziałam. Byłam nieźle przerażona. Co gdyby to był nauczyciel? Z drugiej strony, jaki nauczyciel, oprócz profesor Bell, zwróciłby się do mnie po imieniu?
                Posadzka skrzypiała coraz głośniej. Stukot butów o posadzkę stawał się coraz wyraźniejszy. Ten ktoś się zbliżał.
                ,,Nałożyłaś na siebie i swoje otoczenie zaklęcie kamuflujące. Nie ma szans, żeby ten ktoś cię dostrzegł''  –  uspakajałam samą siebie w myślach, ale niewiele to dawało.
                Tuż przed tym, jak ta osoba wynurzyła się zza regału wstrzymałam oddech.
                Jake. To był tylko Zabini. Co prawda widziałam go słabo, ponieważ było bardzo ciemno, ale byłam pewna, że to on.
                 ,,Co on tu robi?''  –  zapytałam od razu samą siebie.
                Ale chwilę później moją głowę zaprzątnęła już inna myśl. Otóż tak jak ja wpatrywałam się w oczy przyjaciela, tak on patrzył się prosto w moje. Co było niemożliwe. Nie miał prawa widzieć mnie pomimo zaklęcia kamuflującego. A jednak...
                Przez chwilę siedziałam wpatrując się w niego w bezruchu. On robił dokładnie to samo, z tym że stał. W końcu nie wytrzymałam. Sięgnęłam po różdżkę, która cały czas świeciła delikatnym błyskiem zaklęcia i zdjęłam z siebie czar kamuflujący i wyciszający. Wtedy Jake wyraźnie odetchnął.
                – Kate!  –  wyszeptał z ulgą  –  Salazarowi niech będą dzięki!
                Podszedł energicznie w moją stronę i zajął sąsiednie krzesło. Przytulił mnie.
                – Co ty wyprawiasz? Umieramy ze strachu o ciebie, a ty siedzisz w bibliotece nad jakimiś książkami?  –  dopiero kiedy się zbliżył i światło z jego różdżki padło na mnie zobaczył moją twarz, która, jak przypuszczam, była w opłakanym stanie. Dosłownie opłakanym  –  Kate, co się stało? To wina Pottera? Coś ci zrobił? Wiedziałem, że trzeba gnojowi mocniej złoić tyłek.
                – Dobrze cię widzieć, Jake  –  mocniej go przytuliłam pozostawiając chwilowo jego pytania bez odpowiedzi.
                Przyjaciel na chwilę ucichł patrząc na mnie z czułością.
                – Ciebie też, Katie  –  odparł w końcu ciepło.
                – Przepraszam  –  wyszeptałam.
                Zabini zrobił pauzę.
                – Wiesz... Przez ostatnie parę godzin strasznie się o ciebie bałem. To uświadomiło mi, że nie potrafiłbym cię zostawić. Nie chcę, żeby to się tak kończyło.
                – Ja też nie. Nie wiem, czy poradziłabym sobie bez naszej przyjaźni  –  przyznałam.
                – Więc może... Jakoś zniesiemy swoje towarzystwo przez jakiś czas, co?  –  zaproponował.
                – Brzmi kusząco.
                Uśmiechnęłam się do niego patrząc w jego uroczę czekoladowe tęczówki. Spojrzał na mnie w ten sam sposób co kiedyś. Nic nie mogło mi w tej chwili bardziej poprawić humoru niż ten, z pozoru zwykły gest.
                – No, to teraz wyjaśnij mi co miałeś na myśli mówiąc ,,Wiedziałem, że trzeba gnojowi mocniej złoić tyłek'' w odniesieniu do Jamesa.
                Jake wyszczerzył się do mnie w szerokim uśmiechu.      

*

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I wreszcie jest! Wybaczcie, że to tak długo trwało...
Prawdę mówiąc, to był najtrudniejszy tekst jaki kiedykolwiek przyszło mi napisać. A było tego sporo. Po prostu... Moje opowiadania zawsze są takie lekkie, łatwe w odbiorze itd., a tu nagle przyszło mi opisać próbę samobójczą. Zupełnie nie siedzę w tych tematach i czuję się szczęśliwa, więc baardzo ciężko mi zrozumieć takie osoby... Osoby, które sobie nie radzą. Jak na taką początkującą autorkę, jaką jestem, to jednak nieco za wiele.
Nie uważam, żebym w zupełności podołała tematowi. Po prostu wiedziałam, że nie uda mi się z siebie wykrzesać nic lepszego (oraz nie chciało mi się pisać tego samego dziewiąty raz. Tak, dobrze przeczytaliście. Dziewiąty). Mam nadzieję, że nie jest to aż tak sztuczne.
W następnych rozdziałach postaram się powrócić trochę do swojego starego stylu i konwencji. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie. Będziecie ze mną? Do końca już tak niewiele...
PS: ,,Nudno i idealnie'', hę, pani hejtująca z anonima?
PS2: W trakcie mojej miesięcznej nieobecności stuknęło nam 6000 czytelników! Kocham Was za to, że poświęcacie czas na czytanie moich wypocin ;) Gdyby nie Wy zapewne nie chciałoby mi się kończyć tego fanfika, ale gdy patrzę na komentarze i wyświetlenia... robi mi się trochę cieplej na serduszku i od razu mam ochotę pisać. Dziękuję <3

6 komentarzy:

  1. Score... Och, wiedziałam, że Kate nie pozwoli mu umrzeć. Ale... ale on skoczył... Nie, przecież żyje. Naprawdę wzbudziłaś we mnie emocje. Gratulacje.
    Jake zaczyna mnie wkurzać. Jak wcześniej go lubiłam, tak teraz mnie strasznie wkurzył. Al tak musi być imperatyw nie da mu spokoju, hah.:D
    Kate i James. Czy już mówiłam, jak bardzo kocham tę parę? Mówiłam? To powtórzę jeszcze raz. Kocham ich, bardzo, bardzo, bardzo.
    I... zbliżamy się do końca? Że już? Że tylko tyle rozdziałów? Nie wyobrażam sobie końca, serio. Twoje opko było jednym z pierwszych, jakie zaczęłam czytać, jeszcze zanim zaczęłam piać swoje.
    No i gratulacje 6k wyświetleń!
    Pozdrawiam cię gorąco i życzę duuużooooo weny <3
    lady Delphie:3
    Ps. Czy mogę tu zareklamować swojego bloga? Czy masz jakieś szczególne miejsce od takich spraw?
    No i panią hejterką się nie przejmuj, serio. Też miałam taką sytuację i świetnie to rozumiem.
    l. Delphie:3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, że jesteś ze mną Delphie <3 Gdyby nie ty, to pewnie już dawno skończyłabym pisać stwierdzając, że skoro nikt nie komentuje to nikt nie czyta.
      A z tym końcem to nie ma co się śpieszyć ;) Jeszcze trochę wątków do dokończenia tu mamy :D Myślę, że spokojnie dobijemy do trzydziestki ^^
      Jasne, możesz reklamować się do woli :D

      Usuń
    2. Jestem, jestem, nigdzie się nie wybieram <3
      To bardzo się cieszę, bo już się przestraszyłam xD
      To teraz reklama:
      http://zapachamortencji-tomione.blogspot.com
      Jest to mocne AU, z kilkoma OC, a w ogóle to jest to tomione. Zapraszam serdecznie.:)))

      Usuń
  2. Liczyłem na coś więcej niż na jakąś próbę samobójczą. A tak z innej beczki, ile masz lat?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy kolejny rozdział? Tak orientacyjnie pytam^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj :D Dokończę pisać jak wrócę ze chrzcin i od razu wrzucam :)

      Usuń